sobota, 27 października 2012

Termometr

Będąc świeżymi rodzicami, postanowiliśmy kupić termometr. Czasem wypada mu sprawdzić gorączkę. Co prawda małżonka ma jakiś wbudowany czujnik, dłonią ocenia z dokładnością do dwóch kresek. Może jest cyborgiem ? Ja potrafię tylko stwierdzić, że już parzy i trzeba na trzy zdrowaśki do pieca na wypocenie  Facet to inny gatunek. Ale małżonka też czasem chce zwalidować swe nadprzyrodzone zdolności, więcrozpoczynamy poszukiwania.
Założenie główne, nie będziemy mu rtęciaka do pupy wkładać. Też bym tak nie chciał. Pod pachą za bardzo się wierci. Idziemy w nowoczesność.
W szpitalu były takie pistolety bezdotykowe. Super hiper. Może taki ? Drogie ustrojstwo, poza zasięgiem, koszt zbliżony do czterech kartonów pieluch.
Zbliżeniowy ucho-czoło ? Jest ładny, chyba porządny. Trafił do domu. Wow, nawet może jako pokojowy służyć. Kilka godzin zabawy, jak go przestawić z Fahrenheitow na Celsjusza. Dało radę. Ale chyba łatwiej byłoby nauczyć się szybko przeliczać Do ucha ? Zbyt ruchliwy skrzat. Jakaś duża ta końcówka. Raczej czółko. Studiuję instrukcję. Kurcze... "celować w tętnicę skroniową". Gdzie to jest ? Atlas anatomiczny. Jaki ten obrazek ma związek z rzeczywistością ? Próba utrzymania główki w bezruchu, strzał do ruchomego celu. 30 stopni. Stygnie ? Hibernacja ? To chyba nie był najlepszy zakup. Próba na własnym czole przyniosła wynik 32. Chyba jesteśmy zimnokrwisci... A gadżet stał się fajną zabawką.
Chyba znaleźliśmy co trzeba. Termometr w smoczku. Genialne dla maluszka. Oczywiście, póki tarczka mu się w otworze gebowym nie zmieści 
Tylko... Maluszek delikatny, pewnie miał ze dwa miesiące wtedy. Faza dezynfekcyjna. Szczęśliwie pieluszek nie trzeba gotować. Ale prasowanie ubranek i wyparzanie smoczków było codziennością. Więc z automatu chciałem go wygotować. Kto wie, czy w fabryce chińczyk umył ręce, czy płynąć w kontenerze pacyfikiem nie spotkał wrednych muszek... Małżonka ostudziła mój zapał
- Oszalałeś ? Przecież się zniszczy.
W sumie sam powinienem to wiedzieć. Inżynieria materiałowa, elektronika... Jeśli ścieżki się nie odkleją i plastik nie stopi, to na pewno wyświetlacz stanie się lepką mazią...
Szybka analiza możliwości i dostępnych środków. WCPicker odpadł jako kandydat... A, przecież mamy trochę spirytusu, wymoczę, wypłuczę, będzie ok. co najwyżej Borsuczek dłużej pośpi, jak kropelka zostanie 

Smoczek po dłuższej chwili był gotów, służył długo i dobrze.
Tylko co z tym spirytusem ? Używany, ale wylać grzech... Sok pomarańczowy miałem, drinka sobie zrobiłem, pierwszy raz od porodu przespałem całą noc 

Rany kiedy to było...

piątek, 26 października 2012

Czekając na Ciocię

Wygrana bitwa czasem przesądza o przegranej wojnie. Brak perspektywicznego myślenia w połączeniu z inwencją szkraba okazał się dla mnie zgubny.

Ulubiona ex opiekunka zapowiedziała wizytę. Ok, Młody będzie miał radochę, ja może chwilę wytchnienia od udawania karuzeli lub wierzchowca.Trudno powiedzieć, który z nas bardziej cieszył się na tą wizytę.

Tak więc... Wracamy sobie z przedszkola. Zgodnie z tradycją, próbuje obejść lub skrócić stałe punkty programu. Zadaniem przerosnietego krasnala jest udaremnić te wysyłki. Zabawa przednia, kto kogo, ćwiczenie wytrwałości w dążeniu do celu, ustalania pozycji w stadzie, negocjacji... Tym razem mam jednak Asa w rękawie. W chwili grożącej przegraną potyczka rzucam: "A może już na nas czeka" / "Musimy sprawdzić czy Jej nie ma pod domem" / "Chodźmy zobaczymy pod drzwiami czy nie stoi" / "Musimy zdążyć się przygotować do wizyty" / ... Potyczki wygrywam bez wysiłku, moja czujność została uśpiona.
Pierwszy niepokojący sygnał odbieram w okolicy domu: "Nie ma Jej, chodźmy zobaczyć na przystanek"... Nie zareagowałem odpowiednio. Weszliśmy do domku, ze zbyt rozbudzona nadzieją. Poszukiwania Cioci, w szafie, za kanapą, pod łóżkiem nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. I FOCH. Butów nie zdejmie, kurtki nie zdejmie, nie przebierze się, On musi na przystanek tramwajowy czekać na ciocię. 20 minut. Zdesperowany stanął przy oknie i z zapałem, bez możliwości sprzeciwu, tłumaczy mi, że w tramwaju, który właśnie przejechał, widział Ciocię, i musimy natychmiast zejść do Niej ! Argumentów mi zabrakło. Kurtka zdjęta, osobiście mu ją zdjąłem. Nauka samodzielności może poczekać... Zrezygnowany usiadł obejrzeć ulubioną bajkę. Spodnie przedszkolne, buty. Zrezygnowany usiadłem obok, nie będę go prowokował przecież. Podobno któryś musi w końcu ustąpić, zgodnie ze wszelkimi teoriami negocjacji i mądrościami ludowymi. Siedziało więc sobie dwóch frustratów udając że fascynuje ich film o ciekawskiej małpce...
Bajka się skończyła, oponenci nabrali sił, rozległ się bojowy okrzyk "Idziemy po ciocię na przystanek tramwajowy". Wygrał. Pogoda ok, niech się przejdzie. Niech mu będzie. Szczęśliwie jak doszliśmy, właśnie wysiadała z tramwaju. Oszczędzono mi sterczenia pół godziny na przystanku, los się i do mnie uśmiechnął 

czwartek, 25 października 2012

Poranek

eby nie było, że jest tak pięknie...

Foch poranny. Zdarza się przyszłemu spadkobiercy zbudzić zanim wyjdę do pracy. Nie panuje jeszcze nad kalendarzem, więc z początku ma nadzieję, że to weekend, i pada sakramentalne pytanie: dokąd dziś pojedziemy  Szybko się jednak orientuje, że coś nie gra, tatko jest jakoś dziwnie ubrany, teczkę szykuje, pakuje, wybiera się sam dokądś. Acha, czyżby był na tyle bezczelny, że chce iść do pracy ?! I to sam ?! To ja mu to wybije z głowy. I ryk, szloch, jak widzi, że i tak się szykuję, zgrabnie zmienia taktykę, i uderza w ton zatytułowany: Michu idę z Tobą. Jeszcze nie wypadł na to, żeby się ubrać i próbować wyjść że mną, ale to pewnie kwestia czasu... Będę chyba musiał ulatniac się o barbarzyńskiej 5 rano.
A dawniej było tak pięknie. Wstawał raniutko, pogadaliśmy, lądował w bujaku z krecacym się hipopotamem, i zasypiał na nowo.
Jedynie czasem wyczuwalem pieluchę na granicy pojemności. Bach na przewijak. I Borsuczek przystępował do jednej z ulubionych zabaw. W wieloryba. Fontanna bywała wartka jak górski strumień, więc kończyła się zmianą koszuli.

A dziś cichaczem się wymykam. Co będzie w następnym etapie ?

środa, 24 października 2012

Parasol

Któregoś dnia...
Jesień, rano było sympatyczne słońce, wychodząc z pracy rzuciłem kontrolnie okiem za okno. Cóż, leje, trudno. Mam w szafie awaryjny parasol. Wychodzę, rozkładam.... Hmmm..... Jakiś taki zużyty. Połowa zwisa bezwładnie, dwa pręty sterczą w niebo, przez dziurki kapie. Młody rano nie wziął kaloszy i pelerynki ze smokiem. Chyba czas zainwestować w nowy sprzęt przeciwdeszczowy. Rossmann po drodze, kupię dwuosobowy. Stary po drodze trafił do kosza. I to był błąd...
"Tata, masz parasol, tu super !".
Jak zwykle blysnalem pomysłem, żeby Młodego przekonać do nie wychodzenia spod parasola.
"Pomożesz mi nieść parasol ?"
Wydawało mi się, naiwnemu, że damy radę. Rączka trochę w dół, On trzyma za dół, ja gdzieś wyżej, parasol tuż nad moją głową, i do domu. Za dużo bym chciał...
Czasza powoli zaczyna uciskać mnie w głowę, parasol dyskretnie idzie w dół. Może rączka za krótka ? Schylam się trochę. Zgięty wpół dreptam.
"Tata, niżej, nie mogę zmoknąć !"
Próbuje iść w kucki... Nie da rady, już nie te lata. Z tyłu przedszkolanka się śmieje 
Dobra, z cukru nie jestem, poddaje się. Jasiek dzielnie i dumnie maszeruje trzymając własny parasol. Ręki mi nie da, musi w dwóch trzymać, parasol duży i ciężki chwieje się. Chwytam za antenke parasola i idziemy, dyskretnie nadaję kopule właściwy kierunek.
Po co ja wyrzuciłem ten stary ?!

Ludzie spoglądają zaciekawieni. Czy oni nie mieli małych dzieci ?

Docieramy do domu. Jestem mokry do pasa. Od góry. Junior od dołu. Zapomniałem o kałużach 

wtorek, 23 października 2012

Wracamy z przedszkola...

Droga z przedszkola nie jest usłana różami...

Bywam zmęczony po pracy. Czasem jestem pod krawatem. Strój ten nie sprzyja atmosferze placu zabaw i bieganiu. Muszę sobie sprawić plecak zamiast teczki. Albo chociaż pasek na ramię odnaleźć w szafie 
Wybiega z sali. Szybki buziak. Kiedyś się wtulał stęskniony. Znaczy, w przedszkolu jest fajnie. Za nim na rękach pani wybiega pluszowa owieczka. Ok, mamy komplet.
Chodzić nadal nie umie. Galopuje do szatni. Przynosi buty. Wraca po kurtkę. Potem po czapkę. Szalik. Bluzę. ...
Jeszcze nie wkłada butów, przypomniał sobie, że chce się napić. Niepokojące, pęcherz ma ograniczoną pojemność, do domu kawałek mamy. Ubikacja. Ok, o pęcherz przestajemy się martwić. Możemy się ubrać. Owieczka w zależności od nastroju, wędruje do teczki (preferuję tą opcję) lub prowadzimy ja za łapki (kończy się to tak, że ja ją prowadzę).
Ogłoszenie prosi o trzymanie dzieci za rękę. Poręcz zbytnio kusi. Wyszliśmy, kolejny raz musi mi pokazać gdzie jest ogródek . Szczęśliwie jest po drodze do wyjścia. Ulica. Zazwyczaj przed nim jest zaparkowane stare duże Volvo. I nowe duże. Nie wiem jak, ale rozpozna każde, niezależnie od znaczka. Wrodzone zamiłowanie do kantów...
Szybko mi przekazuje nową piosenkę, taniec itp. Chwilowo za rękę.
Przejście dla pieszych, guziczek typu "Tu Krysia Tuchałowa, zielone poproszę". Musi nacisnąć. Jakimś szóstym zmysłem rozpozna, że już, jest wciśnięty, wówczas musimy poczekać na następny cykl. Jest zielone, ręka, biegniemy, żeby zdążyć. Inaczej, będzie foch. Udało się, zwycięstwo, rekord pobity.
Szybka analiza warunków atmosferycznych. Ciepło, czyli można zaliczyć sklepik. Znika w labiryncie regałów, wraca, Kubuś Play w ręce. Musi zapłacić, daje mu monety. Broń Boże odliczone, musi dostać resztę. I paragonik. Czasem pozwoli mi schować te skarby do kieszeni. Jak zebrane kamienie, które cichaczem wyrzucam.
Drugie przejście dla pieszych, budka telefoniczna, zamówienie muszkaty, próba wtargnięcia do sklepu mięsnego, podwórze... Tym razem znowu nie ma śmieciarki.
Za to można pogonić gołąbki. 
Chodnik się rozwidla, pośrodku trawnik, każdy idzie z innej strony, wyścig kto pierwszy w miejscu, gdzie chodniki otaczające trawnik się spotykają. Zwycięzca nie hamuje, leci do tunelu czasu. W dół schody, zjazd dla wózków. Jakim cudem nie rozbił tam jeszcze nosa ?
Teraz mamy dwie drogi. Jedna wiedzie po zdemolowanych schodach na górkę osiedlową. Zaprawa przed górskimi łazęgami ? Mam cichą nadzieję, że będą z niego ludzie. Szaleńczy bieg na dół. Aż się boję śnieżnej zimy. Druga wzdłuż ogrodzenia. Gdzież on się nauczył chodzić po podmurówce trzymając za płot ? Praski łobuz rośnie 
Plac zabaw. Wiadomo. Nie liczę już na chwilę wytchnienia. Propozycja nie do odrzucenia "Ide na zjeżdżalnię. Ty też". Chudy jestem, mieszczę się. Przy okazji pobiegam po drabinkach, frajda ogromna, sam się czuję jak przedszkolak 
Co dalej ? Kilka wspólnych okrążeń przy słupach z koszami do koszykówki. Sklepik, wybieranie bułek, dyskusja nad lodami, kończymy na truskawkowym misiu. oczywiście wbiega za ladę próbując dopaść kasę fiskalną. Sklepik zaprzyjazniony, chłopaki już mu proponowały zwiedzanie dostawczaka w środku. Wredni, przecież wyszedłby najwcześniej za godzinę.
Ostatnia prosta, marsz po krawężniku, dotarliśmy. 
Nie jest źle. Jakim cudem żona rano dociera z nim do przedszkola w 15 minut ???

poniedziałek, 22 października 2012

Zyrafka

Rutyna. Zasypiamy Tzn. cowieczorna próba sił. Walka o sen, walka ze snem. Moment, gdy już się wyłączam, mróżę oczy i oczekuje na upragniony odgłos miarowego pochrapywania. Ostatni etap. Nagle - coś piszczy. Głośno, często. Uchylam oko. Cholera, znalazł oręż. Pomocnika. Substytut koguta. Wszystko od nowa. Nieee...

Dawno temu, gdy potworek był jeszcze ruchliwym becikiem.... W czasach pięknych, gdy uwielbiał prowadzić długie dysputy z czerwoną kanapą.. W epoce, gdy mieścił mi się na kolanach od głowy do stopek... Dostał piszczącą gumowa żyrafę Gizelkę. Taka, jaką dostają wszystkie francuskie kwilące beciki.
Podrósł, zaczął ją dusić za szyję. Zorientował się, że pocieszne piszczy. Zdziwienie szybko stało się doskonała zabawą.
Zaczęły rosnąć kły, ostre szpileczki. Kopyta długiej powędrowały do buzi. Mieściły się wszystkie cztery naraz. Cóż. Zwierz musiał skończyć jako inwalida z amputowanymi kończynami lub denat bez głowy, na wzór skazańców z katowskiego pieńka.
O dziwo, przeżyła. Twarda sztuka.
Miała dostać nakaz eksmisji do zakątka pamiątek. Znowu ocalała z burz przesiedleń. Leżała sobie spokojnie na dnie koszyka pluszaków. Zapomniana.

Tak, znalazła się. I weszła sprawnie w rolę instrumenty. Odtwarza jakaś szalona melodię. A może to nowa kompozycja, improwizacja ? Czy nie mogła się znaleźć 3 godziny wcześniej ?

Przypływ radości, entuzjazmu, godzinka się jeszcze zeszła. Znowu nici z prasowania. Jak widać, wszystko ma swoje dobre strony