sobota, 17 listopada 2012

Na parkingu

Wybraliśmy się kiedyś w gości. Niedaleko, śnieżną porą. Parkowanie, 100 metrów do bramy, śnieg prószy, wiatr, trochę nieprzyjemnie. Autko świeże lśniące błyszczące, cud techniki limuzyna. Przebrnęliśmy śnieżycę, dobijamy się domofonem do celu. I pierworodny ni z gruszki ni z pietruszki rzuca od niechcenia "Tatuś, zamknąłeś auto ?".
????
Przestałem być pewny czegokolwiek. Odruch wycwiczony, automatyczny, bez rejestrowania faktu, gestu w pamięci. Męski niepokój o zabawkę, o powód do dumy, gadżet podbudowujący ego. I brnę przez śnieg i zajęć z powrotem sprawdzić. Oczywiście był szczelnie zamknięty.

Młody dowcipniś, na własnej krwi wyhodowany.

piątek, 16 listopada 2012

Gonimy lisa

Jest taka gra, zabawa tradycyjna angielskich dżentelmenów. Pogoń za lisem. Może za lisią kitą. Święto myśliwych, tradycja, nie mędrkuję, Szwagier tu jest dla mnie autorytetem 

Pierworodny może gdzieś o tej gonitwie zasłyszał. Raczej nie wyczytał. Przetworzył po swojemu, dostosował do dostępnych fantów. Zaordynował, że mam mu dać swoją czapkę. Taki kaszkiet do płaszcza. Założył na głowę. Czarny kaszkiet na zielonej czapce, wiązanej pod brodą. Fajnie. Skojarzył mi się z królową Boną  Idziemy. Pada hasło "Nigdy mnie nie dogonisz, uciekam Ci w czapce". Mi dwa razy powtarzać nie trzeba. To go gonię wzdłuż bloków, śmiech odbija się echem od cegieł kamienic wokół podwórzy studni, od wielkich płyt epoki gierkowskiej. Jednak dorobiłem. Zerwałem czapkę, włożyłem na swój czerep. Uciekam truchtem. "Michu, stój, nie możesz". Hmm, muszę dać się złapać. Ściąga mnie za rękę w dół. Znaczy, muszę się schylić. Przejmuje kitę. Tfu, czapkę. Kiedyś już w pracy z rozpędu mówiłem, że muszę już wyjść, bo mi ibobus ucieknie.. I tak w kółko. Dopóki nie dotrzemy do huśtawki, ma której musi się hustac tak wysoko, jak dziewczyny.

czwartek, 15 listopada 2012

Kałuże

Młody niedawno wymyślił nowa zabawę. Chodnik nie jest idealny, ma dziurki, dołki, wgłębienia, w których tworzą się mikrokałuże. Takie, że może dwa palce się zmieszczą. Dorosłe palce. Punkt widzenia i skala potomka są ciut inne. Obcas, pięta się mieści. Celuje więc, przymierza w skupieniu. Trafiony ! Z precyzją zegarmistrza. Grzebie jak kura, we wszystkie strony. Czyżby bawił się w pogłębiarkę ? Nie. Aaa, rozumiem. Wydłubuje wodę. Na zewnątrz, żeby dołek był pusty, suchy. I następny. I jeszcze jeden. Przy dwudziestym przestałem liczyć...

środa, 14 listopada 2012

Oszcządzam

Jak chyba wspominałem, Młody kolekcjonuje w skarpecie dwójaki. Pieniążki przydatne, pasują do bujających się autek i zwierzątek w sklepach, wózków w marketach. I do tego są śliczne dwukolorowe. Dlatego byłem w lekkim szoku, gdy nagle się przy jakiejś okazji uparł, że nie chce dwójaka tylko piątaka. Uparł się na całego, wykorzystując pełen wachlarz środków perswazji.
Gdy już szczęśliwy niósł w dłoni piątaka, zacząłem kombinować, w czym rzecz. Może zapragnął jakiejś zmiany w swoim życiu ? Kto pyta nie błądzi.
- Synuś, a po co Ci piątak ?
- Muszę zbierać w skarpetce.
Mam cichą nadzieję, że ma cel a nie ciuła dla samego ciułania. Kierunkuję pytanie.
- A na co zbierasz ?
- Na nowe Volvo...
Ups. Intryguje. Przecież stare jest super i ulubione.
- A po co nam inne Volvo ?
Eliminuje z tematu słowo nowe. Gram w Lotto, ale raczej nie spodziewam się większych wygranych niż dycha rocznie 
- Bo to jest już za małe.
Fiu fiu, czyta w moich myślach ? Synuś parę centymetrów wyrósł
Idąc tym tropem, sprowokowałem syncia, by powtórzył swoje kwestię przed najwspanialszą z żon. Taki mały męski teatrzyk. Dziecku się nie odmawia 

Kobiety jakoś inaczej rozumują... Powrót na ziemię był szybki. Może częściej będę kupował Lotka ?

wtorek, 13 listopada 2012

Biegiem

Mój syn. Trzylatek. Chodzić nie umie. Biega, cwałuje, pędzi, galopuje, gna, skacze, goni... Chodzić ? Może kiedyś i tego się nauczy. Od dwóch lat w pionie jeszcze to mu się nie zdarzyło.
W drodze z przedszkola zaczął urządzać wyścigi. Trochę mi to na rękę, jesteśmy w domu o połowę czasu szybciej. Przy okazji kondycję poprawie. Ale jak wygląda facet w płaszczu, z teczką, parasolem, truchtający obok szkraba ? Śmiejący się przy tym głośno i pokrzykujący "Goń mnie !".
Najpierw młody wyrywa do przodu z okrzykiem "Nigdy mnie nie dogonisz !". Truchtem za nim. Czasem półsprintem. Doganiam. A jednak mi się uda  A on nie gra fair ! Odpycha mnie rękami, zanosząc się od śmiechu. W końcu mi się udaje, a on rechocze. Moja kolej. Gnam do przodu. Chwila wahania, może daje mi fory ? Już galopuje za mną. Wyprzedza. Rechot z zarumienionej buźki. I tak w kółko, co trzydzieści metrów zmiana prowadzącego.

Tylko czasem uzna, że musi odsapnąć. Rozsiada się na trotuarze. Czasem kuca. Lub klęka. Czasem zaczyna w tej pozycji śpiewać. Brakuje tylko karteczki "Zbieram na lekarstwo dla chorych rodziców" 

Albo dla relaksu postanawia sfotografować owieczkę. Daje mu komórkę już bez dyskusji. Dostosowałem się. Rzut owieczka na ziemię. Pstryk. Makro owieczki gotowe.

I po chwili pędzimy dalej. Ledwo zdążam chwycić zwierzaka za łapkę...

poniedziałek, 12 listopada 2012

Za rączkę

Skąd mu się te pomysły biorą ?
Żyję nadzieją, że to przejawy inteligencji nie cwaniactwa. Ale w tyle głowy siedzi burzące spokój "nie masz cwaniaka nad warszawiaka" ... Pierwszy w rodzinie rdzenny. I nie do końca wiem, czy to powód do dumy, czy wstydu.

Względy bezpieczeństwa i tzw. zasady wskazują konieczność chodzenia z rękę. Przynajmniej w pewnych sytuacjach, okolicznościach podwyższonego ryzyka. Przejście przez ulicę, chodnik wzdłuż ruchliwej, garaż gdy nadjeżdża samochód.
Nie wiedzieć czemu, pierworodny potrafi wykazać się dużą inwencją, by tego uniknąć. Często po prostu przyziemnym fochem. Ale potrafi też błysnąć.
Kiedyś, z na pewno istotnego powodu, rzuciłem
- Daj rączkę.
Z powodu błahostki czy własnego widzimisię takich propozycji nie czynię. Szkoda czasu, nerwów. Zgodnie z zasadą oszczędzania energii. Odkryłem jakiś czas temu, że podstawowe zasady przetrwania zapożyczone z tzw. literatury łagrowej doskonale sprawdzają się przy obcowaniu z nadenergicznym potomstwem.
W odpowiedzi słyszę, bo czego innego można się spodziewać, lakoniczne
- Nie mogę.
Pewnie trzyma w ręce jakieś skarby - kamyk, pieniążek, zgnieciony listek. Ewentualnie ma brudną rączkę i nie chce mnie pobrudzić. Nie spieszyliśmy się, postanowiłem zgłębić temat. Po co od razu przechodzić do rozwiązań siłowych. Może się czegoś dowiem, zgłębię psychikę dziecka, poznam jego potrzeby.
- Przecież już SIĘ trzymam.
Intrygujące. Rzut oka w dół. Wszystko jasne. Jakie to samodzielne. Trzyma se jedną dłoń w drugiej, dumnie, ba, lekko hardo, patrzy mi w oczy uważając temat za zamknięty.

I co z takim zrobić ? Nie sposób się w takiej chwili nie roześmiać. Baczny mały obserwator nie przeoczy chwili słabości. Precedens więc powstał. Konsekwentność w jednej sekundzie bierze w łeb. A on to na pewno zapamięta...