czwartek, 22 listopada 2012

Powroty

Powroty. Wyczekane, wytęsknione. Chwila szczęścia, prawie spełnienia, na pewno spełnienia marzen, końca obaw, leku, niepewności. ZNow odwołam się do Małego Księcia i Lisa, najpieksziejszej sceny oczekiwania. Albo kilku scen oczekiwania z Casanblanki  Wrócę, i zobaczę erupcję radości, dla takich chwil warto zyc, istota rodzicielstwa się w nich ujawnia, i siła uczuć.
Kiedys mnie nie było, młody miał jakies dwa latka, może półtora, już mówił. Akurat jak wszedłem, najwspanialsza z żon obrabiała go na przewijaku (kurcze, jeszcze się mieścił ;)) po kąpieli. Zobaczył mnie. Ze szczęścia niepohamowany, dynamiczny, chaotyczny wiatrak rekami i nogami, pelen nieoczekiwanej radości okrzyk „Tata, wjóciłeś, to jeśt niemoźliwe”. Skąd on znał już wtedy takie wyrazy, zwroty ? Oj, szybko wtedy nie poszedł spać. Chyba wtedy dostał wujatkę trzymającą orzeszka, do dzisiaj jedną z ulubionych przytulanek. I zaczął się uczyć geografii, wie, że wujtak przyjechała z Berlina. I chyba mu się wydaje, że w tym tajemniczym miejscu żyją tylko wujatki, jak ciuchciaki w stacyjkowie.
Kiedys wyjechal z żoną na urlop beze mnie, miał niecale dwa latka, poplakiwal, jak mu się przypomniałem, tak się złozylo niestety. Przyjechałem po tygodniu. Zobaczył mnie przez podwórze, pęd, okrzyka „Taaaaaaaaaataaaaaaaaaaaaa”. Za drugim przyjazdem otworzył oczy i mnie zobaczył po drzemce południowej. Tak, był czas, ze spał w czasie dnia  Piekny czas… Zobaczył mnie po otworzeniu oczu, wtulił się… nie, wpił się we mnie, wkleił, nieodrywalnie zacisnął rączki, całym sobą okazał wszystko. Wzruszajace do glebi momenty, tzw. Piękne chwile rodzicielstwa. Musze się nimi nacieszyć, bo potem na glosne „Czesc, wrocilem” lekko uniesie glowe znad komputera i rzuci zdawkowe „Hej”. O ile akurat będzie w domu 
Nawet ostatnio wyszedł po mnie z najpiekniejsza z zon na dworzec, na pociąg. Zobaczyl mnie, bieg, ped na wprost ze wzrokiem wbitym w cel, wskoczyl. Jak już się odkleil, pozwolil zdjąć na poziom gruntu, trzymal za reke mocno i ciagnal walizke. Takie hobby ma 
Za często na szczęście nie wyjezdzam. Ale bywalo i tak, ze widział mnie rano po otwarciu oczu, stwierdzal, ze już wszystko w porządku, i przechodzil do porządku dziennego – czyli kazal mi wstać i ogladac ze mna bajke nad porannymi chrupkami. Bron Boze, zebym się oddalil na chwile. No, i padalo pytanie „Co mi przywiozles” i konieczna wspolna zabawa. Ale chyba tylko zona wie, jaki był zaniepokojony, jak przezywal rozstanie, jakie niepokoje nim wstrząsały. Nauka zycia, rozstan chwilowych choćby, nie jest prosta. Ale zycie tez nie. Byle nie wstrzasnac posadami, fundamentami poczucia bezpieczeństwa.
Tym razem chyba jednak zwroce się w strone uszczęśliwienia potomka kolejnym wozem strażackim. Na remize chyba się nie szarpnę. Niech się cieszy. Do tego może dorzucę krowke, czy krowią rodzinke… Ot, P. Bogu swieczke, i czortu, czyli mnie, ogarek.
Ciekawe, jak tym razem mnie przywita, zaskoczy ? A może uzna, ze wszystko wreszcie wraca na ustalone toru, do zwykłego porządku…. I tak nie mogę się tej chwili doczekać.

środa, 21 listopada 2012

Wyjazdy

Zawsze jak na kilka dni wyjeżdżam, patrzę sobie na chrapiacego w najlepsze Młodego, nieświadomego świata. Coraz bardziej świadomego... Kiedyś buziak, i znikalem. Próby tłumaczenia, że i gdzie wyjeżdżam nie miały sensu. Nie kumał za bardzo. Potem to się zmieniło. Zaczął mi włazić do pakowanej walizki. Chciał, bym go zabrał choćby w luku bagażowym ? Zresztą, walizka jest atrakcją, ciągnięcie jej za sobą. Atrakcją porównywalną z kocurem i motorem 
Przedszkolak już, zacząłem mu tłumaczyć, co i jak i że szybko wrócę. Próba przekupstwa spełzła na niczym.
"Ja nie chce tjaktola, nie jedź, będę płakał"
Cóż, wzruszyć potrafi. I nie wyglądało to na zwyczajową próbę manipulacji. Żal ściska, co robić, "szef kazał jechać". Zapożyczony ze strażaka Sama szef też przestaje być w takich chwilach przekonującym argumentem, autorytetem. Wieczór przed wyjazdem przy usypianiu zaczął...
"Ja nie chce, żebyś mi przywoził tlaktorek..."
Głoska "R" rozwija się  ale jakoś tak ciężej się robi.
Jednak Młody kontynuuje...
"... ja chce wóz strażacki... I remizę... I KASK !!!!!!!!"
O, przekupna bestia, wbrew zasadom moralnym, etosowi urzędnika, materialista. Przynajmniej pogodził się z mim wyjazdem. Przynajmniej chwilowo 
A ja zaplanowałem jakąś krówkę, traktor, maszynę rolniczą. Sam bym się bawił wymarzonymi w dzieciństwie maszynami rolniczymi z Siku. Tylko katalog miałem od koleżanki. Albo chociaż z Duplo, do kompletu, żeby przy okazji pokazać mu, że na wsi, że za miastem jest dużo fajnych rzeczy, wyrwać go z zaklętego kręgi urban culture.

Zobaczymy, może i kask fajny będzie. A jak wygra moja opcja, zapędy wychowawcze w kształtOwaniu Jego osobowości czy zainteresowań, to pojedziemy do marketu budowlanego po kask. Niech się cieszy, niech tatuś będzie też fajny, nie tylko ciekawy i dziwny 
Zobaczymy.
Pewnie skończy się na kompromisie typu wóz strażacki plus krówka. Niech strażacy ratują krowę, jeśli według miejskiej legendy zdejmują biedne kociaki z drzew 

wtorek, 20 listopada 2012

Kocur

Zebrałem sztukę jedną płci męskiej z przedszkola, o dziwo sprawnie poszło ubieranie, tradycyjne biegi i wspinanie się na górkę po drodze, i nagle...
"Wrócimy do przedszkola ?"
W ustach Młodego to dość niespotykane zdanie. Czegoś zapomniał, zgubił dwójaka ? Dopytuję, w czym rzecz, po co ?
"Chciałem pobawić się kocurem"
Na pewno nie wrócimy !
Hmm... Nic nie wiem, żeby przedszkole hodowało jakieś zwierzęta. Może łaził jakiś dachowiec za oknem ?
"Kocur chował pazurki i nie drapał"
Wlazło coś przez okno ? Co na to panie ?! Zawsze lubił ruchome futrzaste, koty siostry na jego widok chowają się głęboko.
Swoją drogą, gdzieś podpatrzył, że koty jak chcą się bawić spokojnie chowają pazury. Cenna wiedza, przyda się na survivalu 
"Lenka się bawiła kocurem. Kupimy kocura ? Chciałem się pobawić nim, ale Pani zawołała do domu"
Ok, pewnie mają pluszaka w sali  Mała pogadanka, chyba z sukcesem, bo nazajutrz opowiadał, że z Lenką bawił się kocurem. I wartość dodana, podobno rano chętnie wstawał na informację, że kocur na niego czeka 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Na urodzinach

Byliśmy na przyjęciu urodzinowym. Tzn młody był, my jako niezbędny dodatek, celem ewentualnego poskromienia jego zapału i emocji. Jego pierwsza impreza, wyjście do koleżanki. Niedaleko, bramę obok. Koleżanka z przedszkola i podwórka. Nie snują jeszcze planów na przyszłość. Chwała Bogu.
Terminarz napięty, chcemy zdążyć, skracam powrót do domu opowieściami, jak może być fajnie, wymyślam, co będą robić. Obym się nie zapędził 
Dobra, idzie do kobiety, bez kwiatka nie wypada... po drodze mamy kwiaciarnię. Małych bukiecików nie było, ale pani florystyka bardzo zgrabnie przycięła i przystroilła nam różową różę. Miodzio. Młody postanowił ja osobiście nieść. Kolce usunięte. Trochę się obawiałem, czy jej nie przygniecie łapiąc jakiegoś zająca albo nie wpadnie na pomysł, że można nią zamiatać  ale dumnie i "ostrożnie" ją niósł sprawdzając co chwilę, czy jest cała i czy nadal pachnie.
Musiałem też chwilę poświęcić na przekonanie go, że najpierw musimy zajrzeć do domu się przebrać. Zwłaszcza ja marzyłem o zdjęciu krawata i małej kawie. Jemu wszystko jedno, jeszcze jest wolny od świata konwenansów. Trochę zasad zaczynamy mu cichaczem wpajać, może naturalnie nasiąknie przekonaniem, że dres nadaje się do domu i na boisko, a na spacerze czy w gościach warto wyglądać ładniej...
Osiągnęliśmy dom. Cóż... Nie chce się rozebrać, przecież wychodzi na urodziny. I czemu jeszcze nie idziemy. Najdłuższe pół godziny w jego życiu. Oczekiwanie, prawie żywcem wyjęte z Małego Księcia. Niepokój, niepewność, ciągnące się w nieskończoność minuty. Przekonałem go do zmiany stroju na bardziej odpowiedni. Psiknąłem woda toaletowa, w końcu idzie do dziewczyny. Siedzi jak na szpilkach, gotów do skoku i wyjścia, a ja leniwie pije kawę, chwila relaksu. W głowie mi się kotluje pytanie kluczowe dla organizacji wyjścia, ile czasu zajmie nam włożenie butów i kurtki.
Nagle słyszę płacz. Co jest grane ? Nie słyszałem huku o ziemię... "Nie zdążyliśmy do Oli, jest ciemno". Cóż, sami mu wmówiliśmy, że po ciemku nie można wychodzić. Z tym, że chodziło o plac zabaw... Całe szczęście, przyniósł z garażu latarkę. Akurat się przyda, choć raz. Z nią znajdziemy drogę i trafimy do koleżanki. Do bramy obok... Pewnie niedługo będziemy wracać z przedszkola z latarką  Jak zwykle, chwilowe zażegnanie problemu odbije mi się czkawką 
Czas przyspieszył, idziemy, kwiatek w ręce, prezent w drugiej, woń perfum, fryzurka elegancka, tylko lakierków brakuje  
I nagle jakiś lęk, obawa, skojarzenie niespodziewane. Którędy jego myśli krążą ??? "Tata, będziesz ze mną śpić u Oli ?". Nie przewidziałem opcji. Piżam nie mamy. Szczoteczki do zębów też. Zresztą, ciekawe co na taką koncepcję powiedziałaby najwspanialsza z żon. I mama Oli  Pewnie z tatą Oli musielibyśmy przenieść party do garażu  

Szczęśliwie w końcu dotarliśmy. Prezenty dał, nie chciał zabrać z powrotem. Buzi Oli, tort z ciuchciakami, tańce i zabawa ruchomą kolejką. Jak to w tym wieku, trochę z dziećmi, trochę osobno w swoim świecie. Nawet do domu wrócił bez dużych protestów 

niedziela, 18 listopada 2012

Kondycja auta

Oj, ponad rok temu jechaliśmy sobie przez miasto, dżdżystą porą. Wtem chlupnęło przy kole, hałas. Ot, kałuża większa, i woda się rozchlapała głośno. Syn czujnie podniósł głowę. Rozejrzał się uważnie. "O, silnik wypadł" podsumował zwięźle. Luzik.

A ja zacząłem zastanawiać się nad kondycja zawieszenia, już czy jeszcze chwilę ?