sobota, 1 czerwca 2013

Po wycieczce

Wracaliśmy sobie tramwajem po dłuższej wyprawie "w miasto". Zadowoleni, rozemocjonowani, zmęczeni. Nagle widzę, coś u Jaśka mina nietęga, rączka na brzuszku, instynktownie wchodzę w stan podwyższonej gotowości. Odruch Pawłowa.
- Chcesz siusiu ? - pierwsza myśl
- Nie... - markotne trochę
- Brzuszek Cię boli ? - może lody zaszkodziły, może zjadł jakiegoś robaczka cichaczem, lub sprawdzał smak smaru czołgowego, niepokój rośnie. Szybka analiza sytuacji, szpital dziecięcy niedaleko. Taksówka czy pod pachę go brać ? Dokumenty później doniosę. Ale kolory na twarzy normalne, żadnych dźwięków z jamy brzusznej nie wydobywa..
- Nie....
- Źle się czujesz ? Coś Ci jest ? - na szczęście trzylatek cechuje się już podwyższoną komunikatywnością
- Jestem bardzo głodny.
Ufff.. Jednak wyrywa mi się odruchowe
- Wytrzymasz do domku ?
Jak przy haśle "siusiu". Pies Pawłowa, procedury działają 

Cóż, poczułem się jak stereotypowy ojciec, co to wziął dziecko na wycieczkę bez niezbędnego wyposażenia: picia, prowiantu, pieluszek, środków opatrunkowych i czapeczki. Najwyżej jak będzie za gorąco wstąpią na piwo 

Doszliśmy, dzielnie się trzymał, jeszcze w butach wchłonął dwa batony i trzy suchary. A potem co trzy minuty pytał czy rybka jest już gotowa. Czemu ona tak długo się piecze, nawet w 250 stopniach ?

piątek, 31 maja 2013

W czołgu

Właściwie to powinniśmy już wracać do domu, Młody też wykazywał takie ciągoty. Ale coś mnie podkusiło, rzuciłem od niechcenia
- Pamiętasz jak oglądaliśmy samoloty ?
Jakiś miesiąc wcześniej zadreptaliśmy do muzeum wojska i udało nam się posiedzieć w Su22, transportowym Antku i helikopterze szturmowym. Dzisiaj podobno wpuszczają do czołgów, ale nic mu nie wspominam o tym. Strzeżonego... Reakcja natychmiastowa
- Tatuś, idziemy. Będziemy mogli wejść do samolotu ?
Zobaczymy, dreptamy, doszliśmy. Jest dobrze, pojazdy udostępnione. Ogarnia mnie drobna wątpliwość, czy bez wsparcia uda nam się wleźć do nich, ale przecież "na zamiary mierz swe siły" 
Co tam mamy na horyzoncie ? Działo samobieżne. Drabina. Damy radę , jeśli go dogonię. Jesteśmy w środku, dostał hełmofon. Ciut za duży, ale i tak mu do twarzy. Dopadł stanowisko chyba celowniczego, kręci z zapałem , ciekawe co obrał za cel ?
- Tata , a gdzie jest strzelaczka ?
Więc, trochę zaszpanuję wiedzą  Unoszę go ku lufie, w mordę , nie wiedziałem, że je gwintowali  Tłumaczę mu gdzie się wsuwało pocisk, jak strzelało. E tam , fajniejszy jest widok w niebo przez lufę.
- To jak peryskop !
Skąd on zna takie urządzenia ? Przedszkole nie jest o profilu wojskowym...
Na horyzoncie pojawił się prawdziwy T-55. Z opcją wejścia do środka. Okazjanie nie do zmarnowania ! Zagrały mi ambicje i kompleksy, w wojsku nie byłem. Pod pozorem frajdy dla dziecka spełnię marzenia  Aż mu zazdroszczę możliwości w tym wieku i pomysłowego tatki  Pędzimy, kolejki nie ma, można spełnić sny o byciu Jankiem i Gustlikiem. Wspinamy się na osłonę silnika, dostajemy OBAJ hełmofony. Właz dowódcy otwarty, nieśmiało zaglądam do środka. Ciasno. Plan: spuścić Jasia w dół, namówić go na przesunięcie się, zanurzyć się w pojazd. Niby proste, ale na stanowisku dowódcy jest gąszcz zegarów i przełączników. Fascynujących dla trzylatka. Ryzykujemy. Ja ryzykuję. Pod pachy jego i w dół. Stoi. Rusza ku siedzisku mechanika, w nieznane. Znika mi z oczu, test zaufania. Ruchem podpatrzonym w filmie o Szariku, co to wygrał wojnę, spuszczam się w dół. Właśnie zrozumiałem rolę hełmofonu, gdy trzepnąłem głową o jakąś blachę. Dobrze, że młodemu się ta czapka podoba. Zrozumiałem też, czemu czołgista powinien być niski... Coś wąsko. Miejsce kierowcy nieciekawie, zalecam młodocianemu rekrutowi przejście na stanowisko pod prawą wieżyczką. Strzelca. Chyba. Utknął. Dał radę się wycofać. Razem nie posiedzimy, jakby go tam wrzucić ? Dwie cholerne blachy blokują przejście, o dziwo nie mam w kieszeni brzeszczota. Dobra, robimy widlaka, jakoś go tam wrzuciłem. Zabawa na 102, robimy brum brum i bach trach, kręcimy czym się da z wypiekami na twarzy. Stukanie w pancerz. Desant ? Odłamkowym !!! Nie, to następni chętni, zasiedzieliśmy się  Jak stąd wyjść ? Kombinujemy. Schyl główkę, trzymaj się, nogi do góry, tnij przewód od hełmofonu, w górę, trzymaj się ! Mógłby Pan go wciągnąć ?! Dobra, czekaj, teraz ja. Jak tu się obrócić ? Ewakuacja spod pancerza nie jest prosta... Ok, wyszliśmy. Zbiórka i raport stanu załogi. Otarcie na czole, krwi brak. Rdzawa plama na spodniach. Smar na drugich. Trzeba przemycić do kosza na pranie, wywinąć na lewą stronę, może się spierze i najpiękniejsza nie zauważy ? Straty być muszą.
Patrzę na młodego. Widzę po oczach, że poziom emocji zbliżony do mojego.
Najpiękniejsza wraca jak już doprowadziliśmy się do ładu. Kaset w progu informuje Ją
- Za tydzień idziemy jeździć BTRem !

czwartek, 30 maja 2013

Żółty krążek

Spacerujemy sobie deptakiem. Coś się zapowiada. Zwiększona obecność policji na rozdrożach zapowiada jakiś przemarsz. Demonstracja sprzeciwu, manifestacja poparcia, marsz coś promujący czy po prostu rozrywkowy ? Chyba zaraz zobaczymy. Ok, marsz dla życia, czyli rodziny z dziećmi, spokojnie, trochę hałasu. Niech sobie idą, dreptają w przeciwna stronę, więc tym bardziej nam nie po drodze. Co jakiś czas harcerki chyba dają ulotki i proponują nam dołączenie do grupy. Ot, familijny wyraz twarzy chyba mamy, jednak z głupim uśmiechem preferujemy spacer naszą odrębną ścieżką.
Wtem słyszę z dołu
- Czy mogę mieć krążek ?
Dobrze identyfikuje, głos dochodzi z okolicy trzymanej przeze mnie rączki. Ale o co chodzi ?
- Jaki krążek ?
- Żółty !
Chwila ciszy . Dostrzega, że nie czaję.
- Z oczkami i buźką.
Uzupełnia. Rozglądam się uważnie spojrzeniem tropiciela bizonów. Chyba mam. Wielodzietni i im podobni z marszu niosą żółte okrągłe buźki. Ok, może uda się zorganizować. Więc tropię. Rozdawaczy buziek nie widać. Dopadamy harcerkę z ulotkami, pytanie z zaskoczenia "Gdzie ?". Zeznała, że chyba w namiocie w miejscu wymarszu. Kawałek drogi jest , idziemy żwawo, dopadamy śmiesznego pana w marynarce stylizowanej na marynarską i białym słomkowym kapeluszu. Zwija namiot. Przyparty do muru zeznał, że pojechały na wozie z marszem i na pewno będą na pikniku w parku. Trochę nam nie po drodze. Chętnie bym zrezygnował, ale synuś nie opuszcza. Ma rację, trzeba być wytrwałym. Odpuścić w środku polowania, na tropie ? Nigdy. To to chwila przelotnej słabości. Więc ruszamy w pogoń za marszem. Po chwili dogoniliśmy. Rzut oka na auto - nie widać. Mam plan. Wypatrujemy ofiary. Przyzwoitość hamuje nas przed atakiem na rodzinę z dziećmi... Jest, cel namierzony. Starsza samotna pani z krążkiem w ręce. Narada taktyczna. Kto przypuści szturm ?
- Tata, a może Ty ?
Dobra, pokażę mu, jak to się załatwia. Pokazówka. Mały towarzyszy jako wzmocnienie siły rażenia i ubezpieczenie. Krótka wymiana zdań, mały jako argument koronny użył uśmiech nr 3. Zmiękczona staruszka z radością spełniła dobry uczynek,manipulacja udana, krążek zdobyty. Pełen sukces w granicach prawa, polowanie udane, zdobycz dźwigamy do domu 
Trochę mi głupio iść przez miasto z krążkiem z napisem Marsz dla życia, ale tam. Radość dziecka - bezcenna 

środa, 29 maja 2013

Wieża widokowa

Po kolejnym odpoczynku byłem przestawiony na mentalność trzylatka. Resztki własnego ego kazały mi przetupac z nim przez Starówkę, raczej w formie testu, co go zaintryguje samego z siebie. Syrenka, zespół folklorystyczny ? Eee... Lody i balony. Niech ma trochę radości, sam sobie wybierze gałkę. Co mógł wybrać ? Najbardziej kolorową. Smak: balonówka. Brrr... Jemu smakowała. Nawet dał mi "liza". Mi mniej smakowała. Gust chyba zmienia się z wiekiem. To na pewno przez hormony  Pożarł go jak prawdziwy Włóczykij, rozsiadłszy się na krawężniku. Moje geny 
Ratunku ! Widzę problem zbliżający się wielkimi krokami. Balony !!! Wielkie kolorowe z helem, mniejsze długie zginające się w kotki i pieski... Koszmar rodzica. Trudno, bierzemy kotka na patyku. Obdarowany szczęśliwy, biegnie teraz do dużych kolorowych. Horror wisi w powietrzu, kolejne doniesienie prasowe o niespełnianiu podstawowych potrzeb najmłodszych obywateli, niebieska linia, ojciec nie radzi sobie z ryczącym rozpuszczonym bazyliszkiem... A tu niespodzianka ! "Tatuś , niech będzie tylko ten kotek, będę się nim opiekował". Sukces wychowawczy ? Rozczarowana sprzedawczyni kolorowych helowych mruknęła pod nosem "zbyt łatwo Pan się wykpił". Wczuwając się w mentalność trzylatka miałem ogromną ochotę pokazac jej język 
Przebrnęliśmy przez pole minowe, dotarliśmy do obiecanej WIEŻY ! Skąd jego zapał do wieży ? Nie mam pojęcia. Prawdopodobnie chodzi o SCHODY. Wiadomo nie od dziś, że na wieże wchodzi się schodami. Krętymi, wąskimi, stromymi, niebezpiecznymi, długimi, tajemniczymi schodami.
On ostatnio uwielbia chodzić po schodach. Zwłaszcza wracając z pracy i przedszkola po ciężkim dniu. Albo z rowerkiem. I zakupami. Na ósme piętro.
Wchodzimy. Schody przed nami. Długie, nikną w czeluści wysokiej i wąskiej. Wbiegamy radośnie na schody. Piętro. W ruchach młodego widzę niepokój, zdenerwowanie, rozczarowanie... Klaustrofobia ? Może wyobraża sobie, że bazyliszek czai się w ciemnych zakamarkach ? Nie ! Słyszę cichutko "Michu, tam jest ... winda ... Nie musimy nią jechać ?". Pewnie że nie ! Przecież nie po to są wieże, żeby wjeżdżać na nie windą ! Rozczarowanie natychmiast znika z buźki. Wspinamy się radośnie. Żeby tylko schodząc nie zechciał skakać... Co jakiś czas uderzam głową w strop . Ludzie około metra wysokości mają łatwiej, rozmiar jednak ma znaczenie. Dotarliśmy na górę, skąd on ma taką kondycję ?
Co tu robić ? Widok jak widok. Jak się mieszka na ósmym piętrze to człowiek jest przyzwyczajony do patrzenia na świat z góry. Na studiowanie średniowiecznego układu urbanistycznego za wcześnie.Zresztą na mapie z reguły lepiej go widać. Tramwaj wyjeżdżający z tunelu był ciekawszy, ale też bez "łał". Do dzwonów go nie podniosłem. Za wysoko. Propozycję gry w berka odrzuciłem. Co było robić, czas w dół. Za rączkę. Jak on się w tym tempie utrzymuje ? Próbuje nadążyć , ciągnie mnie w dół jak szalony, ledwo go powstrzymuje. Uff, cali, bez potrzeby interwencji fachowca od składania kości 

wtorek, 28 maja 2013

Na murku

Skąd u dzieci takie zamiłowanie do chodzenia po murach ??? Z rodzinnych opowieści sięgające przynajmniej pokolenia pradziadków.
Doszliśmy sobie do pierścieni murów miejskich. Ławka odpoczynek łyk soku Podziwiam umocnienie, jak zawsze refleksja nad wartością obronną: fosa, mur zewnętrzny, międzymurze, mur wewnętrzny, nieźle. Trudne do sforsowania. Z drugiej strony skarpa do Wisły, bezpiecznie, i zapewniona droga zaopatrzenia. Szacun pełen.
Ale dziecku założenie obronne kojarzy się inaczej  Podobnie jak krawężnik, murek czy krawędź klombu - ćwiczymy równowagę ! Dobra, szeroko, sam chętnie skorzystam pod pozorem ubezpieczania dziecka 
Pierwsze zadanie wejść na murek. Powiedzmy do pasa mi sięga, niby żaden problem. Ale nas jest dwóch ! Wejdę pierwszy - może być ciężko wciągnąć małego murołaza. Kursu wspinaczkowego jeszcze nie robiliśmy. Jeszcze. Podsadzę jego najpierw - a ja wiem co mu do głowy strzeli ? -z drugiej strony istna przepaść ku fosie... Krótka pogadanka o bezpieczeństwie. Ok, stoi, wskakuję, nie rzucał kamieni w oblegających gród Szwedów  Młody od strony międzymurza, ja od fosy. Wynegocjowałem nawet trzymanie za rękę ! Argumentem koronnym była możliwość przeskakiwania przerw w murze. Hopsa !
Przed nami wyższy fragment. Chętnie bym się wspiął, ale razem chyba nie damy rady. Zresztą, przechodzących obok strażników miejskich chyba bym tym wyczynem nie zachwycił... Więc skaczemy z muru na dół. Kawałek dalej wchodzimy z powrotem. Hoopsa przez przerwę. Zakole. Chyba obrus baszty. Albo wieżyczki. Albo wnęka na stanowisko armaty. W głowie Szwedzi w Warszawie. Z ceglanego muru wystaje kilka głazów, zaznaczenie struktury pierwotnej. Junior podsumował "Jak w strumyku"  Skąd u niego taka zdolność kojarzenia ??? Rokuje dobrze, wyobraźnia działa 
Po drodze próbuję mu sprzedać kilka treści historycznych, jak mi ze 30 lat temu Babcia sprzedała. Powielam wzorzec  Trudno, niech będzie plagiat, cel chwalebny. Mi coś w głowie zostało, może i tu się uda coś zasiać. Kiliński na cokole, mały powstaniec w fosie... Cóż, skoki z cokołu i schodów do chłopczyka przeważyły nad Historią. Może na razie jako tło mu w głowie zostaną ?
Doszliśmy do końca głośno gawędząc. Taki mamy zwyczaj. Mury mogłyby być dłuższe. Przechodnie spoglądali na nas z sympatią się uśmiechając. Zarejestrowali optymistyczny, radosny obrazek. Ale co w tym nietypowego, że w XXI wieku tatko wesoło bawi się z synem. Swoją drogą nigdy nie wiem, który z nas ma większy ubaw...

poniedziałek, 27 maja 2013

Odpoczynek

Samo przejście z Bankowego na Starówkę może być przygodą... Zwłaszcza, gdy mottem przejscia jest hasło "odpocznijmy". Droga teoretycznie na długość papierosa może zabrać czas porównywalny z tym, w jakim ten odcinek pokonywali powstańcy pod gradem kul, że tak wejdę w mitologię miejską.
Idziemy. Dla każdego coś miłego. Restaurują bank, jeden z punktów na powstańczej mapie miasta. Może w środku będzie jakaś ciekawa wystawa, ekspozycja ? Młodego to nie rusza. Za to przejście pośród biurowców czy apartamentowców jak najbardziej. Zwłaszcza, że z ziemi wystaje krawężnik. "Tatuniu, odpocznę tutaj sobie, daj wafelka" i klap. Nie wiem nigdy, czy chodzi o suchy prowiant czy chwilę odsapu. OK, nurkuję w plecaku po wafelek, przy okazji sobie zakurzę. Myśl przebiega, że może trochę patologiczny obrazek powstaje, dziecko siedzi na ziemi i je słodycza zamiast pójść kulturalnie do kawiarni, albo chociaż zjeść kanapkę skrzętnie w domu przygotowaną, rodzic stoi obok pali i rozgląda się. I przypomniały mi się wyprawy przed siebie, gdy klapało się gdziekolwiek, bochenek scyzoryk konserwa turystyczna i było śniadanko na gazecie. Pogrążony we wspomnieniach o mało po wino nie podszedłem 
Mimochodem wpadł mi w oko głaz z tabliczką że tu była czyjaś mogiła powstańcza. Cóż, żeby tu chociaż poległ. Pomnikomania też sięga granic absurdu. Jedyne, co mi przychodzi do głowy to tabliczki upamiętniające miejsca, w których ukochany przywódca skręcił kostkę czy jadł tradycyjny posiłek  Dzięki młodemu odkryłem kolejny punkt martyrologii stolycy.
Dobra, idziemy. Zwiedzamy. Co tam pałacyki magnackie, fajniejszy jest przecież wlot do tunelu. A jeszcze jak wyłania się z niego tramwaj ! Przerwa na obserwacje.
Potem szukaliśmy kiosku z napojem. Młody zajął pozycję "na barana" i zaczął podskakiwac do gałęzi. Mój kręgosłup zgłosił protest. Odpoczynek.
Znaleźliśmy kiosk, wybieramy soczek. "Tata, weź paragon fiskalny". Pani robi wielkie oczy. Odpoczynek na degustacje napoju.
Dochodzimy do celu. Jest ławka, więc odpoczynek 
I tak krok po kroku...

niedziela, 26 maja 2013

Zwiedzanie miasta

Ambicja rodzicielska prowadzi do absurdu nieraz  Cóż, 3,5-letni smyk raczej nie będzie zwiedzał miasta zgłębiając niuanse architektury i meandry przemian miejskich, owidiuszowskich metamorfoz układu urbanistycznego... Spróbujemy więc za rok, mówi ambitny tatko, a na razie plan zaszczepienia pasji historycznej skończył się doskonałą zabawą 
Właściwie to sam tatko chciał sobie zobaczyć makietę świeżą synagogi, co to niegdyś ponoć stała w miejscu tzw. błękitnego wieżowca. Co prawda codziennie tamtędy przechodzi, ale jakos tak nie po drodze, spieszy się, samemu głupio, pokaże lepiej dziecku, a w ogóle to deszcz pada wieje może jutro... Więc wyciągnął latorośl z ciepłych domowych pieleszy niedzielnym przedpołudniem. Zapowiadało się atrakcyjnie. Jechali autobusem, tramwajem, ustąpili staruszce miejsca, obserwowali widoki za oknem. Przejechali ogromną rzekę, liczyli przystanki. Nawet po drodze, jechali przez Tunel Czasu, prawie tak sam jak w Dinopociągu ! Szczęśliwie tatko nie zaczął tłumaczyć, kto kiedy i jak go wybudował  Dojechali, wreszcie. Spojrzeli, jak odjeżdża tramwaj, doszli do makiety. Tatko znów się ugryzł w język i nie tłumaczył zawiłości struktury społecznej dawnych Nalewek, tła historycznego dziewcząt z Nowolipek, przebiegu granic getta, zmian kształtu placu i genezy jego nazwy. Nawet nie wyjaśnił, co to takiego synagoga. Młodzik wbiegł do makiety, rozejrzał się. Ups, do takiego budyneczku z dykty nie da się wejść  Za małe otwory, może pół roku wcześniej by się zmieścił i nie utknął ?
Spojrzał w małe okienko fototapety, może ktoś mieszka tam ? Pobiegł wokół, i stwierdził że może wracać.
A tatko nawet zapomniał, że miał mu opowiedzieć też o modelarstwie i dioramach... Szczęśliwie nakłonił go na dalszy spacer. Nie, nie spacer, to słowo nie wiedzieć czemu wzbudziło sprzeciw , stanęło na zwiedzaniu.
Myśl i ambicja tatko chwyciła się Starówki jako deski ratunku. Spacer ku niej nie budował jego nadziei, ale przełączył widzenie świata na bardziej dziecęce. Bank, pomniki poszły w cień szlabanów, kamyków i gałęzi nad głową młodzieńca w pozycji "na barana". Pocieszał się rodzic, że jak zawsze mimochodem coś synowi w głowie zostanie