sobota, 30 sierpnia 2014

Wrocławskie ZOO

Dawno już nie byłem we wrocławskim ZOO. Wzięliśmy więc Jaśka, kuzynki sztuk dwie, nabyliśmy bilet rodzinny i wchodzimy. Hmmmm... Gdzie ja jestem ? W którą stronę iść ? Coś jakby trochę się zmieniło od ostatniej wizyty...
Jak zawsze największą atrakcją byli tzw zwierzęce przedszkole. Czyli dzieciaki biegające wśród mikrokózek, głaskające i karmiące je.
Oczywiście żaden wybieg nie mógł zostać pominięty :) A gdzie są zwierzątka ? A czy mogą podejść ? A czemu ten wielbłąd ma tylko jeden garb ? O, osiołek ! Na szczęście najstarsza Ni dzielnie i wytrwale  dokładnie czytała młodszym każdą tabliczkę informacyjną, częściowo przejęła rolę przewodnika. Z tym, że bardzej ją interesowały jaszczurki i pająki niż kozice i bawoły...
Z nowych atrakcji - lwom wstawili Land Rovera. Najbardziej klasycznego, w wersji spartańskiej, afrykańskiej. Ukłon w stronę eksploracji brytyjskich ? ;) Wchodzi człowiek do niego otworem po tylnych drzwiach, zasiada za kółkiem i przez szyby pancerne podziwia króla dżungli, leniwie wygrzewającego w słońcu grzywę. Jak na safari :) Wyciągnąć z niego Młodego nie było prosto...
ZOO jest dość duże. Pożyczyliśmy więc wózek do wożenia najmłodszego pokolenia. Ot, z obawy, że spędzą czas "nabaranie". A to przy 23-kilowym Jasiu nie jest dla mnie sympatycznym sposobem spędzenia wolnego czasu... Też okazał się atrakcją. Wszyscy chcieli go ciągnąć, co chwilami skrzętnie wykorzystała Najwspanialsza. Udało Jej się nawet nie wypaść.
I foki. Czyli kotiki. Nowy wybieg powoli zaczął być zasiedlany. Dwie sztuki pływają. A na starym... Kiedyś tam miśki polarne się przechadzały... Dziś pławią się kotiki. Odbijając się płetwą od szyby, tuż przed nosem widzów. A dzieciaki mogą usiąść we wpuszczonej w basen przezroczystej półkuli, i poczuć jak w zanurzonym w oceanie batyskafie :)

A poza tym klasyka - słonie, małpy, tygrysy, rybki...

ZOO weszło z przytupem w XXI wiek, za każdym razem coś nowego, atrakcyjnego, bliżej względnie zadowolonych zwierzaków :) Warszawskie, hmmm... Coś tam się dzieje, ale jest ładnych kilka lat z tyłu...

piątek, 29 sierpnia 2014

Wieża widokowa

Wrocław. Kolejny etap turystyki po wieżach widokowych. Z kościelnych została nam garnizonowa św. Elżbieta. Ładujemy się więc z Młodym. Schody prawie cały czas wąskie, kręte i strome. Dzielnie daje radę. Nawet przy mijaniu ludzi schodzących, gdy ledwo się mieścimy w przejściu. Doszliśmy na górę z jednym przystankiem.
Na górze... Widok jak z każdej wrocławskiej wieży. Prawdę mówiąc, największe wrażenie zrobił na mnie mostek między wieżami na Marii Magdalenie. Chyba rok temu, teraz w remoncie. Wąski, pod nogami otchłań, lekko drży, wzmaga emocje. Do tego związany z legendą o lekkomyślnych siostrach, w ramach pokuty czyśćcowej zamiatających go nocami...
Na marginesie, w temacie turystyki dziecięcej. Po samobójczym skoku od góry zabezpieczona kratą. Ale przez otwory ozdobne w obmurowaniu dzieci może się zmieścić, więc zalecany wzmożony nadzór.
I schodzimy. Ruch na schodach wzmożony. A Junior wymyślił sobie rozrywkę. Czyli odpoczynek i przerwa na picie co jakieś cztery stopnie. Cóż... Stopni było dużo. Trochę nam się zeszło czasu...

czwartek, 28 sierpnia 2014

Foka

Wizyta u siostry mej i Jej przychówku. Młodszego, 2,5-letniego, bo starszy był akurat na wakacjach.
Młodzi niedawno auto kupili. Focusa Forda. W slangu małej Ali - fokę.
Wybieramy się do miasta, w jedno auto się nie zmieścimy, Ala mówi, że chce jechać Foką, więc zabieram się do przełożenia jej fotelika do Foki. A ta protestuje
- Ale ja ciem jechać wasą Foką !
Wściekła Locha została więc przechrzczona na Fokę. Czyli w Ali języku synonim auta.
Potem jeszcze się nasłuchaliśmy
- Wujek, wasia foka jest ślicna. I ma piękną muzykę !

Problemem było tylko, że dzieciaki chciały być równocześnie zapinane i wypinane z fotelików. Żeby żadne nie było ostatnie. Po kilku próbach doszliśmy w tym do perfekcji.

środa, 27 sierpnia 2014

Muzeum soli

W Nin jedną z atrakcji turystycznych była tzw solana, czyli zakład produkcji soli poprzez naturalne odparowanie wody morskiej. Lokalna ciekawostka. Oczywiście poszliśmy, małe muzeum + sklepik z solą. Do jedzenia, do kąpieli... Z możliwością degustacji, więc w pewnym momencie obawialiśmy się, czy żołądek Juniora wytrzyma kolejną szczyptę bądź bryłkę :) Zwłaszcza, że chciał spróbować też soli do kąpieli. Aromatyzowanej. Wytrzymał.

Akurat trafiliśmy na coś w stylu dni otwartych, z dodatkową atrakcją w postaci odważenia i zapakowania pudełka z solą. Ot, fragment produkcji. Dla dzieciaków super atrakcja. Dobra, dla mnie też. Założyliśmy fartuchy, czepki,
rękawice i do roboty. Z wysuniętym językiem, w skupieniu dosypywał i odsypywał prawie po ziarenku, żeby było równo 250 gram. Udało się ! Podpisał pudełko. Jako premię dostaliśmy mały woreczek soli.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Spanie na materacu

W tym roku zrezygnowaliśmy z podróżowania z łóżeczkiem turystycznym na rzecz materaca. W końcu Jasiek jest już dużym chłopcem :)
Przy okazji znacznie zwiększyła się pojemność bagażnika. Niby łóżeczko niewielkie, ale znacząco blokuje miejsce.
Śpi albo z nami, albo na materacu - jak spadnie z materaca, ma blisko. A spada dość regularnie. I z reguły tego nawet nie zauważa, znajdujemy go rano na podłodze obok pościeli. Czasem nawet z poduszką pod głową :)
Jednak ostatni coś go zbudziło. Już na podłodze. Pewnie jakiś sen. I w środku nocy usłyszeliśmy
- Rodzice ! Pomóżcie mi znaleźć mój materac !

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Hvala

Po chorwacku dziękuję = hvala.
Ucząc syna języków obcych wytłumaczyliśmy mu, że wychodząc z restauracji przed doviďenija ładnie jest powiedzieć Hvala.
Wstajemy od stołu, zbieramy się do wyjścia, a ten zwraca się do kelnera
- No to hvala Bogu !

niedziela, 24 sierpnia 2014

W aucie

Jedziemy przez Europę. Junior był bardzo dzielny, bawił się, gadaliśmy, podziwialiśmy krajobrazy, zwiedzaliśmy świat. Oczywiście nie spał prawie. Rzadko robi to w aucie. Chyba ma to po mnie.
Jednak czasami trochę się nudził. Dwa dni drogi w jedną stronę to nie przelewki dla czterolatka ;) Zawsze pod ręką była "awaryjna" komórka z kilkoma grami. Sęk w tym, że służyła również jako nawigacja. Też awaryjnie, w razie czego, raczej jak wsparcie tradycyjnej mapy na koniec trasy przy poszukiwaniu uliczki z noclegiem. Lub jakbym się zgubił na objeździe. Co mi się zdarzyło na słoweńskim rondzie, które ze dwa razy ku uciesze Młodego objechałem w kółko, zdezorientowane wujostwo Jacha za mną, a dopiero potem parking i włączenie nawi na chwilę :) W drodze powrotnej manewr powtórzyliśmy, w imię tradycji ;)

Więc zaczynał zagadywać.
- Tata, wiesz jak jechać ?
- Tak.
- Włączysz nawigację ?
- Na razie nie.
- Masz naładowany telefon ?
Tu Cię mam, cwaniaku. Potem mówił, że całkiem mi nie rozładuje. Kolejnym argumentem była gra na kablu ładowarki, odkrył gniazdko z tylu auta...

Ograniczyłem się do dbania o stan baterii na 50 km czy pół godziny przed przewidywaną koniecznością użycia. Czyli przed celem podróży...