piątek, 26 września 2014

Kasztany

Nagle nadeszła jesień. Dosłownie z dnia na dzień. Zimno, wilgotno, kolorowe liście częściowo pod nogami, częściowo jeszcze na drzewach, i... kasztany pod drzewami.
Wracaliśmy z przedszkola. No, z pracy też. Jakimś cudem udało mi się Jaśka przekonać do spaceru zamiast przejażdżki autobusem. Pogoda była... No, nie była to złota polska jesień. Zimno, wiało nieprzyjemnie, ogólnie zmarznięty byłem. Popołudniowego wychodzenia na podwórko nie planowałem w każdym razie, więc chociaż ten kawałek postanowiłem potrzymać człowieczka na powietrzu. Podobno to zdrowo. Idziemy, nie marudzi, ze spraw wkurzających zmarzniętego i zmęczonego po pracy dorosłego jedynie zamawiał muszkatę w budce telefonicznej. Nawet nie marudził, o dziwo. Idziemy przez parking po drodze, i nagle
- Tata, tu leżą kasztany !!!
Prawdę mówiąc, to mi też ten widok sprawił przyjemność i truchę pobudził zapał do życia i zrobienia czegoś wspólnie z dzieckiem :)
- Zbieramy ?
- Pewnie !
I zaczęliśmy dość radosne poszukiwania kasztanów na ziemi, pośród kolorowych liści, gałęzi, samochodów i innych takich.
- Tam leży !
- Widzę jeszcze dwa !
- Spójrz pod nogi, nie nadepnij go !
- Patrz jaki malutki !
- Jest jeszcze jeden !
- Znalazłem następny !
Koniec końców, wypełniłem kasztanami obie kieszenie kurtki, wszystkie z ziemi wyzbieraliśmy.

Doszliśmy do domu, kawka, herbata ciepła i rozpoczynamy sezon domowych jesiennych gier i zabaw. Trzeba czyms dziecku zająć czas. Co by tu wymyślić ? Przecież mamy kasztany ! Niekoniecznie chciało mi się tego dnia rzeźbić ludziki i koniki, więc - rysujemy kasztanami ! A ścisłej - układamy kształty :) Ludzik, samochód, tramwaj z przegubem, czego to nam wyobraźnia nie podsunęła...
W końcu Jasiek podszedł do okna
- Tatuś, ułożymy to ?
- Czyli co, synu ?
- To co tam widać !
Z przerażeniem spojrzałem za okno. Kontur horyzontu ? Krajobraz ? Może nie zrozumieć, że 'to se ne da, Pane'... Na szczęście rozwiał moje obawy
- Ta daleko, to białe i czerwone, zapomniałem, jak się nazywa...
Uff, ulga, proste i wykonalne. Nad horyzontem majestatycznie góruje potężny komin Elektrociepłowni Kawęczyn :)

Dzień czy dwa później, w podobnych warunkach pogodowych, chciałem porobić z Jaśkiem ludziki z kasztanów. Zgłosił kategoryczny sprzeciw.
- Moje kasztanki nie lubią, jak się w nich robi dziurki na zapałki. Będzie je to bolało...

środa, 24 września 2014

Na drodze

W przedszkolu dzieci miały temat o ruchu drogowym. Przepisach i zasadach na ulicy. Ze szczególnym naciskiem na przechodzenie przez ulicę i znaki drogowe.
Przechodzenie przez ulicę mamy opanowane. Oczywiście, jeżeli Jaśko nie ma głowy czymś innym zaprzątniętej. "Tata, możemy iść, nic nie jedzie. Ale Ty już nie musisz patrzeć !". Samodzielność i duma z bycia Starszakiem każą mu przejąć rolę przewodnika stada. W końcu już potrafi ! I Tatko nie musi go sprawdzać...
Czasem na przejściu ze światłami zada głośno pytanie z gatunku trudnych. "A dlaczego ten Pan przechodzi na czujnym świetle ? Przecież tak nie wolno !". Pozostaje mi ciche tłumaczenie, że nie wszyscy są grzeczni, że można mieć wypadek lub dostać mandat. Takie typowe wciskane dzieciom banialuki. Ale od pierwszego takiego pytania staram się nie przechodzić na czerwonym, gdy w zasięgu wzroku jest jakieś dziecko. Swoją argumentację przy okazji wzmocnię opowieścią, jak to dawno temu sam radośnie na czerwonym świetle wbiegłem wprost pod jakiegoś busa, zaliczyłem kilkunastometrowy lot swobodny..  i kolejną migawkę świadomości miałem ze trzy dni później...
Tak, znaki drogowe ma opanowane. Tak przy okazji różnych podróży. Na czerwonym nie wolno i już. Nie jest to zbyt wygodne, bo... "Tato, czemu przejechałeś na żółtym świetle ? Trzeba się przecież zatrzymać !". Policjant czasem wyrozumiale wysłucha bąkania o późnożółtym. Jasiek nie. "Tata, daję Ci mandat i już ! Koniec i kropka !".
Kiedyś w samochodzie zacząłem mu pokazywać i objaśniać znaki drogowe. Temat chwycił. Dorobił się jakiejś gry o znakach. Ma komplet znaków do samochodzików. Podkładkę pod talerz ze znakami. I coś tam jeszcze. I wdraża swoją wiedzę w życie. W samochodzie. Bardziej rygorystycznie niż Najwspanialsza, która jest w miarę wyróżniała odnośnie prędkości ;) Zresztą, ja sam jeżdżę raczej po emerycku, czasem tylko mnie trochę poniesie ;) Świadomość pasażera w foteliku znacznie ogranicza różne pomysły za kółkiem. A pasażer...
- Tata, to jest ograniczenie prędkości ! Ile tam jest napisane ?
No to mu czytam nieświadom Jego celu, powiedzmy
- Osiemdziesiątka :)
- A ile my jedziemy ?
Szybkie spojrzenie na licznik. Ups...
Dylemat moralny. Odkłamać dziecko i powiedzieć "sześćdziesiąt" ? Nawet nie wiem, na ile ze swojego siedzidełka widzi licznik... Ryzykowne. Powiedzieć wymijająco "jeden jeden zero" ? Dać mu przykład odwagi cywilnej i powiedzieć uczciwie i zrozumiale ?  Nie ma czasu na analizy, noga z gazu, lekko hamulec.
- Znowu za szybko jechałeś ! To niebezpieczne, musisz zwolnić ! Tata, mandat i sto punktów karnych !
O żesz, na własnej krwi wyhodowany ! Ale w duchu mam nadzieję, że za niecałe dwadzieścia lat choć trochę przejmie mój styl jazdy, taki z gatunku przezorny i ostrożny. No, niektórzy mówią na to inaczej ;) W każdym razie bez nadmiaru brawury fantazji i zaufania do maszyny i innych...

A na marginesie. Przy okazji tematu "bezpieczeństwo na drodze" mogliby dodać hasło "bez fotelika nie jadę". Czasem patrząc w szyby samochodów zadziwia mnie brak wyobraźni wobec nieprzewidywalnego. Były na MiniMini reklamy "Klub pancernika klika w fotelikach". I wydaje mi się, że trzeba o tym dużo i głośno. Nie tylko do dorosłych, ale niech dzieciaki też to wymuszają na rodzicach.
Kiedyś nie było fotelików. Ba, nie było pasów z tylu. I jak byłem malutki, siedziałem sobie z tylu obserwując drogę między fotelami. Tata ostro zahamował i fruuu... Szczęśliwie wylądowałem na jego stopach. Ale równie dobrze lot mogłem zakończyć na szybie Dużego Fiata...

wtorek, 23 września 2014

Powrót z delegacji

Zazwyczaj, gdy skądś wracam po kilku dniach i Jasiek mnie wita w środku dnia, ma wybuch radości "Tatuuuś !!!!". Gdy wracam w chwili, gdy już śpi, ze stoickim spokojem rano stwierdza "O, Tata", czyli: wszystko na swoim miejscu.
Wróciłem z kilkudniowej delegacji. Późnym wieczorem, Jasiek już spał. Na szczęście dał się przekonać, żeby nie czekać na mnie. "Bo tatuś wróci późno w nocy".
Tym bardziej, że nie byłem pewny, czy zdążę z przesiadką. Miałem ekstremalnie krótki czas zmiany samolotu na CDG. Połączony z przekroczeniem granicy Schengen i powtórnym bezpieczeństwem. Kilka osób w kolejce mogło być kluczowe. A to był ostatni lot do Warszawy tego dnia. Szczęśliwie się udało, i późnym wieczorem byłem w domu. ździebko zmęczony.
Dodatkowo Jaśkowi udzielił się mój niepokój, czy  zdążą przepakować bagaż. Z jego wymarzonym prezentem w środku. Takim typowym, regionalnym z Turcji. Zamówił sobie "Lego City Policja" :) Na moje szczęście zdążyli.
I zaległem we własnym łóżku, u boku własnej małżonki, z silnym postanowieniem, że porządnie się wyśpię...
Cóż...
Godzina siódma rano.  Może chwilę przed. Słyszę dziki wrzask "Tatuuuś !!!!". Zanim zdążyłem otworzyć oczy, coś dużego i ciężkiego z impetem na mnie spadło. Synuś. Wtulił się. Obcałował. Myślę, poleżymy sobie wszyscy razem jeszcze chwilę. Nie.
- Przywiozłeś mi Lego Policję ?!
- Idź do pokoju i sprawdź...
- Super ! Dzięki ! To chodź, złożymy !
Czyli jednak koniec spania...

poniedziałek, 22 września 2014

Na podwórku z Babcią

Nie było mnie kilka dni. Logistykę dnia powszedniego uratowała Babcia M. :) Przyjechała, ogarnęła Juniora. Inaczej byłoby ciężko.
Jasiek ostatnio gra na podwórku w piłkę. Czasem ze mną. Czasem z Filipem, czyli najlepszym kumplem z przedszkola i podwórka. Czasem gramy we trzech.
Gry zespołowe jeszcze nie są domeną chłopców, nie do końca łapią zasady i cel gry. Dużą część czasu spędzają na wzajemnym obrażaniu się, który ma kopać albo bronić. I czemu jeden drugiemu odbiera piłkę.
- Czemu nie grasz ?
- Bo Filip mnie okiwał...
- Bo Jaś obronił gola !
Oczywiście Jasiek musiał wyjść z Babcią na podwórko. Oczywiście z piłką.  Oczywiście musiał nauczyć Babcię grać w piłkę.
Tylko z Babcią grał trochę krócej niż ze mną. Z Babcią w ogóle był na podwórku trochę krócej niż ze mną.  Chwilę Jaś pograł z Babcią. Chwilę z Filipem. I zebrali się do domu.
Potem Tata Filipa mi opowiadał, że rozżalony Filip usiadł na trawie i gorzko podsumował
- Jaś za szybko poszedł. Nawet nie zdążyliśmy się poobrażać na siebie...

niedziela, 21 września 2014

Napoje Stambułu

Kawę turecką piłem kiedyś w Sarajewie, wśród kramów Bascarsii. Prawdziwą, w tygielku miedzianym parzoną, wprost z czareczki. Bez europejskich naleciałości, europejskiego udawania. Taką samą, jaką kilkaset lat temu pili tureccy bejowie. Europejskie espresso to przy niej delikatny napój. I sztuczny.
U nas podobny powiew autentyzmu można było odczuć jedynie w Pożegnaniu z Afryką. Zresztą, europejskie modne napoje kawowe to raczej wyroby cukiernicze, nawet już nie udające prawdziwej kawy...
Kiedyś lubiłem co jakiś czas wypić kawę z kardamonem. Przyprawą taką. Ostatnio postanowiłem sobie przypomnieć ten świat. Tylko... Kardamon okazał się bardzo trudnym do zdobycia towarem. Nie mam po drodze specjalnego sklepu z przyprawami, arabskiego sezamu smaków. Szukam... Myślałem, że to bardziej powszechna przyprawa :)

Herbata to inny temat. Kojarzy się z dalekim wschodem, rytuałami Chin i Japonii. Czasem z angielską herbatką o siedemnastej. W dodatku z odrobiną mleka. Ten pomysł chyba dotarł do angielskich dam z indyjskich kolonii. Największym atutem tej herbaty są chyba porcelanowe filiżanki.
Ewentualnie herbata rosyjska, z samowara, w szklance w tzw klasyczny. Z odrobiną pysznej konfitury :)
A w Turcji, zupełnie inny świat herbaty. Nie tyle, że dotychczas mi nie znany. W ogóle nie podejrzewałem, że taki istnieje. Mocna, aromatyczna, mocno słodzona. Czarna. Mają też owocowe, ale czasu mi nie starczyło na wszystkie smaki Turcji. Podawana w małych uroczych szklaneczkach w kształcie zbliżonym do tulipana. Lub do holenderskich kieliszków do jenevera ;)
I siedzą sobie Turcy w kawiarenkach. Młodzi o czymś z zapałem dyskutują, w mało zrozumiałym języku. Starsi popijają nad planszą z warcabami.

Nie wytrzymałem. Kupiłem puszkę herbaty. I komplet szklaneczek. Oczywiście Jasiek natychmiast musiał z nich wypić herbatę do kolacji. A ja, zacznę zgłębiać turecki sposób jej parzenia. I zacznę zamęczać rodzinę i gości smakiem pogranicza Europy i Azji. Smakiem imperium, które współdecydowało o losach połowy Europy przez blisko 500 lat. Pod Wiedniem nie odparliśmy hordy dzikich koczowników, a potężna armię  doskonale zorganizowanego mocarstwa, władającego całym Bliskim Wschodem.
A gdyby wynik bitwy był inny, może nie byłoby CK Kaisera, potęgi pruskiej, a sytuacja Polski byłaby wypadkową stosunków Sułtana i Cara ?
Wracam delektować się herbatą. To zdrowsze niż zgłębianie historii alternatywnej :)