sobota, 5 kwietnia 2014

Orzeł i Legiony

Jesteśmy gdzieś na mieście, przechodzimy koło poczty. Nagle słyszę pytanie "z dołu"
- Tata, a tam na budynku to jest polski orzełek ?
A jaki inny ? Wychowanie patriotyczne przynosi efekty.
- Tak synku, polski. Niemieckie były czarne - nie mogłem się powstrzymać od tej uwagi, lekko ironicznej, w końcu to miasto Powstania ;)

Jedziemy sobie autem, w głośnikach muzyka niekoniecznie dla czterolatka. I z tylnej kanapy dobiega mnie pytanie
- A kto to byli legioniści ?
Ha, czas na kolejny wykład historyczny ! Pradziadek mój był w Legionach, więc jest jakiś punkt zaczepienia. Gadu gadu, żołnierze,  walczył o wolną Polskę itd itp
- A co to znaczy wolną, kiedy jest wolna Polska ?
Jak to wyjaśnić czterolatkowi ?
- No... Żeby Polska żyła i żebyśmy mogli mówić "po normalnemu" i żebyś mógł być Jasiem a nie Hansem czy Wanią...
- Acha, to dobrze. Ale Wania to ładnie brzmi.
Kolejny rusofil w rodzinie rośnie ;)
- A z kim Ci żołnierze walczyli o Polskę ?
Tu mnie ma. Wiem, że dąży do konkretów. Wiem, że powinienem mu opowiedzieć o złych ludziach, którzy chcieli dziadków skrzywdzić. Ale On zapyta, skąd źli przyszli. Skracam więc ścieżkę. Wbrew idei zjednoczonej Europy, gdzie "wszyscy ludzie będą braćmi"
- Z Niemcami, synku.
- Acha.
I tak przekazuję dziecku antygermańskość o tysiącletniej tradycji.  Pomijając osadnictwo niemieckie wzdłuż Wisły, prawa lokacji miast, bogactwo kulturalne mieszanki społecznej Gdańska, Śląska, nieokreśloność narodową Kopernika czy nawet praprababcię z domu Szulc czy Szwarc Muszę kiedyś nawiązać do pozytywnej współpracy, żeby mi jakiś ksenofob nie wyrósł w domu. Ale niełatwo pokonać zaszczepione w dzieciństwie widzenie świata, w szkole i książkach dominujące w mojej młodości.
Wiem, że na pewne sprawy, tematy, jest dużo za wcześnie. Ale czasem mnie męczy dylemat, konieczność godzenia sprzeczności. Przezwyciężenia doświadczeń historycznych z europejskim brakiem uprzedzeń. Przy zachowaniu pamięci i zasady ograniczonego zaufania. Mimo wszystko tą zasadę trzeba zachować, żeby znowu nie paść ofiarą na planszy wielkich i silnych.

Następnego dnia u znajomych na działce Jasiek nagle z przejęciem i dumą zaczął opowiadać Oli
- A wiesz, jak Polska była kiedyś w niebezpieczeństwie to mój pradziadek walczył w legionach żeby Polska była cała i zdrowa !
W oczach Babci Oli dostrzegłem podziw dla Jasia i Jego rodziców :)

Jak tak dalej pójdzie, wyrośnie mi w domu jakiś prawicowiec. Muszę mu wiedzę rozrzedzić i innymi treściami ;)

piątek, 4 kwietnia 2014

Wypadkowy dzień

Oj, tego dnia Junior miał pecha.

W sumie ja też, bo niby sobota, a ten o 6:15 zarządził pobudkę. Nici z odespania tygodnia, nici ze spokojnej porannej kawy...
A potem było już tylko gorzej :)

Wracając z zakupów spotkaliśmy pod domem Olę, psiapsiółkę z przedszkola. Więc ja sobie plotkuję z Jej mamą i babcią nad siatkami, dzieciaki biegają wokół, na zmianę bawią się w berka czy chowanego. Nagle kątem oka widzę niespodziewanie szybko przemieszczający się obiekt. Taka genetyczna pozostałość po czasach polowań na mamuty - poza głównym polem wzroku oko jest bardzo wyczulone na ruch. Pewnie kiedyś ratowało to życie ;) Dziewczynka na rolkach. Cholera, na kursie kolizyjnym z Jachem ! Krzyknąć nawet nie zdążyłem - bach - lecą
- Jachu odrzucony na plecy
- rolkarka do przodu, machając nogami i starając się nie trafić rolką w ofiarę
Leżą. Ona przerażona. Lecę do Młodego, szczęśliwie głową nie rąbnął w chodnik, wstaje - znaczy przytomny. Krwi brak, kończynami rusza. Przytulam, pytam co i jak. A ten po swojemu zgrywa twardziela. Szczególnie, że Ola patrzy ! Łzy przełyka, mina w podkówkę, w środku Jasia ryczy pełną parą, ale na zewnątrz za wszelką cenę stara się utrzymać fason. "Wszystko OK, nic mi nie jest...". Lekkie otarcie na szyi, pewnie o rolkę zahaczył... Zagoi się, grunt, że glowa oko zęby całe. Lekko zdezynfekowałem rankę, nawet nie jęknął że  szczypie. Twardy jak Chuck Norris ;) Po takiej przygodzie czas do domu.
I pod drzwiami zaczął, że trochę szczypie. I zęby go bolą, więc nie może jeść obiadu i będzie głodny . Po przekroczeniu progu nerwy w końcu puściły... Zaczęło go boleć wszystko włącznie z paznokciami. Strumień łez zaczął wzbudzać obawę o zalanie sąsiadów z dołu. On musi ubrać piżamkę i leżeć w łóżeczku. W dodatku na horyzoncie pojawiła się przerażająca wizja plasterka. Pół godziny człowieczka uspokajałem.
Potem odstawiliśmy auto do garażu. Z powrotem musiałem nieszczęśnika nieść "nabaranie". Ponad 20 kilo nieszczęścia. Bolały go paluszki od nóżek...
Potem, już w domu, stwierdził nagle "już mnie szyja nie boli ! Miałeś rację że przestanie" - pełna satysfakcja ! Za to co 15 minut do wieczora kazał mi sprawdzać, czy na pewno już się ranka zagoiła...

Już jak go "przestało boleć" usiedliśmy do obiadu. Nie wiem jakim cudem. Patrzę, zsuwa się z krzesła, bach na podłogę. Już sam nie wie, czy płakać czy nie. Szczęśliwie po chwili stwierdza "To żaden wypadek po tamtym z panią na rolkach".

Wystarczy na jeden dzień. Mnie tylko - sam nie wiem, czy martwi czy denerwuje - że Jasiek nie chce powiedzieć, czy coś mu jest przy takich wypadkach. Z jednej strony fajnie, że nie roztkliwia się i próbuję dzielnie znieść ból i strach. Ale ja po prostu czasem muszę wiedzieć, w co się uderzył i czy go boli. A nie usłyszeć "w porządku nic mi nie jest" przez zaciśnięte zęby. Tym razem w dodatku ustalił, że to będzie nasza tajemnica i nic mamie nie powiemy. Dziwne. Owszem, kilka razy miał tzw poważną rozmowę, gdy przez nieposłuszeństwo gdzieś się wyrżnął. Może to jego ambicja i metoda na uniknięcie gledzenia staruszków ? A jeszcze nie rozróżnia, kiedy faktycznie sam sobie jest winien, a kiedy - po prostu miał pecha. Trzeba popracować nad tematem.
Poza tym panicznie boi się opatrywania. Tzn jak jest silnie przestraszony da sobie zrobić wszystko. Ale jak szok pierwszy minie - histeria "Tylko nie plaaasteereeeek !!!!!". Ja rozumiem, że woda utleniona szczupie. Że zdjęcie plastra potrafi zaboleć. Zwłaszcza na ręce z włoskami - toż to prawie depilacja. Też tak w sumie miałem. Ale czasem trzeba i już. Musimy przepracować i ten temat. Bo jak krew kapie to trzeba i już.

Ech, nikt nie mówił, że będzie łatwo :)

czwartek, 3 kwietnia 2014

Zabawa w strażaków

Dawno już nie bawiliśmy się strażakami. Pewnie trochę ponad tydzień :) Jasiek sobie przypomniał, wyjęliśmy akcesoria na środek pokoju i przystąpiliśmy do akcji. Zwyczajowo ogniem zajął się mały domek. Wszystkie wozy strażackie ruszyły do akcji. Komendant stał na skrzyżowaniu i kierował drużynami strażackimi. Tym razem mieliśmy już pełną koordynację działań. Talent organizatorski syna mnie zadziwił. Przejął dowodzenie, każdemu ze strażaków wyznaczył miejsce do gaszenia. Ba, nie pozwolił mi zacząć gasić póki wszyscy nie byli na swoich miejscach. Może dzięki temu akcja przybiegła bardzo sprawnie i już po chwili pożar był ugaszony ?

Drobna refleksja, gdy spojrzałem na teren zabawy, mnie naszła. Zawsze patrzyłem na potężne zestawy Lego z myślą - chciałbym taki Jaśkowi sprawić, chciałbym sam się takim pobawić. Tak samo patrzyłem na obrazki i filmiki reklamowe klocków. Myśli te były tak samo realne jak te o nowym Ferrari czy wyprawie życia do, powiedzmy, Kongo czy Mongolii. A tu - spojrzałem na nasz teren zabawy - niby trzy czy cztery zestawy najwyżej z półki średniej - i proszę, akcja jak z pięknej reklamy :) I przyznam - kawałek ulicy cenę ma bezsensownie wysoką - ale ileż wnosi do zabawy ! Cóż, zawsze taki chciałem mieć ;)

Ludzików nam się trochę namnożyło. Chyba pączkują w nocy. Każdy ma trochę inną twarz. Jasiek każdego rozróżnia, i ich nazwy wprowadzają mnie w - no, śmiech bierze. Tak więc mamy
- Panią Strażaczkę
- Strażaka Spoconego - faktycznie ma krople potu na czole
- Strażaka z Kłujakami - taki nieogolony do końca
- Strażaka z Długimi Kłujakami - znaczy brodaty
i kilku innych jeszcze nienazwanych :)

Zabawa była świetna. Warto czasem podążyć za wyobraźnia dziecka i zanurzyć w świecie dzieciństwa. Relaks doskonały :)

środa, 2 kwietnia 2014

Piękny sen

Godzina... Środek nocy. Coś koło 4 nad ranem. śpię smacznie. Nawet chyba coś mi się śni. Z błogostanu wyrywa mnie krzyk
- Tataaa !!!
Chwilę trwa, zanim ogarnę jawę na tyle by stwierdzić, że to Jasiek za ścianą. Nie, to nie sen. Nie cichnie. Nasila się. Nie jest to też okrzyk rozpaczy i wzywania pomocy. Raczej z gatunku "czemu śpisz z Mamą a nie koło mnie na podłodze ?". Zerkam na zegarek. Czwarta. Już pewnie nie zasnę....
- Tatoooo !
Czy On nie może raz Mamy zawołać ? Głupio udawać, że to nie do mnie. Zresztą, pójdzie Najpiękniejsza to się dowie, że ja byłem wołany, nie ona. Człapię, koniec nocy dla mnie. On, o zgrozo, siedzi. Całkiem przytomny. Gryzę się w język, by nie wycedzić "czego ?!". Patrzę. On widzi.
- Tatuś, wiesz jaki piekny sen przysłały mi kruki Odyna ?
Patrzę dalej. Wolę się nie odzywać. Mógłbym być niemily.
- Śniło mi się, że pracuję w przedszkolu jako pani nauczycielka !!!

Zrozumiałem, że to było dla Niego tak ważne, że musiał natychmiast mi to opowiedzieć :)

wtorek, 1 kwietnia 2014

Pożyczony króliczek

Odbiór z przedszkola. Wybiega z sali. W ręce trzyma jakiegoś nieznanego mi pluszowego królika.
- Cześć Tata, idę od razu do szatni !
- Czołem. A co to za zwierz ? - zdążyłem spytać zanim w pośpiechu zniknął w szatni. Lekko zbity z tropu pędzi ku mnie
- Majeczka mi pożyczyła. Szybko schowaj, żeby nie uciekł.
I szybko otwiera mi plecak, wsadza zwierza i zapina zamek
- Zapnę go żeby nie zmarzł i nikt go nie zobaczył.
Jakoś tak dziwnie się spieszy i nerwowo rozgląda na boki. Coraz bardziej to wszystko podejrzane. Pani Woźna też się zastanawia, co knuje ulubieniec przedszkola.
- Majeczka na pewno Ci go pożyczyła ?
- Taaak!
Ocho ! Pani Woźna idzie skonsultować sprawę z Majeczką. Owszem, pożyczyłamu. W przedszkolu do zabawy. I teraz na chwilę, żeby odłożył go na Jej półeczce w szatni. Po krótkich negocjacjach króliczek usiadł w szatni. Jasiek zrobił minę "Jeden cały nieszczęśliwy".
- Jest mi bardzo przykro, bardzo chciałem pożyczyć króliczka.  - chlipie
Cóż.  Majeczce też byłoby przykro. Jaś na pewno by nie chciał, żeby Jego przyjaciółka płakała. Chwila uzgodnień z Majeczką. Bardzo Jasia lubiącą. Ustalili, że nazajutrz zamienią się na jeden dzień przytulankami.

I tak Młody poznaje zasady rządzące stosunkami społecznymi, wzajemności itd itp. A nie, że wyrośnie taki "nie masz cwaniaka nad warszawiaka"...

poniedziałek, 31 marca 2014

Dźwięki domu

Cóż. Usypianie cowieczoczorne, niby rutyna...
Tego wieczoru Jasiek postanowił spać w szaliku. Bo mu zimno w szyję. Ot, nowa koncepcja na urozmaicenie wieczoru. Przewrażliwionemu mnie od razu, automatycznie, pojawił się w głowie obrazek zaplątanego w nocy szala i uduszonego dziecka. Taki głęboko zakorzeniony obrazek. Pewnie po 25 minutach sam by go zdjął. Ale mi włączyło się wpajanie mu zasad, żeby kiedyś działał z automatu w pewnych sytuacjach. Dyskusja o szaliku nie przynosi rezultatów. Przynajmniej tych oczekiwanych przeze mnie. Odwołuję się do szantażu. Z niesmakiem, ale czasem trzeba. Nie odda, nie będziemy słuchać muzyki do snu. Brak reakcji. Zabieram mu szalik. A ten urwis zaczyna się szarpać. Zabrałem. Sytuacja powoli przybiera postać walki o pozycję w stadzie. Męska próba sił. Wyłączam wieżę. On idzie włączyć. O nie, trochę przesadził. Światło wyłączone, cisza, śpimy i koniec. Z głębi mieszkania słyszę
- Bądź raz konsekwentny ! Powiedziałeś że nie ma muzyki to nie ma i już.
No to zaczął. łkać, jęczeć, zawodzić, chlipać. Łzy ronić i płaczliwie prosić, błagać, brać na litość i zmiękczać wroga. Przecież Tatko zawsze zmięknie. A tym razem postanowiłem być twardy. Powiedziałem nie to nie i koniec. Serce się kraje, ale cóż. Po długich kilku minutach trochę zmiękłem. I stwierdziłem, że od szlochów z łóżeczka głowa mi pęknie. Musiałem szybko coś wymyślić, co pozwoli mi zachować twarz. Mam !
- Jasiek, cichutko, posłuchamy dźwięków.
- Jakich dźwięków ?
- ćśśś.. słyszysz pociąg ?
- Przecież to dźwięk tramwaju !
Po chwili identyfikowania dźwięków zza okna, zaczęliśmy wsłuchiwać się w dom.
Sąsiad stuka za ścianą. Woda płynie w rurach. Mama postawiła filiżankę. Zegar równo tyka. Tego dnia akurat wiele się nie działo, Jaś o dziwo szybciutko zasnął.
Będziemy chyba próbować co kilka dni słuchać domu. Ciekawe, co usłyszymy ?

niedziela, 30 marca 2014

Kolejka elektryczna - zaczynamy zabawę

Uruchomiliśmy moją kolejkę z dzieciństwa...
Okazało się jednak, że to nie takie hop-siup. Trzydzieści prawie lat w pawlaczu, tona kurzu, zabawy w katastrofy kolejowe, kłótnie z siostrą i wyrywanie sobie zabawek zrobiły swoje. Jeździ, fakt. Ale sposób, w jaki to robi, przerasta cierpliwość Młodego. Moją też. Co trzy minuty rozlega się okrzyk
- Nie jedzie, pomóż ! - czyli straciła kontakt albo na zwarcie
- Postaw Tato na tory, bo pociąg się wykoleił !
- Wagony się odczepiły, możesz naprawić ?
- Zbuduj tory dla wagonu przegubowego ! - zakręt jednak zbyt ciasny...
- Tory się odczepiły !
- ...
Czyli pociąg wymaga choćby zgrubnego remontu. Tutaj ostrzegam wszystkich - jak ktoś chce wyjąć dziecku swoje zabawki z dzieciństwa, proponuję
- najpierw je wyjąć cichaczem jak dziecko śpi, nacieszyć się nimi w samotności, powspominać i ponownie rozważyć decyzje, czy dziecko jest już na tyle duże, żeby się nimi bawić bez zniszczeń
- sprawdzić, czy działają i najpierw w tajemnicy naprawić. Lub szybko kupić sprawny współczesny odpowiednik. Często wychodzi taniej. O czasie nie wspominając :)
Więc wziąłem się za szybki remont. Tory lekko oczyściłem, Zaczepy poprawiłem. Rodzina mnie dopingowała
- Tata, już mogę pojeździć ?!
- Michał, długo jeszcze będziesz bawił się trwa tą kolejką ?!
A mi w międzyczasie udało się naprawić parowóz, który przestał jeździć jeszcze za mojej młodości. I wytłumaczyć Młodemu, że przy lutownicy nie chcę Jego pomocy...
Kolejka jeździ jakby lepiej. Z torów wypada rzadziej. Tory rozczepiają się rzadziej. Delikatne wagoniki na razie schowałem. Za jakiś czas nauczy się bawić delikatnie. Nie jest źle.  Została nam do zabawy
- sterta torów - jak wyżej. Z czasem może wyrośnie z nich prosta makieta
- parowóz i trzy wagony "retro" - po usprawnieniu kół i sprzęgów jeżdżą dość sprawnie. Co chwilą się odczepiają, ale to wina pogiętych torów.
Zabawę obaj mamy niezłą. A mi w głowie kiełkują niebezpieczne pomysły. Na szczęście nie mamy miejsca na dużą makietę :) Tylko na malutką...
Ale najpierw muszę skończyć pastwisko dla krówek...