sobota, 25 kwietnia 2015

Las

Skoro juz zaczęliśmy sezon turystyczny :)

Najwspanialsza niedawno była na ze swoimi pracowymi przedszkolakami w lesie i stwierdziła, że tam jest tak ładnie, że musi nam to miejsce pokazać. Mi takich pomysłów nie trzeba dwa razy powtarzać :) Młodemu też :)
Więc, jak zwykle, zacząłem się pakować na wyprawę. Kompas, mapy, noże, turystyczne sztućce, latarka, sznurek, opatrunek osobisty Wojska Polskiego, światełka chemiczne i inne gromadzone skrzętnie gadżety. Druga Połowa zawsze patrzy na mnie w takich sytuacjach jak na kosmitę, a na miejscu stwierdza "ale dobrze, że mamy to mydło turystyczne i ręcznik" :) Czyli płynny odkażacz do rąk i taktyczny skrawek szmatki z mikrofibry ;)
Jedziemy.
- Rodzice... Musimy wracać... Zapomnieliśmy piłki...
Tym razem Najwspanialsza uratowała sytuację wyjmując piłkę z otchłani torebki :) Chyba ma tam bardzej przydatne rzeczy niż sznurek spadochronowy...

Dojechaliśmy. Goździkowe Bagno w okolicy Celestynowa. Idziemy mostkiem przez obrzeża bajorka, słońce, zapach lasu, brak komarów o tej porze roku, napawamy się widokiem, wypatrujemy krwiożerczych rosiczek, Małżowinka opowiada ciekawostki, sielanka. Przerywana od czasu do czasu krótkim pytaniem, kiedy wreszcie zagramy w piłkę... Nie tak szybko ! Trzeba wspiąć się jeszcze na wydmę, policzyć słoje ściętego drzewa, i właściwie po warto spróbować przejść po tym drzewie wzdłuż ćwicząc równowagę. Emocje rosną, bo pod drzewem rosną mocno kłujące krzaczki. Sukces osiągnięty, wiata turystyczna, czas na piknik. Kotlet w łapę, bułka w drugą, zjedzone, wreszcie można pokopać w piłkę. Przecież po to jeździ się do lasu :)

Za to mnie dopadł zespół niespokojnych nóg. Bo cosik krótka ta ścieżka była. Mapa na stół, kompas w rękę, studiujemy topografię okolicy. O ! Po drugiej stronie szosy są jeszcze jakieś bagna ! Leziem więc. Po szlaku. Młody poznaje oznaczenia turystyczne. Wycieczki "na azymut" dopiero na następnym etapie ;)
Trzymamy się szlaku. Młody ciągnie się za nami, chyba coraz bardziej zainteresowany, o co chodzi, gdzie i po co leziem, zamiast sobie piknik zrobić po prostu. Ja odkrywam niedoskonałości mapy i oznakowania szlaku. Juz wiem, gdzie powinniśmy skręcić. Kilkaset metrów wcześniej. Nic to, odezwała się we mnie dusza Włóczykija. Mniej więcej wiem gdzie jesteśmy, więc - odkrywamy świat. Skręcamy w las. - Wąska ścieżka, w poprzek rów, ciek wodny  - hopsa - ale zabawa ! Za chwilę drugi, jakby szerszy, jakby głębszy, jakby bardziej stromo. Młody nie przeskoczy. I raczej go nie przerzucimy. Idziemy w górę "rzeki" szukać brodu. Brodu nie ma, ale jest dość szeroki mostek, czyli pień drzewa w poprzek. Ryzyk fizyk, udało się, wszyscy susi, Jachu dumny jak traper :)
Idziemy. Szlak skręca. Ale przed nami jakiś wał ziemny. Trzeba go zdobyć i zobaczyć, co tam się kryje. O rany...  Bocianowe Bagno.... Jeziorko, z którego sterczy rosła brzezina. A między brzozami przechadza się dumnie w słońcu żywy wolny żuraw... Zniknął za przybrzeżnymi zaroślami. Tropimy.
- Jaś, cichuteńko, nie stawaj na te gałącki bo go spłoszymy...
- Na które gałązki ?! Na te ?! Tędy iść ?! Tata, a gdzie on jest ten żurawl ?!
Niedźwiedź by się ze snu zimowego zbudził...

Idziemy więc juz głośno dalej. Drugie jeziorko. Oczywiście wrzucanie patyków do wody, obserwowanie bawiących się w berka kaczek. Czekanie, czy Młody wreszcie wlezie w błoto po kolana. Na wszelki wypadek robię mu prezentację.
- Tu jest twarda ziemia, widzisz ? - tup, widzi i czuje - tu juz podmokła i niepewna - stąp spod buta jak z gąbki wyciskam z ziemi wodę - a tam jest bagno które wciąga...
Gdzie więc stanął Junior ? Na podmoklym.
- Przecież pokazałes, że tam jeszcze można !
Ech, trzeba jaśniej mu wyjaśniać...

Uczciwie powiem, że nie spodziewałem się takich krajobrazów tuż pod Warszawą... Krajobrazów juz zza Wisły, bagiennych, leśnych ostępów, przywodzących na myśl podmokłe niziny porośnięte brzozami, ciągnące się przez Białoruś hen za Moskwę,  I rozlewiska wielkich rzek syberyjskich. Ok, poniosło mnie ;)

Wrócilismy zmęczeni, zachwyceni, z korzeniem w kształcie Koziołka Matołka, dwoma kijami stanowiącymi protoplastów kijów trekingowych :)
I postanowieniem, że za kilka lat wezmę tam Młodego o 4 rano, z aparatem fotograficznym na szyi, w kaloszach i dorwiemy tego żurawlia.