sobota, 12 października 2013

Gotowanie

Z koszyka wspomnień. Jaś od maleńkości lubił pomagać w kuchni. Ze dwa lata temu postanowił pomóc robić ciasto. Oczywiście trwało to trzy razy dłużej, kuchnia wyglądała prawie jak po tatowej produkcji placków ziemniaczanych przy użyciu robota (czyt. teraz to już musimy zrobić ten remont) .
Ale ciasto wyszło pyszne. A skupienie na twarzy malca i satysfakcja "Bacia, siam ziobiłem" bezcenne :)

piątek, 11 października 2013

Rysunki

Cóż... Talentu do rysowania nie mam. Moim szczytowym osiągnięciem w tej dziedzinie jest domek na bazie prostych figur geometrycznych i liść. Jakiekolwiek stworzenia żyjące mnie przerastają. Czyli cokolwiek, czego nie da się narysować inaczej niż rysując koło, trójkąt i kreskę. Najchętniej przy pomocy linijki i cyrkla... Matka do dziś próbuje mnie przekonać, że ładnie w dzieciństwie rysowałem, ale ja swoje wiem :)
Stąd nie przywiązywałem specjalnej uwagi, czy i co Młody bazgrze. Kilka razy nas zaskoczył:
- jak miał jakieś 1,5 roku, zastaliśmy na ścianie dwie wściekle pomarańczowe kreski; na wzburzone pytanie "Co to jest ?!", dumnie oznajmił "LIS !"; jak mogliśmy tego nie zauważyć !
- gdy ni z gruszki, ni z pietruszki wziął do ręki kredkę i machnął kółko, czym momentalnie rozwiał obawy rodziców co do jego zdolności,
- na urodzinach u kumpla z przedszkola z dwiema koleżankami zaczął sobie malować pory roku - poprawność chwytu pędzla przez całą trójkę spowodowała u Najwspanialszej zachwyt nad sukcesami przedszkolanek.
Oczywiście co jakiś czas z przedszkola przynosi jakieś dzieło, ale nigdy nie wiadomo, ile w tym jest pomocy Pani ;)

Po tym przydługim wstępie...
Siedzimy sobie któregoś wieczora, Jasiek coś sobie bazgrze na nowej tabliczce do rysowania, ja zagłębiłem się w książkę czy komórkę... Święty spokój, każdy zagłębiony w swoich sprawach. Aż nagle mnie woła
- Tatuś, chodź zobacz rysunek !
Spodziewam się jakichś maziai, więc się nie śpieszę...
- A co tam narysowałeś ?
- Kotka, chodź szybko !
Dobra,  obudził moją ciekawość :) Zwlekam się z ciepłego siedziska, spodziewam się wszystkiego, a szczególnie abstrakcji, a tutaj... Coś jakby jajowaty łeb. I junior z zapałem mi objaśnia, gdzie są oczka, uszka i buzia. I o dziwo dostrzegam to wszystko. Szok, czuje się z niego dumny prawie jak w dzień, w którym pierwszy raz wstał sam na nogi !
Po chwili się rozkręcił i jeszcze mnie narysował. Trzy kreski i kółko, akurat idealnie oddał moją posturę ;) Jeszcze bardzo wyraźnie zaznaczył gdzie mam oczy. W sumie trochę przypomniałem postać z krzyża...
Mamusi już rysować nie chciał. Może dlatego, że Ta nie lubi być fotografowana ?

Największa korzyść z tych dzieł sztuki to fakt, że Babcia K. przestała nam suszyć głowę, ze powinniśmy więcej z nim rysować :)

czwartek, 10 października 2013

Czy na pewno ?

Dziecko bywa męczące. Zwłaszcza, gdy się uczepi jednego tematu i w kółko powtarza ... Jako rodzic jestem przyzwyczajony, że przez godzinę vw kółko drąży jeden temat, zadaje jedno pytanie, jakby się upewniał. Zwłaszcza, gdy coś go męczy, denerwuje, niepokoi. Reaguję różnie, zależnie od własnego stanu psychicznego: czasem po trzecim pytaniu udaję głuchego (zazwyczaj skutkuje to coraz głośniejszym powtarzaniem pytania), czasem cierpliwie odpowiadam i tłumaczę, czasem go ochrzanię i rozglądam się za kneblem... Znajomi, zwłaszcza bezdzietni, nie są przyzwyczajeni...

Podczas wyprawy poza asfalt kumpel zgłosił pragnienie przejazdu przez jakąś rzeczkę, próbę zanurzenia. Ot, chęć zostania marynarzem, może nawet podwodniakiem. Jaśka ten pomysł wyraźnie zmartwił. Nie dał się zbyć byle "nie martw się, zobaczymy" w odpowiedzi na pełne obaw "Wujek, ale nie wjedziemy do wody ???". Brak widocznych cieków wodnych wcale go nie uspokoił. Pytanie padało średnio co trzy minuty przez półtorej godziny. Zbywaliśmy go, zapewnialiśmy że nie, pomijaliśmy milczeniem... Z podziwem patrzyłem na kolegę raptusiewicza, skąd wydobywa tyle cierpliwości, i czekając na moment, kiedy wysadzi nas z auta na środku pola. A ten tylko raz skonstatował, że Junior jest konsekwentny i wytrzymały.

Po półtorej godziny Jasiek zmienił front. I pytał, czy na pewno już jedziemy  do miasta. Sam miałem ochotę wsadzić go do bagażnika... Zrozumiałem motywy wynalazcy knebla...

środa, 9 października 2013

W błocie

Cóż... Męskie zabawy, męska wyprawa... Pot kurz i błoto :) Podobno dzieci są czyste albo szczęśliwe.
Więc... Kolega sobie sprawił ogromnego SUVa i postanowił sprawdzić, jak ta krowa radzi sobie poza asfaltem. Znaleźliśmy kawałek błota, jako laicy w temacie but i prosto. Skończyło się w jedyny możliwy sposób. Koleiny okazały się zbyt błotniste, stoimy. Jak dwa leszcze, nawet łopaty nie mieliśmy. łamiemy gałązki, próbujemy podkładać pod koła. Jasiek dzielnie nam pomaga, wyczuł sytuację. Biegnie ku nam z naręczem zebranego chrusty, w poprzek błota. Nagle dobiega mnie płacz
- Móóój buuuciiiiiik !!!!
Szybko ogarniam sytuację: stoi po pas w błocie i usiłuje wyjąć nogę :) Biegnę na ratunek, chlup, po kolana... Ups... Pod pachy, w górę, dobrze jest wychodzi, dotarliśmy do twardego. Oceniam straty, nogi na swoim miejscu, warstwa błota na spodniach, czas wyjąć z auta ubranie na zmianę. Tylko... bucika brak. Nurkuję w błoto - jest, na dnie dziury po nodze, uratowany. Tylko chwilowo bezużyteczny, jak to adidas wypełniony błotem :) To jednak włożę mu kalosze... Wcześniej nie przewidziałem potrzeby...
Oczywiście kazał umyć sobie nogi z błota do czysta, wystrojony nie schodził już z twardego :)  .

W przeciwieństwie do tatki, który wpadł na pomysł zajrzeć pod auto i stwierdził, że głównym problemem nie jest brak przyczepności, a fakt, że 2,5 tony bydlęcia wisi podwoziem na garbie między koleinami. Cóż, przyjazny tubylec, lina, Ursus i mogliśmy jechać dalej na podbój bezdroży :)

Po powrocie małżonka  tylko spytała, czy musiałem mu brać dwie pary najnowszych spodni. Musiał przecież ładnie się prezentować na wycieczce ;)

wtorek, 8 października 2013

Puzzle

Któregoś ponurego, jak to o tej porze roku, oświadczył, że płakał w przedszkolu. Bo nie umiał ułożyć puzzli.
Pierwsze zdziwienie, że w ogóle zaczął coś opowiadać co się działo w przedszkolu. Całkiem niedawno taił wszelkie informacje jako swoją prywatną sprawę, do której nic rodzicom.
Drugie... Może orłem w układaniu pociętych kartoników nie jest, ale jakoś daje radę. Z mniejszą lub większą pomocą składamy Myszkę Miki na łyżwach, Zygzaka McQueena czy łąkę pełną szkodników. Może dostał za trudne kawałki, miał ułożyć niebo z chmurami czy zimowy las ? Może po prostu inne dzieci są w tym dużo lepsze ?
Nic, na wszelki wypadek wyjąłem z kuferka puzzle, sprawdzam. Lecimy, jak zawsze. Szału nie ma, ale to ma po mnie. I niecierpliwy jest, więc się wkurza, skądś to znam.
Wraca myśl, że dostał do ułożenia krajobraz saharyjski bądź rozgwieżdżone niebo na 1000 elementów. Też by mnie szlag trafił.

Jak zwykłe, zaniepokojona rozwojem i koordynacją wzrokowo-jakąśtam jedynaka małżonka zasięgnęła języka u Pani Bogusi. I wszystko jasne. Nudna gruszka z czterech kawałków. Przecież On nie będzie się takimi pierdołami zajmował :) Przecież jest tyle ciekawszych zajęć. Choćby obserwacja, jak wieje wiatr... W związku z tym strzelił focha na gruszkę i ryczał z wściekłości, że pani jednak nie odpuściła.

A niech się smark uczy, że czasem w życiu trzeba coś bezsensownego wykonać. Oszczędzi mu to nerwów w pracy ;)

poniedziałek, 7 października 2013

Przyjazd Babci

Odwiedziła nas Babcia Krysia. Spoko, tylko że zamiast normalnie pod sam dom pociągiem dojechać, postanowiła wybrać się Polskim Busem. Zwyciężyły względy ekonomiczne, chęć przygody i eksperymentu, może chciała zmienić coś w swoim życiu ;) Sęk w tym, że ten ibobus wysadza pasażerów na drugim końcu miasta, po drugiej stronie Wisły. Trzeba było po Nią wyjechać. W piątek po południu - wyprawa na pół dnia. Przez most. Więc błysnął mi pomysł, że pojedziemy sobie metrem.
Dobra , odebrałem Juniora z przedszkola, zmierzamy ku domowi trochę się przebrać. Nie będę jechał pod krawatem. Zresztą mieliśmy trochę czasu, akurat na kawke. Cóż... Pod drzwiami okazało się, że nie mam kluczy. Skleroza, z kawki nici. Tylko co dalej ? Czasu nadmiar ! Szybka analiza możliwości, szybka decyzja - załatwiam szybko coś w banku i jedziemy na wycieczkę. Wizyta w banku skończyła się fochem na bank, jedziemy.
Autobus. Tramwaj. Super, dwa pierwsze odcinki bezboleśnie. Wkraczamy w świat metra.
Drobny stres, Młody uświadamia mi, że małpka w metrze się zgubiła. Jaka małpka, o co chodzi ?! Chwila dyskusji i jasne, Ciekawski George i Pan w żółtym kapeluszu. Był taki odcinek :)  Niepokój rozwiany, w ręce dumnie trzyma własny bilet, wsiadamy. Fascynacja pociągami rozszerzyła się na "kolejkę w tunelu". Dojechaliśmy, wyszliśmy na powierzchnię w nowej dla nas części miasta. Wokół bloki, betonowy parking, nowoczesna pętla, w głowie mam obraz chłopaków z Seksmisji albo postapokaliptycznej superprodukcji zza wielkiej wody...
Jesteśmy godzinę przed czasem. Dzwoni Babcia, autobus ma godzinę spóźnienia... Wieje, zimno, żadnej kafejki nie widać, brrr. Czuję objawy początków grypy.
- Jasiek, wracamy, przyjedziemy potem autem.
- Tata, nieeee, musimy czekać na Babcię !!!
Dobra, idziemy na spacer. Szukam choćby pizzerii, a tu nic. Nie jesteśmy tak zdesperowani, żeby się zaszyć na stacji benzynowej. Jedyna w okolicy pizzeria pełna, wiatr przenikliwy, tzw "bloody wind"; jak to nazwała niemiecka sprzedawczyni traktorów wiozącą mnie kiedyś na stopa . Nos mam pełny, czuję się jak każdy facet mający temperaturę 37. Dzwoni Babcia, że stoi w korku pod Łodzią. Podjąłem pierwszą właściwą męską  decyzję  tego dnia - syn za rękę, protestuje to trudno, wracamy. Metro, autobus, jesteśmy w domu, żonka czeka w drzwiach (na szczęście zdążyła wrócić z pracy), serwuje nam gorący żurek. Obok talerza leży gripex. Jak niewiele do szczęścia trzeba :)
Po 20 minutach błogiego relaksu młody do wanny, ja kluczyki w dłoń i z powrotem. Nawet korków nie było za wiele.
A babci autobus przyjechał jednak ciut wcześniej niż przewidziałem, i też trochę się na tym wygwizdowie wymarzła. Pomogło jej to zrozumieć moje poświęcenie :)

Reasumując - Polski Bus jest świetny czasowo i cenowo, ale czemu wysadza ludzi w polu ?