sobota, 29 czerwca 2013

Militaryzacja

Spojrzałem w skrócie, wybiórczo i subiektywnie, czyli zgodnie z regułami statystyki na nasze przygody z ostatniego 1,5 miesiąca. Mamy za sobą:
- 2 wizyty w muzeum wojska, gdzie siedzieliśmy w myśliwcach, helikopterach i czołgach,
- Dzień Dziecka wśród karabinów, hełmów, czołgów i armat, gdzie strzelał z wiatrówkę i przebył poligon,
- zwiedzanie modlińskich umocnień.
W planie na najbliższy czas mamy zamek średniowieczny z rycerzami i machinami oblężniczymi, na wakacjach na pewno znajdziemy jakiś bunkier, schron lub chociaż pole bitwy. Wniosek rodzinie się nasunął: militaryzuję dziecko, skrzywiam mu psychikę, kierunkuję jednostronnie i potem będzie taki jak tatuś pokrzywiony. Zamiast do piaskownicy, parku, na basen - ciągam go po zakazanych zaułkach, ruinach i krzakach, wyszukujących ciekawostki okolicy.

A najlepsze w tym, że Jaś
- nie ma żadnych zabawek typu szabla pistolet czołg
- nie zna zabaw w wojnę strzelanie zabijanie
- superbohaterów spidermany itp omija szerokim łukiem
- o wojsku nie wie nic
- żołnierz to taki pan w spodniach takich jak ma tatuś
- czołgi myśliwce amfibie to takie fajne pojazdy z mnóstwem guziczków i strzelaczką
- fort stanowi dla niego tło fajnej wycieczki, a w środku była ogromna przestrzeń do biegania i ciemne korytarze, gdzie było jak w jaskini, dumnie kroczył z latarką
- mury obronne są formą ścianki wspinaczkowej
- zamek raczej skojarzy z rycerzem smokiem i wikingami, a nie oblężeniem Krzemieńca i bitwą pod Grunwaldem
i tak dalej...

A ja przy okazji analizuję rozwiązanie strategiczne. Obaj mamy niesamowitą frajdę i świetną zabawę. I chyba budujemy więź, mówiąc językiem modnych psychologów dziecięcych.
Tak, przy okazji brutalnie wpływam na jego rozstrój, kierunkuję zainteresowania. W stronę przygody męskiej, turystyki dalekiej od cywilizacji i asfaltu, krajoznawstwa, historii. Poprzez pojazdy, kałuże, miejsca inne niż codziennie miejsce. Rozwijam ciekawość świata. Przynajmniej się staram. I jeżeli za kilkanaście lat weźmie plecak namiot i zniknie na tydzień w Bieszczadach czy Białowieży, to będę świętował sukces. Gorzej, jak pojedzie do Sopotu w słomkowym kapeluszu i hawajskiej koszuli 

A że ma tatusia, który go ciąga po ruinach i nieprzebytych ścieżkach przez pokrzywy i kałuże zamiast po alejkach parku łazienkowskiego albo na festyn z okazji święta smerfów, to nie jego wina. Zresztą,muszę kiedyś spróbować, ciekawe, jak się młody odnajdzie w takim nietypowym dlań otoczeniu  Przyjdzie czas na koncerty pod pomnikiem Chopina i wędrówki po pałacu wilanowskim. Jak przestanie musieć wszystkiego dotknąć, usiąść na tronie, i sprawdzić jak się śpi na zapiecku w skansenie  A na razie niech ma alternatywną do społeczeństwa rzeczywistość, w której może wszystkiego dotknąć i nauczyć się ciekawostek i obserwacji otoczenia.

Ale mi się na myślenie zebrało 

piątek, 28 czerwca 2013

Poprzez chaszcze

A tak w ogóle to głównym celem wyprawy było zarażenia juniora łazikostwem, włóczykijstwem, łazęgostwem, włóczęgostwem, po odludziach, poza szlakiem, z dala od cywilizacji i trendów, fajerwerków i atrakcji, w dziczy, gdzie wiatr gra muzykę i drzewa tańczą nad błotem. I człowiek jest sam, wyłączony z codzienności. W swoim świecie, w głębi siebie, ma czas delektować się ciszą. Wystarczy czasem zejść dwa kroki w zimowy park, na bok od ścieżki.

Dobra, nie filozofuję. Wciągam go w gąszcz, zarośniętą ścieżkę. Podobno tędy wiedzie szlak. Na razie spoko poza tym, że kilka komarów się snuje w pobliżu. Jest górka, wspinamy się to po to, by błotnistym zboczem zbiec po chwili.

Wkraczamy na polną ścieżkę. Dróżkę. Tydzień wcześniej przekonałem małżonkę, że do lasu nie chodzi się w sandałach... Po chwili mamy mokre sandały, nogi, omijamy ostrożnie pokrzywy i osty. O, błoto, glebokie, buty się umyje, nogi wyschną, błoto odpadnie

Zarośla wysokie, biorę go nabarana. Przedzieramy się. Z góry dobiega głos "zaplątałem się !". Ocho, gałąź była za nisko. Przed następnymi mocno się schyla, przywiera mi do głowy.

Musieliśmy zawrócić, ślepy szlak, pomyliłem ścieżki.

Skarpa, można zejść bardzo stromym zboczem, można ściany schodami turystycznymi, formą pośrednią między schodami i drabiną. Decydujemy się na schody. Powoli, ostrożnie, atakowani przez komary.

Ścieżka wzdłuż Narwi, słońce pali jak wściekłe. Zaganiam go do cienia gdzie się da. Szybka riposta "mapa mnie chroni przed słońcem". Patrzę - mapa na twarzy, idzie na ślepo 

Podróżuje nabaranie, jak prawdziwy turysta trzyma w rękach mapę, ja chyba muszę sprawdzić którędy dalej. Na prośbę do góry u mapę nie wypuszcza jej z rąk, nasuwa mi tuż przed oczy. Przynajmniej mi słońce zasłonił.

Chaszcze. Przecieramy szlak. Nagłe "rączka boli". Uderzył się ? A, pierwsza w życiu pokrzywa. Musi chwilę piec. Jakby ujawniła się ostra reakcja mamy wapno. Przechodzi, ponarzekać musi. Pocieszam chłopaka, że to zdrowe, że jak byłem mały to też mnie piekły i dlatego teraz jestem zdrowy i silny. Aż się boję, że zachęcony cały wejdzie w pokrzywy:)

Po drodze mijaliśmy jakiś osiedlowy placyk zabaw. Nie omieszkał przyssać się do karuzeli. W pierwszej chwili zacząłem go usilnie nakłaniać do dalszej drogi. Po czym doznałem olśnienia ! Przecież on ma dopiero 3,5 roku, jest malutki, i raczej karuzela jest bardziej fascynująca niż umocnienia carskie ! I tak jest dzielny, więc kwadrans na jego przyjemności nam nie zaszkodzi 

Szlak pokonany, twierdzę obeszliśmy dookoła, obaj zadowoleni, pełen sukces ! Teraz przyszedł czas na obiad. W cywilizowanej restauracji. Ognisko i polowanie innym razem 



czwartek, 27 czerwca 2013

Modlin

Skrót wydarzeń z poprzednich odcinków: po całodziennym poszukiwaniu w klimacie subsaharyjskim misiów polarnych wśród zaułków, działobitni, prochowni, schronów i kazamatów twierdzy zdobyliśmy wieżę widokową i odbyliśmy wspinaczkę po jej klatce schodowej. Już mieliśmy udać się w stronę pojazdu celem powrotu, gdy nagle...
Naszym oczom ukazał się otwarty tunel i szyld Park Militarny. Hmmm.... Niech sobie pobiega, pewnie dwa samoloty i jeden czołg, a ja odpocznę. On na razie widział tunel, i baaaardzo zapragnął do niego wejść. Może jest to tunel czasu ? Ciemny, niski, odważne wkroczyliśmy, weszliśmy na jeden z podwórców fortecznych. Mój zapał szpital na widok trzech Starów,jednego Ziła u dwóch działek przeciwlotniczych. Ale młodemu to może wystarczyć. Oby wystarczyło. Pan z biletami z zapałem nas zachęcał do wejścia w otwarte drzwi budynków obwarowań, zbyłem go krótko, że taki malec posiedzi chwilę na armacie i się znudzi... Jakże się myliłem, chyba wciąż go nie doceniam ! Zajęliśmy pozycje na działku, oddaliśmy nanibową salwę, omietliśmy wzrokiem podwórze w poszukiwaniu dalszych atrakcji...
- Tatuś, tam jest otwarte, musimy tam wejść do środka obejrzeć !!!
Znowu czegoś nie przewidziałem  Pewnie że wejdziemy, dzięki synu  Chyba zaczyna czaić bluesa i podzielać me pasje 
Wchodzimy. Ruderka. Ale jest przestrzeń, można się solidnie rozpędzić ! Ja tylko lustruję teren w poszukiwaniu zagrożeń - dziur w podłodze, niskich parapetów, rozbitego szkła, min pułapek. Bezpiecznie. To gnamy. Ups, tam jest ciemno. Całkiem. Stanął jak wryty czekając na moją decyzję. A ja patrzę z poczuciem wyższości na ludków zwiedzających, starających się rozproszyć ciemności ekranem smartfona  Młody patrzy na mnie z oczekiwaniem w oczach. A ja zanurzam rękę w plecaku niczym w czarodziejskim kapeluszu. I nie wyjąłem z niego królika, tylko dwie latarki. Pełen profesjonalizm  Młody dumnie wziął jedną i zanurzamy się w ciemność jak dwaj eksploatorzy. Odważnie do przodu, ledwo doganiam, ledwo nadążam sprawdzać, czy przed nim nie czai się jakaś dziura. Raz tylko zapytał, czy tu na pewno nie ma potworów. Nie było.

Po wyjściu na dwór pobiegł ku jakimś gablotom w zaułku. Zmierzam za nim powoli, dostojnie. Z daleka słyszę ochy i achy, "tatooo chodź szybkooo", wyraz zachwytu na twarzy, "możemy to kupić ???". Acha, wystawa modeli czołgów. Temat pojawia się kilka lat szybciej niż zapanowałem. Chyba to zrozumiał. Ale za kilka lat mam nadzieje, że rozłożymy się z jakimś Tygrysem czy T34 na stole na kilka tygodni, a wokół będzie rozpościerał się zapach kleju i lakierów. A najwspanialszej na ten trudny dla Niej czas zafundujemy turnus w SPA 

Po wnikliwym obejrzeniu modeli udało nam się udać w drogę do domu. Wreszcie

środa, 26 czerwca 2013

W twierdzy

Wyprawa do modlińskiej twierdzy zmierzała ku końcowi. Pół dnia przeszukiwania gąszczu w poszukiwaniu misiów polarnych dało się we znaki. Zwłaszcza, że żar z nieba skłaniał jedynie w kierunku klimatyzowanego auta. Niestety, gdzieś po drodzewspomnialem malcowi o wieży widokowej. Niestety, utkwiło mu to w główce. Szczerze mi się nie chciało, ale jeszcze mniej mi się chciało słuchać narzekań rozczarowanego trzyipółlatka. Rachunek zysków i strat skłonił ku jedynej możliwej decyzji - pod wieżę !
Wieża stoi, otwarta, na wstępie dostaliśmy pocztówkę z pamiątkową pieczątką, weszliśmy... i oczom naszym ukazało się marzenie Jasia, koszmar jasiowego taty. Schody. Długie, wysokie, z ogromną liczbą stopni, kamienne, drewniane i metalowe, z poręczą i bez, w oddali, na samej górze, prawie w formie drabiny. To jest wyzwanie ! Może w końcu kupię mu kask i uprząż wspinaczkową ?
Ruszył z impetem do przodu, wyrwał do sprintu osadzany co chwilę moim donośnym "Stój, czekaj, moment, trzymaj chociaż poręczy !!!!!!!". Czasem go doganiałem. W miarę wzrostu stopnia trudności wspinaczki wymusiłem trzymanie za rękę. Wiedziałem, że zejście będzie jeszcze trudniejsze. Przynajmniej dla mojej psychiki. Schody metalowe, szpary, poręcz dwururowa z przestrzenią pustą pomiędzy, potknie się i uczy się latać w trybie przyspieszonym, brrr, kurczowo go trzymam. Na końcu ledwo sapię, kondycja siada, i jeszcze drabinka przed nami... Udało się. Jeszcze nie myślę o wyzwaniach powrotu. Taras widokowy przed nami. Pierwsze co widzę to niski murek wokół i spora przestrzeń do brania rozbiegu. Zgroza. Junior ląduje na rękach. Nawet nie próbuje dyskutować, spróbowałby tylko.
A ja powoli dostrzegam, że warto było wejść. Widok przepiękny, w oddali horyzontu biurowce Warszawy majączą, w dole zieleń, i Narew łącząca się z Wisłą w promieniach słońca, na cyplu pozostałości ogromnego spichlerza, śladu potęgi handlowej i dawnego znaczenia transportowego żeglugi śródlądowej. Myśl w głowie "teściowa byłaby tu zachwycona". Starczy tego delektowania się krajobrazem, przed nami zejście w dół.
Drabina. Jak to zrobić bez strat ? Szczególnie, że towarzysz wspinaczki uparł się schodzić przodem. Asekuruję go chwytem obcęgowym za rękę w okolicy czegoś, co w przyszłości może stać się bicepsem. Tylko nie to... Zmienił koncepcję... Doszedł do wniosku, że tyłem będzie lepiej schodzić. W pozycji klasycznej drabinowej zamiast techniki schodowej. Rychło w czas. Jejku, zaczyna się obracać. Wstrzymałem oddech, wzmocniłem uchwyt, akrobacja jak linoskoczek w cyrku... Czekam na oklaski zgromadzonej widowni, śledzącej z zapartym tchem pokaz zręczności. Widzów jednak brak, podobnie jak zabezpieczenia medycznej na wszelki wypadek. Sami więc świętujemy swój sukces chwilą odpoczynku. Dotarliśmy do normalnych schodów. Jest dobrze, trzyma mnie za rękę. Puszczamy się więc pędem dzikim w dół, na złamanie karku, więcej w powietrzu niż na schodach, świst wiatru w uszach, straceńcy dwaj, pisk radości, jesteśmy na stole. Nie wiem skąd u mnie taki nagły przypływ szaleństwa, brawury ? Pewnie wizja bliskiego powrotu do domu. Zawsze na końcu szlaku miałem przypływ radości, lekkość w nogach i głowie, śpiew ulgi na ustach. Płonne okazały się nadzieje na rychły powrót...
Ale o tym w następnym odcinku

wtorek, 25 czerwca 2013

Baśka Murmańska

Najwspanialsza z żon spędza weekend na studiach, upał, co by tu z dzieckiem robić ? Basen, park, plac zabaw, basenik na balkonie ? Rutyna... Więc padło na wyprawę do twierdzy modlińskiej. Po prostu chciałem ją sobie zwiedzić, czysty egoizm, a założyłem chyba ciut błędnie, że dla małżonki to nie aż taka wielka atrakcja. Po rekonesansie wiem, że kiedyś ją też tam zawiozę 
Chcąc uatrakcyjnić młodemu temat, pogrzebałem w necie, znalazłem hasło Baśka Murmańska, i cały tydzień wprowadzałem młodego w temat. Już wie, że misie polarne przyjeżdżają do Polski nie tylko z Oslo, ale też z Syberii. Wiedza ta zrodziła w nim pytanie, kiedy pojedziemy na Syberię. Przestaliśmy na umowie, że jeszcze nie w tym roku 
W skrócie: ogarnął, że miś polarny do Modlina przyjechał z Syberii, gdzie jest bardzo zimno, i mieszkał z żołnierzami. Wystarczy  Teraz jedziemy szukać misiów i się z nimi pobawić. Cóż, kilku reakcji nie przewidziałem...
Na wyprawę zabraliśmy jasiowego pluszowego misia polarnego, trzymającego w łapach misiątko polarne. Kiedyś uznaliśmy, że to tata miś i Jaś miś, czyli synek...
Coś mi strzeliło do łba, i chyba w ramach wczesnego uświadamiania syna w tematach damsko-męskich (w końcu to męska wyprawa i o dziewczynach trzeba pogadać) po drodze w aucie rzuciłem, że miś w twierdzy to dziewczynka. Reakcja była natychmiastowa: "To jest mamusia i moje misie jadą się z nią poznać !". Wolałem mu nie wyjaśniać, że tatuś musi poznać mamusię zanim pojawi się synek. Jeszcze nie ogarnia zawiłości przyczynowo-skutkowych na osi czasu  Zresztą, dzisiejszy liberalny model rodziny czasami im przeczy...
Dotarliśmy, pierwszy miś, i na szczęście niewielkie rozczarowanie. "To nie ten, ten jest malutki...". Chwycił jednak, w czym rzecz. Zapomniałem mu powiedzieć o tym szczególe, że szukamy figurki misia a nie ogromnego niedźwiedzia  Przy drugim już było z górki. Misie jasiowe się przywitały z nową misiową, dały sobie po buziaku i szliśmy dalej.

Po zaliczeniu szlaku, odchaczeniu misiów, wrócilismy do pierwszego. Czas wsiadać do auta i wracać. Protest. "Przecież misie chcą się pobawić !". Dobra, chyba mam chwilę wytchnienia, poobserwuję. Więc... misiowa polarna rodzinka bawi się w chowanego. Misie z Oslo wędrują się schować: za drzewo, za murek, do auta. Misica lokalna z Syberii Jasia głosem liczy do dziesięciu i krzyczy SZUKAM ! Głośno się zastanawia gdzie one się schowały. "Tu ich nie ma, tam ich nie ma, przy kwiatku też nie, gdzie one mogą być ?". Po chwili misie wyskakują z kryjówki. Radość "znalazłam" lub "tu jesteście !". I od początku. Dobrze, że misica nie zaczęła się chować...

W końcu misie słodko się pożegnały, młodemu musiałem obiecać, że kiedyś przyjdziemy jeszcze odwiedzić misiową, i udało się ruszyć w inne klimaty.




poniedziałek, 24 czerwca 2013

Truskawkowy miś

Czasami mi przypada odprowadzenie Jasia do przedszkola. Zawsze wstępujemy po drodze do warzywniaka kupić truskawkowego misia. Taki podkład pod przedszkolne śniadanie 
Miś w ręce, tatuś musiał otworzyć opakowanie swoim bardzo ostrym nożem (była okazja żeby go użyć). Jaś przymierza się do konsumpcji. Nagle słychać przerażony krzyk "misiowi urwała się główka !!!".

Na szczęście miś z urwaną główką był tak samo smaczny 

niedziela, 23 czerwca 2013

Sklepik

Małżonka ma i matka mego syna pierworodnego postanowiła wprowadzić zdrowsze nawyki żywieniowe, czym podjęła próbę obalenia naszych męskich rytuałów.
Bo my wracając z przedszkola wstępujemy codziennie do małego sklepiku kupić kilka ciasteczek na dalszą drogę. I otrzymaliśmy bezwzględny szlaban na tą drobną przyjemność. 
Jasiek jednak nie omieszkał wejść dnia następnego do sklepiku. I od progu głośno oznajmił, że "mamusia nie pozwoliła kupić ciastek". Hmmm, sklepowej mina zrzedła na wizję utraty stałych 3 złotych obrotu. Jednak Jasiek nie mógł pozbawić jej środków do życia... "W takim razie poproszę jajo z niespodzianką !" poprosił triumfalnie.

Wybrnie z każdej sytuacji.

A mamunia potem zastanawiała się, skąd on ma tą małą żółtą wyścigóweczkę ...