sobota, 15 marca 2014

Idzie wiosna

Wyszliśmy z przedszkola, Jasiek opowiada co się wydarzyło, co było wyjątkowego - a to zupa brokułowa, a to teatrzyk, a to zabawa w wyspę dalmatyńczyków :)
Tym razem
- Słuchaliśmy muzyki relaksującej i potem rysowaliśmy to o czym myśleliśmy !
- Super, a co Ty sobie wyobraziłeś ?
- Łąkę pełną kwiatów :)
Romantyk. A Jego sposób wysławiania się ciągle mnie zaskakuje...

A potem okazało się, że idąc tropem ewenementów pogodowych przerabiają temat wiosna. I Jaś chce mieć ogródek z kwiatami. Muszę wynegocjować u znajomych na działce  ze dwie rabatki. Uradujemy chyba Najpiękniejszą, gdy ruszymy temat urządzenia balkonu i skrzynek z kwiatami. O którym słyszę od kilku lat. A zaczniemy chyba od rzeżuchy, sezon się zbliża :)

piątek, 14 marca 2014

Zabawa w szukanego

Wieczorna kąpiel i nowa zabawa.W "chowanego". Albo raczej w "szukanego". Jaśko kładzie się w wodzie. Tak, żeby glowa mu nie wystawała nad brzeg wanny. I każe się szukać, "ale nie tylko tutaj, po całym mieszkaniu". Więc go szukam głośno komentując swoje poczynania.
" Gdzie jest Jaś ? W pokoju nie widzę, na kanapie go nie ma, pod stołem też nie, za kanapa, pod fotelem za telewizorem przy lampie nie ma. Gdzie On się schował ? Zobaczę w kuchni. Pod stołem w lodówce pralce piekarniku go nie widać... Gdzie On może być ? Może w sypialni ? Nawet pod kołdrą się nie skrył....". I tak dalej, na szczęście nie mamy zbyt dużego domku bo przecież nie mogę ominąć żadnej możliwości i pomieszczenia. "Tata, jeszcze nie sprawdzałeś w szafie w przedpokoju !". Czasem nawet wyglądam na korytarz Docieram po kilku minutach do łazienki, w której muszę sprawdzić przynajmiej trzy miejsca, zanim nie spojrzę na wannę ze słowami "Coś wystaje z wody, czy może to jest..." i w tym momencie z wanny słyszę salwę śmiechu :)
I tak wskazane jest, bym wykonał przynajmniej trzy tury poszukiwań.
Gdy wreszcie odmawiam współpracy... Wczoraj pojawiła się nowa koncepcja przedłużenia zabawy. "Tata teraz Ty się schowaj a ja Cię będę szukał z wanny ! Ale schowaj się w łazience, żebym wiedział, gdzie jesteś !". Cwaniak. I mamy pierwszy problem. Schować się w łazience. Schować się w łazience tak, by być prawieniewidocznym jest niemożliwe. Zwłaszcza, że jestem długi, a łazienka... Cóż, jakieś 1,5 x 2 metry :) W końcu kucnąłem za koszem na pranie, na głowę założyłem mały plastikowy stołeczek z IKEI  i udawaliśmy, że mnie całkiem nie widać :) I Jaś zaczął poszukiwania. "Tu Taty nie ma, tam też nie. W szafce nie ma, pod korkiem nie ma, w kranie też nie, pod gąbką, w butelce z szamponem (co ja jakiś dżin jestem ???), na sznurku z praniem, w koszu, ..........". W końcu po długich minutach, gdy zaczął mnie łapać skurcz w kolanach, synek się zlitował i mnie znalazł. Od "Tata, jeszcze raz się schowaj !" uratował mnie dźwięk zaczynającej się ulubionej bajki dobiegający z pokoju.

Jutro pewnie powtórka nowej zabawy...

środa, 12 marca 2014

Truskawki

Najpiękniejsza przyniosła kilka truskawek. Jaś uwielbia. Więc szybciutko umył pod kranem (po drodze wyjaśniliśmy mu, że lepiej nie używać w tym celu płynu do mycia naczyń), i zaczął pałaszować. Przyniósł mi jedną, z ogonkiem i listkami. Zjadłem, idę wyrzucić listki.
- Tata, ale sałatę też zjedz, jest pyszna !
- Jaką sałatę ?
- Od truskawki !
Zawsze to kilka kalorii i witamin więcej...

wtorek, 11 marca 2014

Narty

Plany na wyjazd miałem zupełnie inne. W dodatku chyba przedwczesne dla Jaśka. I niezbyt dopasowane do pory roku, mojej nieznajomości terenu i wielu innych czynników. I chyba dobrze wyszło. Ostatecznie Junior spędził tydzień ucząc się jeździć na nartach.
Sam nie jeżdżę. Jako dzieciak trochę jeździłem. Potem w latach studenckich trochę próbowałem. Nawet jakoś mi szło. Do chwili, gdy zobaczyłem czyjeś narty przed sobą, własne nad sobą... I w jednej chwili stwierdziłem, że spacer na grzańca jest jednak bardziej bezpieczny ;)
Poza tym raczej uważałem ten sport za modę, bezkrytyczną, bezmyślną, wg schematu - latem plaża bądź żagle, zimą narty, jesienią wódka. I narciarzy za tłum robiący hałas, tłok i snobistyczno reklamowy oczopląs w górach - czyli tam, gdzie te zjawiska nie są potrzebne. Ot, takie jest moje subiektywne zdanie.

A tu Junior wylądował na stoku pod okiem fachowców. W dodatku fachowcy orzekli, że całkiem dobrze sobie radzi. I jest zachwycony w dodatku ! Przez tydzień z zapałem znikał nam na pół dnia z oczu. Po tygodniu zaprezentował nam nabyte umiejętności. - byliśmy w szoku ! Oczywiście pierwszy zjazd pokazowy był zatytułowany "patrzcie jak szybko umiem jeździć !". I na krechę ! Tylko o dziwo na końcu oślej łączki bardzo sprawnie zahamował !
A potem...
Za instruktorem, slalomikiem między dmuchanymi misiami, i trafił w bramkę na końcu..
Cóż, w tydzień osiągnął mój poziom panowania nad dwiema niesfornymi deskami ;) Nie chwaląc się, niezły jest. Chyba ciocia rzuciła na niego urok, trzeba odczynić. Mnie pociesza tylko, że spytał, czy jak będzie duży to wezmę go w góry na wycieczkę...

poniedziałek, 10 marca 2014

Ambicje Tatki - Kopieniec

W ramach odświeżania pasji, stylu życia, zachęcony wycieczką na Kondratową Halę, było mi mało. Patrzyłem w mapę, w niebo, gdziebytupójść dnia następnego. Ale tak - zima jest, ślisko jest, w potencjalne lawinisko sam nie pójdę, raków ani choćby kijów nie mam... Trzeba coś lekkiego wymyślić. Nosal ? Podobno ślisko. Murowaniec ? Jeszcze się nie odważę w tych warunkach. Dolina Kościeliska lub Chochołowska ? Trzeba by podjechać, nie chce mi się.
Mapa, Internet - o, Kopieniec, brzmi obiecująco i rozsądnie. Z Kuźnic tam i z powrotem na nogach przez las, bez lawinowych jarów po drodze, lekka mgła nie zaszkodzi, a wręcz doda klimatu. Decyzja - idę. Plecak zaopatrzony, tup tup, brama TPN, stuptuty na nogi, łyk wody i do przodu. Ostro w górę kamienistą drogą, jak na początku większości szlaków. Jakoś mi idzie. Rozdroże szlaków. Kusi lekko strzalka z napisem Gąsienicowa, ale zapał studzi tablica "Lawiny". Skręca tam jakaś para - do plecaków przytroczone czekany - ocho, taki mocny to ja nie jestem. Dreptam dalej swoją ścieżką. Drugie rozdroże - Nosal ? Wygląda spokojnie, ale obiło mi się uszy, że bywa ślisko i niebezpiecznie. Bez raków w tych warunkach się nie odważę. Dziecko z żoną czekają na mój powrót. Zanurzam się w las.
W lesie zima w pełni, ośnieżone choinki, lekka mgła, ścieżka lekko przysypana puchem. Patrzę na ślady, dzisiaj przede mną szedł tędy tylko lis albo pies. Wiem, że kilka minut za mną idzie podobny do mnie samotnik, trochę raźniej zawsze.
Las. Brakuje całych jego połaci po jesienno-zimowych huraganach. Zamiast sosen sięgających nieba - na ośnieżonym zboczu leżą pnie, poukładane jak bierki Wyrwidębów. Leżą na zboczu, które przecina moja ścieżka. Idę dalej, w duszy lekki niepokój - a jak te bale drgną, potoczą się nagle w dół drewnianą lawiną ? Staram się iść delikatnie, bezszelestnie, nie prowokując ich do jakiejkolwiek aktywności. Doszedłem do lasu, ulga w duszy.
Rozdroże. Drzewa tu były przed wichurą, więc wraz z nimi zniknęły oznaczenia szlaku. Mapa, kompas, studiuję ukształtowanie terenu - chyba powinienem iść prosto. Postanowiłem zaufać zwierzakowi, który idąc wcześniej zostawił ślady w świeżym śniegu. W końcu on chyba lepiej zna teren. Intuicja mnie na szczęście nie zawiodła, czworonóg miał rację :)
I dotarłem na łąkę, halę, Olczyńską Polanę opanowaną przez mgłę i śnieg. Na środku drewniana bacówka. Widoczność - powiedzmy 10 metrów. Z panoramy Tatr nici, ale zawsze lubiłem wędrówki w białej nicości. Krótki odpoczynek, kabanos przegryziony czekoladą, i w drogę dalej. Zegarek mówi, że jednak uda się wejść na Kopieniec. Więc w drogę. Mostek nad strumieniem i znowu w las. Droga coraz stromiej pnie się w górę, śnieg coraz mniej utrzymuje stabilność nóg. Lód pod cienką warstwą puchu, schodzę w bok, lasem łatwiej. W głowie myśl - jeszcze trzeba będzie zejść, możebytak odpuścić i zawrócić ? Ale tragedii nie ma, zawsze mogę zejść od drzewa do drzewa. Albo metodą tradycyjną - dupoślizgiem :) Więc pnę się w górę w gęstniejącej mgle. Coraz gorzej, metr po metrze. Ale po śladach widzę, że ktoś dwunogi bez raków tędy szedł dzisiaj, męska ambicja działa niezawodnie ;) Jest szczyt. Nawet jacyś ludzie. Swoi, turyści starej daty, niedzielni wycieczkowicze w takich warunkach nie zapuszczają się w granice TPNu. Kilka słów. We mgle majaczą zarysy bacówek, jak w baśni. Drewniane stare domki, w których juhasi chronili się przed zimnem i wilgocią. Osiedle ze snu, z innego czasu. Zagubione we mgle i czasie...
Herbata z termosu, kabanos z czekoladą, parę słów ze spotkanym turystami  i w dół. Optymalna okazała się metoda lasem od drzewa do drzewa :)
Znów bacówka na pokrytej mgłą hali,  a na ławce przed nią siedzi Rumcajs. Samotny Włóczykij, starszy, z długą brodą. Patrzy w mgłę.
- Hej.
- Hej.
Dosiadłem się. Bez słowa zjedliśmy po pajdzie chleba, opróżniliśmy kubki z herbatą, zapaliliśmy, popatrzyliśmy w mgłę, kontemplując chwilę. I mgłę. Nie rozważając, co się za nią kryje. Przyjmując świat jakim jest w tym momencie, dziwiąc się jego urokowi jak dziecko.
- Dobrego dnia.
- Dobrego.
I każdy ruszył w swoją stronę.
Po dłuższym spacerze z żalem dostrzegłem blichtr reklam przy dolnej stacji kolejki na Kasprowy...