sobota, 11 października 2014

Trzy kropki

Akurat, przełamując rutynę codzienności, wypadło mi zaprowadzić Jaśka do przedszkola.
- Tata, ale nie pójdźmy tą drogą co chodzę z Mamą, musimy pójść tamtędy gdzie są trzy kółeczka !
Ki czort ? Jakie kółeczka ?! Fakt, mamy swoją drogę do przedszkola, ulicą zamiast przez podwórko, kupujemy zawsze w warzywniaku Misia Lubisia, ale trzy kółeczka ? Podejrzewam problem, zobaczymy, na razie idziemy.
Dochodzimy do przejscia przez ulicę. Takiego ze światłami. Na słupku sygnalizacji jest zamocowane żółte pudełko. Z przyciskiem. Pewnie służącym do przyspieszenia zielonego.  Nigdy nie rozgryzłem tego ustrojstwa ;)
- Tata, patrz, tu są przecież trzy kółeczka, widzisz ?
Faktyczne. Na żółtej obudowie nad przyciskiem jak był są trzy czarne kropki.

Dziecko zupełnie inaczej widzi świat. Czasem próbuje patrzeć jego oczami. I wiem, że ledwie się przybliżam do jego perspektywy. A rzeczy ciekawych już pewnie nigdy nie odróżnię od zwykłych.

piątek, 10 października 2014

Krawat

Jasiek przyszedł do mnie z centymetrem krawieckim. Przyłożył mi go do szyi i mierzy w dół.
- Jasiek, co Ty właściwie robisz ?
- Mierzę Cię.
- A po co ?
- Bo muszę Ci zamówić na Allegro krawat w myszki, i muszę wiedzieć rozmiar !
Już myślałem, że fascynacja metrologią się odezwała. A tu jednak chce mi po prostu image zmienić...

czwartek, 9 października 2014

Mama chce spać

Sobota. Siódma rano. Może chwila przed. Coś z impetem wpada do łóżka.
- Cześć Tata ! Już nie spię, wstawaj, pobawimy się !
- Jaśku... Czemu tak wcześnie... Może dziś Mamusię zbudzisz ?
Wiem, zagrałem nie fair. Wrednie. Przez sen, w pełni obudzony pewnie bym się tak nie odważył. Jasiek wybawił mnie jednak z kłopotu.
- Mama chce jeszcze pospać, Ty wstań się pobawić !
Jakie On wzorce z domu rodzinnego wyniesie ???

środa, 8 października 2014

Pociąg pancerny

Słoneczna niedziela. Atrakcja. Nie podejmuję się stwierdzić, czy większa dla mnie, czy dla dziecka. W każdym razie idziemy całą rodziną. Dla wzmocnienia efektu, jedziemy SKMką. Czyli w języku jaśkowym "Emilką szalącą".
Kierunek - Muzeum Kolejnictwa.
Małżonka Najmilejsza coś tam wspominała, że dwa razy w roku to Ona może pójść obejrzeć pociągi, ale niekoniecznie co miesiąc :) Dała się jednak namówić.
Wchodzimy. Poprzebierani żołnierze, znaczy rekonstruktorzy, spacerują. Fajnie. Dostaliśmy z Jaśkiem po hełmie na głowy. Jeszcze fajniej. Wchodzimy do pociągu pancernego. Rarytas na skalę europejską. Taki czołg na torach, tylko trochę większy. Przedział załogi spory. Rozglądamy się. Ja muszę spojrzeć w każdy kąt. Jasiek musi spojrzeć przez każdy otwór obserwacyjno-strzelniczo-wentylacyjny. Chociaż chwilami mam nieodparte wrażenie, że jestem bardzej zainteresowany niż on. Ale pocieszam się, że na razie zbiera pierwsze wrażenia, a za kilka lat przyjdzie czas na dyskusje o rodzajach dział, konfiguracji pancerza i możliwościach bojowych ;) Wchodzimy do wieżyczek strzelniczych, celujemy w niebo. Niestety, nie da się niczym poruszač i pokręcić. Za tu już wiemy, po co mamy hełmy na głowach :) Nisko, ciasno, stuk puk o żelazny sufit, ściany, śruby. Nacieszyliśmy oczy żelaznymi płytami, wychodzimy. Nie potrafimy tylko Najpiękniejszej odpowiedzieć, co jest fascynującego i ciekawego w tej żelaznej konstrukcji. Cóż, chyba to samo co w bajkach o księżniczkach, czyli niespełnione marzenia o męskich przygodach.

Wyszliśmy. Rozpoczęła się inscenizacja krótkiej scenki. Z lat tużpowojennych. Czyli próba ataku na pociąg i zdobycia kilku skrzynek amunicji przez tzw wyklętych. Czyli Armia Czerwona, czy raczej wojska NKWD vs tzw banda NSZ. Mniejsza o historyczne niuanse. Grunt, że Jasiek patrzył zachwycony, jak żołnierze spacerują, strzelają, jest akcja. Coś nowego zobaczył, coś mu może w głowie zostać. Ja patrzyłem z mniejszym zachwytem. Wybuchł granat. I co ? I nic. Dwie, trzy minuty bezruchu. Żadnego ataku. Sołdat z niebieskim otokiem na czapce jak gdyby nic spaceruje wzdłuż wagonu. Dynamika akcji ;) O, wreszcie coś na horyzoncie. Kilku partyzantów, w nienagannych mundurach nadjeżdża na motocyklu, kilka strzałów, krasnoarmiejec gwiżdże alarmowo schowany pod wagonem, NSZowcy przekładają skrzynki z amunicją na wózek przy BMW z radosną rejestracją Wehrmachtu. Potem... Wreszcie znaleźli się rosyjskojęzyczni. Kilka strzałów, zamieszanie, ranny, akcja się rozwinęła :) I końcowy meldunek sołdata składany dowódcy. Czemu po polsku ?! Czemu "Panie dowódco !" zamiast "Tawariszcz komiendant !" ?! I czemu nie dostał tradycyjnie w pysk ? Albo chociaż nie padło oczekiwane "Job Twoju..." ?! Napięcie siadło momentalnie. Ale dzieciaki były zadowolone. Coś się działo, i w dodatku zobaczyły żołnierza biegnącego "w takich fajnych kaloszach". Czyli walonkach ;)

Idziemy dalej. Jest atrakcja. Przyjażdżka starym motocyklem o praskich numerach rejestracyjnych. WH... Dziwnie pokrywających się z numerami Wehramachtu ;) Czegoś takiego przepuścić nie możemy. Jasiek do wózka, ja na tylne siodełko, i jazda. Junior ma poważną minę, cały skupiony i przejęty. Mina poważna. Znaczy, chłonie wrażenia :) Pewnie sam by chętnie pokierował. A ja udaję chojraka mimo, że na siodełku sprężynowym faluje jak w kajaku podczas sztormu ;) Utrzymać się na nim chyba równie trudno...

A na koniec, na końcu bocznicy z lokomotywami, w ostatnim wagonie towarowym... Rekonstruktorzy urządzili strzelnicę dla tłumu zwiedzających. Nie ma dyskusji, trzeba postrzelać. Tym razem ja sobie tą atrakcję jednak odpuściłem. Niech Najwspanialsza też ma coś z życia ;) Nie chciała wejść do pociągu pancernego, z motocykla nie wiedzieć dlaczego zrezygnowała, niech sobie przynajmniej postrzela. Czasy niepewne, nie wiadomo, kiedy ta umiejętność się przyda ;)
Zapoznali się z bronią, przyjęli postawę... Dla Jasia to nie pierwszyzna, trzymał gnata jak stary wyjadacz :) Obojgu chyba udało się trafić w tarczę, nie jest źle, Ojczyzna kształci swych obrońców ;)

Tyle atrakcji na jedno niedzielne przedpołudnie..  Mieliśmy nadzieję, że Jasiek po prostu zmęczony padnie. Jak zwykle nadzieje okazały się płonne...

wtorek, 7 października 2014

Ceramika bolesławiecka

Ostatnio jesteśmy zachwyceni ceramiką z Bolesławca. Niby świetnie znana, niby od zawsze obecna, a jednak odkryta na nowo. Trochę dzięki nowym wzorom, trochę... nie wiem na ile była dostępna i znana poza Dolnym Śląskiem.
Ktoś znajomy pochwalił się filiżanką. Najmilejsza zapragnęła podobnej. I o dziwo otrzymała ją z jakiejś okazji. Potem przypadkiem kupiliśmy dwa kwieciste kubko-garnuszki na pamiątkę kolejnego pobytu w mieście mym rodzinnym, pod wrażeniem ich uroku. Przy okazji sprawiłem sobie nowy kubek do pracy na kawę. Najbardziej klasyczny, w okrągłe niebieskie stempelki. Miałem już serdecznie dosyć dotychczasowego z pingwinkiem. Przekazałem go synowi, wzbudzając jego zachwyt :) I zapragnąłem mieć też talerzyk. Znudziło mi się jedzenie śniadania na rozwiniętym woreczku i papierze śniadaniowym.
Wybraliśmy się więc we trójkę do miasta na zakupy. Sklepik specjalistyczny jest, wchodzimy. Z Młodym. Niby już duży jest, umie się zachować. Przynajmniej czasami. Akurat nie był to dzień, w którym to "czasami" może mieć zastosowanie. W sumie to mu się nie dziwię. Nowe miejsce, trzeba wszystko obejrzeć. W dodatku na półkach mnóstwo ciekawych i ślicznych gadżetów. Sam oczopląsu dostałem i nie wiedziałem, w którą stronę patrzeć. Pensję można tam bez problemu zostawić. Łącznie z ewentualną premią ;)
Więc Jasiek wpadł do sklepu. Pełnego kruchej porcelany ustawionej na półkach. Energicznie, jak to on, z domieszką chaosu. I zaczął biegać wąskimi przejściami między regałami, zdejmować z półek i podziwiać filiżanki, talerzyki, figurki i lichtarzyki ustawione w rzędy i wieże. Głośno wyrażać zachwyt
- Patrzcie rodzice jakie piękne !
Wszystko kruche i delikatne. Właściwie robił to samo co my, też dostaliśmy tam oczopląsu. Tylko... On miał ruchy mniej składne. Bardzej chaotyczne i żywiołowe. Mniej skoordynowane i precyzyjne. Nam od razu wyrósł nerw wewnętrzny, rozedrganie. Szybko bez sensu analizowaliśmy potencjalne straty, stan konta, szacowaliśmy ile trzeba będzie zapłacić za regał stłuczonych talerzy. O dziwo, nic nie przewrócił, nic z rąk mi nie wypadło. Jednak mi nerwy nie wytrzymały, zdolność koncentracji spadła poniżej zera. Wyszliśmy. Po prostu.

Najdroższa wróciła w spokoju wybrać dla mnie talerzyk. A my dwaj w międzyczasie, dla ukojenia nerwów, oglądaliśmy na wystawie galerii obok jakieś tajskie figurki słoni...