niedziela, 29 grudnia 2013

Gdzie jest Misiunia ?

Święta. Mamy dużą rodzinę, zawsze przy takiej okazji w domu pełno dziecięcego gwaru. Dzieciaki skaczą, biegają, krzyczą, bawią się, szaleją. Raz pojawi się jakiś nowy guz, innym razem stary obraz spadnie ze ściany i złamie się rama, norma przy spotkaniach dawno nie widzianego stada kuzynów i kuzynek.
Tym razem junior pojawił się z miną zwiastującą problem.
- Co się stało ?
- Misiunia zniknęła.
Misiunia czyli pluszowa Baśka Murmańska. Od wyprawy do twierdzy modlińskiej najukochańsza przytulanka. Wieczorem przy zasypianiu niewyraźna mina zmieni się w spory problem. Krótkie śledztwo wśród dzieciaków - jednak żadne mu nie schowało Misiuni dla żartu. Więc wyruszam z ekspedycją ratunkową. Latarka w dłoń, sprawdzamy pod kanapą, za meblami, w lodówce... Ani śladu, a gdzieś być musi.
Półgodzinne poszukiwania nie dały żadnego rezultatu... Mina Młodego jeszcze mniej wyraźna. Moja wizja wieczoru też. Zdesperowany sprawdza, czy przypadkiem któraś ciocia nie siedzi na Misiuni i jej nie wysiaduje w nadziei, że coś się z maleństwa wykluje. Fałszywy trop. Z rozpędu każe też podnieść się wujkom...
Wiemy, że gdzieś musi być !
Wtem Babcia zaczyna się wiercić...
- Coś chyba mam na fotelu pod sobą...
Jest !!! Misiunia !!! Schowała się w najbezpieczniejszym zakątku domu i zdrzemnęła się, zmęczona hałasem :)
Młody szczęśliwy, wizja szybkiego uśpienia dziecka powróciła, spokojny świąteczny nastrój powrócił.

sobota, 28 grudnia 2013

Do szopy...

My z kościołem to trochę tak na bakier jesteśmy. Młodego też nie uczymy jeszcze paciorka, tyle co z grubsza mu tłumaczymy o co w świętach chodzi. I chyba czai, że gdzieś jest jakaś Bozia. Korzystając ze świąt, postanowiliśmy pokazać mu szopkę w kościele. Jakimkolwiek. Chodzimy po całym miasteczku w trakcie świątecznego spacery i co ? Co kościół, zamknięty na klucz, skobel, kłódkę. Stukamy pukamy i nic. A nasz mały bezbożnik idzie ulicą pochlipując
- Ja chcę do kooościółkaaa !!!!!!

Ja rozumiem, że pan ksiądz musi odpocząć, ja rozumiem zagrożenie kradzieżą, ja rozumiem potencjalną możliwość zbeszczeszczenia miejsca kultu... Ale kościół to nie sklep z godzinami otwarcia, zwłaszcza w święta, gdy każdy grzesznik powinien móc wejść się pomodlić poza mszą. A szopka powinna być punktem świątecznego spaceru z dziećmi. Jak to było ? Dopuśćcie dziatki przed oblicze moje...

piątek, 27 grudnia 2013

Wypadki świąteczne

Młody dorósł, święta przebiegły w miarę spokojnie, niszczycielski tajfun ominął nasz stół wigilijny. Choinka nie spadła, karp nie musiał pływać. Jedynym aspektem inwencji dziecka było przyjście z kuchni z miną zdobywcy, pełnym dumy spojrzeniem mówiącym "patrzcie jaki fajny wafelek", i zębami wbitymi w pełne ości dzwonko smażonego karpia :) I pół wieczerzy spędził w otrzymanym stroju strażaka - gdyby się uważnie nie przyglądać można by go uznać za św. Mikołaja.
Ale oczywiście powspominaliśmy, jak to Jaś w trakcie Wigilii:
- mając roczek poszedł do choinki, wziął wiekową bombkę z tzw dziurką i wgryzł się w nią jak w nadgryzione jabłko - szczęśliwie wskutek starzenia materiału okruszki były bliższe folii niż szkłu...
- mając dwa latka zajmował się zrzucaniem ze stołu misy z kapustą (mieliśmy więc jedno danie mniej) i kieliszków z obrzydliwie drogim Porto (ledwie udało nam się usta zwilżyć)
- mając trzy latka chyba nic spektakularnego nie zrobił :)

Ciekawe, jak przybiegną święta za rok :)

czwartek, 26 grudnia 2013

Choinka

Najwspanialsza marzy o ładnej choince. I ma z tym pewien problem... W miarę jednolitej barwnie, w miarę współcześnie przystrojonej, eleganckiej. I ma z tym pewien problem...
Na razie zwyciężyła odnośnie wysokości drzewka. Odpuściłem choinkę do sufitu. Chwilowo ;)
A poza tym... Bo te bombki stare i niemodne. Bo takich się już nie wiesza. Bo każda z innej bajki. Bo nic do siebie nie pasuje. Bo... A ja z uporem maniaka wieszam własnej produkcji pawie oczka, trzydziestoletnią myszkę, czterdziestoletnie muchomorki, pięćdziesięcioletnie szyszki, dwudziestoletnie apeli sopelki... W tym roku mój nieodrodny syn dołączył do pasji tworzenia chaosu estetycznego.
Więc najpierw ja rozwiesiłem wszystkie wielobarwne antyki, równomiernie w miarę. Potem do dzieła przystąpił Jaś. Mieliśmy krótką rzeczową rozmowę, że lepiej żeby nie dotykał najstarszych, najbardziej kruchych ozdób. Wybrał sobie trzy gałązki z przodu i obwiesił gęsto niebieskimi i różowymi kulkami. Nawet dla mnie była to zbytnia koncentracja barw - ale nic nie powiedziałem, uczy się, to Jego ważny wkład w tradycję :)
Tylko ze wzroku naszej kobiety zrozumiałem, że metodą kompromisu za rok musimy mieć dwie choinki - estetyczną dla Niej i drugą na której dwa chłopy się zrealizują artystycznie :)

środa, 25 grudnia 2013

W drodze na święta

Wyjeżdżamy na święta do Jasiowych Babć i Dziadków, Cioć i Wujków, do Rodziny. Jak co roku pół Polski do przejechania, na szczęście na tej trasie drogi coraz lepsze. Czyli spalanie w górę, czas przejazdu w dół :)
Jak co wyjazd spodziewamy się hasła "Mój brzuszek jest głodny i burczy z głodu - o, posłuchajcie: bur bur". Tym razem nie doceniliśmy syna, hasło "buła" padło już w windzie :)
Na pierwszych światłach za to usłyszałem zmartwiony głos, wątpiący w mój instynkt "Tata, czy jak zawsze się zgubimy ?". Pominąłem milczeniem...
A chwilę potem zaczął się ponad trzygodzinny koncert.  Dawałem radę, dopóki to były kolędy. Dawałem radę, gdy na melodię Gorzkich Żali improwizował pieśń o zagubionej kotwie i uroczystości łączenia torów kolejowych na Dzikim Zachodzie. Wymiękłem, gdy do improwizacji melodii z dźwiękami typu "na nana na nanana" dołączyła wichura rzucająca autkiem po pasie i wymagająca skupienia...

Udało nam się dojechać cało. I zdrowo.
Czy gdzieś można dostać kneble do dzieci ?
Czy guma do żucia działa jak smoczek ?
Kiedy dziecko zbiera po sobie z podłogi rozsypane ciasteczka ?
Kiedy dziecko wysiadając zabierze ze sobą samo wszystkie zabawki i gadżety ?

wtorek, 24 grudnia 2013

Buziak

Wracamy sobie z zakupów przedświątecznych ślicznym czarnym autkiem z pełnym bagażnikiem. Trochę zmęczeni, trochę głodni, ale w dobrych nastrojach. Stoimy na światła, coś rozmawiamy, szybki  mały cmok nad lewarkiem skrzyni biegów. I z tylu z fotelika dobiega nas lekko oburzony głosik
- A mi kto da buziaka ?!

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Ozdoby choinkowe

Czas przedświąteczny, zbliża się zakup choinki. Przypominamy Młodemu o co chodzi, że będziemy ubierać choinkę.
Rok czy dwa temu wypatrzył w jakimś sklepie bombkę w kształcie autka. Nie było wyjścia, musieliśmy stać się jej właścicielami. Estetyczny koszmar, ale dzieci inaczej widzą świat. Patrz Mały Książę :) Mieszają wyobraźnię, baśnie i magię z rzeczywistością, to chyba jest najpiękniejsze w tym okresie życia.
I teraz rozmawialiśmy o tym, że będziemy ubierać choinkę. Nagle musiał się upewnić co do naszych planów, czy też wzbogacić je o swoją koncepcję.
- I powiesimy na choince bombkę-autko ?
- Oczywiście Jasiu, Twoja bombka będzie wisiała na honorowej gałązce
Innej odpowiedzi być nie mogło.
A my kolejny raz byliśmy w szoku, ile ten mały człowiek pamięta. Przecież rok to dla niego ćwierć życia. Rok temu był maluszkiem w przedszkolu, a teraz już jest małym chłopczykiem, na zupełnie innym etapie rozwoju. Leci ten czas. Może tą swoją pierwszą bombę pokaże kiedyś naszym wnukom ? Tak jak na naszej choince wisi kilka bombek z mojego dzieciństwa, robione przeze mnie pawie oczka i krokodyl. Ba, są nawet pojedyncze z domów naszych dziadków :) I jest główka Aniołka, który podobno kiedyś był całą postacią z długą suknią, który wisiał na choince w domu moich pradziadków pod Tarnopolem i przetrwał jakimś cudem zawieruchę dziejów. Staruszek ma jakieś 90 lat...

niedziela, 22 grudnia 2013

Być tatkiem..

Ostatnio koleżanka spytała mnie, czy już mamy prezenty dla Jasia na Mikołaja. I jaki. Odpowiedź zacząłem od "Zawsze chciałem mieć..." :-) I to w sumie wystarczy za dalszy ciąg ;)
Mówiąc to uderzyła mnie błyskawica oświecenia. Zdałem sobie sprawę, ile frajdy mam z bycia tatkiem, ile fajnych rzeczy mogę zrobić dających mi kupę radości. Tak, spełniam swoje dziecięce marzenia, wymyślam dziwne wycieczki, odpoczywam i nabieram energii. Mogę składać klocki, ścigać się resorakami, budować makiety...
Mam mnóstwo frajdy. I czasem zastanawiam się, czy junior podziela moją radość z wymyślonych przygód, zabaw. Pocieszam się myślą, że tak. Bo czasem wspomina, że gdzieś było fajnie :)
I tak sobie myślę, że znaleźliśmy wspólny język, że nie jestem tym rodzicem z posągu, który siada z gazetą na kanapie. Albo z pilotem i praktycznie go nie ma. Na razie odnoszę pewne sukcesy na tym polu. Zobaczymy, co będzie za kilka, kilkanaście lat, czy dotrzymam mu kroku, zrozumiem i będę uczestniczył w jego świecie, kompletnie innym pewnie niż świat mojej młodości, z innymi gadzetami, relacjami, bodźcami i zawartością mediów. Czy uda mi się go wciągnąć w świat swoich pasji, czy autorytatywnie stwierdzi, że to obciach. Zobaczymy :) Na razie nieskromnie uznaję, że mam na koncie sukces.
I czy uda nam się go właściwie pokierować przez okres burzy dorastania ?

sobota, 21 grudnia 2013

Znawca sztuki

Przyniosło dziecię z przedszkola wyrób własny, czapeczkę św. Mikołaja. Czerwony stożek z papieru oklejone białymi ornamentami. Ustawiliśmy na szafce.
Ukochana nasza jakby ciut zmęczona po pracy omiotła wzrokiem pokój, zarejestrowała kształt i chcąc pochwalić Juniora rzuciła z zachwytem
- Mamy nową choineczkę ! W przedszkolu robiliście ? Śliczna !
Na to Junior z oburzeniem w głosie
- To nie jest choinka, przecież to czapka Mikołaja !
A pod nosem mruknął z dezaprobatą
- Ty się zupełnie nie znasz na sztuce...

piątek, 20 grudnia 2013

Leżakowanie

Prowadziliśmy sobie konserwację na tematy ogólne. I niespodziewanie usłyszałem pytanie
- Tato, a jaką macie w pracy łazienkę ?
Ups...
-Taką normalną. I czystą.
- Acha. A pokażesz mi, jak kiedyś weźmiesz mnie do swojej pracy ?
- Pewnie, będziesz mógł tam nawet zrobić siusiu.
- Super, a pokażesz mi też łóżeczka ?
?!
- Jakie łóżeczka ???
- Te na których śpicie po obiedzie, jak u mnie w przedszkolu. - z miną zdziwioną, że tak oczywiste oczywistości musi mi tłumaczyć.
I nie dał sobie wyjaśnić, że nawet jak jem w pracy obiad, to spać nie mogę...

wtorek, 10 grudnia 2013

HiFi

Mały człowieczek od "kilku" lat zasypiając słucha sobie muzyki. W czasach niemowlęcych sami mu śpiewaliśmy. Najwspanialsza umie śpiewać, ja jakby mniej. Ona śpiewała mu dziecięce piosenki i kołysanki. U mnie gwoździem programu była Katiusza i kompozycje własne improwizowane ;)
Gdy zaczął się posługiwać mową ojczystą, zaczął mieć swoje ulubione płyty. Dwie :) Więc do dziś po wieczornym czytaniu ich słucha. I tu się zaczyna problem. Najpierw jakaś wieżyczka z Allegro, chyba z niemieckich marketowych wyprzedaży, zakończyła żywot gwałtownie po trzech lotach z parapetu na podłogę. Od tej pory służy nam całkiem przyzwoity tzw radiotwarzacz. Po przemeblowaniu, gdy Młodemu przeszła pasja niszczenia wszystkiego w sposób chaotyczny. Niestety, urządzenie ma kilkunaście lat i wyraźnie domaga się zasłużonej emerytury. Dość skomplikowanym sposobem udaje mi się namówić urządzenie do zauważenia, że ma włożoną płytę. Tylko trwa to z dziesięć minut, i zżera mnóstwo nerwów.
Stanęliśmy więc przed wyzwaniem zakupu czegoś nowego do słuchania. Wymagania: ma odtwarzać CD i wydawać z siebie dźwięki wyższej jakości niż piski z tzw. jamników z mojej młodości.
I mam tzw. zgryz. Bo z jednej strony, byle grało i przeżyło dłużej niż do wiosny. Z drugiej chciałbym go od Młodości przyzwyczaić, że dźwięk trzeba szanować, i można a nawet trzeba wymagać więcej niż mp3 z piszczałek w laptopie. Z trzeciej, najchętniej bym kupił ślicznego Pianocrafta, ale wyrozumiałość żony i głębokość karty kredytowej mają swoje granice. Więc...
Więc szukam pomyslu... Tzw boomboxy czy radioodtwarzacze odpadają. Segmencik i dwa głośniki. Małe, wydające przyzwoite dźwięki. Tanie. Jakiś pomysł ?

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Mały hydraulik

Zepsuła się w domu spłuczka. Czasem się zdarza, nic nie jest wieczne. Zepsuła się tylko trochę, tzn. nabierała wodę w żółwim tempie. Do pełna w jakieś pół godziny. Kap... Kap... Kap...
Postanowiłem więc sprawdzić się jako samiec alfa, i wykazać przed Wybranką. Wziąłem sprawy w swoje ręce. Rozebrałem urządzenie celem rozpoznania problemu. Sęk w tym, że Młodszy również postanowił się sprawdzić i wykazać w tym samym obszarze. I w dodatku zafascynował go widok spłuczki bez górnej pokrywy. Idąc moim tropem postanowił metodą obserwacji zorientować się, jak to działa. W związku z tym, wnikliwie zgłębiając zagadnienie, bite półtorej godziny spuszczał wodę i patrzył, jak zbiornik się napełnia. Potem pozwolił mi rozebrać zawór. Pomagał. Teraz ja bite półtorej godziny patrzyłem na uszczelki i rurki i przepuszczałem przez nie wodę próbując zrozumieć, którędy powinna lecieć i kiedy przestać. Po trzech godzinach zgodnie orzekliśmy, że trzeba na szczęście kupić nowy zawór, a nie cały kompakt. Po cichu dodam, że nadal nie rozumiemy, jak to działa. Ukochana nie rozumie, co robiliśmy tyle czasu i czemu tak prosty i oczywisty wniosek  zajął trzy godziny ???
I zaczął się horror, bo ja nienawidzę naprawiać hydrauliki. Prawie zawsze coś ostatecznie kapie i kończy się zalepieniem złącza silikonowym kokonem...
Drugim koszmarem jest dobór rozmiarów rurek. Zawsze mierzę średnicę, wychodzi ileśtam milimetrów. Tym razem 16. Potem szukam części. I spotykam się z jakimś  rozmiarem 1/2 czy 3/8 cala. Co nie ma związku żadnego z moim pomiarem. Tym razem tylko godzinę szukałem magicznej tabelki, z której mi wyszło, że potrzebuje zawór 3/8. Nawet nie próbuje tego zrozumieć.
Zawór kupiony, montujemy. Oczywiście razem. Jakoś od dwóch mniej więcej lat rzadko robię coś sam, w spokoju, mogąc się skupić. Wdrożyłem się w taki system i coraz lepiej mi wszystko idzie. O dziwo, zawór pasuje do spłuczki i rury. Tylko... Chyba jednak zapomnieliśmy określić podział prac. I je skoordynować. W związku z tym w pewnej chwili poczułem na głowie i plecach silny strumień zimnej wody. W najmniej oczekiwanym momencie otworzył zawór, przy swobodnie zwisającej rurce...
Koniec końców udało nam się doprowadzić urządzenie do pełnej sprawności. Junior musiał przełknąć fakt, że pokrywa również została zamontowana. Oczywiście próbował ją jeszcze zdjąć, ale po 15 minutach odpuścił. Bez strat wl udziach i sprzęcie :)

piątek, 6 grudnia 2013

Tran

Gwoli wzmocnienia odporności, dostarczenia dziecku witamin i minerałów w zimnym i ciemnym okresie roku kupiliśmy dziecku tran. Dobry, specjalny dla dzieci, o smaku owocowym. Przyjął bez oporów. Ja tylko spróbowałem. Dziwię mu się, bo w sumie to ma smak landryny, a za słodkim obaj nie przepadamy. Ale się cieszyliśmy, że pije bez protestów.
Jakiś czas potem pozazdrościłem mu i też sobie kupiłem tran. Zwykły, tzw. naturalny smak. Lubię taki od dziecka. Po prostu, jedni piją dla przyjemności czerwoną herbatę, inni wiśniówkę, ja tran ;) Oczywiście Młody przy wspólnej wieczornej łyżeczce wyczaił, że nalewam sobie z innej buteleczki, postanowił spróbować. Ok, niech mu będzie, najwyżej wypluje, parsknie, czy coś takiego. łyknął i oznajmił, że pyszny i woli tatusiowy tranik. I tak już zostało, że co wieczór łykamy z jednej butli.
Małżonka tylko zaczyna podejrzewać ze smutkiem, że Junior może mieć tak samo skrzywione poczucie smaku jak Senior. Bo w tej dziedzinie z Ukochaną mamy często odmienne przyzwyczajenia i gusty ;)

czwartek, 5 grudnia 2013

Nocne bóle

Co jakiś czas. Nie za często. Raz - dwa razy na kwartał. Budzi się w nocy i płacze.  Kilka razy. Skarży się, że go nóżki bolą, pokazuje gdzie. Pytaliśmy znajomych, lekarki. Stwierdzili - bóle wzrostowe. Na badaniach krwi przy jakiejś okazji - wszystko w najlepszym porządku. Rano nic nie dolega, skacze jak młoda koza. Poczytałem, spróbowałem rad - delikatny masaż, maść rozgrzewająca - pomaga.

Ale niepokój lekki w rodzicu tkwi..

środa, 4 grudnia 2013

Kołderka

Jasiek ma poszwę na kołderkę. Z jednej strony białą w niebieskie kropki, z drugiej niebiesko-białe paski. Od dawna ją ma.
Usypianie. Pada codzienne, uświęcone już tradycją i ceremoniałem wieczornym
- Tata, przykryj mnie.
Oczywiście co jakiś czas "przypadkiem" się odkrywa cały, co jakiś czas tylko nóżka nie wiadomo dlaczego zaczyna mu wychodzić, takie nasze wieczorne zabawy. Kilka razy co wieczór powtarzamy rytuał i wszystko gra. Niestety, co jakiś czas się pomylę i wtedy słyszę
- Tata, nie tak mnie przykryłeś !
- A jak ma być !
- Nie wiesz ?! Przecież paseczkami do góry, a kropki na dole mają być !
W końcu zapamiętam. Chyba. Od jakiegoś roku czasem się mylę i nie może mi to wejść w krew ;)

wtorek, 3 grudnia 2013

Świneczki

Gospodarna część naszego małżeństwa była na zakupach. Radosnych. Kupiła dwa uchwyty, rękawice do gorących garnków. Nowoczesne, na oko gumowe. Osobiście nie jestem przekonany do gorącoodpornych tworzyw sztucznych. W moim świecie guma, plastyk i wszelkie inne poli- w cieple topią się i już ! Znam budowę, właściwości, wiem jak to działa - ale nie wierzę i już. Tak samo jak w to, że kupa żelastwa jaką jest samolot może latać.
Rękawice wspomniane w założeniu mają wprowadzać trochę radości do codzienności, więc nadano im kształt świńskich ryjków. Podobno śmiesznych.
Jasiek zapałał do nich uczuciem od pierwszego wejrzenia. Wdział na dłonie, podbiegł ku mnie i KLAPS - żabki zamknęły pyszczki. Chwila oczekiwania - Acha, mam się bać ! Dobra, wchodzę w to. Niestety, po pół godzinie znudziło mi się. żabkom mniej. A ja chyba fajniej się boję od Mamusi. Cóż. Nie miałem wyjścia.

Rano młody uchylił oczy i pierwszy dźwięk jaki wydał, zamiast "Cześć Tatuś" brzmiał "Gdzie moje żabeczki ?"

I po co my się szarpiemy na wypasione kreatywne zabawki, klocki Lego, autka, gry, układanki ?

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Mycie włosów

Junior jeszcze śpi, ja się przewalam po domu po cichutku. Z nudów idę do łazienki umyć włosy, żeby nie przypominać nastroszonego jeżozwierza. Może akurat się nie zbudzi ? Przez szum wody słyszę jednak tupanie. Znowu się nie udało być cicho ;)
- cześć Tata :) Czemu robisz tak jak Mama ?
- ??? Co robię jak Mama ?
-No... Myjesz włosy rano ! Mógłbyś myć wieczorem tak jak ja. Chłopaki myją je wieczorem..
Skoro już w tym wieku odwołuje się do męskiej solidarności i obyczajowości...

niedziela, 1 grudnia 2013

Brudne ręce

Mieliśmy ostatnio maraton prac plastycznych. Taka koncepcja nam się zrodziła, zabawa niezła, trochę się nauczył. Chyba po prostu przyszedł na to czas, koniec beztroskiej zabawy ;)
Przy okazji ujawniły się w przyszłym naszym dziedzicu typowo męskie zachowania, odruchy. Farby jak to farby, brudzą ręce. Przezornie przygotowałem szmatkę. I, jakby to powiedzieć, została zignorowana. Patrzę, a młodzieniec, gdy mu wytłumaczyłem, że nie ma sensu co pociągnięcie pędzla biec do umywalki myć ręce, bo za chwilę i tak będą brudne, odwiecznym męskim odruchem swych praprzodków po mieczu, dziadów i ojców - bach rękę zaczyna wycierać w spodnie. Trochę niezręcznie było mu zwrócić uwagę, bo ledwo sam powstrzymywałem się od tego samego gestu. Jednak zareagowałem. Ten spojrzał na mnie zdziwiony, podniósł rękę ze swych spodni - i skierował ku moim z wyraźnym zamiarem wytarcia :) Siła instynktu.

Versatile blogger

Skoro już zostałem wyrwany do tablicy, gdzieś wskazany... Nie umiem wstawiać  linkow. Nie będę chował się pod ławkę i migał.

1. Piszę swoje zapiski z codzienności w biegu, na kolanie. Na komórce w autobusie jadąc do pracy, usypiając Młodego w chwili, gdy po wieczornej pogawędce już odwróci się na drugi bok, a ja czekam na miarowy oddech. I nie mogę jeszcze wyjść, bo usłyszę "Gdzie idziesz ? Jeszcze nie śpię."
2. Jak przystało na homo interneticus XXI wieku, wiele spraw załatwiamy w sieci. Poza drobniejszymi zakupami, organizacją wakacji, codziennymi informacjami w necie znaleźliśmy mieszkanie, samochód, kredyt korzystny itp Ba, sami się poznaliśmy w dziwnym okresie żyć na jakimś mało ambitnym czacie. Czasami zartujemy, że dobrze, że Juniora uzyskaliśmy bardziej tradycyjną metodą :)
3. Nigdy specjalnie nie przywiązywałem do tego wagi. Czasem załatwiając jakąś sprawę w urzędzie, czy coś bardziej oficjalnego prywatnie, użyłem - i pomagało pokonać opór materii ludzkiej po drugiej stronie okienka. Ostatnio jakoś bardziej odczuwam z tego faktu dumę, satysfakcję, i czasem nawet się pochwałę - może dorosłem, dojrzałem ? Mam tytuł naukowy, dr inż., jak literki na końcu wskazują - w naukach ścisłych.
4. Zbliża się, coraz większymi krokami. Przerażający. I boję się, że gdy wreszcie nadejdzie... Zamiast kupić czerwone Porsche... Zabiorę rodzinę zimą na wędrówkę po Grenlandii. Kupię UAZa i zniknę na pół roku na bezdrożach Czukotki. Wsiądę na najbliższej stacji w pociąg do Irkucka. Albo chociaż wezmę Młodego na tydzień pod namiot w Bieszczady. Kryzys wieku średniego nadchodzi :)
5. Nie lubię stukać na klawiaturze i włączać w domu komputera. Może po prostu za duzo przy nim w pracy siedzę. Uwielbiam chwile, gdy biorę w rękę pióro,nabieram atrament i siadam nad pustą białą kartką. Nie jestem fanem nowinek technicznych i elektronicznych.
6. Na studiach w czasie sesji uwielbiałem oglądać McGyvera. Kułem, ryłem, pół godziny czy godzina przerwy na odcinek, i byłem tak kompletnie odmóżdżony, że mogłem uczyć się kolejne kilka godzin :) Drużyna A już tak nie działała...
7. Noszę okulary. Od zawsze, czyli gdzieś od trzeciego roku życia. W podstawówce z dwoma czy trzema okularnikami z klasy robiliśmy sobie zawody na szkolnym asfaltowym boisku. Kładliśmy okulary szkłami do dołu i puszczaliśmy je przed siebie, kto dalej. Przejrzystość szkieł... Malała ?

Mało czytam blogi, czasem sobie robię małą sesje. Stąd mało znam zapiski innych i stąd swoim zwyczajem łamię zasadę i nikogo nie wskaże. Nie wiem, czy znajdzie się 7 blogow, które choćby przeglądam w miarę regularnie :)

sobota, 30 listopada 2013

Wycinanie rybki

Spróbowaliśmy też zrobić wycinanki. Tutaj ja go trochę przeceniłem. Papier kolorowy w dłonie, naszkicowałem coś na kształt rybek. Nożyczki w dłonie i... Acha, Jasiek wybrał artystyczne, robiące przecięcie w kształcie fali. Po mojemu sinusoidy. Sam wpadł na to, że coś nie tak... Wziął jednak normalne. Wycina. Ja wycinam drugi egzemplarz,tzw awaryjny. Skąd wiedziałem ? Pracowitą ciszę przerywa lament
- To już koniec ! Rybka mi się podarła !
Mojej nie chce, bo nie on wyciął. Oceniam szkody - niej nie jest źle, pół płetwy ogonowej chyba rekin odgryzł. Wmawiam mu, że nie będzie widać, że jak rybka płynie po powierzchni to ta urwana część jest zanurzona i niewidoczna. Z miny widzę, że tylko dla mojej satysfakcji przystał na taką wersję. I tak nieźle. Widać był ciekawy, co robimy dalej...
Już samodzielnie wycinam drobne elementy, czyli oczy buzię nos i płetwę brzuszną odganiając wątpliwości, czy ryby mają takie części ciała :)
Za to naklejanie poszło mu perfekcyjnie. I czysto. Ograniczyłem się do przesunięcia nosków z policzka w bardziej właściwe miejsce ;)

Nawet przestał marudzić, że rybka się rozdarła. Trzeba chyba kupić lepsze dziecięce nożyczki i twardszy kolorowy papier, żebyśmy mniej się frustrowali. Dobry materiał to podstawa :)

piątek, 29 listopada 2013

Malujemy

Idąc tropem odkrytego talentu, kupiliśmy farbki, blok i trzy pędzle. Tak na początek. Na próbę. Oczywiście musieliśmy rozłożyć sprzęty zaraz po przyjściu do domu :) Powstrzymałem go szybko i zdecydowanie od otwierania farbek zębami (skąd ten nawyk ?! może u Wujka Bibiego podpatrzył ???) i dostałem prikaz
- Tata, siadaj koło mnie na krześle, tu jest twój pędzel i kartka, każdy maluje swój obrazek.
Ups... Moje zdolności w tym kierunku... Cóż, jasiowa babcia nadal nie może przyjąć do wiadomości faktu, że pozostały na poziomie pięciolatka. Trochę głupio czuję się trzymając nad białą pustą kartką pędzel zamoczony w farbie, i boję się zrobić pierwszą kreskę. Raz kozie śmierć, najwyżej stracę w oczach syna.
- Jasiu, co namalujemy ?
- Samochód !
Hmmm... Chyba łatwiej niż Mamusię lub kotka, rysunek techniczny kiedyś ćwiczyłem.  Jasiek już ma na swojej kartce dwa czarne kółka i czerwoną kreskę nad nimi - czyli długi niski samochód wyścigowy.
- Tata, dlaczego nie rysujesz ?
Nieśmiało maluję opony. I brązowe felgi. Rzucam pierwsze hasło, które mi przyszło do głowy. Naturalne przy zainteresowaniach syna. Na zachętę
- Namalujmy wóz strażacki !
- Super !!! Zaczynaj !!!
Znowu ups... Brakuje mi funkcji AutoCADa. Albo chociaż przyborów kreślarskich... Spoglądam na stojący w pobliżu wóz strażacki z Lego. Kreska po kresce, przybiera zbliżony kształt, DaVinci toto nie jest, poziom może i przedszkolny, ale ja jestem dumny z własnego dzieła. Jasiek podpatruje - u niego też pojawia się w miarę kształtny zarys pojazdu ! Jest nieźle :) I nagle pełen zachwytu głos
- Ale fajny ! Namaluj mi też drabinę !
Zachęcony podziwem, jak każdy pacykarz, troche mu pomoglem. Zakończyliśmy, chwalę pociechę, a mina pociechy coś nietęga. W czym rzecz ?
- A mój wóz nie jest taki ładny jak Twój...
Połechtał moje ego, ale za rok pewnie będzie odwrotnie. Ratuję więc sytuację
- Ja go dla Ciebie namalowałem, proszę.
Szczęście rozkwitło na twarzy.
- To ja Ci dam swój, też dla Ciebie namalowałem :)
Ciut mnie wzruszył... Czas chyba zrobić wystawę. Jasiek już wymyślił, że w kuchni, żeby nam się przyjemniej jadło obiadek.

czwartek, 28 listopada 2013

Gipsowe dinozaury

Szukałem pomysłu na spędzenie dnia z chorym dzieckiem. Bardziej kreatywnego niż MiniMini+, YouTube i lego.com/gry :) Tak chciałem coś wspólnie z nim porobić. Ze stosu urodzinowych prezentów wybraliśmy pudełko z opisem "zrób gipsowe figurki dinozaurów i pomaluj je na świecąco". Ok, brzmi obiecująco i czasochłonnie, o to chodzi :) Otwieramy, w środku wszystko co trzeba - gips, foremki, farby, magnesy do przyklejenia... Junior pełen zapału, objaw niepokojący, mam wizję wysmarowanego gipsem telewizora i pędzli wycieranych w nowy obrus. Trudno, kto nie ryzykuje, nie ma szczęśliwego dziecka :)
Zaczynamy. Gips rozrabiam sam. Młody się z fascynacją przygląda. Sam mi odmierza wodę, nalewa z kranu równiutko do pokazanej kreski, odlewa i dolewa z aptekarską precyzją. Z podziwem patrzy, jak po wlaniu do proszku lekko paruje - "Tatuś, nie dotykaj bo gorące !!!".
Nakładamy półpłynny gips łyżeczką do foremek. I włącza mu się wrodzona, w genach przekazana, niecierpliwość. "Możemy już pomalować dinozaury ?". Nieważne, że jeszcze schną, mają konsystencję błota, pytanie pada co 4-5 minut. W końcu trzymają się trochę kupy. Po jakichś 2-ch godzinach i ponad dwudziestu pytaniach "czy już wyschły ???". Trochę wilgotne, trudno, wyjmuje z foremek. Tyranozaurowi odpadła glowa, jakoś potem spróbuje przykleić.
Znając zdolności syna, no i własne, zabezpieczam teren. Na stół folia z przeciętego worka, na to szary papier, pod farbki i słoik z wodą plastikowe talerzyki, szmatka pod ręką i zaczynamy. Przedszkole dużo uczy, z podziwem patrzę, że trzyma pędzel w ręce z gracją landszafciarza. Wie, że trzeba go zamoczyć. Szok !
Pierwszy został pomalowany na zielono, według wzoru na pudełku. Ciekawe, czy brachiozaury rzeczywiście były zielone. Stegozaur też zielony, i zgodnie ze wzorem - otrzymał czerwony grzebień. Jak na czterolatka dość precyzyjnie, sam bym pewne dużo lepiej nie zrobił tym pędzlem. A potem - inwencja artystyczna wygrała z odtwórczością :) Triceratops zamiast piaskowego stał się czarny (kamuflaż nocny ?), a trzy ostatnie - pokryte radosnym wielobarwnymi ciapkami, radosnymi jak hipisowska komuna czy ekstęcza z placu Zbawiciela :)
Na koniec, po wyschnięciu gipsu, przykleiliśmy magnesy.

Odkryłem zapał, z jakim Młody bierze się do prac plastycznych, malowania. Spróbujemy podążyć tym śladem, bo coś jakby zaniedbaliśmy ten region zabawy ;)

środa, 27 listopada 2013

Piknik

Co jakiś czas w pokoju robimy piknik. Dla pluszowych przyjaciół. Elementem obowiązkowym jest koc (kiedyś musimy przejść na karimatę) i talerzyk z czymś do chrupania. I oczywiście Ice Tea. Taki nawyk. Ostatnio jednak piknik nam się trochę rozrósł. Nie udało mi się Młodego przekonać, że plastikowe talerzyki są równie dobre co papierowe. Za to działając pod presją udało mi się jednak znaleźć papierowe... Nie udało mi się też ograniczyć liczby gości. Ani podać im herbatników zamiast chipsów. Ani namówić ich do jedzenia ze wspólnego talerza. Ten sukces odniosłem w temacie wspólnego kubka. Wszyscy świetnie się bawili i obiecali, że następnym razem też przyjdą...
Najwyrozumialsza chyba ma wyczerpane zasoby wyrozumiałości, bo zadała dwa kluczowe pytania
- czy musieliśmy kruszyć na świeżo wypranym kocu ?
- czy świeżo wyprany koc musi leżeć na podłodze ?
- skąd mamy takie dziwne kubki ?
To ostatnie było do mnie. W końcu dostanę szlaban na Allegro...

wtorek, 26 listopada 2013

Drzewa

Se gadamy przed snem. O leśnikach, drwalach, leśniczym wujku Jarku i ścinaniu drzew. W ramach podkładu teoretycznego do zabawy makietą lasu. Mocno się Junior oburzył, przecież drzew nie wolno ranić i ścinać. Jak są chore to trzeba je wyleczyć. Robienia miejsca na nowe nie ogarnął. Z oburzeniem głośno stwierdził
"Drzewek się nie ścina ! Żeby wyrosło nowe trzeba wykopać dziurkę, zasadzić w glebie (!) ziarenko i dbać o nie. Czyli podlewać !"

Argumentów, że z drewna robi się mebelki nie uznał. Skąd on wziął tę glebę ? Może wuj J. ma coś z tym wspólnego ?

poniedziałek, 25 listopada 2013

Lego

Smyk miał urodziny i imprezę dla swojej paczki. Dostał worek prezentów. Super. Większość trafionych. Przynajmniej dla Niego.
Przed imprezą kilkoro rodziców zapytało NAS, czym Jaś lubi się bawić. Kategorycznie zastrzegałem w takich przypadkach, że owszem, uwielbia wszystko co jest związane ze Strażą Pożarną, ale ilość wyposażenia ratowniczego w domu przewyższa stan posiadania stołecznej komendy PSP. Dlatego dostał też kilka książek, autobus przegubowy (strzał w "10"), sprzęt do kreatywnego malowania dinozaurów...
Większość rodziców jednak zdała się na wiedzę swych pociech o koledze. Pociechy na pytanie, co lubi Jasio nie mogły odpowiedzieć nic innego niż " STRAŻAKÓW !!! " :( W związku z tym kolekcja strażacka powiększyła się o film, książeczkę i ze cztery zestawy klocków pt. wóz strażacki. Hura...
Impreza skończyła się w porze sugerującej szybką kąpiel i usypianie, więc następny dzień zacząłem od wspólnego składania klocków w pojazdy. Trzy godziny. Nabieramy wprawy. Jaś dzielnie mi pomagał, co przy jego niecierpliwości wprowadzało chwile napięcia ;) W każdym razie całkiem sam składa już ludziki i koła. Nadziewa opony i koła, według jego terminologii.

I tu z frustracji pojawiła mi się w głowie refleksja. Mamy różne klocki, z miażdżącą przewagą Lego. Tym razem jeden z zestawów też był "pseudoLEGO". Wszystko, co nosi duńskie czerwone logo z białym napisem  jest prawie idealne. Składanie to czysta przyjemność, nawet Junior sobie z grubsza radzi, mimo że wg oznaczeń jest na nie o rok za młody. Instrukcja czytelna, wiedzie człowieka jak po sznurku. Zestaw trzyma się kupy, nie rozpada przy najmniejszym ruchu ani spadku z kanapy, wszystko do siebie pasuje. Ba, najbardziej wrażliwe elementy są zdublowane - w razie zagubienia, złamania o co niełatwo ale wiadomo małe rączki są zdolne - jest zapas. Super hiper. Estetyka nieporównywalna z innymi. Do czego mogę się przyczepić okiem inżyniera ?
- w zestawach z mojego dzieciństwa dach pojazdu był podnoszony na zawiasie - teraz trzeba go odczepic by włożyć ludzika
- drzwi od luku narzedziowego odpadają przy dynamicznej zabawie
Nie ma rzeczy idealnych, wobec innych klocków to niuanse. Zabawa, zarówno składanie jak i odgrywania scenek, są przyjemnością, a nie prowadzą do frustracji, że ciągle się rozkłada, coś odpada, brzydkie i wkurzające.
Wiem, drogie, ale bez przesady. Zwłaszcza przy filozofii "lepiej jedno porządne kupić niż kilka bylejakich". Dzięki temu mamy załatwionych kilka tematów
- satysfakcję, że kupiliśmy dziecku coś wypasionego
- super kreatywną i rozwijającą zabawkę sprawdzona przez pokolenia
- zamiast 5 jakichśtam zabawek których nie ma gdzie trzymać jedną porządną, zajmująca mniej miejsca na półce - chyba że nas stać i poniesie nas kolekcjonerstwo - Lego wciąga ;)
- pamiętając o cenie podświadomie bardziej o nią dbamy i uczymy dzieci pilnować klocków, trzymać w jednym miejscu - dzięki temu nie mamy stosu elementów pod kanapa, za szafa, w butach...
- zaspokajamy własny sentyment i marzenia z dzieciństwa, kiedy może mieliśmy jeden zestaw będący najważniejszą zabawką
- więcej spokoju nie mamy, ale mniej nerwów nas kosztuje okrzyk "pobawimy się razem klockami ?!" niż "pomoż bo znowu mi odpadło !!!"
- uśmiech dziecka :)
itd itp

Po przerobieniu różnych Cobi, Dromaderów itp doszedłem do tego, o czym wiedziałem od początku. Tym bardziej, że za równowartość 2-3 zestawów "pseudo" można kupić fajny pojazd. Oczywiście marzy nam się zakup całej remizy strażackiej, ale  wizja komornika nie jest kusząca ;)

niedziela, 24 listopada 2013

Makieta - próba

Po osiągnięciu stanu poziomego zamkniętego nastąpił przestój technologiczny. Właściwie z powodu braku czasu, zapału, materiału i pomysłu.  W międzyczasie na wycieczce za miasto zebraliśmy trochę ziół i porostów na krzaki i małe drzewka. I powoli zaczęła rosnąć następna warstwa, niska pionowa. Oczywiście zrobiliśmy próbę skali, wprowadziłem testowe pojazdy na temat "praca leśników". Działa, czas na następny etap.
Tym razem Młodego jednak poniosło. Ustawił na dukcie leśnym znaki drogowe i wprowadził autobus. Ledwo mu wytlumaczylem, że po lesie nie jeżdżą tramwaje :) "Tatuś, jak jechaliśmy nad morze to w lesie był przystanek autobusu !". Z faktami nie dyskutowałem...

sobota, 23 listopada 2013

Makieta - stan poziomy

Miesiąc temu zaczęliśmy robić makietę lasu. Projekt mi się rozrósł, poniosło mnie... To jest etap ściółki leśnej, stan zamkniety :)

Cukier Lukier

Jaś miał urodziny. Na początku listopada. Czwarte. Duzy chłop, już ma swoich kumpli, załogę z przedszkola. Wpadało więc zrobić imprezkę, pierwszą w życiu nie tylko dla rodziny. W dodatku w knajpie ! Takie teraz zwyczaje, już na kilku urodzinach w tzw. miejscach dla dzieci, salach zabaw, był. Jego kolej na rewanż.
Najbardziej pomysłowa wyszukała odpowiedni lokal specjalizujący się w tego typu imprezach, weszliśmy z przyczyn ekonomicznych w spółkę z przyjaciółką Jasia o kilka dni starszą, Najgospodarniejsza z Oli mamą zrobiły tort wypijając przy okazji butelkę grzańca, pozostało ubrać się odpowiednio i iść balować.
Dzieciaki się zeszły. Wszelkie nasze obawy zniknęły - rodzice bez strachu zostawili swe pociechy pod naszą opieką, dzieci chętnie zostały, poddały się chociaż z grubsza regułom zabawy. Bawili się hucznie, a największa atrakcją było samodzielne robienie lizaków !!! Mieszały, kręciły, przyprawiały, z rozdziawionymi z zachwytu buziami patrzyły jak masa tężeje, krystalizuje, twardnieje. Każde dumnie wyniosło samodzielnie zrobionego lizaka :)

Nie jestem specjalnie za propagowaniem, reklamowaniem różnych miejsc określanych jak trendy, cool, nowoczesnych, modnych itd itp, ale widząc radość dziecka, z czystym sumieniem zachęcam chociaż do odwiedzin, rzutu okiem na Cukier Lukier.

piątek, 22 listopada 2013

Budzenie

Budzimy smyka do przedszkola. Czasem mocno protestuje, czasem wstaje radośnie, jak to w życiu. My też czasem przed świtem marudzimy, że znowu trzeba do pracy iść...
Po wyciągnięciu się, dwóch ziewach i względnym zorientowaniu się co się dzieje, nie oznaczającym oczywiście pełnego dobudzenia się, siada na łóżeczku. Czeka na transport do dużego pokoju na czyichś rękach. Tam na kanapie przez chwilę będzie się wypierzał, witał dzień już bardziej świadomie.
Jednak przed nami chwila pełna napięcia. Dokona selekcji, wyboru, które z nas zaniesie Jasia, które - Jego przytulaski. Musimy stać w szeregu przed łóżeczkiem, jak na porannym apelu. On z mina świadomego swej pozycji Pana i Władcy chwilę błądzi wzrokiem po naszych twarzach. Kręci paluszkiem młynka w powietrzu, jak przy dziecięcej wyliczance. Swiadomie buduje napięcie. Nagle - z miną zdecydowaną - pac, wskazuje wybrańca. Drugie z nas musi chwilę teatralnie poszlochać, że nie dostąpiło dziś zaszczytu...
Jaś siada, zaszczycony rodzic dostojnie dźwiga 20 kg skarbu i delikatnie kładzie na kanapie. Drugie z nas karnie zbiera pluszaki z łóżeczka. Rzecz w tym, że jest ich zazwyczaj większa ilość i wypadają, trudno zabrać się z nimi za jednym razem. Po doniesieniu przykrywamy nimi Jasia jak kołderką :) Jest ukontentowany, może się powyciągać spokojnie, rozbudzić.

czwartek, 21 listopada 2013

Zdjęcie w przedszkolu

Najdroższa podczas codziennej telefoniczne krótkiej relacji, jak przebiegło odstawienie.spadkobiercy do przedszkola oznajmiła mi że jakbym szukał swoich perfum, to są w Jej torebce. Że  co ???

W przedszkolu robiono dzieciom zdjęcia. Jak to co jakiś czas, potem można kupić kalendarz z Jaśkiem dla babci :)
Zgodnie z sugestią pań, własnym sposobem życia i chęcią nauczenia Go czegoś wyliczyliśmy Mu, że do zdjęcia trzeba się ładnie ubrać, "egelancko". Przyswoił. Chyba nawet lubi ładnie się ubrać, żeby podkreślić uroczystość jakiegoś dnia, wydarzenia. Obu mu to nie przeszło :) Tym razem zażyczył sobie, że musi równeż ładnie pachnieć. Ok, też mamy nadzieję, że będzie dla Niego naturalne, że "egelancki" mężczyzna powinien też ładnie pachnieć. Ale próbę psiknięcia go w domu odrzucił, bo "po drodze. mu się zmyją". Więc nie było wyjścia,musiał zostać psiknięty przed wejściem do sali.

Trzeba go jeszcze z grzebieniem zaprzyjaźnić :)

środa, 20 listopada 2013

Patriotyzm

11-letnia siostrzenica mi zaimponowała. Ba, poczułem się z Niej dumny :)
Moja siostra to raczej tak... nie wpaja dzieciom i sama nie wyznaje zbyt głębokich uczuć patriotycznych. 11 listopada woli obejrzeć film o Woodstocku. Trudno.
W tym roku córka a moja Chrześnica spytała rodziców, czemu nie wieszają flagi w Święto Niepodległości ??? Po czym oznajmiła, że nawet jeżeli rodzice nie lubią Polski to wcale nie znaczy że Ona też ma nie kochać Ojczyzny :)

Jest więc szansa, że jeszcze Młoda wyjdzie na ludzi ;)

wtorek, 19 listopada 2013

Święto Niepodległości

Dzień Niepodległości. Trochę zmęczeni po spotkaniu ze znajomymi dzień wcześniej jednak się zmobilizowaliśmy i wybraliśmy świętować. Z atrakcji wybraliśmy defiladę prezydencką. Jak to Jasiek określił - Idziemy na regulację :-)
Abstrahując od kontekstów politycznych i historycznych, jako dzieciak byłem bardzo zainteresowany pochodami pierwszomajowymi i defiladami wojsk wszelakich. Szczególnie atrakcyjne było machanie chorągiewką i trzymanie balonika. Ewentualnie jeszcze wata cukrowa :)
Idąc tym tropem, po drodze wyposażyliśmy kandydata na patriotę w chorągiewkę w barwach narodowych. Najwspanialsza sama stwierdziła, że już jest duży i czas go wprowadzać w symbolikę narodową. Podkład już mu trochę zrobiłem na naszych męskich wyprawach ;) Szybko pojął, jakie barwy ma Polska, z grubsza co to ta Polska jest, a przede wszystkim - że chorągiewka służy m. in. do machania do żołnierzy. W związku z tym co mijaliśmy patrol policji - intensywnie machał :)
Oczywiście dojrzał gdzieś białe i czerwone baloniki, oczywiście zapragnął je posiąść, więc Najdroższa ofiarnie udała się na ich poszukiwanie. Na tym polu nie odniosła sukcesu, musiał Junior zadowolić się balonikiem w kształcie lokomotywy. Chyba nie był takim rozwojem wydarzeń rozczarowany...
W końcu zajęliśmy dogodne do obserwacji miejsce, tuż przy chodniku. Nadchodzą. Jasiek patrzy zainteresowany. Trochę na przyszłość tłumaczę mu, którzy to są marynarze, lotnicy, zainteresowanie wzbudził oddział cyklistów, kompletnie zignorował Piłsudskiego i obecnego Prezydenta. Nawet obstawę :) Każdy wiek ma swoje prawa.
Za to fascynacja machaniem chorągiewką i żołnierskim marszem przeniosła się do domu. Pół wieczora musiałem za nim defilować w rytm komend: lewa, prawa, baaaczność !!! Gorzej miała Najdroższa, bo przez kilka najbliższych dni defilowali również w drodze do przedszkola...

Reasumując:
- Młody poznał barwy flagi,
- Młody poznał krok marszowy.

Z refleksji bardziej dorosłych:
- niestety, dobrą rodzinną zabawę psuła mi konieczność nerwowego rozglądania się na boki, czy jacyś troglodyci nie zaczynają w okolicy rozrabiać, co oznaczałoby konieczność ewakuacji rodziny z okolicy i koniec święta,
- bardzo mi odpowiada forma patriotyzmu propagowana przez Prezydenta, promująca świętowanie obywatelskie, rodzinne, wspólny spacer i zabawę, zamiast nadętych uroczystości dla polityków i oficjeli. W końcu to swięto nas wszystkich, Polaków :)

poniedziałek, 18 listopada 2013

Przed snem

Mamy nowe obyczaje wieczorne. Przed snem Jasiek musi pożegnać się z Mamusią. Początkowo to był mocny buziak na dobranoc i mógł zasypiać. Potem pojawiły się wędrówki. Jeszcze jeden buziak. Prztulanko. Jeszcze coś musiał opowiedzieć. I tak pół godziny, spacerów, przeplatanych próbami utrzymania go w łóżeczku. Postanowiliśmy go przykrócić. Pomysł o dziwo zadziałał :) Rytuał przypomina trochę rozbudowany ceremoniał powitań raperów z getta. A więc mamy cykl ruchów, gestów ceremonialnych:
1. Buziak - oczywiście mocny i soczysty
2. Przytulanko
3. Piątka - przybijana z rozmachem
4. żółwik
I z głowy, już nie wędruje. Siła rytuałów. Musimy coś jeszcze wymyślić na szybkie przyjście do wanny :)

niedziela, 17 listopada 2013

Kawa

Mamy ekspres do kawy. Właściwie odkąd go mamy, innej kawy w domu nie pijam. Lubię wypić kawę taką, jak sobie wymyślę, w zakresie ilości cukru, mleka, programu w ekspresie. Tylko że... Młody uwielbia robić kawę dla Tatusia. Chce pomóc...
Jak był malutki.. Czyli już chodzący i trochę gadający, niewystający głową ponad blat szafki, kazał się sadzać na szafce, podać kubek, cukier, wsypywał. Pozwalał sobie pomagać, więc wystarczyło wysypać nadmiarowy z powrotem do cukiernicy. Pozwalał mi wybrać i włożyć kapsułkę z kawą. Odpowiedni program wybierałem JA, tylko jego palcem wciskaliśmy guzik.Machnął dwa razy łyżeczką. Pozwalał się zdjąć na dół, bo kawa jest gorąca.
Potem wyrósł i zaczął dosięgać wszystkiego sam. Każe mi wyjść z kuchni i nie pomagać, bo on mi zrobi kawkę. Kochany syneczek. Tylko...
Chociaż wie który kubek lubię :) Ze słonikiem.
Wie, że słodzę. Więc bierze cukier. Chyba uważa, że jestem niedocukrzony, więc sypie mi przynajmniej 5 łyżeczek. Nabieranie cukru różnie mu wychodzi, więc czasem do kubka trafi 5 czubatych, czasem 5 szczypt z czubka łyżeczki. Ile mi się przytrafiło tym razem dowiem się dopiero po pierwszym łyku...
Rodzaj kawy też sam wybiera. Tu nie odpuszczam i codziennie prawie mamy drobne starcie. Nie może zrozumieć, że ta w niebieskim opakowaniu jest lepsza rano, a w czarnym - po powrocie z pracy. Chociaż zaczyna powoli to łapać ... Kilka dni temu po krótkiej reprymendzie postanowił jednak zrobić taką jak chcę. Nieważne, że trzeba było niebieską wyrzucić. Przecież tatuś mu już wytłumaczył, że załadowana jest na rano, więc musi zmienić ! Bez strat nauka się nie obejdzie...
Potem robi mi psikus i wciska inny program niż sobie życzę. Przyzwyczaiłem się, kawa podobna. Gorzej jakby zamiast espresso zrobił mi capuccino :)
Potem już się muszę oddalić. Wyjmuje kawę, wyrzuca wkład do śmieci o czym świadczą ślady mokre na podłodze. Miesza, to już mu nieźle idzie, bo nie trzeba potem myć blatu. Wystarczy lekko przestrzeć. Ba, nawet wlewa mleko. Z reguły mu się udaje nie rozlać. Nigdy nie wiem, ile mleka postanowi mi wlać. I kawa gotowa :)
Nawet dostrzegam już pewien urok tej sytuacji, codziennie pijąc inną kawę - niespodziankę :)

sobota, 16 listopada 2013

Mycie zębów

Trening higieny jamy ustnej.
Owszem, chętnie wkłada szczoteczkę z pastą do paszczy. Szybkie szur szur i radosny okrzyk "Gotowe !!!".
W celach prezentacji myję zęby równolegle z nim. A nuż metodą obserwacji przyswoi właściwy sposób mycia ? Nie, to nie działa...
W ramach próby wydłużenia czasu szurania po zębach w domu znalazła się klepsydra. Nawet dwie - w kształcie żabki i krokodyla. Włączyliśmy obie naraz. Szorujemy, szorujemy, szorujemy... W połowie klepsydr szlag mnie trafił, nie zdzierżyłem i przestałemem. Nie chcę zmyć sobie całego szkliwa. Młody poszedł za moim przykładem...
Wreszcie Najwspanialsza wpadła na pomysł. Zresztą inspirowany jasiowym zainteresowaniem reklamami past do zębów. Lśniące ząbki !!! Oto mamy cel ! Szoruje szoruje pokazując co chwilę aż któreś z nas oceni, że już odpowiednio lśnią i błyszczą. Nie ma jednak lekko... Właściwa zabawa dopiero się zaczyna. Co chwila nas woła, żebyśmy spojrzeli, jak ząbki lśnią. A my musimy spojrzeć i szybko odwrócić głowę, zasłonić oczy, bo przecież tak błyszczą, że spojrzeć się nie da, blask oślepia natychmiast ! W związku z tym wieczorne mycie Jasia przeprowadzam z zamkniętymi oczami. Powoli nabieram wprawy. Numer z okularami przeciwsłonecznymi nie przeszedł. I tak musimy odwracać wzrok jakieś pół godziny, aż mu się znudzi. Niestety, gdy ostatnio wracaliśmy od Babci, znudziło mu się w samochodzie w połowie trasy. Czyli po jakiś 140 kilometrach...

piątek, 15 listopada 2013

Scyzoryk

Jak byłem już trochę starszy od Jasia, zawsze z podziwem patrzyłem na zestaw scyzoryków leżących na biurku dziadka Zbyszka. Tata też zawsze miał scyzoryk. Marzenie każdego chłopaka :) I wyrosłem w przekonaniu, że Mężczyzna zawsze powinien mieć przy sobie nóż. I kilka w szafce. Ot, męskie gadżety. Od kilkunastu lat nie wychodzę z domu bez scyzoryka lub małego nożyka. Przydaje się często, wzbudza zainteresowanie znajomych, można nim obrać w markecie ogórka którego akurat zapragnął synek, otworzyć kopertę, rozciąć zgrzewkę i odkręcić śrubkę :)
Jak wspominałem, Młody już wie, że dorosły tatuś chodzi z nożem i czasem prosi, żebym coś nim zrobił. Oczywiście głośna prośba w miejscu publicznych często wzbudza niezdrowe zainteresowanie otoczenia. 
Tym razem w domowym zaciszu zwrócił się do mnie, żebym przyniósł swój mały nożyk.
- A po co ?
- Czekaj, zaraz Ci pokażę !
Ostatnio woli pokazywać niż opowiedzieć. Musimy chyba popracować nad sztuka wysławiania się i bogactwem opisu słownego.
Przynosi kasę, naciska, opowiada - znowu zacięła się szuflady. śrubokrętem ze scyzoryk podważam, działa, podziw syna do mnie znowu wzrósł :) A przy okazji zrobiłem mu szkolenie z funkcji scyzoryka. Zrobił wielkie oczy
- Ale super !!!

Może też zostanie nożownikiem ? I zepsuje mi ulubiony scyzoryk, jak ja kiedyś ojcu, co mi przestał wypominać, jak po dziesięciu latach kupiłem mu nowy ? ;)

czwartek, 14 listopada 2013

Śniadanie

Bardzo się cieszę, że Młody się usamodzielnia. Na przykład sam sobie robi płatki z mlekiem na śniadanie. Wyjmuje z szafki płatki śniadaniowe, miseczkę, tackę i łyżkę, z lodówki mleko. Wsypuje płatki do miseczki, zalewa mlekiem, prosi tylko, żeby mu zanieść na stół. Powód do dumy :)
Tylko ja nie wierzę w jego umiejętności. I znam jego pośpiech i nieuwagę.
Tylko dlaczego robi to, gdy nie mogę mu pomóc albo chociaż z oddali nadzorować ? Gdy myję naczynia, golę się, szukam czegoś w szafce z narzędziami zanurzony w niej po pas ? Gdy mam ograniczoną zdolność szybkiej reakcji ?
I mam w głowie wizję, uzasadnioną, mleka płynącego przez połowę kuchni, mycia podłogi, stłuczonej miski i Juniora nadającego się do kąpieli i przebrania ?

Kiedyś bardziej zaufam w Jego umiejętności. Pewnie wtedy, gdy rozszerzą się one o umiejętność sprzątania po sobie...

środa, 13 listopada 2013

Tęsknota

Podpytuję Jensika, co robił, gdy mnie nie było, może coś fajne i ciekawego przeżył, może ma mi coś do opowiedzenia ? Ten jednak krótko skwitował
- Opłakiwałem Tatusia...

Poczułem się jak zmartwychwstaniec...

wtorek, 12 listopada 2013

Powitanie

Wróciłem po kilku dniach. Mały Jens już spał. Rano zbudził się wcześnie, przede mną. Poczułem, że coś pełznie między ścianą a mną. Chciał sprawdzić, kto leży koło mamusi ? Upewnić się, że wreszcie się doczekał ? Patrzyłem spod przymkniętych oczu. Na twarzy Jensa coś jakby nieśmiała nadzieja. Dotarł do poziomu mojej twarzy. Patrzy, patrzy, na twarzy nagle wyraz pełnego szczęścia, uśmiech promienny numer trzy, i wpija się we mnie :)
Oczywiście musiałem zaraz wstać i nadrobić zaległości w zabawie. Kawa spokojna ? Prysznic po podróży ? Śniadanie ? Nic z tego :)

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozstanie

Miałem przed sobą kilkudniową delegację. Z jednej strony superhiper, niedaleko Oslo, z drugiej - jak na lotnisku widziałem samoloty lecące na północ Skandynawii, kierunek Tromso, Lofoty, Islandia to o mało nie kupiłem biletu dalej ;) Ale nie o sobie i swoich marzeniach piszę...
Przygotowywaliśmy Młodego psychicznie na mój wyjazd, duży już jest, musi się nauczyć rozstawać, gotowy na to jest psychicznie. Nauka życia. Wiadomo, miłe to nie jest, ale... I tak powoli sobie w główce układał nadchodzące kilka dni bez ukochanego Tatki. I któregoś razu powtórzył
- Tatuniu, nie jedź do tej Norwegii.
- Jasiu, ale muszę. Szybko wrócę, i przywiozę Ci superowy prezent. Może wóz strażacki z klocków Lego ?
- Ja nie chcę wozu, chcę być z Tobą !
Przy Jego pasji do strażaków jest to najwyższe poświęcenie, rezygnacja z marzeń o nowym zestawie strażaków. Rozczuliłem się zupełnie..

A swoją drogą - widać, że Junior ma ułożoną w głowie hierarchię wartości :) Coś nam się jednak udało w Jego wychowaniu.

Po powrocie mym orzekł, że następnym razem pojedziemy tam wszyscy, Tatuś Mamusia i Jaś :) Fajnie by było. Niezbyt widzę możliwość takich wakacji, ale - całkiem niedawno nie podejrzewałem, że kiedykolwiek będę dalej na północ niż na Rozewiu ;)

niedziela, 10 listopada 2013

Inny tatuś

Ubieramy się do wyjścia. Jaś lubi jak mu się w tym pomaga, my jednak wdrażamy program usamodzielniania człowieczka. Czasem wymaga to stanowczości i ogłuchnięcia selektywngo na skargi. Czasem podniesienia głosu. Tak było i tym razem. I usłyszałem płaczliwe
- Tęsknię za starym tatusiem...
Nic mi nie wiadomo, żeby w życiu mojego syna był jakiś inny tatuś. Dziecięca wyobraźnia płata różne niespodzianki, na wszelki wypadek się upewniam
- Jakiego innego ?
- Takiego, który jest miły...
A, o to chodzi, manipulator jeden. Miły tatuś wrócił, owszem, po samodzielnym włożeniu butów :)

środa, 6 listopada 2013

Makieta - głazy i konary

... cd ...

Patrzę na spód lasu, patrzę na nierówności terenu, patrzę na ściółkę,  coś mi nie gra, i nagle mnie olśniło. Czy ktoś widział polski las bez konarów i gałęzi na ziemi, bez głazów polodowcowych wystających z ziemi ??? Trzeba zebrać naturalne miniatury, idziemy na podwórko. Dziecia szczegółowo poinstruowałem, gdzie i po co idziemy. W związku z tym wziął ze sobą rowerowek - przecież nie będzie głazów dźwigał w rękach. Dotarliśmy do odpowiedniego trawnika i szukamy. Staram się naprowadzić go na trop, jakich kształtów i odcieni szukamy. Szuka uważnie. Przynosi mi pół cegłówki, trochę żwiru i kawałek szkła. Brrr... Zrozumiał, że szkło nie jest pożądane. "Kamyczki" kazał mi jednak schować do woreczka. Ok, ma swój wkład, w domu cichaczem zrobię selekcję. I tak dobrze, że psia kupa nie wpadła mu w ręce ;)
Woreczek kamyczków w kieszeni, szukamy gałązek. Co się znajduje, to ogromne do wymyślonej skali. Mimo wszystko chwalę Jasia przy każdej gałązce, podtrzymując zapał. Sam nie mogę nic innego znaleźć. W końcu mam przebłysk inteligencji, atakujemy żywopłot, łamiemy kilka gałązek, w sam raz, problem rozwiązany !
I biorę się za robotę. Już dość precyzyjną, gałązki ciut za małe dla małych rączek, szczególnie odzianych w za duże rękawiczki jednorazowe. Zabawa z cjanoakrylem też chyba nie jest wskazana dla czterolatka. Mógłby sobie złowić palce czy powiekę i zamiast szycia mielibyśmy cięcie na pogotowiu...  Jakoś udało mi się go namówić na zajęcie się czymś innym. Na chwilę. Po której wskoczył na moje plecy z hasłem "Przytulanko !!!" i z tej pozycji podziwiał postępy prac. I tak sukcesem jest fakt, że nie podduszał mnie trzymając za szyję... Jak na warunki pracy jakoś układanie dodatków poszło. Jasiek powiedział "super" i spytał, kiedy wreszcie będzie mógł się pobawić makietą, a mi w głowie zaświtał pomysł na krzaki. Malin ?

... cdn ...

wtorek, 5 listopada 2013

Komplementy

Święta, zjazd rodzinny, tłum, dzieciaki szaleją. Jasiek namawia wszystkich po kolei do zabawy - to w sklep, to w szkołę, to w chowanego, starszych do włączenia mu gierki na komórce. Robi przy tym miny takie przymilne, że kot ze Shreka wysiada, a wszyscy spadamy z krzeseł ze śmiechu. Dopadł już nastoletnią kuzynkę, i zaczyna przekonywanie
- Nisia, Ty jesteś taaka piękna !
Uśmiech, Nisia jakby nabrała rumieńców.
- Pobawisz się z nami w sklep ?

Skąd on wie jak podejść kobietę ? ;)

poniedziałek, 4 listopada 2013

Makieta - masa solna

... cd ...
Mamy już ukształtowaną podstawę, rozsypaną ziemię, osadzona posadzoną trawę i coś na kształt rozsypanej ściółki na bazie trocin. Młody rwie się do zabawy, ja się przyglądam i czegoś mi brakuje. Nasze dzieło przypomina mi bardziej naiwny playground zabawkowy, równe to w lesie jak stół bilardowy albo pole golfowe. W życiu tak gładkiego lasu nie widziałem. Trzeba urozmaicić teren w małe pagórki, póki nie jest za późno. Tylko jak ?! I na ratunek przychodzi nam Najwspanialsza - masa solna ! Tylko że ja nigdy czegoś takiego nie robiłem... Co tam, wujek google przychodzi z pomocą, przepis jest. Nie mam tylko pojęcia, ile mi tego wyjdzie z podanych proporcji. Na wszelki wypadek kupujemy po 2 kg soli i mąki, chyba nie zabraknie. Najwyżej nadmiar przyda się Najgospodarniejszej do wypieków :)
Wszystko gotowe, bierzemy się do roboty. Wsypujemy, mieszamy, zalewamy, sajgon w kuchni po mieszaniu ziół to pikuś ! Młynarz z czeladnikiem to niezłe porównanie. A to dopiero początek... W międzyczasie Jaśko podjada sól łyżeczką.
Konsystencja papki mi nie pasuje. Za rzadka, spodziewałem się gliny, plasteliny, a nie błota. Dosypujemy wszystkiego po trochu, zdaję się już na intuicję syna, ale to nie poprawia sytuacji. Trudno, mamy lepić pagórki, nie figurki, większa precyzja niż błotny kleks nie jest nam potrzebna. Kotka nie zrobimy. Wspólnie z radością robimy placki na blasze, Jasiek otrzepuje co chwilę paluszki z masy, masa lata dookoła, ściany meble podłoga tylko sufit ocalał. Kuchnia była niedawno malowana...
Wzgórza przypominające najbardziej krowie placki lądują w piekarniku. Potem się dowiedziałem, że podłożony pod nie pergamin nie przyspieszył schnięcia. Kuchnię udało się przywrócić do stanu wyjściowego. Piekarnik pracował ze dwa dni, czekam na rachunek za prąd. I najważniejsze - po upieczeniu krowie placki przekształciły się w idealne leśne wzgórki. Po wklejeniu na deskę makieta nabrała rumieńców, czas pobawić się w detale. Znaczy - czas wyjść na podwórko po surowce. Co nastąpi w następnym odcinku :)

... cdn ...

niedziela, 3 listopada 2013

Zabawa z Amelką

Bawi się człowieczek z kuzynką odrobinę starszą. Bodajże w lekarza i wypadek. Akurat Amelka była poszkodowana i leżała na podłodze, a Jaś jako ratownik próbował transportować Ją do karetki. Za nogę. Nagle słyszymy jasiowe westchnienie, trochę rozczarowanym tonem
- Ależ ona jest ciężka, w życiu się nie spodziewałem...

sobota, 2 listopada 2013

Zadusznie - Wuj Marcin

Kilka lat przede mną urodził się Marcinek. Duzo za wcześnie. Dawno temu, inkubator jakiś tam w szpitalu był, nienagrzany, technika medyczna na zupełnie innym poziomie - 45 minut życia, za mały, za słaby.
Ja urodziłem się bezproblemowo kilka lat później. Potem moja siostra.

Miałem brata. Mam brata. Trudno to nazwać, żyliśmy w innym czasie, nigdy sie nie spotkalismy, moze kiedys gdzies sie spotkamy. Znam tylko malutki grobek na cmentarzu, na którym od dziecka zapalam świeczki, kładę mały kwiatek. I czuję się cholernie z tym miejscem związany. Tam jest mój Brat. Czasami sobie myślę, jaki byłby, co by mi powiedział, jak by żył. Może trochę czasem mi żal, że nie biliśmy się o samochodziki w dziecinstwie. Ale od zawsze wiem, ze tam, pod malutką płytą, leży mój Brat.
I równoczesnie czuję, że mam brata - nierealnego, niecielesnego, ale gdzies tam we mnie gleboko siedzi poczucie jego istnienia.

I w ten sposob po prostu jest z nami, przy mnie od zawsze. Moze wlasnie dlatego Jego istnienie, króciutkie zycie, było wazne, potrzebne ?

Dla mnie zawsze to bylo oczywiste. Ten maly grobek, to, ze z rodzicami szlismy do Marcinka zapalic znicz, potem juz bardzej dojrzale mysli. Nigdy nawet przez glowe mi nie przeszlo, ze moge byc zamiast Niego, zastepuje Go rodzicom, czy cos takiego. Ba, nigdy mi nie przyszło do głowy, że mogłoby Jego nie być. Jest tak samo moim rodzeństwem, tak samo bliski i realny jak młodsza siostra, jaśkowa ciotka i chrzestna. Ot, jest nas trojka rodzenstwa, tylko Marcinek mieszka gdzies indziej. Nieraz o Nim myslę jako o tej małej kruszynce, jaką był, a nieraz - jak o kilka lat starszym żonatym i dzieciatym facecie, ktorym bylby dzisiaj - wiec, rosnie wraz z nami.

A od trzech lat się oswajam z Jego nową rolą życiową. Już nie idziemy do Marcinka, a do Wujka Marcina. Ciężko mi to przez usta przechodzi, ale wszyscy się starzejemy, wchodzimy w nowe role życiowe. Ja zostałem ojcem, siostra ciotką, Marcinek wujkiem. I Jasiek wzrasta w świadomości, rzeczywistości, że jest nas trójka.

A zupełnie na marginesie zastanawiam się, czy nie łatwiej dziecku poznawać, oswajać śmierć nad grobkiem Kogoś w jego wieku, z jego pokolenia, niż dziadków, wujków - dorosłych będących trochę innym gatunkiem dla kilkulatka ?

Makieta - gleba i trawa

... cd ...
Bez skrótu poprzedniego odcinka :)

W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że wciągnąłem się w rzeźbienie w drewnie, a Młody siedzi i czeka, kiedy wprowadzi autka na makietę :) Czas wyhamować własny egoistyczny zapał i wciągnąć Go w zabawę. Hmmm, od czego by tu zacząć ???
Podstawka wyrzeźbiona, zaczynamy wspólnie tworzyć tło, przyziemie, warstwę najniższą lasu. Wiem, wiem, moglibyśmy wziąć pędzelki, namalować zieloną trawę, brązowa ziemię i już. Ale nie, przecież muszę mu pokazać coś więcej, jak powoli powstaje dzieło, ile się trzeba męczyć, żeby zrobić coś fajnego. Nie ma chłopak lekko z nadgorliwym rodzicem...
Przystępujemy więc do eksperymentu. Bierzemy klasyczny wikol, rozsypuję w miseczkach kawę, kakao i inkę, przywdziewamy rękawiczki gumowe - i obaj z zapałem bierzemy się do roboty. Zabarwiamy klej. Smarujemy nim wyznaczony teren. Jaśkowi trochę niewygodnie, rękawiczki ciut duże, palce w połowie zwisają swobodnie. Ale z zapałem rozprowadza klej, o dziwo trzymając się wyznaczonych granic. Jest dobrze. Potem posypujemy klej półproduktami napojów, i wcieramy znowu.
Dumni z efektów pracy, rozzuchwaleni sukcesem,bierzemy się za poszycie lasu. Dopadamy kuchnię, mamy przyprawy. Zielone ! Suszony koperek, pietruszka. Do tego trochę trocin po robieniu podjazdów. Więc zaczynamy wspólnymi siłami robić bałagan. Zgodnie z pomysłem włączenia go w zabawę. Najpierw wysypujemy wszystkie znaleziska na talerzyki. Czyli ja otwieram, Jaś wysypuje. Na talerzyki również. Potem tworzymy różne mieszanki surowców. Według mojej koncepcji proporcji. Zauważam, że runo leśne wyrasta na podłodze i całkiem nieźle wygląda. Po co ja mozolnie rżnąłem tą deskę, skoro moglibyśmy wykleić las na podłodze ? Małżonka i tak wspomina coś o remoncie ;)
Więc zakładamy rękawice i bierzemy się za klejenie. Junior przejęty nową aktywnością trzyma się moich wskazówek, w której części deski którą mieszankę kleimy. Deska zaczyna przypominać ziemię porośniętą trawą i kwiatami, z leżącymi gdzieniegdzie suchymi liśćmi. Sukces. Młody zaczyna przypominać potwora z bagien. Męskim ruchem, wrośniętym już chyba w DNA, co chwilę wyciera ręce w spodnie, drapie się rękawiczką pełną kleju i zielska po głowie, opiera nogę o świeżą podróbę ściółki leśnej. Deska zaczyna wyglądać profesjonalnie, znacznie lepiej i naturalniej niż jakbyśmy użyli posypek modelarskich. Podłoga też. Podobnie jak Jaś. Właściwie to mam duży dylemat, czy najpierw sprzątać syna czy podłogę. Krótka analiza sytuacji, zaczynam od dziecka. Poszło sprawniej niż się spodziewałem :) W przeciwieństwie do podłogi, przy której Junior postanowił aktywnie mi pomagać. Odbyło się to w sposób zbliżony do pomocy przy praniu. Udało nam się jednak ogarnąć sytuację przed powrotem płci pięknej. Baza makiety prawie gotowa, czegoś mi jednak brakuje. Mimo, że Młody zaczął już na nią wprowadzać autka. Ale o tym w następnym odcinku :)

... cdn ...

piątek, 1 listopada 2013

Tropiciel

Przyjechaliśmy do Babci i Cioci. Nadszedł wieczór, czas do łóżeczka. Oczywiście zaczęło wymyślanie odwlekające. Siusiu, pić, kupka, jeść, buziak na dobranoc... Nagle przypomniał sobie, że MUSI umyć ząbki. W jego ustach, przy jego stosunku do higieny jamy ustnej... brzmi dość nietypowo... wręcz dziwnie... ale nie wypada odmówić ... niepedagogicznie... może to się nie powtórzyć... a na pewno odmowę przypomni nam w najmniej spodziewanej chwili... Więc wygrzebujemy z walizy pastę, szczoteczkę. I słyszymy
- Brakuje kubeczka ! Wyjmijcie kubeczek !
- Ale nie wzięliśmy.
- Jak to ?
- Nie ma go w walizce...
- No to jest odpowiednie zadanie dla Tropiciela !
Po czym wybebeszył walizkę, kubka nie znalazł. Mimo wszystko baaardzo długo i, trochę rozczarowany, wyjątkowo dokładnie wzorował ząbki. Czyżby tropił mikroby ?

czwartek, 31 października 2013

Makieta - prace w drewnie

Jak już wspominałem, odezwał się we mnie zapał modelarski. Z niepokojem go obserwuję, bo to i kosztowne hobby, i czasochłonne, i mogą to być pierwsze oznaki kryzysu wieku średniego :)
Junior ma kilka traktorków, przyczepy do przewozu drewna, co wzbudziło we mnie myśl o zrobieniu mu makiety lasu. Ot, prostej, do zabawy, taki playground scenery. Jakaś podstawa z deski, namalujemy trawę i drogę, kilka drzewek zabawkowych i gotowe.
Jaki rozmiar ? Bóg raczy wiedzieć... Mniej więcej ustawiliśmy na podłodze autka, wzięliśmy miarkę - Junior uwielbia mierzyć, szczególnie włączony telewizor - ups, spory kawał deski potrzeba. Szybki skok do Obi, jest idealna półka 30 x 60. Skok połączyliśmy z tradycyjną zabawą na traktorkach. Po dwóch dniach żonę zaintrygowało, skąd mamy taką deskę ? Oczywiście dowiedziałem się, że mogłem przy okazji kupić dawno wymyślone rolety na okna...
Tylko na tą deskę autka muszą jakoś wjechać. Trochę wysoka. Pilniki w dłonie, trzeba zeszlifować podjazd. A nawet dwa. Z obu stron. Wjazd i wyjąć. Wjazd będzie od drogi, wyjazd do głębokiego lasu, koncepcja mi ewoluuje. Młody szaleje z pilnikiem w ręce, może będzie z niego mężczyzna :) Ja za to nerwowo pilnuję, żeby piłował tam, gdzie ja to zaplanowałem. I niekoniecznie po własnych palcach. Deska okazała się jakaś taka twarda i mało podatna na obróbkę, więc... Junior zajął się zaraz oglądaniem bajki, a ja w pocie czoła szlifowałem. Pomagał mi o tyle, że na każdą prośbę podawał mi autko żebym mógł sprawdzić, czy kąt natarcia jest już odpowiedni. Długo okazywało się, że jeszcze nie...
Autko wjeżdża bezproblemowo, nawet z długą przyczepą. Wątpiąc w podatność laminatu na wikol, postanowiłem zedrzeć go z deski. Pomysł głupi, jak się potem okazało... Pierwszą próba pilnikiem zakończyła się kompletną klapą. Szło trochę lepiej, do pierwszej krwi. Nie ma co ryzykować. Jedziemy do sklepu po sprzęt. Oczywiście wyprawa nie mogła odbyć się bez stałego elementu gry, czyli zabawy na traktorkach. Wracamy zaopatrzeni w profesjonalne dłuto. Na pewno wiele razy w życiu mi się przyda ;) Za to zdejmowanie okleiny idzie jak po maśle ! No, może nie do końca... Wyrzeźbiłem dwa place przeładunkowe, drogę między nimi... i odcisk na palcu przekonał mnie, że warto podjąć próbę klejenia bezpośrednio na laminacie :) Drugim argumentem był znudzony synuś wskakujący mi co chwilę na plecy z dzikim okrzykiem stawia stwora z leśnych ostępów. Wczuł się w klimat. Z siedzącym na plecach zbirem trudno operuje się dłutem...
Dnia następnego ambicja wygrała z leniem. Co to za dukt leśny bez kolein ! Zanim Junior wstał, bladym świtem, wziąłem się za żłobienie rowków po kołach. Od radu zrobiłem nierówności terenu i wgłębienia na kałuże. łatwa robota. Junior za to wstał i z miejsca oznajmił, że w nocy ktoś nam zepsuł makietę, bo tu są dziury. Może to myszki ?!

A ja sobie zdałem sprawę, w co się władowałem, i ile roboty jeszcze przed nami...

cdn...

środa, 30 października 2013

Pranie

Mały uwielbia pomagać. We wszystkim. Często dużego szlag trafia, bo
- wszystko trwa trzy rady dłużej,
- potem jest cztery razy więcej sprzątania,
- czasem cały wysiłek diabli biorą w jednej chwili i trzeba zacząć od nowa, ze stanu gorszego już pierwotny wyjściowy...

Weźmy czynności związane z robieniem prania. Szczególnie drażliwy tematy, bo obsługa pralki przerasta typowego faceta, skądinąd obeznanego ze smartfonami, komputerami, pompowtryskiwaczami i inną technologią. A sortowanie prania, toż to czarna magia ! Kolorami ?! Przecież trzeba dobrać rodzajem tkaniny, technologii prania (program, temperatura, ...) ! A dlaczego nie powinno prac się razem majtek, skarpetek i szalik, jeśli są z tego samego ??? Takie dylematy mogą prowadzić do rozwodu...

Więc zaczynamy szykować pranie. Tzn wybierać i sortować. Wszystko z kosza na podłodze, Jaś przebiera w brudnych spodniach, skarpetkach o naturalnej woni itp. "To jest Jasia, to bluzka Mamusi, o ! Taty koszula !".  I układa na osobne kupki, nie bacząc na barwy i rodzaj tkaniny. Powstają trzy stosy rzeczy, i Jaś decyduje: "Dzisiaj pierzemy Jasia rzeczy". Bierze w ręce, połowa mu wypada, próbuje wepchnąć do pralki. Chwilę trwa, zanim uda mi się wyperswadować plan z głowy. Dobra, wybrałem co pierzemy, z jedną kupką łatwiej. Oczywiście On ładuje to do pralki, upycha, ledwo się mieści... Potem zabraknie sznurków na suszarce, ale nie pozwoli wyjąć ani jednej skarpeteczki.
Właśnie płynu do prania też należy do Jasia. "Tata, zostaw, nie przeszkadzaj, ja sam umiem !". Co oczywiście kończy się myciem podłogi. Widać kupujemy za duży baniak płynu jak na czterolatka...
Pojemnik z płynem należy umieścić w pralce. Próbuję po swojemu, w miarę stabilnie na górze prania. Ot, tak sobie wymyśliłem. Mój błąd. "Tata, nie umiesz ! Mama zawsze tu na dole stawia, jak wyjmiesz te skarpetki będzie miejsce...". Mądrala. Wyjęcie ze spodu pralki skarpetek często kończy się wypadnięciem misternie wciśniętych spodni. I tak kilka razy. W końcu nam się udaje.
Trzeba nastawić program.  Chwila bijatyki przed maszyną, żeby mi koszuli nie wygotował. Jeszcze jestem silniejszy. Krótki foch i idziemy się pobawić. Na szczęście już mu minął etap wyłączania pralki w połowie prania :) Sukces wychowawczy ?

Cykl prania się skończył, czas wyjąć. Miałem pęknie uporządkowany proces - na krzesło tzw pranie ogólne, na pralkę drobnica jak majtki i skarpetki. Tak łatwiej wieszać. W przestrzenie sznurka pozostałe po powieszeniu spodni i swetra wchodzi para skarpetek. Nic z tego, koncepcja upadła ! "Tu układamy rzeczy Jasia, tu Mamusi, a tu Tatki :)". Nawet nie podejmuję próby dyskusji... Nawet, jeżeli kupka moich jasnych koszul znalazła miejsce na podłodze.
Wyjął, ułożył, czas wieszać. Pozwolił mi łaskawie spuścić sznurki spod sufitu. Potem..  Podstawił sobie stołeczek, mówił, którą rzecz teraz mam mu podać, nie daj Boże, żebym się pomylił. I wiesza. Subtelnie nie zauważa, jak poprawiam, wygładzam powieszone sztuki.

Ok, pranie zrobione. Trochę się zeszło. Mamy tylko nadzieje, że Najwyrozumialsza nas pochwali, doceni wysiłek.

wtorek, 29 października 2013

Tym razem czoło

Jasio został z tatkiem na zwolnieniu w domu. Rozrywki zapewnione, musiałem tylko dbać o Jego stan zdrowia. Co jakiś czas przypomniałem sobie o którymś z lekarstw, dostawał mniej więcej o przewidzianej porze. Przewaga mniej nad więcej nie była zbyt wyraźna. Gorączki brak, wraca do sił, więc nawet dostaliśmy prikaz wyjścia na słoneczko. Oczywiście wykorzystałem to do drobnych męskich zakupów :) W końcu przez okno samochodowe słoneczko też świeci ;) Co jakiś czas kontrolowałem stan zdrowia i samopoczucie człowieczka. I nie ograniczałem się w tym do dialogu typu
- Jak się czujesz ?
- W porządku, nic mi nie jest !
Jednym słowem - profesjonalna obserwacja.

Około pory obiadowej zadzwoniła nasza ukochana z pytaniem, co u nas. Nogi Jej zmiekły, gdy z wrodzonym wdziękiem i subtelnością oznajmiłem, że właśnie czteroletnia pociecha stoi w kałuży moczu, a ja zastanawiam się, czy jechać na pogotowie na szycie, bo krwawi z czoła. W tle słychać było ryk czteroletniej pociechy.

Nadaktywna pociecha wracając do domu jak zwykle musiała dobiec do drzwi wejściowych na klatkę i spróbować otworzyć. Traf chciał, że akurat z drugiej strony wychodził młody człowiek i energicznie otworzył drzwi. Solidne, stalowe. Pociecha odbiła się i usiadła. Trudno było ocenić, czy bardziej przerażona jest pociecha czy młody energiczny człowiek. Pociecha przytomna, bo się drze, powędrowała w me ramiona, młody człowiek przeprasza blady. Jeszcze on nam tu zemdleje... A ja muszę ogarnąć sytuację, bo nie bardzo widzę stan wtulonej we mnie pociechy. Do młodego przerażonego człowieka się zwracam
- Nie widzę go, nos cały ?
- Tak - jakieś ciche takie słowa
- Zęby i usta ?
- Chyba całe...
- Krew leci ?
- Czoło rozwalone...
Acha, kolejna blizna będzie, rzucam okiem. Rozcięte, pewnie w kant drzwi trafił. Pogotowia na razie wzywać nie trzeba, idziemy na górę ocenić spokojniej i trochę pociechę uspokoić, bo się zapętliła. Oszołomiony młody człowiek zostaje, nie mógł przewidzieć ani zauważyć, że w dole szaleje nadaktywny...

Stawiam pociechę w kuchni, przecieram ranę, nie jest źle, raczej na szycie nie trzeba jechać. Z ryku wyławiam latek "Nie chcę plaaasteeerkaaaaa". Ok, chyba się obejdzie, wygląda na rozcięcie powierzchowne a nie fontannę z tętnicy skroniowej. Za to na podłodze kałuża o znajomym zapachu - za dużo emocji. Sprawdzam jednak przytomność - "Jak się nazywasz, ile masz lat, kim ja jestem ?". Odpowiedzi poprawne, mózg raczej cały. Więc zgodnie z procedurą - zimny okład na czoło, uspokajam, rozbieram, wanna, nowe ubranko.
Mniej więcej na tym etapie dzwoniła stęskniona ukochana, więc co jej miałem powiedzieć ? Kazała mi sprawdzić, czy nie ma wstrząsu mózgu... Nie mamy encefalografu w domu...

Skończyło się na strachu i rannym czole. Pociecha była poszkodowana, więc całe popołudnie siedziała spokojnie na kanapie każąc się obsługiwać. Znaczy - mózg cały, zachowanie w normie. W normie pociechy...