sobota, 12 kwietnia 2014

Odbiór z przedszkola

Idę po Młodego do przedszkola. Widzę, dzieciaki latają na podwórku. Zbliżam się i nagle słyszę okrzyk któregoś z jasiowych kolegów
- Jasiek, Twój Tata idzie !

I przypomina mi się scenka z czasów, gdy byłem mniej więcej w ich wieku.  Przedszkole było piętrowe. Tzw. dyżurni siedzieli na schodach przy hallu wejściowym i wypatrywali, czyj rodzic przychodzi. Na widok znajomej twarzy lecieli na górę z okrzykiem
- Tomek/Paweł/Krzysiek/..., Mama / Tata przyszedl, do domu !!!
To był zaszczyt być dyżurnym, duma niesamowita :)

To były czasy. Fajnie byłoby jeszcze raz tak pognać po schodach z poczuciem misji i okrzykiem na ustach.

piątek, 11 kwietnia 2014

Ukraina

O dziwo udało mi się nie przeoczyć małej rewolucji za naszą wschodnią granicą. Ba, udało mi się włączyć dziennik, przy dyktaturze MiniMini+ jest to dużym wydarzeniem. Udało mi się nawet poczytać komentarze i dyskusje różnych orientacji naszego dyskursu politycznego. Od radosnych pełnych entuzjazmu i uniesienia zachwytu nad możliwością przyjęcia  natychmiastowego do UE, krainy mlekiem i miodem płynącej, gdzie wszyscy ludzie będą braćmi, które to przyjęcie jak magiczna różdżka przeniesie tam raj i uczyni wszystkich szczęśliwym społeczeństwem obywatelskim. Do głosów pełnych oburzenia i wstrętu, powtarzających hasła o Stepanie B. i Wołyniu, przerażonych wschodnią dziczą mogącą zalać nasze pola wioski i miasteczka i nabijać na pal wszystkie spotkane żywe istoty, łącznie z psami i bocianami, które wszak symbolem wrażych Lachiw są.
I cały nasz publiczny dyskurs historyczny opiera się na tego typu skrajnych postawach, bez niczego pomiędzy, bez środka, analizy, obiektywizmu, głębszego zrozumienia sytuacji i spojrzenia na sytuację z różnych stron. Może tak łatwiej znaleźć proste prawdy i odpowiedzi. Wszak masie szarej nic więcej nie trzeba. Tak łatwiej nią sterować. Jeśli zaczęłaby samodzielnie myśleć  - o zgrozo...

A ja, skoro już mimochodem zaszczepiam dziecku zamiłowanie do historii, chciałbym, żeby myślał. I patrzył na problem z wielu punktów widzenia. Tylko tak można się zbliżyć do europejskiego braterstwa ludzi. Ale nie tego powierzchownego, trendy, bezmyślnego i naiwnego, które w mediach serwują. Ale do tego leżącego u podstaw idei unijnej przełamującego glebokie animozje, trudne doświadczenia, tragedie przeszłości.Które u nas rozumiał pewnie Geremek z Mazowieckim. Słynne "wybaczamy i prosimy o przebaczenie". Przy pełnej świadomości bolesnej przeszłości. To jest sztuka. Bez pamięci o trudnym czasie to żadna sztuka.

Z lewą stroną mapy zasadniczo nie mam problemu. Pomijam temat normalnej przygranicznej wymiany zasobów, codziennego współżycia. Tego zwykłego, międzyludzkiego, które jakoś się układało, co mi czasem wielkopolska część rodziny przypomina. Chyba zbyt głęboko mi szkoła wpoiła czarno białe spojrzenie na świat. Zresztą, mentalność germańska jest z gruntu obca naszej.
Za to ze wschodem, zwłaszcza naszymi południowymi Kresami, problem mam. Może za dużo opowieści dziadków mi w duszy dźwięczy, by przyjąć prosty schemat. I swój mit wschodu opieram na krótkiej opowieści, jak to do moich pradziadków na podtarnopolskiej wsi któregoś pięknego  wieczoru 1943 przyleciał sąsiad, chłop ukraiński, z hasłem, że raczej powinni w ciągu godziny ewakuować się, bo idzie obca banda. Swoi by ich nie ruszyli. No więc wyjechali. Potem sąsiedzi im jeszcze trochę dobytku dowieźli i pomogli przetrwać.
I na innych rodzinnych wspomnieniach, w których bliższe bądź dalsze wątki syberyjskie, offlagu, cudem unikniętej podróży do Kazachstanu, robót przymusowych w Reichu, ukrywania przeszłości AKowskiej po wojnie, Katynia, ukrywania żydowskiego dziecka i przygarnięcia sieroty po działaniach ukraińskich. W których bezwzględnie źli zawsze byli Teutonowie. A ludy wschodniosłowiańskie szarpały się między wymaganiami tzw  walki klasowej i tradycją gościnności. W których koledzy z dzieciństwa mówili językami słowiańskimi. I nieważne było, w którą stronę robią znak krzyża, jeśli szło się do nich na sało, a potem na samogonczik.
Może za dużo czytalem i próbowałem zrozumieć. I myślę o głębokim zdemoralizowaniu i przetrąceniu kręgosłupów moralnych, przewartościowaniu świata wielu narodów, ludzi dwadzieścia kilka lat wcześniej w czasie rewolucji i wojny domowej na wschodzie. O polonizacji tych ziem i spychaniu grup etnicznych do roli obywateli drugiej kategorii. O Wielkim Głodzie, który złamał resztkę moralności i wymusił działania drastyczne, sprowadził człowieka do walki o przetrwanie w rozumieniu biologicznym. O ambicjach do stworzenia własnego Państwa, dość powszechnym w ówczesnej Europie, podobnych do naszych kilkadziesiąt lat wcześniej. Realizujących podobnymi metodami. I o tym, że ambicje te były skutecznie blokowane przez ówczesne Polskę, Rosję, pewnie też Węgry i Rumunię. Co pchnęło ich w objęcia jedynego możliwego dla nich sojuszu, dramatycznego poszukiwania wsparcia w III Rzeszy. I pamiętam o grozie wojny na wschodnim froncie, przy której zbrodnie na ziemiach polskich to pikuś. Bez pamięci o tym tle nie sposób mówić o akcie desperacji, jakim były zbrodnie Wołynia i podobne im. Bez nadziei na sukces.
Posądzającym mnie o relatywizm z góry mówię, że naszych sąsiadów nie usprawiedliwiam, a próbuję zrozumieć.

Wiem, że dużo za wcześnie na pewne tematy. Ale chcę kiedyś syna uchronić przed fobiami wschodnimi. I najpierw pokazać mu piękno tamtych ziem, bogactwo kultury, śpiewną mowę, umiejętność życia w zgodzie mimo różnorodności religijnej i etnicznej. Zrobić bazę pod trudniejsze tematy.
A dopiero potem wprowadzić w świat mroku. Żeby nie zniszczył pozytywnych stron. Chyba na tym polega budowie wspólnoty europejskiej :)

No, to mam plany wychowawcze na jakieś dwadzieścia lat :)

czwartek, 10 kwietnia 2014

Buziak na pożegnanie

Idę po człowieczka do przedszkola. Akurat ciepło, dzieciaki latają po ogródku. Zoczył mnie.
- Tata, nie idź sam piknąć kartą, najpierw przyjdz tu po mnie, pójdziemy razem, ja piknę !
- Dobra, czekaj.
Mi to akurat wszystko jedno, nie muszę pikać samodzielnie :-)
Akurat się bawił w coś z dziewczynami.
- Jasiu, Twój tata przyszedł !
- To pa, Majeczko, do jutra
- Papa, Jasiuniu
I Majeczka podchodzi do Jasia i cmok w policzek na pożegnanie. Z wdziękiem i dziedzinną czułością. To jest uczucie :) Aż przyjemnie popatrzeć.

W domu patrzę, ma jakoś dziwnie brudną buźkę.
- Jasiek, umyj buzię, coś taki brudny ?
- Zmywałem buziaka Majeczki wodą truskawkową, którą mi kupiłeś do picia
A to dlatego mu się tak chciało pić, że natychmiast musieliśmy kupić wodę :)

Następnego dnia pytam
- Dzisiaj Majeczka też Ci dała buziaka na pożegnanie ?
Lepiej wiedzieć, na ile to poważna sprawa ;)
- Dała ! I dzisiaj go nie zmyję z buźki !
Chyba sprawa robi się poważna. Czyżby Jasiek się zaangażował ?
- Wy się codziennie tak żegnacie ?
- Nie, tylko we wtorek środę i czwartki. W poniedziałek i piątek to nie.
I zrozum, człowieku, meandry życia uczuciowego przedszkolaków...

środa, 9 kwietnia 2014

Przytulanko

Byliśmy sobie u znajomych na działce, dzieciaki biegają i się bawią. W berka, strażaków i Smoka Wawelskiego, którego akurat ja musiałem udawać.
Nagle słyszymy
- Jasiu, przytulimy się ?
- No dobra, Olu :)
Na chwilę się objęli, bawią się dalej w ganianego. Po dłuższej chwili, chyba odrobinę się zmęczyli, stanęli na chwilę. Ola, w końcu mała kobietka, ponawia temat
- Przytulimy się jeszcze na chwilę ?
- Nie, Olu, wystarczy dzisiaj.
W końcu ileż można ;)

wtorek, 8 kwietnia 2014

Makieta - pastwisko

Powoli rzeźbię makietę pastwiska dla krówek. Opornie mi to idzie, ciągle robota jest odkładana, bo czas zmęczenie lenistwo.
Przyznaję, że poległem na temacie wysokiej trawy na dużym obszarze. Zupełnie nie ta technika.
Metoda żyłki wędkarskiej jest dobra na pojedyncze kępki rosnące przy płocie. Wygląda nieźle, ale pokryć tym duży obszar gęsto i równomiernie - robota głupiego.  W dodatku trawki są zbyt sztywne, a to jest makieta do zabawy, a nie stania w gablocie. Metoda drobnych nitek - nitki nabierają całe kleju, sztywnieją i leżą zamiast stać.  I wyszedł teren płaski. Pewnie najłatwiej byłoby przykleić kawałek odpowiednio pomalowanej wycieraczki. Na przyszłość spróbuję to zrobić inaczej. Teraz trudno, do zabawy wystarczy. Chyba że coś szybkiego wymyślę...
W ramach ograniczenia powierzchni trawiastej powstało kilka kretowisk.
Bańki na mleko gotowe, podrdzewiałe, przybłocone, za to w środku bielutkie ciepłe mleczko.
Gałąź na drzewo gotowa, czeka na przyklejenie zielonych liści. Z jabłek rezygnuję. A może nie ?
Znalazłem niewielki głaz narzutowy. Nawet dwa. I kusi mnie trzeci. Jak coś robić, to z rozmachem. Czy zlodowacenie obejmowało też Holandię ?
ławeczka brudna jak przystało na ławeczkę nad rzeczką.
Kwiatki z goździków posadzone. W końcu mamy wiosnę. Jak Jasiek je zobaczył, pierwszym pytaniem było "Tata, a krówki mogą zjeść kwiatki ?".

Czyli prace zostały wznowione pełną parą :) Do świąt muszę skonczyć i już.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Muzeum Kolejnictwa

Co by tu zrobić ze słoneczną wiosenną sobotą ?
Bieżącym tematem była przywieziona przez Babcię kolejka elektryczna, więc naturalnym pomysłem było Muzeum Kolejnictwa.
Byliśmy tam jakiś rok temu. Było fajnie, wchodziliśmy do różnych wagonów i lokomotyw, biegaliśmy między nimi, oglądaliśmy ogromne koła, kręcił wajchami i zaworami, obaj byliśmy bardzo zadowoleni. Ale to było raczej na zasadzie: pobieragać, podotykać, pokręcić.
Teraz - trochę podrósł już i dojrzał - od progu pełen zachwyt, nie wiedział, w którą stronę patrzyć.
- Tata, patrz, jaki fajny model lokomotywy ! A ten jeszcze lepszy ! I tutaj, patrz, koń ciągnie pociąg ! Zrób mi przy nich zdjęcie ! Chodź zobaczyć tamte !
Oczopląs i ekstaza. Patrzył, oglądał, liczył koła i kominy. Wszystko go interesowało, wszystkim chciał się pobawić. Zachwyt i zainteresowanie. Obejrzeliśmy pociągi z różnych okresów i przeszliśmy do tzw skansenu.
- A będziemy mogli wejść do pociągów ?
Na szczęście kilka jest udostępnionych do zwiedzania "od środka". Muzeum okazało się fajniejsze od placu zabaw. Wokół sami tatusiowie z synami w wieku mniej więcej jaśkowym, więc Junior szybko sobie towarzystwo do zabawy znalazł. Utknęli w którejś z lokomotyw i zaczęli wspólną zabawę. Nie chaotyczne bieganie i szarpanie dźwigni, każdy sobie, ale właśnie wspólną zabawę. Tylko było słychać ich pokrzykiwania
- Sprawdź, czy na torach nie ma kamieni.
- Hamujemy, człowiek na torach !
- Możemy jechać, sypcie węgiel, Tata, otwórz palenisko.
- Stop, dworzec. Pasażerowie, proszę szybko wsiadać, pociąg odjeżdża do Wrocławia
- ...
I nieśmiałe pytania któregoś z ojców
- Synku, wyjdziemy stąd dzisiaj ?
- NIE ! - padała niezmienna odpowiedź :)

W końcu wyszli... Idziemy dalej.

Pociąg pancerny nie wzbudził zainteresowania. Może dlatego, że nie można do niego wejść ?  Albo strzelaczki były schowane pod brezentem ? Za to ja sobie, trochę w biegu, obejrzałem ten rarytas. Za kilka lat pewnie Jaśka zafascynuje stalowy potwór. Może lepiej by się prezentował w plenerze, przy wlocie do schronu kolejowego, jaki kiedyś gdzieś w polskich lasach widziałem ?

W biegu go obejrzałem, bo Jasiek gnał ku tzw. wagonowi motorów SNileśtam. Czyli kolejnemu pociągowi, w którym można się świetnie bawić.  Z nową grupką kilkuletnich miłośników kolei szybko opanował kabinę maszynisty. Ku szczęściu i uldze tatusiów, kabina nie zawierała ciężkich klap paleniska mogących przyciąć palce, a jedynie wajchy i przełączniki. A przede wszystkim - ławki dla pasażerów, których rola została im przeznaczona. Chwila oddechu :)

Po dłuższym czasie udało mi się przekonać do wyjścia na peron. Zanurzyliśmy się jeszcze na chwilę w świat makiet. Oczywiście musieliśmy każdą włączyć, zobaczyć jak jeżdżą pociągi.
- Tatuniu, kupisz mi taką makietę ?
Trafił w czuły punkt :)
- Nie Jasiu, nie kupimy. Sami zrobimy !
- Super ! Dzisiaj ?
Mogłem się spodziewać takiej reakcji... Kiedyś na pewno spróbujemy sił w tej dyscyplinie :) Musimy tylko popracować nad Najwspanialszą z Żon. Żeby z miejsca nie ostudziła naszych zapałów kategorycznym
- A gdzie to postawicie ?
I krótkim
- Ile kosztuje taki wagonik ?

Po jakichś dwóch godzinach zacząłem kierować Syna delikatnie ku wyjściu.
- Tata, ale mi się jeszcze nie znudziło !
To doskonale wiem. Jednak czekały nas jeszcze zakupy. Musiałem mu za to solennie obiecać, ze niedługo znowu tam pójdziemy.
- Czyli jutro ?

Wiedziałem, że Juniorowi tam się spodoba. Ale nie spodziewałem się, że aż tak :)

niedziela, 6 kwietnia 2014

Ptaków śpiew

Rozpoczęliśmy sezon na działce u znajomych. Ola zaprosiła Jasia, więc pierwszymi słowami po otworzeniu oczu następnego ranka było
- Ale na pewno pojedziemy dziś na działkę do Oli ?
Powtarzane mniej więcej co 15 minut do chwili wyjazdu. Nie było wyjścia. Jedziemy. Wjeżdżamy w las, skręcamy w dróżkę dojazdową, uchylam okna w aucie. I nagle zachwycone
- Tatuś, słyszysz ? Ptaki śpiewają !
W zimie raczej ich nie było. Poza tym mieszczuchy jesteśmy, dla nas wróbel czy gołąb to już dzika przyroda. Muszę Młodego jak najczęściej za miasto wyciągać, żeby poznał i polubił ten świat. I umiał rozróżnić chociaż świerk od dębu czy żyto od owsa. Planowane hasło wiosny to "poznajemy przyrodę".
Na początek pokazałem mu odchody jakiejś sarny. Chyba sarny...