środa, 12 grudnia 2012

Pod górkę

No właśnie, samodzielnie wciągał sanki na górkę...
Poszliśmy pojeździć następnego dnia. Wtarabaniliśmy się na górkę, zasiadł, nadałem mu pęd startowy, zjechał. Zatrzymał się na dole. I siedzi na sankach. Może myśli, że po płaskim też pomknie ? Może ciężko mu wyjść w kombinezonie kosmonauty z wąskich sanek ? Może się zmęczył i uciął sobie drzemkę ? Schodzę sprawdzić. Niby wszystko ok. Wchodzisz ? Nie. Czemu ? Tata, wciągnij mnie na górę. Ale przecież wczoraj sam wnosiłes sanki ?
I na to zdumiony odrobinę, że nie kapuję w czym rzecz, rozkłada szeroko ręce i rezolutnie ucina "Ale to było wczoraj".

wtorek, 11 grudnia 2012

Na sankach

Poszliśmy na sanki. Śnieg spadł, normalne. Zmierzamy ku górce osiedlowej, mróz szczyptę w nosy, fajnie  Sprostujmy to "poszliśmy", udawałem renifera pociągowego., Dobrze, że porykiwać nie musiałem. Co prawda w pewnej chwili padła propozycja "Tata siadaj, ja Cię pociągnę" ale szybko się poddał, nawet mimo mojej mokrej postury. Oj, malutki, malutki Jasiu jeszcze jesteś 
Górka, sanki, ale o co właściwie chodzi ? Szybko załapał. Stok delikatny, tzw dziecięcy, raz zbiegłem asekuracyjnie obok sanek, ludzik, daje radę. Sanki lekko skręcają, więc trzyma tor jak po szynach wzdłuż krawężnika 
Gapię się, schodzę, wciągam stwora pod górę... Coś tu nie tak, czas wychowywać i edukować... Zaczynamy od samodzielnego wchodzenia pod górkę. Działa. Oczywiście środkiem toru zjazdowego, jakżeby inaczej. Ja tu rządzę,, IKEA  Jasiu, bokiem, uważaaaj ! W ostatniej chwili dał dyla w bok, uff. Doskonałą zabawę sobie znalazł... Zrozumiał dopiero, gdy odwołałem się do najwyższego autorytetu, czyli strażaka szefa. Kto nie wie o co chodzi, niech sobie obejrzy dowolny sezon strażaka Sama.
Wspinamy się bokiem. Młody nawet zniża się do samodzielnego wciągania sanek. Sukces ? Nie chcę tego głośno mówić...
Zjeżdża samodzielnie. Jasiuuuu, hamuuuuuj !!! Bach, wjechał jakiejś cudzej mamie w nogi. Nie przygniotła go  Co się mówi ? Przepraszam. Ok. Lamentu nie wszczęła, widać ma podobne stworzenie  Wie, że pewnych wypadków nie da się uniknąć.
Zjeżdża samodzielnie. Trochę mu zazdroszczę. Jasiek, chcesz zjechać z tatą z dużej góry ? Taak. Próbujemy, trochę się boję, stromo, wyskok ma dole. Daliśmy radę. Jeszcze. Ale po trzech turach mu się znudziło. Wrócił ma górkę dla dzieci. Tu też mu czegoś brakowalo. Ostatecznie ustaliliśmy cykl: 3 zjazdy samodzielne z małej, 3 wspólne z dużej. Obaj zadowoleni 
Dobra, wracamy. Najtrudniejsza cześć wycieczki. Postanowił sturlać się z górki. Znowu mu zazdroszczę, mi trochę głupio Wchodzę w rolę renifera... Tataaa, w drugą stronę, nie do domku. Cwaniak, zwąchał pismo nosem, tak łatwo chyba nie pójdzie.. Wchodzę w rolę szalonego renifera, wiraże, serpentyny, zaspy, pęd, wiatr, smoki pod baranicą, jest fun, zbliżamy się, renifer ciężko sapie  Zauważył, że dał się podejść... Kto u czarta zamontował w tych sankach hamulce ??? Kto u czarta nauczył Jaśka z nich korzystać ???
...
Weszliśmy do domu. Czas na gorąca herbatę. Czas się przebrać. Cholera, śnieg mi wlazł pod nogawki, nogi jak sopelki, czemu nic nie mówił ???
...
Trzy dni później. Coś ciepły. Mówi, że jest z zimny, wkłada bluzę. Daje sobie włożyć pod pachę termometr ?! Ups, zapowiada się kilka dni L4... Ze dwa stopnie powyżej normy. Mogłem przewidzieć...

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Słowotwórstwo

Bawi się człowieczek. Na kanapie. Nagle pada zdanie "Ja sobie pożykam". 
O żesz... Niepokój lekki, osiągamy stan gotowości jak strażak na dźwięk alarmu. Kiedyś jako "Chciałbym wymiotować" było próba wyjścia z łóżeczka wieczorem, szybko spacyfikowaną, uznaną przez Młodego za nieskuteczną.
Na nasze spojrzenie wnikliwe, pytające, spokojnie bierze swoją skrzynkę z narzędziami, wyjmuje wiertarkę, i robi "żżż, żżż, żżż ...".

Jasne, nowy Jasieński rośnie. Byle nie skończył jak tamten. Ciekawe, czy w ostatniej podróży widział daleka północ ?

piątek, 7 grudnia 2012

Św. Mikołaj

Chyba pierwszy w miarę świadomy Mikołaj dla Młodego. Bo póki był Borsuczkiem to nie bardzo ogarniał zewnętrzną rzeczywistość i tradycję. Na etapie Mysza raczej też nie miał wyczucia czasu i obyczajów. Odkąd się uspołecznia w placówce oświatowej, jest uświadomiony oraz wymienia wiedzę z kolegami. Więc... chciałem go trochę uświadomić, w czym rzecz. Pokazuje mu na jakimś obrazku brodatego staruszka w czerwonym kubraku, a ten mi wypala "To Mikołaj, gdzie ma sanie ?". Znalazłem wersję z saniami, google rulez, a ten mi oświadcza, że przy saniach są renifery. A ja już miałem przygotowaną w zanadrzu opowiastke o różnicach morfologii (?) jelenia łosia i renifera... Ale powymądrzać i tak się musiałem, o Finlandii, kole podbiegunowym, śniegu i zimie polarnej. A co, może kiedyś zostanie zimolubem jak rodzic.
Ok, w temat wprowadzony, piszemy list do św. Mikołaja. Kilka maziajów z objaśnieniem, że to auto. Czyli chyba trafiłem... List na okno, wychodzimy z pokoju, w końcu święty nie lubi towarzystwa. Odludek jakiś ? Niech mu będzie, czasem na starość ludzie dziwaczeja, Młody zrozumiał. Nagły powrót - trzeba uchylić okno, żeby miał jak wejść. W sypialni. Trzeba będzie spać w swetrze jak się wymrozi. Pobawimy się potem w eskimosów i zbudujemy ma środku igloo...
Oczywiście co jakiś czas sprawdzamy, czy może długobrody dziadek zabrał list... Czekamy. Wiadomo, rano przyjść nie może, bo raczej nici z przedszkola  W końcu... listu nie ma ! Jak on to zrobił ? Nieważne. Krótkie objaśnienie dalszej procedury, Junior od razu wali do swojej poduszki, "JEST PREZENT !". Super, nawet się spodobał  Mamy kolejny pojazd budowlany do przesypywania kaszy  Młody musi jednak sprawdzić, czy wszyscy dostali prezenty, myk pod maminą poduszkę. "JEST !". No, to super. Myk pod tatową. "Nie ma ?!". Rozważamy, że może tatko był niegrzeczny ? W Jasiowym głosie słychać wyraźny niepokój, jakby rozczarowanie. Chyba mnie lubi trochę, i ma jakieś tam poczucie sprawiedliwości. Kurczę, sam się zastanawiam, co przeskrobałem. Chwilę gawędzimy, ale w powietrzu coś wisi, gęstnieje, niespełnienie, niepokój, taki fajny tatuś i nie ma prezentu ? Może Mikołaj się pomylił, zapomniał, może poduszka nie taka, może list do Świętego był nieczytelny ? Idzie się upewnić, może po prostu nie zauważyliśmy paczuszki ? "Rodzice, JEST prezent dla tatusia !!!". Jednak Mikołaj coś na chwilę przeoczył, ale na szczęście wrócił. W końcu ma sporo na głowie  Teraz mogliśmy spokojnie zająć się zabawą w budowę. Jednak... co parę minut sprawdzał pod poduszkami, czy nie ma jeszcze jakiejś paczuszki ?
I jak takiemu wyjaśnić, że Mikołaj przychodzi tylko raz w roku ? A co to jest rok ? Zaczynają się trudne pytania 

czwartek, 6 grudnia 2012

Roboty drogowe

Wracaliśmy, powiedzmy jak zwykle, z przedszkola, a tu się okazało, że po drodze remontują ulicę. Niby zwykła szybka wymiana nawierzchni, która człowiek zauważy tylko dlatego, że korki osiągnęły natężenie niewyobrażalne, i szybko skwituje w myśli, że może przez jakiś czas będzie w miarę równo i wreszcie zasypią tą cholerną dziurę, której nijak nie dało się ominąć i groziła udawaniem koła. Optyka rodzica ciekawego świata trzylatka jest jednak zupełnie inna... Z jednej strony wiadomo, że szybko dziś nie dojdziemy do domu przy takiej atrakcji i wizja gorącej herbaty oddala się, z drugiej jest okazja urozmaicić młodemu dzień.
Dobra, sam osobiście podjąłem decyzje o nadłożeniu drogi i przyjrzeniu się remontowi z bliska. Cóż, że pada trochę, życie nauczyło mnie nosić dwa parasole 
"Tata, kopara !!!! Idziemy popatrzeć ???". Wiedziałem Pewnie, że idziemy ! Walec, koparka, inne bliżej mi nieznane maszyny, jak u Boba Budowniczego ! Jeżdżą, warczą, świecą, robota wre, aż miło popatrzeć, jak Polska rośnie w siłę. Super, pożyczyliśmy, nawet sprawnie ruszyliśmy dalej. Życie byłoby zbyt piękne....
Zaczęło mocniej oddać, wręcz lać. Młody parasol dzierżył w różnych miejscach obok siebie, czasami nawet trafiał nad głowę. Wizja choroby niezbyt mi się uśmiechała. A obok, na ulicy, megakorek. Dosłownie wszystko zastygło w bezruchu, jak zamrożone lub zastygłe pod lawą Pompeje. Kilka autobusów pod rząd. Mokro, zimno, trochę wieje. Człowiek marzy o misce i nogach w gorącej wodzie zanurzonych, gorącej herbacie z malinami, dziadkowej krzepkiej naprędce. Kurczę, został z tyłu, gapi się na autobusy. Co w nich ciekawego ?! Żeby to chociaż betoniara była ! Nie, najzwyklejszy autobus. "Tata, patrz, autobusy !". Walczę z parasolem, żeby mu na nos nie padało. Kiedy on go zdążył pogiąć ?! Zaraz wybuchne, zacznę go pchać, ciągnąć, zaganiac jak owczarek owce. Obietnica zabawy lekko zadziałała. Zamiast stać przesuwa się. We właściwym kierunku, o dziwo. Tylko tempo... gąsienicy wygrzewającej się na słońcu... Co jest fascynującego w autobusach ??? Drepcze niezbyt zadowolony, krok za krokiem, metr za metrem, jak skazaniec, parasol ciągnie za sobą, ja także dookoła niego namawiając, kusząc zabawą, strasząc dinozaurem, cedząc w myśli niebyt cenzuralne określenia. Kropla za kroplą coraz bardziej mokro. Nie wiem ile to trwało... Wolę nie wiedzieć.... Doszliśmy. Wykręciliśmy odzież. Wypiliśmy gorąca herbatę. Muszę spróbować wracać z nim autobusem. Chociaż jeden przystanek 

środa, 5 grudnia 2012

Młody ratownik

Człowiek wraca zmęczony z pracy... Ma ochotę chwilę nic nie robić... Dłuższą chwilę. Włącza dziecku telewizor, idzie parzyć kawę. Z obawą, bo zmienili program, zniknął ulubiony Ciekawski George, jego miejsce zajęła Mama Mirabelle... Niepokojące, przy Georgu miałem 15 minut dla siebie. Ale nie jest źle, obejrzał, udało mi się zdobyć kawę  Po chwili jednak Młody wparował do mojego azylu w kuchni. Z okrzykiem, że musimy uratować Zebcię, ma chore kopytko. O dziwo, biedną Zebcię zlokalizował w piekarniku. Oczywiście, na ratunek przyjechał wozem strażackim, jakże by mogło być inaczej  Instynkt nauczyciela mi się włączył,choremu zwierzątku musi pomóc pan doktor z karetki. Przyniósł mi karetkę, żebym też mógł się bawić  Chyba nie miałem wyjścia...
Tak więc dwa ludziki weszły do piekarnika. Doskonała okazja do wdrażania zasad pierwszej pomocy. Skoro Zebcia ma złamane kopytko, trzeba je opatrzyć, skleić gipsem, założyć opatrunek, nakleić plasterek. O naiwny ojcze ! Przecież jej w kopytko wszedł kamień ! Dobrze, że chociaż doktor mógł się nią zająć, nie tylko strażak. Potrzebował do tego narzędzia, akurat pod ręką znalazł się toporek strażacki. Lepszy rydz niż nic, młody McGyver rośnie  Stuk stuk, kamyk wypadł, szur szur, opatrunek też założony, obaj coś wymyśliliśmy do zabawy. Wilk syty i owca cała... Ale nie odjeżdżamy, nagle okazało się, że Zebcia jest utknięta i nie może się wydostać skądś. Całe szczęście, że wraz z, karetką przyjechał strażak, mógł się wykazać. Po chwili Zebcia mogła spokojnie odejść dalej z Mamą Mirabelle i Kizią, wombatem z Australii, która przyjechała w gości. Mogę wypić kawę ?
NIE. Tym razem Zebcia uszkodziła kopytko w szafie. Potem na komodzie. Na kołdrze. W drugiej szafie. W pralce. Za fotelem. Na parapecie. I tak zeszło popołudnie... Kawa wystygła, kilka łyków w locie połknąłem.
Sam tego chciałem  Podobno. Decyzja o pierwszym dziecku jest zupełnie nieświadoma 

wtorek, 4 grudnia 2012

Pogawędka trzylatków

Młody się uspolecznia  Co jakiś czas opowiada, że z Lenką bawił się kocurem. Zastanawiam się, czy Lenka jest fajna koleżanką, czy chodzi o kotka  Może młoda dama podrywa go "na kocura" i sama wysuwa pazurki ? Śladów na plecach nie miał 
Wychodząc wczoraj z przedszkola zapytał mnie, czy jutro pobawi się z Lenką kocurem. Akurat najbardziej zainteresowana ubierała się naprzeciwko, nie będę robił za pośrednika czy swatkę, niech sam załatwia swoje sprawy...
I wdali się w rozmowę, językiem trzylatków. Zacytować, odtworzyć nie jestem w stanie, zbyt duża bariera językowa. Grunt, że się dogadali.
W międzyczasie z tatą Lenki odkryliśmy, że kotkiem czasem się bawią razem, ale czasem mój aniołek brutalnie go zawłaszcza ! Trzeba mu będzie zrobić ćwiczenia z poprawnego traktowania płci pięknej.
Jak się rozgadali, to wyszło ma jaw, że do Lenki przychodzi w nocy szary duch z wielkimi oczami, a Jaśka nawiedza mięsożerny dinozaur . O ile ja do powstania legendy dinozaura się przyczyniłem, to tata Lenki zrobił oczy wielkie jak ten duch. Może Ją mama usypia ?

Ale obaj byliśmy w szoku, jakie słownictwo bogate mają, i jak świetnie takie nagle człowieczki wymieniają myśli, wrażenia, odczucia i marzenia. No, czyli komunikacja społeczna rozwija się. A Młody co drugi dzień opowiada, jak się kotkiem bawił, i że go Lence nie zabierał. Ciekawe, ile w tym prawdy, a ile dziecięcej fantazji 

piątek, 30 listopada 2012

Traktorek

Szczęście dziecka szczęściem dziecka, ale wysyłki wychowawcze powinny być priorytetem  Kształtowanie świata, zainteresowań, pokazanie różnorodności rzeczywistości, możliwości wyboru, itp pierdoły... Próba wyrwania Młodego z zaklętego kręgu wozów strażackich 
Zresztą, mi też coś się od życia należy, posiadanie dziecka to też możliwość zabawy tymi wszystkimi fajowymi zabawkami, do których nie mieliśmy dostępu z tzw czarnej dziurze poprzedniego systemu  Z samochodzików od Siku miałem tylko katalog. Dostałem go od koleżanki w drugiej czy trzeciej klasie. Koleżanka oczywiście była głupia, ale katalog ! Z Wioletką z tego powodu nawet przez chwilę w jednej ławce siedziałem. Obciach, ale... Przez żołądek do serca  Studiowałem go pilnie, podziwiałem zestawy maszyn budowlanych, rolniczych... Przyszedł czas spełnić tamte marzenia. A wszystko dzięki Wioli, którą pamiętam jak przez mgłę. Dzięki, opowiem kiedyś o Tobie Młodemu 
Więc... Po powrocie do domu z mojej teczki, lekko pyrcząc (umie się trochę symulować dźwięki natury ;)), wyjechał zielony traktor z przyczepą - cysterną / beczką. Pyr pyr, Młody wyjrzał zaciekawiony zza ściany "Traaktoreeek" !!! Chyba trafiony, nie będzie się kurzył  Jupi. Więc powoli stworzymy, wyposażymy małe gospodarstwo rolne. Krowy, owieczki, kurki, kombajn, obora, plug, brona... ileż możliwości !
Trochę się obawiałem, czy model nie będzie za mały, za delikatny dla tych rączek. Tak, przyczepa zwyczajowo odczepia się przy próbie przekształcenia traktora w bombowiec, klapka od cysterny łatwo się podnosi i odczepia, kiedyś pewnie plastik nie wytrzyma. Nie pokażę mu, że kabinę można demontować Może dłużej posłuży  Ale zabawa przednia, zaraz pojechaliśmy pod krzesło napełnić cysternę mlekiem 

A prawdziwa zabawa zaczęła się przy usypaniu. Jeździliśmy po kołdrze jak po nierównym polu, pagórki, dziury, bruzdy po itd. Kołdra chyba porządna, ślady na razie nie zostały. Trzeba będzie doposażyć kiedyś traktorek w plug  Przy okazji młody rozkminił, że kabinę się zdejmuje. Podobnie jak klapę nad wlotem do cysterny. I to okazało się doskonałą zabawą. Pytanie otwarte, czy bardziej bawiło go zdejmowanie włazu, czy jego poszukiwanie przez tatke  Tajemnicą pozostaje, kiedy odkryje, że wąż spustowy też da się wyjąć...

Próby odstawienia maszyny na bok oczywiście szybko legły w gruzach. Szczęśliwie zareagował na argumenty, że auto odpoczywa w garażu, Jaś w łóżeczku, a traktorki pod oborą. Sam, nie wiem, czy bardziej, martwiła mnie wizją komina wbitego w policzek, czy połamanej kabiny. Zaraz okazało się też, że obora znajduje się w rogu łóżeczka, i tam zielony traktorek będzie spał. Wraz z przyczepą ! Niech będzie, przynajmniej póki nie zaśnie...

Po przebudzeniu pierwszym pytaniem było, gdzie jest traktorek. Szczęśliwie Parkował w zasięgu wzroku, na szafce obok łóżka. Wyjechał z łóżeczka ? Pewnie o świcie musiał wydoić krowy 

czwartek, 29 listopada 2012

Strażacki wieczór

Nadszedł wieczór. Małżowinka postanowiła w skupieniu popracować chwilę, my dwaj ewakuowalismy się do innego pokoju. Pomysł szalony, zobaczymy jak świeci sygnał w ciemności ! Światło zgaszone, syrena mruga, puszczamy wóz. Dla zwiększenia efektu dodaliśmy drugą, pożyczoną z karetki. Jak dobrze, że klocki do siebie pasują. Lego to lego  Krótka dyskusja, gdzie przyczepić drugą ? Ja chciałem nad pierwszą, ten się uparł na tył wozu. Niech będzie. Jedzie, błyska. O zgrozo, jeszcze wyje. Najwspanialsza dała do zrozumienia, że Ją to rozprasza. A było tak fajnie  Nasze miny chyba Ją przekonały, że radość dzieci jest bezcenna. Obu 

Teraz trzeba tylko odszukać zaginioną połowę węża strażackiego...

środa, 28 listopada 2012

Strażacy przy stole

Przyszli goście, zostali bez pardonu wciągnięci do zabawy wozem strażackim. Jaś biegał z mikrosikawką wokół stołu, każąc cioci i wujkowi odkręcać kran z wodą. Czyli poruszać palcami przy wozie strażackim. Robił psit psik na ścianę, po czym kazał zakręcać kran. Wracał do remizy. I z powrotem na akcje. Próba przekonania go, że strażacy w remizie śpią czekając na alarm skończyła się... Jak zwykle, przechytrzyl nas... Przymknął oczy, "chraap, chrap" i daje do zrozumienia miną, że czeka ma włączenie syreny alarmowej. Po chwili wszyscy byliśmy strażakami drzemiącymi w remizie czekającymi na alarm. I na jej dźwięk wszyscy, całą drużyną, załogą wozu, podrywalismy się do wspólnej akcji. Nie pogadaliśmy, ale... kiedy ostatnio bawiliśmy się w strażaków w tym składzie ? 

wtorek, 27 listopada 2012

Wóz strażacki

Ot, jak się można było spodziewać, marzenie dzieciaka wygrało z moimi planami wychowawczymi, koncepcją kształtowania jego widzi świata. Niech się cieszy  Co ma grat leżeć na półce, eksperyment z wprowadzeniem innej zabawki przeprowadzę z innej okazji, w codzienności. A na razie przyjechał wypasiony wóz strażacki !

Przyjechałem, spał już, i dobrze, inaczej pewnie zasnąłby... Kiedyś, pod stołem, na podłodze, w połowie zdania i zabawy  Rano... "Tata ! Musisz iść ze mną na bajkę, wstawaj". Tup tup, człap człap... To drugie to ja  "O, wóz strażacki !!!!!!!". Próba otworzenia pudełka samemu, bez powodzenia, bez pomocy ojcowej w postaci jednego z cudownych podręcznych nożyków nie powiodła się  Może zbieractwem nożyków kiedyś go zarażę ? Za kilka ładnych lat dostanie My first Victorinox, Opinel, ... W wieku, gdy nóż o ostrości żyletki przestanie grozić natychmiastową koniecznością przypomnienia sobie zasad zakładania opatrunku uciskowego  To się chyba tak nazywa ?
Na szczęście umie opanować niecierpliwość i nie drze pudelek ślicznych, kolorowych. W moim dzieciństwie takie pudełka były wartością, zabawką dane w sobie. Zresztą, przydadzą się choćby po to, żeby nie pomieszać klocków, utrzymać zestaw w całości.

No to składamy ! Późne spełnienie marzeń z dzieciństwa, duże Duplo ! Gdzie instrukcja ? Brak, trzeba się oprzeć na obrazku z pudełka. Co za szczęście, że Młody nie podarł ze szczęścia. Tylko te obrazki... Trzeba się dobrze przyjrzeć, jak to ma wyglądać, gdzie te 5 klocków wetknąć  Zachciało mi się analizować, a ten już... Rozrywa woreczek z klockami, składa, próbuje, kombinuje, co tam instrukcja, szybko, dam radę ! Krótka bitwa o priorytety, kto i jak składa, chaos, panika, tempo, on przyczepia, ja odczepiam, on wyrywa, ja mu pokazuje, on krzyczy, ja szukam, ludzik leci pod sufit, sikawka pod kanapę, chwytamy za toporek, syrena strażacka wyje, sodoma i gomora... Uff, mniej więcej wspólnymi siłami udało nam się odtworzyć pojazd z okładki. I zaczęło się poznawanie możliwości, wymyślanie zabaw.

Ale najpierw trzeba było wszystko obadać. Jeździ. Przyczepia się odczepia na ostrych wirażach. Trzeba się było nauczyć trafiać w zaczep. Jak włożyć toporek do szafki, żeby nie wypadał ? Czy zmieszczą się dwa ? Weszły ! Młody nie mógł wyjść z podziwu nad moimi umiejętnościami  He he 
Rany, drabina się wysuwa ! Juhu, to jazda ! Tata, złamała się, napraw. Kurczę, takie porządne i już młody sobie poradził ? Zuch czy psuj ? Eeee, tylko się wysunęła i odczepila od podwozia, luzik, bez reklamacji. Nauczy się delikatnie wysuwać. I składać z powrotem. Przeszliśmy do etapu strażaka wchodzącego po drabinie, szczebel po szczeblu. Ale bajer, może złapać ręką poręczy i nie spada Chyba za te niuanse uwielbiam te klocki. Tylko naczepa się odczepia za często przy.dynamicznej akcji gaśniczej. Szybka decyzja, przebudujemy wóz, naczepa wydłuża pomoc drogową, wóz przerabiamy na jednoczłonowy, jest lepiej, mknie do pożaru, wyskakuje strażak z sikawka, drugi toporkiem przewraca plastikowe płomienie, pożar ugaszony ! Będzie premia, Janek został strażakiem. 

Pamiętam z dzieciństwa, z przedszkola, wierszyk o tym, jak Wojtek został strażakiem. Widać, niewiele się zmieniło przez te trzydzieści parę lat 

czwartek, 22 listopada 2012

Powroty

Powroty. Wyczekane, wytęsknione. Chwila szczęścia, prawie spełnienia, na pewno spełnienia marzen, końca obaw, leku, niepewności. ZNow odwołam się do Małego Księcia i Lisa, najpieksziejszej sceny oczekiwania. Albo kilku scen oczekiwania z Casanblanki  Wrócę, i zobaczę erupcję radości, dla takich chwil warto zyc, istota rodzicielstwa się w nich ujawnia, i siła uczuć.
Kiedys mnie nie było, młody miał jakies dwa latka, może półtora, już mówił. Akurat jak wszedłem, najwspanialsza z żon obrabiała go na przewijaku (kurcze, jeszcze się mieścił ;)) po kąpieli. Zobaczył mnie. Ze szczęścia niepohamowany, dynamiczny, chaotyczny wiatrak rekami i nogami, pelen nieoczekiwanej radości okrzyk „Tata, wjóciłeś, to jeśt niemoźliwe”. Skąd on znał już wtedy takie wyrazy, zwroty ? Oj, szybko wtedy nie poszedł spać. Chyba wtedy dostał wujatkę trzymającą orzeszka, do dzisiaj jedną z ulubionych przytulanek. I zaczął się uczyć geografii, wie, że wujtak przyjechała z Berlina. I chyba mu się wydaje, że w tym tajemniczym miejscu żyją tylko wujatki, jak ciuchciaki w stacyjkowie.
Kiedys wyjechal z żoną na urlop beze mnie, miał niecale dwa latka, poplakiwal, jak mu się przypomniałem, tak się złozylo niestety. Przyjechałem po tygodniu. Zobaczył mnie przez podwórze, pęd, okrzyka „Taaaaaaaaaataaaaaaaaaaaaa”. Za drugim przyjazdem otworzył oczy i mnie zobaczył po drzemce południowej. Tak, był czas, ze spał w czasie dnia  Piekny czas… Zobaczył mnie po otworzeniu oczu, wtulił się… nie, wpił się we mnie, wkleił, nieodrywalnie zacisnął rączki, całym sobą okazał wszystko. Wzruszajace do glebi momenty, tzw. Piękne chwile rodzicielstwa. Musze się nimi nacieszyć, bo potem na glosne „Czesc, wrocilem” lekko uniesie glowe znad komputera i rzuci zdawkowe „Hej”. O ile akurat będzie w domu 
Nawet ostatnio wyszedł po mnie z najpiekniejsza z zon na dworzec, na pociąg. Zobaczyl mnie, bieg, ped na wprost ze wzrokiem wbitym w cel, wskoczyl. Jak już się odkleil, pozwolil zdjąć na poziom gruntu, trzymal za reke mocno i ciagnal walizke. Takie hobby ma 
Za często na szczęście nie wyjezdzam. Ale bywalo i tak, ze widział mnie rano po otwarciu oczu, stwierdzal, ze już wszystko w porządku, i przechodzil do porządku dziennego – czyli kazal mi wstać i ogladac ze mna bajke nad porannymi chrupkami. Bron Boze, zebym się oddalil na chwile. No, i padalo pytanie „Co mi przywiozles” i konieczna wspolna zabawa. Ale chyba tylko zona wie, jaki był zaniepokojony, jak przezywal rozstanie, jakie niepokoje nim wstrząsały. Nauka zycia, rozstan chwilowych choćby, nie jest prosta. Ale zycie tez nie. Byle nie wstrzasnac posadami, fundamentami poczucia bezpieczeństwa.
Tym razem chyba jednak zwroce się w strone uszczęśliwienia potomka kolejnym wozem strażackim. Na remize chyba się nie szarpnę. Niech się cieszy. Do tego może dorzucę krowke, czy krowią rodzinke… Ot, P. Bogu swieczke, i czortu, czyli mnie, ogarek.
Ciekawe, jak tym razem mnie przywita, zaskoczy ? A może uzna, ze wszystko wreszcie wraca na ustalone toru, do zwykłego porządku…. I tak nie mogę się tej chwili doczekać.

środa, 21 listopada 2012

Wyjazdy

Zawsze jak na kilka dni wyjeżdżam, patrzę sobie na chrapiacego w najlepsze Młodego, nieświadomego świata. Coraz bardziej świadomego... Kiedyś buziak, i znikalem. Próby tłumaczenia, że i gdzie wyjeżdżam nie miały sensu. Nie kumał za bardzo. Potem to się zmieniło. Zaczął mi włazić do pakowanej walizki. Chciał, bym go zabrał choćby w luku bagażowym ? Zresztą, walizka jest atrakcją, ciągnięcie jej za sobą. Atrakcją porównywalną z kocurem i motorem 
Przedszkolak już, zacząłem mu tłumaczyć, co i jak i że szybko wrócę. Próba przekupstwa spełzła na niczym.
"Ja nie chce tjaktola, nie jedź, będę płakał"
Cóż, wzruszyć potrafi. I nie wyglądało to na zwyczajową próbę manipulacji. Żal ściska, co robić, "szef kazał jechać". Zapożyczony ze strażaka Sama szef też przestaje być w takich chwilach przekonującym argumentem, autorytetem. Wieczór przed wyjazdem przy usypianiu zaczął...
"Ja nie chce, żebyś mi przywoził tlaktorek..."
Głoska "R" rozwija się  ale jakoś tak ciężej się robi.
Jednak Młody kontynuuje...
"... ja chce wóz strażacki... I remizę... I KASK !!!!!!!!"
O, przekupna bestia, wbrew zasadom moralnym, etosowi urzędnika, materialista. Przynajmniej pogodził się z mim wyjazdem. Przynajmniej chwilowo 
A ja zaplanowałem jakąś krówkę, traktor, maszynę rolniczą. Sam bym się bawił wymarzonymi w dzieciństwie maszynami rolniczymi z Siku. Tylko katalog miałem od koleżanki. Albo chociaż z Duplo, do kompletu, żeby przy okazji pokazać mu, że na wsi, że za miastem jest dużo fajnych rzeczy, wyrwać go z zaklętego kręgi urban culture.

Zobaczymy, może i kask fajny będzie. A jak wygra moja opcja, zapędy wychowawcze w kształtOwaniu Jego osobowości czy zainteresowań, to pojedziemy do marketu budowlanego po kask. Niech się cieszy, niech tatuś będzie też fajny, nie tylko ciekawy i dziwny 
Zobaczymy.
Pewnie skończy się na kompromisie typu wóz strażacki plus krówka. Niech strażacy ratują krowę, jeśli według miejskiej legendy zdejmują biedne kociaki z drzew 

wtorek, 20 listopada 2012

Kocur

Zebrałem sztukę jedną płci męskiej z przedszkola, o dziwo sprawnie poszło ubieranie, tradycyjne biegi i wspinanie się na górkę po drodze, i nagle...
"Wrócimy do przedszkola ?"
W ustach Młodego to dość niespotykane zdanie. Czegoś zapomniał, zgubił dwójaka ? Dopytuję, w czym rzecz, po co ?
"Chciałem pobawić się kocurem"
Na pewno nie wrócimy !
Hmm... Nic nie wiem, żeby przedszkole hodowało jakieś zwierzęta. Może łaził jakiś dachowiec za oknem ?
"Kocur chował pazurki i nie drapał"
Wlazło coś przez okno ? Co na to panie ?! Zawsze lubił ruchome futrzaste, koty siostry na jego widok chowają się głęboko.
Swoją drogą, gdzieś podpatrzył, że koty jak chcą się bawić spokojnie chowają pazury. Cenna wiedza, przyda się na survivalu 
"Lenka się bawiła kocurem. Kupimy kocura ? Chciałem się pobawić nim, ale Pani zawołała do domu"
Ok, pewnie mają pluszaka w sali  Mała pogadanka, chyba z sukcesem, bo nazajutrz opowiadał, że z Lenką bawił się kocurem. I wartość dodana, podobno rano chętnie wstawał na informację, że kocur na niego czeka 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Na urodzinach

Byliśmy na przyjęciu urodzinowym. Tzn młody był, my jako niezbędny dodatek, celem ewentualnego poskromienia jego zapału i emocji. Jego pierwsza impreza, wyjście do koleżanki. Niedaleko, bramę obok. Koleżanka z przedszkola i podwórka. Nie snują jeszcze planów na przyszłość. Chwała Bogu.
Terminarz napięty, chcemy zdążyć, skracam powrót do domu opowieściami, jak może być fajnie, wymyślam, co będą robić. Obym się nie zapędził 
Dobra, idzie do kobiety, bez kwiatka nie wypada... po drodze mamy kwiaciarnię. Małych bukiecików nie było, ale pani florystyka bardzo zgrabnie przycięła i przystroilła nam różową różę. Miodzio. Młody postanowił ja osobiście nieść. Kolce usunięte. Trochę się obawiałem, czy jej nie przygniecie łapiąc jakiegoś zająca albo nie wpadnie na pomysł, że można nią zamiatać  ale dumnie i "ostrożnie" ją niósł sprawdzając co chwilę, czy jest cała i czy nadal pachnie.
Musiałem też chwilę poświęcić na przekonanie go, że najpierw musimy zajrzeć do domu się przebrać. Zwłaszcza ja marzyłem o zdjęciu krawata i małej kawie. Jemu wszystko jedno, jeszcze jest wolny od świata konwenansów. Trochę zasad zaczynamy mu cichaczem wpajać, może naturalnie nasiąknie przekonaniem, że dres nadaje się do domu i na boisko, a na spacerze czy w gościach warto wyglądać ładniej...
Osiągnęliśmy dom. Cóż... Nie chce się rozebrać, przecież wychodzi na urodziny. I czemu jeszcze nie idziemy. Najdłuższe pół godziny w jego życiu. Oczekiwanie, prawie żywcem wyjęte z Małego Księcia. Niepokój, niepewność, ciągnące się w nieskończoność minuty. Przekonałem go do zmiany stroju na bardziej odpowiedni. Psiknąłem woda toaletowa, w końcu idzie do dziewczyny. Siedzi jak na szpilkach, gotów do skoku i wyjścia, a ja leniwie pije kawę, chwila relaksu. W głowie mi się kotluje pytanie kluczowe dla organizacji wyjścia, ile czasu zajmie nam włożenie butów i kurtki.
Nagle słyszę płacz. Co jest grane ? Nie słyszałem huku o ziemię... "Nie zdążyliśmy do Oli, jest ciemno". Cóż, sami mu wmówiliśmy, że po ciemku nie można wychodzić. Z tym, że chodziło o plac zabaw... Całe szczęście, przyniósł z garażu latarkę. Akurat się przyda, choć raz. Z nią znajdziemy drogę i trafimy do koleżanki. Do bramy obok... Pewnie niedługo będziemy wracać z przedszkola z latarką  Jak zwykle, chwilowe zażegnanie problemu odbije mi się czkawką 
Czas przyspieszył, idziemy, kwiatek w ręce, prezent w drugiej, woń perfum, fryzurka elegancka, tylko lakierków brakuje  
I nagle jakiś lęk, obawa, skojarzenie niespodziewane. Którędy jego myśli krążą ??? "Tata, będziesz ze mną śpić u Oli ?". Nie przewidziałem opcji. Piżam nie mamy. Szczoteczki do zębów też. Zresztą, ciekawe co na taką koncepcję powiedziałaby najwspanialsza z żon. I mama Oli  Pewnie z tatą Oli musielibyśmy przenieść party do garażu  

Szczęśliwie w końcu dotarliśmy. Prezenty dał, nie chciał zabrać z powrotem. Buzi Oli, tort z ciuchciakami, tańce i zabawa ruchomą kolejką. Jak to w tym wieku, trochę z dziećmi, trochę osobno w swoim świecie. Nawet do domu wrócił bez dużych protestów 

niedziela, 18 listopada 2012

Kondycja auta

Oj, ponad rok temu jechaliśmy sobie przez miasto, dżdżystą porą. Wtem chlupnęło przy kole, hałas. Ot, kałuża większa, i woda się rozchlapała głośno. Syn czujnie podniósł głowę. Rozejrzał się uważnie. "O, silnik wypadł" podsumował zwięźle. Luzik.

A ja zacząłem zastanawiać się nad kondycja zawieszenia, już czy jeszcze chwilę ?

sobota, 17 listopada 2012

Na parkingu

Wybraliśmy się kiedyś w gości. Niedaleko, śnieżną porą. Parkowanie, 100 metrów do bramy, śnieg prószy, wiatr, trochę nieprzyjemnie. Autko świeże lśniące błyszczące, cud techniki limuzyna. Przebrnęliśmy śnieżycę, dobijamy się domofonem do celu. I pierworodny ni z gruszki ni z pietruszki rzuca od niechcenia "Tatuś, zamknąłeś auto ?".
????
Przestałem być pewny czegokolwiek. Odruch wycwiczony, automatyczny, bez rejestrowania faktu, gestu w pamięci. Męski niepokój o zabawkę, o powód do dumy, gadżet podbudowujący ego. I brnę przez śnieg i zajęć z powrotem sprawdzić. Oczywiście był szczelnie zamknięty.

Młody dowcipniś, na własnej krwi wyhodowany.

piątek, 16 listopada 2012

Gonimy lisa

Jest taka gra, zabawa tradycyjna angielskich dżentelmenów. Pogoń za lisem. Może za lisią kitą. Święto myśliwych, tradycja, nie mędrkuję, Szwagier tu jest dla mnie autorytetem 

Pierworodny może gdzieś o tej gonitwie zasłyszał. Raczej nie wyczytał. Przetworzył po swojemu, dostosował do dostępnych fantów. Zaordynował, że mam mu dać swoją czapkę. Taki kaszkiet do płaszcza. Założył na głowę. Czarny kaszkiet na zielonej czapce, wiązanej pod brodą. Fajnie. Skojarzył mi się z królową Boną  Idziemy. Pada hasło "Nigdy mnie nie dogonisz, uciekam Ci w czapce". Mi dwa razy powtarzać nie trzeba. To go gonię wzdłuż bloków, śmiech odbija się echem od cegieł kamienic wokół podwórzy studni, od wielkich płyt epoki gierkowskiej. Jednak dorobiłem. Zerwałem czapkę, włożyłem na swój czerep. Uciekam truchtem. "Michu, stój, nie możesz". Hmm, muszę dać się złapać. Ściąga mnie za rękę w dół. Znaczy, muszę się schylić. Przejmuje kitę. Tfu, czapkę. Kiedyś już w pracy z rozpędu mówiłem, że muszę już wyjść, bo mi ibobus ucieknie.. I tak w kółko. Dopóki nie dotrzemy do huśtawki, ma której musi się hustac tak wysoko, jak dziewczyny.

czwartek, 15 listopada 2012

Kałuże

Młody niedawno wymyślił nowa zabawę. Chodnik nie jest idealny, ma dziurki, dołki, wgłębienia, w których tworzą się mikrokałuże. Takie, że może dwa palce się zmieszczą. Dorosłe palce. Punkt widzenia i skala potomka są ciut inne. Obcas, pięta się mieści. Celuje więc, przymierza w skupieniu. Trafiony ! Z precyzją zegarmistrza. Grzebie jak kura, we wszystkie strony. Czyżby bawił się w pogłębiarkę ? Nie. Aaa, rozumiem. Wydłubuje wodę. Na zewnątrz, żeby dołek był pusty, suchy. I następny. I jeszcze jeden. Przy dwudziestym przestałem liczyć...

środa, 14 listopada 2012

Oszcządzam

Jak chyba wspominałem, Młody kolekcjonuje w skarpecie dwójaki. Pieniążki przydatne, pasują do bujających się autek i zwierzątek w sklepach, wózków w marketach. I do tego są śliczne dwukolorowe. Dlatego byłem w lekkim szoku, gdy nagle się przy jakiejś okazji uparł, że nie chce dwójaka tylko piątaka. Uparł się na całego, wykorzystując pełen wachlarz środków perswazji.
Gdy już szczęśliwy niósł w dłoni piątaka, zacząłem kombinować, w czym rzecz. Może zapragnął jakiejś zmiany w swoim życiu ? Kto pyta nie błądzi.
- Synuś, a po co Ci piątak ?
- Muszę zbierać w skarpetce.
Mam cichą nadzieję, że ma cel a nie ciuła dla samego ciułania. Kierunkuję pytanie.
- A na co zbierasz ?
- Na nowe Volvo...
Ups. Intryguje. Przecież stare jest super i ulubione.
- A po co nam inne Volvo ?
Eliminuje z tematu słowo nowe. Gram w Lotto, ale raczej nie spodziewam się większych wygranych niż dycha rocznie 
- Bo to jest już za małe.
Fiu fiu, czyta w moich myślach ? Synuś parę centymetrów wyrósł
Idąc tym tropem, sprowokowałem syncia, by powtórzył swoje kwestię przed najwspanialszą z żon. Taki mały męski teatrzyk. Dziecku się nie odmawia 

Kobiety jakoś inaczej rozumują... Powrót na ziemię był szybki. Może częściej będę kupował Lotka ?

wtorek, 13 listopada 2012

Biegiem

Mój syn. Trzylatek. Chodzić nie umie. Biega, cwałuje, pędzi, galopuje, gna, skacze, goni... Chodzić ? Może kiedyś i tego się nauczy. Od dwóch lat w pionie jeszcze to mu się nie zdarzyło.
W drodze z przedszkola zaczął urządzać wyścigi. Trochę mi to na rękę, jesteśmy w domu o połowę czasu szybciej. Przy okazji kondycję poprawie. Ale jak wygląda facet w płaszczu, z teczką, parasolem, truchtający obok szkraba ? Śmiejący się przy tym głośno i pokrzykujący "Goń mnie !".
Najpierw młody wyrywa do przodu z okrzykiem "Nigdy mnie nie dogonisz !". Truchtem za nim. Czasem półsprintem. Doganiam. A jednak mi się uda  A on nie gra fair ! Odpycha mnie rękami, zanosząc się od śmiechu. W końcu mi się udaje, a on rechocze. Moja kolej. Gnam do przodu. Chwila wahania, może daje mi fory ? Już galopuje za mną. Wyprzedza. Rechot z zarumienionej buźki. I tak w kółko, co trzydzieści metrów zmiana prowadzącego.

Tylko czasem uzna, że musi odsapnąć. Rozsiada się na trotuarze. Czasem kuca. Lub klęka. Czasem zaczyna w tej pozycji śpiewać. Brakuje tylko karteczki "Zbieram na lekarstwo dla chorych rodziców" 

Albo dla relaksu postanawia sfotografować owieczkę. Daje mu komórkę już bez dyskusji. Dostosowałem się. Rzut owieczka na ziemię. Pstryk. Makro owieczki gotowe.

I po chwili pędzimy dalej. Ledwo zdążam chwycić zwierzaka za łapkę...

poniedziałek, 12 listopada 2012

Za rączkę

Skąd mu się te pomysły biorą ?
Żyję nadzieją, że to przejawy inteligencji nie cwaniactwa. Ale w tyle głowy siedzi burzące spokój "nie masz cwaniaka nad warszawiaka" ... Pierwszy w rodzinie rdzenny. I nie do końca wiem, czy to powód do dumy, czy wstydu.

Względy bezpieczeństwa i tzw. zasady wskazują konieczność chodzenia z rękę. Przynajmniej w pewnych sytuacjach, okolicznościach podwyższonego ryzyka. Przejście przez ulicę, chodnik wzdłuż ruchliwej, garaż gdy nadjeżdża samochód.
Nie wiedzieć czemu, pierworodny potrafi wykazać się dużą inwencją, by tego uniknąć. Często po prostu przyziemnym fochem. Ale potrafi też błysnąć.
Kiedyś, z na pewno istotnego powodu, rzuciłem
- Daj rączkę.
Z powodu błahostki czy własnego widzimisię takich propozycji nie czynię. Szkoda czasu, nerwów. Zgodnie z zasadą oszczędzania energii. Odkryłem jakiś czas temu, że podstawowe zasady przetrwania zapożyczone z tzw. literatury łagrowej doskonale sprawdzają się przy obcowaniu z nadenergicznym potomstwem.
W odpowiedzi słyszę, bo czego innego można się spodziewać, lakoniczne
- Nie mogę.
Pewnie trzyma w ręce jakieś skarby - kamyk, pieniążek, zgnieciony listek. Ewentualnie ma brudną rączkę i nie chce mnie pobrudzić. Nie spieszyliśmy się, postanowiłem zgłębić temat. Po co od razu przechodzić do rozwiązań siłowych. Może się czegoś dowiem, zgłębię psychikę dziecka, poznam jego potrzeby.
- Przecież już SIĘ trzymam.
Intrygujące. Rzut oka w dół. Wszystko jasne. Jakie to samodzielne. Trzyma se jedną dłoń w drugiej, dumnie, ba, lekko hardo, patrzy mi w oczy uważając temat za zamknięty.

I co z takim zrobić ? Nie sposób się w takiej chwili nie roześmiać. Baczny mały obserwator nie przeoczy chwili słabości. Precedens więc powstał. Konsekwentność w jednej sekundzie bierze w łeb. A on to na pewno zapamięta...

sobota, 10 listopada 2012

Obowiązki domowe

Nie podejrzewałem, że tak banalny obowiązek domowy może być pretekstem do wyprawy .

Wyrzucanie śmieci. Zsyp na piętrze, 5 metrów do przejścia od drzwi. Góra 8.
Rzucam beztrosko "Idę wyrzucić śmieci" schylając się po worek. Niespodziewany odzew "Idę z Tooobą !". Ups, to jednak nie będą dwie beztroskie minuty samotności. "Gdzie mój śmieć ?". Cóż, jak na samodzielnego trzylatka przystało, nie zadowoli się pomocą w niesieniu. Na tą okoliczność czekają 2 samotne butelki po Coli czy mineralnej i pudełko po ryżu/soku/mleku/... Dzielnie dźwiga, dumnie. O, zapomniał kapci włożyć. Wielkie poszukiwanie, gdzież one mogą być... Znalazły się. Oczywiście nie w szafce, a pod stołem, za kanapą, koło wanny. Dziwnym trafem nagle od razu sobie przypomina, gdzie je posiał...
Wychodzimy. "Ja pierwszy !!!". Mam nadzieję, że tym razem też nie uda mu się trafić żeliwną klapą w czoło. Wrzuca swoje śmieci i macha tą klapą, żeby z łoskotem spadły. Wiem, u mnie to podpatrzył... Pomoc ? Nawet już takiej propozycji nie wysuwam. Spadły. Otwiera. "Tata, włóż swój śmieć". Nie mam wyjścia, uczy się pomagać. Może na starość poda mi szklankę wody  Mój worek też głośno spada.
Wracamy ? To byłoby zbyt piękne 
"Tata, zjedziemy na ósemę ?". W slangu oznacza to mniej więcej propozycję przejażdżki windą. Wolę jej nie odrzucać. Burzyć szczęście dziecka ? Latami budowaną więź i zaufanie ? Pasję odkrywcy i podróżnika ?
Więc wspinamy się schodami piętro wyżej. Stairways to heaven  Tam trzeba, tzn. potomek musi, nacisnąć guziczek . Czekamy na windę. Jest. Z godnością i spokojem wkraczamy do niej. Młody wciska ulubiona ósemę. Ledwo dosięga, ale daje radę.
Czasami winda mu nie pasuje. Uzna, że jest np. brudną. Albo za ciemna. Wówczas wysyłamy ją w dół i czekamy na drugą. Dobrze, że są dwie.
Po chwili zjeżdżamy na upragnioną, swojską ósemę. Wracamy.

"Co wy tam tak długo robiliście ?"
Mamy swoje męskie sprawy...

piątek, 9 listopada 2012

Jeże

Czekam sobie w przedszkolnym przedsionku na potomka. Wyłania się jak zwykle z dzikim okrzykiem "Tataaa !!!". Moment bezcenny. Ale... Coś wychodzi razem z nim... "Synuś, co to jest ?" "Jeż !!!". Ok. Pół ziemniaka, oczy z pinezek, kolce z wykałaczek. Na grzbiecie raczej irokez niż kolczasta kulka. Jeż buntownik ? Podany smakowicie na zielonym listku. Chyba niejadalny. A mi w brzuchu coś poburkuje 
Niesiemy więc jeża do domu. Schowanie go w bezpieczną otchłań teczki nie wchodzi w rachubę. Przecież musi mu pokazać świat i drogę do domu  Chwała Bogu, przestało podjąć. Jeż musi wędrować na liściu, żeby nie zmarzł. Dziwne, młody się o kogoś troszczy  Jakiś sukces wychowawczy więc odnieśliśmy. Albo przedszkolanka
Dzierży go dumnie przed sobą, poprawia, żeby nie spadł. Zrozumiał, że jeż nie lubi odpoczywać na mokrej ziemi. Listek by zmarniał. Oficjalnie jeż złapałby wilka. Kurczę, zrozumiał powiedzenie, czy mu żal biednego wilka ???
Duma go rozpiera. Młodego, nie jeża. Naprzeciw idzie kobiecina z psem. Jasiek z jeżem. Będzie konfrontacja ? Nie. Janko zagaja rozmowę
- Dzień dobry 
Pani z pieskiem lekko zaskoczona z uśmiechem odpowiada. Jeszcze nie wie, co ją czeka.
- Mam jeża. I listek !
Acha, na szczęście właścicielka Magica ma dobry humor i daje się wciągnąć w pogawędkę. Dowiedziała się, że Janko sam go zrobił bo jest jesień. W zamian, pozwoliła pogłaskać Magica. Młody w siódmym niebie.
W sklepiku rozparty dumą też się pochwalił. Nie dał sobie wmówić, że jeżyk może mu uciec.
- Przecież nie ma nóżek !
Korzyścią z posiadania nowego zwierzątka był jeszcze fakt, że uznał, że z jeżem nie można biegać. Ani wchodzić do kałuży. Ani myć go w, kałuży.
Doszliśmy. Idąc za ciosem, zrobiliśmy jeszcze dwa jeże. Jaś obdzwonił babcie oznajmiając im, że ma "całą rodzinę jeżów". I trzymając przy uchu słuchawkę pokazywał im palcem : "Mama Tata i Jaś". On w ogóle lubi pokazywać coś do telefonu. Może w jego czasach wideorozmowy będą normą 

Ciekawe, co przyniesie jutro...


czwartek, 8 listopada 2012

W kałuży

Z dzieciństwa przypomniał mi się taki wierszyk:
"Już od rana na podwórzu 
wśród patyków i wśród liści 
przycupnęli nad kałużą 
pracowici kałużyści. 
Wygrzebują brud z kałuży, 
niech kałuża będzie czysta! 
Pełne ręce ma roboty 
każdy dobry kałużysta! 
Rękawiczką i chusteczką 
dwóch błocistów chodnik czyści. 
Obrzucają się szyszkami 
bardzo dzielni szyszkowiści. 
Dwie kocistki pod ławeczką 
cukierkami karmią kota... 
Świątek, piątek czy niedziela 
na podwórku wre robota!"

Nie mam pojęcia, dlaczego wszystkie znane, nieznane na pewno też, dzieciaki uwielbiają kałuże. Sam zobaczywszy deszcz czułem dreszcz ekscytacji. Wiedziałem, że jak uda mi się namówić rodziców na wyjście na zewnątrz, każą mi włożyć kalosze. I wybiegne z tupotem w kałużkę, chlup, plusk, rozbryzgując wkoło fontannę.
I pewnie dlatego nie spinam się dzisiaj, nie drę się "stój, będziesz mokry, zmarzniesz, przeziebisz się, będziesz chory nudził się w domu, mama będzie się gniewać, przyjdzie dinozaur, policjant, .........". Ba, ja z zazdrością patrzę na galop przez kałuże, w tle iskrzy myśl o kupnie gumofilców w kratkę, nawet bez kratki. Też tak chcę ! To jest fun, jak woda wdziera się do gumniaka od góry, spodnie można wyżymać przynajmniej do kolan.

Szliśmy do domu w deszcz, gumowa peleryna, ja miałem w ręce parasol. Co mi tam, niech pohasa. Wtem... Hop, bęc, plusk, ślizg. Patrzę, w bryzgach błota pierworodny sunie, pędzi na brzuchu przez kałużkę jak motorówka Marszałka. Oczywiście zaraz szloch. A ja kurczę płaszczyk, garniturek, krawacik. Też mi się elegancji zachciało, powinienem w dresie chodzić. Jak połączyć dress-code z odbieraniem dziecka z przedszkola ???
Więc biorę mokrą wydrę w dwa palce, chusteczka, schowam wierzchnią warstwę bagniska, przestaje przypominać Jozina s bazin, cały, krwi czy ran szarpanych nie dostrzegam. Powód szlochu zaraz się wyjaśnił, przecież to oczywiste. "Jestem caaałyyy moookly i nie mogębiegać po kałużkaaaach". Jasne. I co z nim zrobić ? Płaszcz do czyszczenia ? Eee, nie chce mi się go taszczyć, niech ćwiczy charakter  I szedł taki, sztywny jak cyborg, szeroko rozstawione nogi, bo mokro, krokiem robota, ręce szeroko, trochę jak Godzilla, lekko pociągając nosem, bo już, nie może po kałużkach... W sumie teraz mógł, już i tak był cały mokry 

Chlipy nie są moim ulubionym dźwiękiem, wychodzi na wierzch męska bezradność wobec łez. Łatwiej sobie poradzić z radosnym, niczym nie sprowokowanym buntem. Ale błysnęła, o dziwo, w mej głowie myśl o pogawędce dydaktyczno pocieszającej. Więc opowiadam jemu, kontrolując uwagę słuchacza, jak to za młodu porą roztopów wędrowałem trasą szkoła dom, i ujrzałem piękna ogromną kałużkę. Tak się do mnie śmiała, tak zapraszała, jak zalotna urocza panienka. Błąd, w tym wieku to żadna zachęta  Jak ogromna remiza pełna lśniących wozów strażackich. Ta alegoria bardziej przemawia do potomka na razie  Spojrzał w moją stronę, pociągnął nosem, chyba się lekko zaciekawił. Ciągnę więc. I z rozmachem, krokiem marszowym, z przychlupem, wdepnąłem w kałużę. I... Pauza krótka, teatralna, dla zbudowania nastroju... Na spodzie był czysty piękny mokry lód, i z impetem usiadłem w środku kałuży. Usta młodego drgnęły w grymasie uśmiechu. W oku błysk. Nie wiem, czy nadziei że tatko okaże się człowiekiem nie superbohaterem, czy szelmowsko ironiczny, kpiący. "I płakałeś ?". Dobrej odpowiedzi nie ma. Ego każe zaprzeczyć. Ale jak to zniesie jego psychika ? Nie ma c co ryzykować. Stanęło na kompromisowym trochę. Potem z zapałem i przejęciem opowiadał mamusi, że tatuś jak był malutki też trochę płakał. Chyba trafiłem 

Doszliśmy do domu, szybkie przebieranie i osuszanie, czemu woda na gorąca herbatę tak długo się gotuje ?