sobota, 22 czerwca 2013

Inwalida

Wszystko zaczęło się w momencie, gdy wychodząc z pracy zorientowałem się, że czegoś ważnego zapomniałem. Cóż, musiałem się wrócić, a to przynosi pecha. Myślałem jednak, że pech dotyczy tylko osoby wracającej się. Zapomniałem, że rodzina to system naczyń połączonych...

Spokojnie wracamy sobie z przeszkola, jak zwykle wstąpiliśmy do sklepiku po ciasteczka, dla odmiany wyszliśmy z jajkiem niespodzianką. Młody skoncentrowany na rozpakowaniu, dobraniu się do zabawki ukrytej, nie zauważył wyboju, stópka się omsknęła, i pacnął jak długi na asfalt. Nawet nie zauważyłem kiedy, z poziomu gleby usłyszałem rozpaczliwe "MOOOOJEEEEEE JAAAAAAJOOOOO !!!!! BIUUUUU..." Rozpłaszczony, lamentuje za jajem, więc chyba bez większych strat. Stawiam go na nogi, widzę lekkie zadrapanie ręki, więc biorę się za ratowanie jajka. W miarę całe, zdmuchnę z czekolady pył, małe kurzątko mu nie zaszkodzi  Ale On się nie uspokaja, lamentuje na temat rączki... Chyba muszę interweniować medycznie, szybko zabezpieczam czekoladowe skorupki, Jasiu, pokaż buzię - bez rysy, pokaż rączki - NIIIEEEE.... Ocho, zlokalizowałem szkodę na ciele. Niedobrze to wygląda, zdarte górne nadgarstki, łokieć, przedramię. Trzyma się za rączki, boli, brudno, na jednej ręce lekkie rozcięcie, tragedia. Omiatam wzrokiem ziemię, szkła na szczęście brak, więc wyjmuje podręczną apteczkę. Cóż, jedyną możliwą reakcją jest wzmożony szloch na granicy paniki "NIE CHCĘĘĘ!!!! Będzie szczypaaaaało !!! Bez plasteeeeerkaaa!!!". Trudno, byłem bezwzględny. Patrzę niżej, dziura w spodniach i do miejsc do opatrzenia dodaję kolano. I tak mu się upiekło, że wody utlenionej nie miałem w zasobniku  Dzięki temu okazało się, że płukanie rany nie zawsze boli. Wygląda jak kupka nieszcześcia.
[SCENY DRASTYCZNE POMOCY MEDYCZNEJ OCENZUROWANO]
Wreszcie czas na terapię psychiczną. Przytulenie, uspokojenie, do domu dotarł na rączkach. Ciężki coś się zrobił. Tylko te rączki za dobrze nie wyglądają. Nie zważając na protesty porządnie umyliśmy w domu, obejrzałem, narzeka że boli, trochę spuchnięte chyba. Co pół godziny zarządzam kontrolę ruchliwości, kości raczej całe  czasem zapomni się i zegnie palec.
Czasem ! Bo całe popołudnie trzyma ręce założone, splecione na klacie, bo są zranione. Cóż, chory mężczyzna  Wymaga pełnej obsługi.

- Tato, chcę ciasteczko
- Proszę
- Ale mam chore rączki, pomóż mi
- Jak i w czym ?
- W zjedzeniu, do buzi mi pomóż
I karmię go jak oseska... Przy bananie odmówiłem współpracy. Zostawiłem obok na talerzyku. Za chwilę patrzę, stoi nad bananem, nachylony gryzie go bez użycia rączek, jak piesek 

- Chcę pić
- Proszę
- Ale moje rączki nie mogą trzymać kubka, pomóż mi
Wymyśliliśmy picie przez rurkę. Nawet nieźle to idzie.

- Tato, chcę siusiu, pomożesz ?
Za niego się nie wysikam, mam szukać pensety ?
- Jak ?
- Podnieś ubikacje, zsuń mi majteczki i posadź.
Luzik. Chwilę potem zrealizowałem procedurę odwrotną, rozbudowaną o spuszczenie wody...

- Tatku, pomożesz mi się pobawić ...
???
- Zbuduj z klocków pociąg i nim jedź, a ja będę patrzył i się śmieszył 

Na szczęście nie zechciał rysować...

piątek, 21 czerwca 2013

W puszczy


Kiedyś, dawno temu, jak Jaś był malutki, weszliśmy z nim na spacer do śródmiejskiego lasku. Zareagował jak opętany na wodę święconą: tu jest strasznie, chodźmy do centrum handlowego ! Zmroziło mnie i stopniowo wdrażam program odcywilizowania dziecka.
I tak "w ramach" zmusiłem rodzinę do wycieczki na obrzeża puszczy. Z zaskoczenia, ale i tak bez "a może fajniej będzie w MacDonaldzie" nie obyło się  Sprostuję, do żadnej dziczy na całodzienne przecieranie szlaku po kolana w błocie ! Ot, polana piknikowo grillowa, kilka ścieżek...
Oczywiście, zacząć musieliśmy od "pikniku", czyli małej przekąski. I drogą do przodu ! Lewa, prawa, maszerujemy, ja z zapałem, rodzina z trochę mniejszym się ciągnie za mną... Szybko usłyszałem zaklęcie "a może pójdę nabaranie ?:) nóżki mam zmęczone...". Cóż było robić. Oczywiście zaraz musiał nas zaatakować eskadron komarów. Wrednych, agresywnych, bolesnych jak to tegoroczne komary. Zdałem sobie szybko sprawę, że moja rodzina chyba nie podziela mojej opinii, że "twardym trzeba być" i że pokonywanie przeciwności uszlachetnia 
Szczęśliwie za drzewem wyłoniła się chatka, w której strudzeni wędrowcy zostali ugoszczeni truskawką i herbatnikiem. A mi w głowie śmigały zdania o Babie Jadze, co to tuczyła dzieci łakociami, a potem fruuuu. do pieca ! Szybki rzut oka, ufff, piec chlebowy wygaszony. Za to młody dojrzał łóżko stare, z pierzyną i siennikiem słomianym, i od razu dały o sobie znać geny po kądzieli: " Mogę tu trochę pospać ?"...
Wywabiłem go stamtąd, jak nadzorca ciągnę najbliższych dalej, młodemu trochę się poprawiło, zobaczył łąkę, dziką, dziewiczą, splątane trawy, i próbuje nas namówić na przedzieranie się przez nią na przełaj. Nie byliśmy przygotowani na takie atrakcje, na nogach krótki portki, niskie buty, maczeta w sklepie. Przemawiam mu do empatii, że tam odpoczywają myszki i łasiczki, i nie powinniśmy im przeszkadzać. Reakcja mogła być jedna: "To chodźmy je przywitać !"... Był bardzo niepocieszony, że taką atrakcję minęliśmy bokiem.
Aż nagle, na leśnej ścieżce, zobaczył mrówki. Jak to mają w zwyczaju, szły sobie stadnie, sznurkiem, z jednej strony ścieżki na drugą. Mnóstwo ich było. Takie jakby mrówkowe przejście przez ulicę w godzinach szczytu. Stanął jak wryty, bo przecież nie możemy tędy iść dalej ! Bo:
- rozdeptamy je
- zaatakują nas
- nie możemy im przeszkadzać
- możemy pójść inną drogą
- one są groźne
- ...
Ale tatuś umie przez nie przejść, więc najlepszym sposobem dalszej podróży jest pozycja nabaranie.

Starczy tych przygód na krótki spacer, widok auta i wizja włączenia klimatyzacji ukoiła wszystkim nerwy. W atmosferze odprężenia po rodzinnym survivalu nie oponowałem na widok centrum handlowego, które wyłoniło się po drodze. Ja swoje 5 minut już miałem...

czwartek, 20 czerwca 2013

Piknik naukowy

Nie wiem co nam przyszło do głowy, żeby zapowiedzieć młodemu wyprawę na coroczny Piknik Naukowy. Stukało mi coś w głowie, że może to za wcześnie, ale przecież czym skorupka za młodu...  Próbowałem mu powiedzieć, że tam będziemy oglądać ekspozycję i fajne eksperymenty, ale chyba nie wiedział o czym mówię. 
Po wejściu rzucił hasło, że musimy iść schodami pobiegać. Aha, wspomnienia z Nocy Muzeów, gdy urządziliśmy sobie szaleńczego berka na płycie Stadionu N. Dobra, zaczniemy od zabawy. Zeszliśmy na płytę, na szczęście lepszą zabawą okazało się zwijanie murawy. Pył, kurz, ziemia wiruje, rolka zwinięta, brać się za drugą ? Eee tam, przecież to piknik, zaordynował odpoczynek na widowni połączony z przekąską. Błędem naszym był brak parówki. Cóż, nie przewidzieliśmy.

Zachciankom latotośli stało się zadość, czas na program edukacyjny. Na chybił trafił, może będą jakieś atrakcje dla dzieci, eksperymenty przyciągające jego uwagę, teatrzyk fizyki, fajerwerki chemii, ciekawostki historii. Założeniem imprezy jest hasło bawimy się, wszystkiego dotykamy, eksperymentujemy. I sam jestem cholernie ciekawy, co młodego wciągnie, jakie ma talenty i zainteresowania. Jedno stoisko, pudło. Drugie, trzecie, na chwilę zatrzymały go papierowe rybki pływające w jakiejś kuwecie - może chemia ?, na drugą gumowe kulki znanej firmy oponiarskiej - może inżynieria materiałów ?, na trochę dłuższą piaskownica - geolog czy archeolog zeń wyrośnie ?, stoisko z lodami - dietetyka ? I wreszcie światełko w tunelu, EUREKA !!! Między schodami nba wyższe poziomy trybun są bardzo strome trawniki. I można się na nich z tatkiem turlać w dół ! Huraaa! Jeszcze raz, i jeszcze, szybciej, a może z samej góry ? Nasza kobieta ze śmiechem obserwuje dwóch waryjotów  Zeszło się trochę 
W sumie mogliśmy pójść na górkę koło domu, ale tam jest ryzyko wturlania się na minę ...
Jakby dobrze pomyśleć, to zaliczylismy eksperyment z prawa grawitacji, ruchu po pochylni, fizjologii w zakresie wytrzymałości i kontroli ciała, a w dodatku jakby wirówkę pilotów  Dobra jest, program naukowy zaliczony. Po drobnych modyfikacjach 

środa, 19 czerwca 2013

Wypadek

Piękna pogoda, popołudniowy placyk zabaw. Nietypowo, bo zamiast łazić za nim jak nawiedzony nadgorliwy przeczulony rodzic asekurując, a przy okazji samemu "pod pretekstem" wspinać się na drabinki, zmęczony dniem klapnąłem na ławce. Idąc w ślady większości matron, zanurzyłem się w bezmyślnie obserwacji trawy i sytuacji wśród rozbawionej czeredy. Jasiek zjeżdża ze zjeżdżalni, o, wspina się po takiej drabince, kratownicy z łańcuchów. Daje już radę...
Nagle.. Niespodziewany ruch w kierunku przeciwnym do spodziewanego. Nóżka nie trafiła w podparcie. Leci, zsuwa się po łańcuchach próbując ręką znaleźć punkt zaczepienia, nie kontroluje sytuacji.
Automatyczna reakcja, rzucam odruchowo obserwacje gotowości, w trybie alarmu bojowego, sprint, najwyżej stratuję innego skraca, szybciej, wyścig, czy dolecę zanim dotrze do ziemi bądź zawiśnie zaczepiony rękawem o łańcuchy ? Kątem oka, w biegu, skórze rozwój wypadków, jak zatrzymać grawitację ? W głowie pulsują numery na pogotowie, strzępy procedur z kursów BHP. Zmienia pozycję lotu, nóżka zostaje w górze, jedna, pupa niżej, plecy niżej, byle głową o deskę nie trzasnął ! Leży, raczej nie wisi, dopadam miejsca wypadku, ryczy znaczy przytomny. Opiera się na łokciach, znaczy kręgosłup cały. Uff, chyba obejdzie się bez erki i OIOMu. Jasiu, jestem, spokojnie, daj rękę, co z nogą ? W całości z resztą ciała, nie oderwana, krew nie tryska, nawet zadrapań nie widzę. Wolno unoszę, wyjmuje z oczka, kładę na ziemi.Nadal spójna z biodrem, aż dziwne. Powolutku, ostrożnie, wstań. Stoi, nie narzeka na nic, znaczy kości całe albo jest w szoku, ryczy, ale to chyba strach. Pod ubraniem bez ran, przytulony szybko się uspokaja.

Dzielna bestia, zaraz dochodzi do siebie i wspina się dalej 
- Jasiu czekaj powoli pomogę Ci !
- Nie pomagaj, ja umiem !
Niech będzie, asekuruję w pobliżu, gotów do akcji.

wtorek, 18 czerwca 2013

Pasek

Kupiłem sobie nowy pasek. Ot, konieczność życiowa. Jak to ja, zamiast zwykłego z jakiegoś tam sklepu wybór padł na tzw. pas główny Wojska Polskiego. Duża czarna klamra z oznaczeniem WP. Dobrze robi na kompleksy 

Codzienność, droga po dzieciaczka do przedszkola, alejka kilka kroków przed wejściem. Wychodzi Zosia z mamą, koleżanka z grupy i bandy podwórkowej. Zwyczajowe "dzień dobry", Zośka podbiega do mnie i wpatruje się jak sroka w gnat szeroko uśmiechnięta. Chyba mnie lubi  Podłechtany na samoocenie wesoło zagaduję "Cześć Zosia", odwzajemniam wyszczerzenie zębów. Wita się, ale chyba nie o to chodzi... Rączka do przodu, ku mnie, do klamry, pociągnie i rzuci mną o glebę ? Ufff, chciała tylko dotknąć. Musiałem w tej sytuacji skromnie zapytać
- Fajny ?
- No!
Nic tak nie podnosi samczego ego jak bezinteresowny podziw kobiety 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Męskie intrygi

Wyprawa na zakupy nie obyła się bez wyniesienia ze sklepu nowej zdobyczy - żółtego auteczka, 7.49 z VAT. Duma go rozpiera, przed snem chwila zabawy pojazdem. Akurat do snu czytaliśmy o tym, jak muminkowy Włóczykij spotkał stworzonko i nadał mu imię Ti-tiu. Więc padło oczywiste pytanie
- Tata, a jak się nazywa auteczko ?
Rzut oka, z szacunkiem i namaszczeniem odparłem
- Porsche. Porszak.
Chwila namysłu i prosta, oczywista reakcja
- Tatko, a zmienimy Vołvo na Porszaka ?
Cóż, kryzys wieku średniego się zbliża, więc warto wykorzystać okazję i wciągnąć człowieczka w małżeńskie rozgrywki.
- Jasiu, spytaj mamusi  - szeptem..
Pobiegł natychmiast !
- Mamciu, zmienimy Vołvo na Porszaka, proooszę....
Mamcia dyplomatycznie udawała że twardo śpi..

niedziela, 16 czerwca 2013

Prezenty

Ostatnimi czasy człowieczek ma zwyczaj witać mamusię po pracy subtelnym i czułym pytaniem "A czy coś dla mnie kupiłaś ?". Może uznał, że okrzyk "Mamusiu wróciłaś!" połączony z buziakiem jest za mało męski ? 
Lekko zniesmaczona szorstką bezpośredniością rodzicielka odbiła w końcu piłeczkę:
- A Ty coś dla mnie masz ?
Na chwilę zbiła przedszkolaka z pantałyku, ale on nie w ciemię bity, szybko odzyskał rezon.
- Taaak, mamusiu 
- Co masz dla mnie ?
Usłyszała słodki głosik:
- Patrz, taki nanibowy prezencik !
Takiego obrotu sprawy nie przewidziała... Nawet przedszkolaczek załapał, że to było nie fair. Szybko więc pognał do swojego pokoiku, wziął w rękę jedno ze swych autek, i trzymając za plecami, ze "Sto lat" na ustach, poszedł ku mamie. Dostała jego własne auteczko strażackie ! Fakt, najmniejsze.

Za 10 minut rozległo się pełne niepokoju pytanie "Czy mogę już pobawić się malutkim wozem strażackim, proooszę?"