sobota, 22 marca 2014

Zabawa w spanie

Dawno dawno, miał jakiś roczek. Mniej więcej. Raczej mniej. Usypiałem go. Coś tam gadałem czy śpiewałem, bawiliśmy się i powstrzymywałem go przed uciekaniem z łóżeczka. I znienacka zaczął się bawić w spanie. Pochrapywał nanibowo. Po czym otwierał oczy ze śmiechem i spojrzeniem pt "ale świetna zabawa, teraz Ty !" :)
A ja sobie z rodzicielską dumą uświadomiłem, że Maluszek osiągnął kolejny kamień milowy rozwoju. Zabawa abstrakcyjna, w udawanie. Byłem dumny jak paw ! To jedna z chwil, które głęboko mi utkwiły w pamięci.
Jedne zdarzenia przemijają, inne właśnie rodzic zapamięta na zawsze. Dlaczego akurat te nie inne ? Nie wiem. Ale wiem, które będę wnukom opowiadał. I niecierpliwie czekam na następne :)

piątek, 21 marca 2014

Górskie opowieści

Czasem wieczorami, między czytaniem a zasypianiem, coś sobie z Młodym opowiadamy. Zaczynam od czegoś ciekawego, z myślą edukacyjną, a potem to już nam się toczy rozmowa i myśli meandrują w bardzo nieoczekiwanych kierunkach.
Ostatnio w ramach zaszczepiania mu zainteresowania górami zacząłem mu opowiadać, co widziałem i przeżyłem w czasie niedawnych spacerów po podnóżu Tatr. Opowieści rozwinęły nam się w kierunku, jak zwykle, trochę nieoczekiwanym.
Więc... Jednego wieczoru zacząłem od tego, jak szedłem po świeżym śniegu, nieskalanym jeszcze ludzką stopą. Jedynym śladem życia były chyba lisie tropy, które wskazywały mi kierunek marszu. Jasia możliwa obecność lisa mocno zaniepokoiła. Przecież zwierz mógł mnie zjeść ! Niepokój dziecka okazał się tak silny i głęboki, że resztę wieczoru spędziłem na uspokajaniu go i tłumaczeniu, jak należy się zachować przy nieoczekiwanym spotkaniu z rudzielcem. Wyszedłem na pogromcę dzikich zwierząt :)
Innym razem opowieść zacząłem od pogrążonych we mgle bacówek. Hale, juhasi, owieczki. Sielanka i magia. Obrazek wyewoluował nam w opowieść o owieczce, która poszła na spacer i się zgubiła w lesie. Na szczęście spotkała lisa ("takiego przyjaznego, nie złego !!!"), który pomógł jej i odprowadził do domu. A po drodze mieli kilka przygód, jak ognisko i przekraczanie strumienia. A mi się przypomniała z dzieciństwa chyba autorska bajka, opowiadana w kółko przez Babcię w łóżku z prawdziwą pierzyną, o lisku dzidziusiu, który z pomocą różnych zwierząt znalazł drogę do domu...

Lubię te nasze wieczorne opowieści i zabawy. Taka chwila tylko dla nas, większej bliskości niż przy czytaniu, gdy spokojnie rozmawiamy. Bez codziennego pośpiechu, rozgardiaszu, my i rozmowa. Skupieni. Wchodzimy w nasz świat wyobraźni i zanurzamy się w nim.
A ja mam nadzieję, że Synek te chwile zapamięta i staną się wspomnieniem, ważną częścią "kraju lat dziecinnych"...

czwartek, 20 marca 2014

Latarnia morska

Wzięliśmy z półki książeczkę czy pocztówki polskich latarni morskich. Z bliżej nieokreślonego powody. Mamy ze 3 sztuki malowane w biało-czerwone pasy. Nie mam pojęcia, czy to oznaczenie narodowe czy, co bardziej prawdopodobne, na kształt uwaga obiekt wysoki i sterczący, jak kominy.
- Tata, ta latarnia jest zupełnie jak u nas, w Warszawie !
Chwila zastanowienia. Latarnia morska na Pradze ??? Jednak nauczony doświadczeniem nie koryguję go z automatu. Myśl dziecka nie chodzi utartymi szlakami.
- No, jak u nas za oknem !
Mamy piękny widok na otwartą przestrzeń.  Prosto na wschód. Czasem żartuję, że w ładny dzień to i Moskwę, i Kamczatkę widać. A na środku horyzontu tkwi ogromny komin elektrociepłowni. Oczywiście w biało-czerwone pasy. I zagadka rozwiązana :)

środa, 19 marca 2014

UAZ na komputerze

Gramy na komputerze. Czasem muszę zapchać mu czas, uziemić w jednym miejscu. Czasem sam chcę chwilę z nim pograć. Czasem mam pomysł, żeby mu pokazać lepsze gry niż online.  W ograniczonym czasie i pod kontrolą nie mam zamiaru zamykać go w rezerwacie klocków i chronić przed czymś, co i tak kiedyś pozna. Ostatnio przypomniałem sobie o wyścigach terenowych UAZem, w które kiedyś maniakalnie grałem. Zainstalowałem.
- Jasiek, chcesz pojeździć Jeepem ?
Dwa razy nie trzeba mu tego powtarzać. Złapał temat, jedzie przez bezdroża.
- Tata, włącz mi reduktor bo utknąłem !
A mnie duma rozpiera, że taki brzdąc ma już jakieś podstawy do zabaw w błocie :)
Już zacząłem myśleć o kupnie kierownicy ;) Niestety, radość okazała się przedwczesna, a gra - jednak za trudna dla czterolatka. Sterowanie ogarnął, ale etapy za długie, cel jeszcze niezbyt jasny na małą główkę :) Więc - spróbujemy za kilka miesięcy

wtorek, 18 marca 2014

W garażu

Jedziemy na zakupy. Idziemy po bolid do garażu. Na szczęście nie musimy już zaglądać do wszystkich zakątków podziemia. Ani gasić 10 pożarów po drodze. Ani kopać wszystkich kamyczków. Czasem pogadamy chwilę z którymś z garażowych sąsiadów, pożartujemy. Czasem odbędziemy szaleńczy wyścig na hasło
- Kto ostatni ten zgniła jagoda !
I zaczynamy szykować bolid do drogi. Trzeba go rozpakować. Mały pomocnik chce być jak najbardziej przydatny. Zdejmujemy plandekę. Używany ze względu na nie do końca szczelny dach. Czynność miałem jako tako opanowaną, ale ostatnio Jaś mi w tym pomaga. Zawsze coś się splącze. Życie, Podrośnie, będzie szło sprawniej. Rozkłada lusterka. Może jednak ich nie urwie. Otworzyć auto też musi sam. Nawet nie próbuję dyskutować.
Za to już nie wyjeżdżamy razem, z nim na kolanach. Jaś kieruje ruchem ! Ja wsiadam SAM, On wychodzi przed garaż. Mówi mi, krzyczy raczej
- Możesz jechać, droga wolna, nic nie jedzie, stój, skręć koła, dobrze, dalej do przodu, zmieścisz się...
Przy tym macha rękami jak milicjant na skrzyżowaniu.
Udało się. Zamykamy garaż, jazdy zajmuje swoje miejsce, i możemy jechać.

Czasami dodatkową atrakcją jest dolewania płynu do spryskiwacza. Wow, Tata otwiera silnik ! Oczywiście, małe rączki chcą wszystkiego dotknąć :) Tylko... Silnik ma to do siebie, że zbyt czysty nie jest. A bywa też gorący. Więc wymaga to ode mnie wzmożonej uwagi. Otwieram wlew. Wkładamy lejek. Otwieram butlę, zwyczajowo klnąc najnowszą koncepcję zakrętki. Potem Najbardziej Wyrozumiała dowie się, że płyn miał jakąś "głupią zakrętkę". Ustaliliśmy, że Junior trzyma lejek, ja butlę. Gul gul gul, kenny nalewamy
- Tata, nie tak dużo, zimowy płyn musi starczyć na całą zimę !
I nie dał sobie wytłumaczyć, że w aucie jest zbiornik. Cóż, niewidoczny, ukryty gdzieś w silniku. Potem doleję, nie miałem siły na dyskusję...

poniedziałek, 17 marca 2014

Sobotni marazm

Ostatnio sobota jest kiepskim dniem w rodzinnym kalendarzu. Najpiękniejsza z reguły udaje się na studia i mamy męski dzień. Niby super opcja na męskie zajęcia, tylko z reguły
- po tygodniu pełnym słońca akurat zaczyna lać,
- zmęczenie mnie dopada, brak inwencji, najchętniej bym nic nie robił, taki marazm,
- czeka nas pakiet sobotnich obowiązków typu obiad porządek zakupy - chyba tylko dzięki nim ruszamy się na zewnątrz...
Jednym słowem - marazm i nuda, najchętniej bym zalegał w fotelu. Oczywiście Młody mi nie pozwala i staram się wymyślić mu jakiś zapychacz czasu. Mam wyrzuty sumienia, ale najchętniej bym go zneutralizował przed TV. Albo komputerem, ale to powoduje ciągłe "Tata, chodź, nie wiem gdzieś kliknąć".
Oczywiście Junior chce mi we wszystkim pomagać, a ja chcę chwilę dla siebie, i w miarę sprawnie wszystko zrobić.
Z reguły rano trochę zalegamy. Śniadanie TV komórka. Potem nagle robi się późno, więc w nerwowej panice nakłaniam go do ubrania się. Zakupy, market i chwila dla nas w EMPIKu, połączona ze spontaniczną defraudacją rodzinnego budżetu. Czasem OBI - w końcu mamy męski dzień ;) Usadzam go na kanapie, szybko wymyślam mniej lub bardziej ciekawy obiad. Bo mamy poślizg czasowy, zaczynamy być głodni. Jemy. Trochę zmęczeni, wbrew wszelkim zasadom wspólnych posiłków, na kanapie przed TV z talerzem na kolanach. W końcu to męski dzień. W niedziele bywam bardziej stanowczy i zaszczepiam mu tradycję rodzinnego obiadu. Potem - znów go uziemiam przy jakimś mniej aktywnym zajęciu, bo przecież pranie prasowanie odkurzacz, zależy co pilniejsze. Czasem uda nam się trochę pobawić. Ogólnie bywa nerwowo, Jasiek się nudzi, ja szukam chwili dla siebie. Młody chyba zadowolony, bo nie gonię go od komputera. Mam wyrzuty, poczucie straconego dnia, ale pewnie, wbrew wszystkim teoriom, tak wygląda codzienność.
Za to gadamy ze sobą non stop. Zabawę przenosimy w obszar wyobrażeń i rozmów. To chyba pozytywne.

niedziela, 16 marca 2014

Zabawy w pociąg

Ostatnio kultywujemy tradycyjną zabawę w pociąg. Ewentualnie autobus, wyposażenie mamy to samo. Wielofunkcyjne. W domu. Ustawiamy wszystkie możliwe krzesła jedno za drugim. Fotele i stołki też. Kanapa służy jako peron dworca. Wsiadamy i wysiadamy. Wkładamy bagaże i wyjmujemy. Czasem wydajemy dźwięki ciuch ciuch i gwizd, czasem nie. Pociąg jeździ w różne miejsca znane Jankowi - do Babci, Cioci, w góry, nad morze, do Wrocławia, przedszkola, na plac Bankowy... I w miejsca których chcę go nauczyć - do Oslo, na Syberię, do Islandii, do Modlina, do Indian i w góry...Kiedyś na jasiową prośbę pojechał nawet do Japonii. Skąd mu się wzięła Japonia ? Nie mam pojęcia. Nie dał sobie nawet wytłumaczyć, że po drodze jest morze i trzeba skorzystać z okrętu.
- To wybudujemy most ! - rezolutnie podsumował. Ma już w życiu jakiś cel :)
W dziecięcym atlasie zachwyciła go "mapa" Rosji z Trans-Sibem. Wygrała z francuskim TGV. Orient-Expresu nie było... No, przyznam, trochę sprowokowałem ten zachwyt krótkim opowiadaniem ;)

A zabawę musimy wzbogacić. I nie tylko o infrastrukturę, jak szlaban, semafor czy zwrotnica, ale i o przygody, Dziki Zachód z Indianami, mosty i urwiska, przepych wspomnianego Orient Expresu i co nam przyjdzie do głowy. Zabawę w "Uciekający pociąg" na razie opuszczę, za kilkanaście lat może obejrzy film. Za to muszę go kiedyś zabrać na wycieczkę w wagonie piętrowym..