sobota, 30 listopada 2013

Wycinanie rybki

Spróbowaliśmy też zrobić wycinanki. Tutaj ja go trochę przeceniłem. Papier kolorowy w dłonie, naszkicowałem coś na kształt rybek. Nożyczki w dłonie i... Acha, Jasiek wybrał artystyczne, robiące przecięcie w kształcie fali. Po mojemu sinusoidy. Sam wpadł na to, że coś nie tak... Wziął jednak normalne. Wycina. Ja wycinam drugi egzemplarz,tzw awaryjny. Skąd wiedziałem ? Pracowitą ciszę przerywa lament
- To już koniec ! Rybka mi się podarła !
Mojej nie chce, bo nie on wyciął. Oceniam szkody - niej nie jest źle, pół płetwy ogonowej chyba rekin odgryzł. Wmawiam mu, że nie będzie widać, że jak rybka płynie po powierzchni to ta urwana część jest zanurzona i niewidoczna. Z miny widzę, że tylko dla mojej satysfakcji przystał na taką wersję. I tak nieźle. Widać był ciekawy, co robimy dalej...
Już samodzielnie wycinam drobne elementy, czyli oczy buzię nos i płetwę brzuszną odganiając wątpliwości, czy ryby mają takie części ciała :)
Za to naklejanie poszło mu perfekcyjnie. I czysto. Ograniczyłem się do przesunięcia nosków z policzka w bardziej właściwe miejsce ;)

Nawet przestał marudzić, że rybka się rozdarła. Trzeba chyba kupić lepsze dziecięce nożyczki i twardszy kolorowy papier, żebyśmy mniej się frustrowali. Dobry materiał to podstawa :)

piątek, 29 listopada 2013

Malujemy

Idąc tropem odkrytego talentu, kupiliśmy farbki, blok i trzy pędzle. Tak na początek. Na próbę. Oczywiście musieliśmy rozłożyć sprzęty zaraz po przyjściu do domu :) Powstrzymałem go szybko i zdecydowanie od otwierania farbek zębami (skąd ten nawyk ?! może u Wujka Bibiego podpatrzył ???) i dostałem prikaz
- Tata, siadaj koło mnie na krześle, tu jest twój pędzel i kartka, każdy maluje swój obrazek.
Ups... Moje zdolności w tym kierunku... Cóż, jasiowa babcia nadal nie może przyjąć do wiadomości faktu, że pozostały na poziomie pięciolatka. Trochę głupio czuję się trzymając nad białą pustą kartką pędzel zamoczony w farbie, i boję się zrobić pierwszą kreskę. Raz kozie śmierć, najwyżej stracę w oczach syna.
- Jasiu, co namalujemy ?
- Samochód !
Hmmm... Chyba łatwiej niż Mamusię lub kotka, rysunek techniczny kiedyś ćwiczyłem.  Jasiek już ma na swojej kartce dwa czarne kółka i czerwoną kreskę nad nimi - czyli długi niski samochód wyścigowy.
- Tata, dlaczego nie rysujesz ?
Nieśmiało maluję opony. I brązowe felgi. Rzucam pierwsze hasło, które mi przyszło do głowy. Naturalne przy zainteresowaniach syna. Na zachętę
- Namalujmy wóz strażacki !
- Super !!! Zaczynaj !!!
Znowu ups... Brakuje mi funkcji AutoCADa. Albo chociaż przyborów kreślarskich... Spoglądam na stojący w pobliżu wóz strażacki z Lego. Kreska po kresce, przybiera zbliżony kształt, DaVinci toto nie jest, poziom może i przedszkolny, ale ja jestem dumny z własnego dzieła. Jasiek podpatruje - u niego też pojawia się w miarę kształtny zarys pojazdu ! Jest nieźle :) I nagle pełen zachwytu głos
- Ale fajny ! Namaluj mi też drabinę !
Zachęcony podziwem, jak każdy pacykarz, troche mu pomoglem. Zakończyliśmy, chwalę pociechę, a mina pociechy coś nietęga. W czym rzecz ?
- A mój wóz nie jest taki ładny jak Twój...
Połechtał moje ego, ale za rok pewnie będzie odwrotnie. Ratuję więc sytuację
- Ja go dla Ciebie namalowałem, proszę.
Szczęście rozkwitło na twarzy.
- To ja Ci dam swój, też dla Ciebie namalowałem :)
Ciut mnie wzruszył... Czas chyba zrobić wystawę. Jasiek już wymyślił, że w kuchni, żeby nam się przyjemniej jadło obiadek.

czwartek, 28 listopada 2013

Gipsowe dinozaury

Szukałem pomysłu na spędzenie dnia z chorym dzieckiem. Bardziej kreatywnego niż MiniMini+, YouTube i lego.com/gry :) Tak chciałem coś wspólnie z nim porobić. Ze stosu urodzinowych prezentów wybraliśmy pudełko z opisem "zrób gipsowe figurki dinozaurów i pomaluj je na świecąco". Ok, brzmi obiecująco i czasochłonnie, o to chodzi :) Otwieramy, w środku wszystko co trzeba - gips, foremki, farby, magnesy do przyklejenia... Junior pełen zapału, objaw niepokojący, mam wizję wysmarowanego gipsem telewizora i pędzli wycieranych w nowy obrus. Trudno, kto nie ryzykuje, nie ma szczęśliwego dziecka :)
Zaczynamy. Gips rozrabiam sam. Młody się z fascynacją przygląda. Sam mi odmierza wodę, nalewa z kranu równiutko do pokazanej kreski, odlewa i dolewa z aptekarską precyzją. Z podziwem patrzy, jak po wlaniu do proszku lekko paruje - "Tatuś, nie dotykaj bo gorące !!!".
Nakładamy półpłynny gips łyżeczką do foremek. I włącza mu się wrodzona, w genach przekazana, niecierpliwość. "Możemy już pomalować dinozaury ?". Nieważne, że jeszcze schną, mają konsystencję błota, pytanie pada co 4-5 minut. W końcu trzymają się trochę kupy. Po jakichś 2-ch godzinach i ponad dwudziestu pytaniach "czy już wyschły ???". Trochę wilgotne, trudno, wyjmuje z foremek. Tyranozaurowi odpadła glowa, jakoś potem spróbuje przykleić.
Znając zdolności syna, no i własne, zabezpieczam teren. Na stół folia z przeciętego worka, na to szary papier, pod farbki i słoik z wodą plastikowe talerzyki, szmatka pod ręką i zaczynamy. Przedszkole dużo uczy, z podziwem patrzę, że trzyma pędzel w ręce z gracją landszafciarza. Wie, że trzeba go zamoczyć. Szok !
Pierwszy został pomalowany na zielono, według wzoru na pudełku. Ciekawe, czy brachiozaury rzeczywiście były zielone. Stegozaur też zielony, i zgodnie ze wzorem - otrzymał czerwony grzebień. Jak na czterolatka dość precyzyjnie, sam bym pewne dużo lepiej nie zrobił tym pędzlem. A potem - inwencja artystyczna wygrała z odtwórczością :) Triceratops zamiast piaskowego stał się czarny (kamuflaż nocny ?), a trzy ostatnie - pokryte radosnym wielobarwnymi ciapkami, radosnymi jak hipisowska komuna czy ekstęcza z placu Zbawiciela :)
Na koniec, po wyschnięciu gipsu, przykleiliśmy magnesy.

Odkryłem zapał, z jakim Młody bierze się do prac plastycznych, malowania. Spróbujemy podążyć tym śladem, bo coś jakby zaniedbaliśmy ten region zabawy ;)

środa, 27 listopada 2013

Piknik

Co jakiś czas w pokoju robimy piknik. Dla pluszowych przyjaciół. Elementem obowiązkowym jest koc (kiedyś musimy przejść na karimatę) i talerzyk z czymś do chrupania. I oczywiście Ice Tea. Taki nawyk. Ostatnio jednak piknik nam się trochę rozrósł. Nie udało mi się Młodego przekonać, że plastikowe talerzyki są równie dobre co papierowe. Za to działając pod presją udało mi się jednak znaleźć papierowe... Nie udało mi się też ograniczyć liczby gości. Ani podać im herbatników zamiast chipsów. Ani namówić ich do jedzenia ze wspólnego talerza. Ten sukces odniosłem w temacie wspólnego kubka. Wszyscy świetnie się bawili i obiecali, że następnym razem też przyjdą...
Najwyrozumialsza chyba ma wyczerpane zasoby wyrozumiałości, bo zadała dwa kluczowe pytania
- czy musieliśmy kruszyć na świeżo wypranym kocu ?
- czy świeżo wyprany koc musi leżeć na podłodze ?
- skąd mamy takie dziwne kubki ?
To ostatnie było do mnie. W końcu dostanę szlaban na Allegro...

wtorek, 26 listopada 2013

Drzewa

Se gadamy przed snem. O leśnikach, drwalach, leśniczym wujku Jarku i ścinaniu drzew. W ramach podkładu teoretycznego do zabawy makietą lasu. Mocno się Junior oburzył, przecież drzew nie wolno ranić i ścinać. Jak są chore to trzeba je wyleczyć. Robienia miejsca na nowe nie ogarnął. Z oburzeniem głośno stwierdził
"Drzewek się nie ścina ! Żeby wyrosło nowe trzeba wykopać dziurkę, zasadzić w glebie (!) ziarenko i dbać o nie. Czyli podlewać !"

Argumentów, że z drewna robi się mebelki nie uznał. Skąd on wziął tę glebę ? Może wuj J. ma coś z tym wspólnego ?

poniedziałek, 25 listopada 2013

Lego

Smyk miał urodziny i imprezę dla swojej paczki. Dostał worek prezentów. Super. Większość trafionych. Przynajmniej dla Niego.
Przed imprezą kilkoro rodziców zapytało NAS, czym Jaś lubi się bawić. Kategorycznie zastrzegałem w takich przypadkach, że owszem, uwielbia wszystko co jest związane ze Strażą Pożarną, ale ilość wyposażenia ratowniczego w domu przewyższa stan posiadania stołecznej komendy PSP. Dlatego dostał też kilka książek, autobus przegubowy (strzał w "10"), sprzęt do kreatywnego malowania dinozaurów...
Większość rodziców jednak zdała się na wiedzę swych pociech o koledze. Pociechy na pytanie, co lubi Jasio nie mogły odpowiedzieć nic innego niż " STRAŻAKÓW !!! " :( W związku z tym kolekcja strażacka powiększyła się o film, książeczkę i ze cztery zestawy klocków pt. wóz strażacki. Hura...
Impreza skończyła się w porze sugerującej szybką kąpiel i usypianie, więc następny dzień zacząłem od wspólnego składania klocków w pojazdy. Trzy godziny. Nabieramy wprawy. Jaś dzielnie mi pomagał, co przy jego niecierpliwości wprowadzało chwile napięcia ;) W każdym razie całkiem sam składa już ludziki i koła. Nadziewa opony i koła, według jego terminologii.

I tu z frustracji pojawiła mi się w głowie refleksja. Mamy różne klocki, z miażdżącą przewagą Lego. Tym razem jeden z zestawów też był "pseudoLEGO". Wszystko, co nosi duńskie czerwone logo z białym napisem  jest prawie idealne. Składanie to czysta przyjemność, nawet Junior sobie z grubsza radzi, mimo że wg oznaczeń jest na nie o rok za młody. Instrukcja czytelna, wiedzie człowieka jak po sznurku. Zestaw trzyma się kupy, nie rozpada przy najmniejszym ruchu ani spadku z kanapy, wszystko do siebie pasuje. Ba, najbardziej wrażliwe elementy są zdublowane - w razie zagubienia, złamania o co niełatwo ale wiadomo małe rączki są zdolne - jest zapas. Super hiper. Estetyka nieporównywalna z innymi. Do czego mogę się przyczepić okiem inżyniera ?
- w zestawach z mojego dzieciństwa dach pojazdu był podnoszony na zawiasie - teraz trzeba go odczepic by włożyć ludzika
- drzwi od luku narzedziowego odpadają przy dynamicznej zabawie
Nie ma rzeczy idealnych, wobec innych klocków to niuanse. Zabawa, zarówno składanie jak i odgrywania scenek, są przyjemnością, a nie prowadzą do frustracji, że ciągle się rozkłada, coś odpada, brzydkie i wkurzające.
Wiem, drogie, ale bez przesady. Zwłaszcza przy filozofii "lepiej jedno porządne kupić niż kilka bylejakich". Dzięki temu mamy załatwionych kilka tematów
- satysfakcję, że kupiliśmy dziecku coś wypasionego
- super kreatywną i rozwijającą zabawkę sprawdzona przez pokolenia
- zamiast 5 jakichśtam zabawek których nie ma gdzie trzymać jedną porządną, zajmująca mniej miejsca na półce - chyba że nas stać i poniesie nas kolekcjonerstwo - Lego wciąga ;)
- pamiętając o cenie podświadomie bardziej o nią dbamy i uczymy dzieci pilnować klocków, trzymać w jednym miejscu - dzięki temu nie mamy stosu elementów pod kanapa, za szafa, w butach...
- zaspokajamy własny sentyment i marzenia z dzieciństwa, kiedy może mieliśmy jeden zestaw będący najważniejszą zabawką
- więcej spokoju nie mamy, ale mniej nerwów nas kosztuje okrzyk "pobawimy się razem klockami ?!" niż "pomoż bo znowu mi odpadło !!!"
- uśmiech dziecka :)
itd itp

Po przerobieniu różnych Cobi, Dromaderów itp doszedłem do tego, o czym wiedziałem od początku. Tym bardziej, że za równowartość 2-3 zestawów "pseudo" można kupić fajny pojazd. Oczywiście marzy nam się zakup całej remizy strażackiej, ale  wizja komornika nie jest kusząca ;)

niedziela, 24 listopada 2013

Makieta - próba

Po osiągnięciu stanu poziomego zamkniętego nastąpił przestój technologiczny. Właściwie z powodu braku czasu, zapału, materiału i pomysłu.  W międzyczasie na wycieczce za miasto zebraliśmy trochę ziół i porostów na krzaki i małe drzewka. I powoli zaczęła rosnąć następna warstwa, niska pionowa. Oczywiście zrobiliśmy próbę skali, wprowadziłem testowe pojazdy na temat "praca leśników". Działa, czas na następny etap.
Tym razem Młodego jednak poniosło. Ustawił na dukcie leśnym znaki drogowe i wprowadził autobus. Ledwo mu wytlumaczylem, że po lesie nie jeżdżą tramwaje :) "Tatuś, jak jechaliśmy nad morze to w lesie był przystanek autobusu !". Z faktami nie dyskutowałem...