Leżę na podłodze, robię porządki w klockach Lego. Tzn. spróbuję posegregowac i coś złożyć ze sterty w pudle, do którego Ostoja Porządku i Ogniska Domowego wrzuciła wszystko hurtem w ramach wiosennych porządków. Po tym, jak Jachu wszystkie swoje zestawy rozłożył na pojedyncze klocuszki i zostawił tak na środku swojego pokoju. Kręgosłup po kilku godzinach boli, szlag mnie trafia, bo ciągle czegos brakuje. Będę musiał kiedyś jeszcze zajrzeć pod łóżko, pewnie się znajdą...
Jachu szybko się znudxil, dopadł komórkę, YouTube i w najlepsze ogląda, chyba wozy strażackie w akcji. Nie wnikam, przynajmniej nie przeszkadza, bo chwilę wcześniej siedział na stole i dlugim złozonym parasolem rozsuwał mi klocki robiąc między nimi ścieżki, mieszając świeżo posegregowane klocki. Tym razem go nie zamordowałem...
Więc, ja składam, on ogląda.
Nagle zdaję sobie sprawę, że coś tu nie gra, coś drażni rodzinną sielankę, wgryza się w mózg jak niskoobrotowe wiertło dentystyczne. Wsłuchuje się, bo w uszach najgorzej. Nagle słyszę z komórki "Los, los, aber (...) Feuer (...) fahren (...) Achtung (...)". Automatycznie, odruchem wyćwiczonym od pokoleń chcę wykonać "Mutze ab" a potem "Fuhrer kaput". Przez umysł w jednej chwili przeleciało mi 1000 lat historii, od Cedyni, przez Grunwald, Dzieci Wrześni, HaKaTę, Powstania Śląskie, Westerplatte, '39, polską flagę nad Bramą Brandenburską, importowane Volkswageny, wycieczki do Heimatu i paczki w stanie wojennym, po ś.p. Bartoszewskiego, "wypędzonych" i rewizjonizm współczesnych historyków...
O nie, nie będzie Niemiec..., nie po to Wanda w Wiśle utonęła, aby mi dziecko w domu rodzinnym z niemieckim się osłuchiwało ;)
Drażni mnie brzmienie języka, po prostu. I historycznie, i estetycznie. Juz wolę, jak bajki po koreańsku ogląda, bo i to mu się zdarza.
W końcu to nasza flaga powiewała nad Berlinem ;)