piątek, 20 września 2013

Wyścig

Prawie codziennie jak wychodzimy z przedszkola, wychodzi również jakiś jego kolega z grupy. Tak się składa, taka godzina szczytu w szatni. Od pewnego czasu zaczęli na siebie czekać, żeby chociaż kawałek razem wracać. Ok, niech mają dodatkową chwilę wspólnej zabawy. Deszcz czy słońce, któreś sterczy z biednym rodzicem na dworze i czeka. Cierpliwie, spokojnie. Widać jak chcą, to potrafią bawić się w stateczne i spokojne czekanie.
Wreszcie oczekiwany kolega wychodzi.  Zajmują miejsca w blokach startowych. Do startu, gotowi... Gdzież tam im w głowach czekać na sygnał, wystrzał, pędzą jak opętani, czy deszcz czy pogoda, rozłożony parasol nie spełnia roli jako spadochron hamulec, kałuże rozbryzgują się wkoło, zmywają z bluzek ślady obiadu...
Na szczęście już wiedzą, że meta jest przy furtce na ulicę, karnie czekają aż jury do nich dołączy, udekoruje zwycięzców, podziękuje za rywalizację fair-play.
Wcześniej zamiast dopingu z ust rodziców leciały w przestrzeń okrzyki STÓJ, JASIU ZOSIU FILIP CZEKAJ, NIE WYCHODŹ NA ULICĘ !!! Bardziej nerwowi, zdesperowani czy sprawni rodzice dogadali dołączali do wyścigu udając wozy teletransmisyjne i w ostatniej chwili kordonem szczelnym zasłaniali wyjście na ulicę.

I po wydatkowaniu chociaż odrobiny kipiącej energii grzecznie się wszyscy żegnają. Rodzice w nadziei, że w domu będzie spokojniej i pociechy wcześniej żadną. Płonne nadzieje...

czwartek, 19 września 2013

Śmieciarka

Mniej więcej rok temu,, gdy Junior zaczął chodzić do grupy maluszków, w drodze piwo powrotnej do domu czasami oglądaliśmy pracę maszyn budowlanych, dźwigów itp. Hitem było spotkanie śmieciarki w akcji.  W domu pojawiła się nawet książeczka o śmieciarzu Mateuszu, z której dowiedziałem się o istnieniu wozu asenizacyjnego.
Myślałem, że ta fascynacja już minęła...
Kilka dni temu w drodze do domu, ku chwili wytchnienia przy kawie i Dinopociągu, każdym oczom ukazała się śmieciarka przy pracy. I to nie byle jaka ! Taka specjalowa, realizująca cele ustawy śmieciowej ! Zbierała zawartość minikosza na odpady plastikowe. Zupełnie jak rok temu, przyglądaliśmy się jej pracy z rozdziawionymi ustami. Zupełnie jak rok temu, śmieciarze podejrzliwie na nas zerkali spode łbów nie wiedząc, kto zacz :)

Jak widać, dziecięce pasje nie przemijają :)

środa, 18 września 2013

Zabawa z tubą

Jak zwykle, przygoda w drodze z przedszkola. Tym razem mieliśmy misję: kupić szary papier pakowy. Trzeba paczkę wysłać. Więc maszerujemy z długą tubą, rurą na przystanek. Czekamy na autobus, rura kusi ku zabawie, więc na szybko wprowadzam syna w świat nowych zabaw. Rura staje się to lunetą do obserwacji otoczenia, to tubą do przenoszenia głosu na odległość, zabawy w brzuchomowców.
Ludzie patrzą na nas trochę jak na ufoludki, kto to widział, żeby zamiast nerwowo spieszyć się do domu, niecierpliwić że tego cholernego autobusu ciągle nie ma, zamiast sztorcować dziecko, że się wierci i nudzi, bo przecież mogłoby się pobawić w cierpliwego biznesmana cierpliwie i statecznie wypatrującego limuzyny my - doskonale się bawimy, robiąc hałas i wybuchając salwami śmiechu.
Trochę nieśmiało podszedł do Juniora chłopiec, przedstawił się grzecznie: imię nazwisko mam 5 lat. Jasiek się grzecznie odwzajemnił. Czy mogę też popatrzeć przez rurę ? Pewnie że tak ! I już jest nas trójka, zaraz zaczęliśmy trąbić w niebo, sprawdzać skąd dochodzi głos, eksperymentalnie zamykać ręką wylot z rury sprawdzając co się dzieje ze słowami, gdzie znikają, cichną... Mama chłopca tak jakby zagubiona, na twarzy miała dylemat głęboki, czy namawiać swojego do powrotu do zabawy w wypatrywanie limuzyny, czy też może dołączyć do nas i zadąć  trąbą w niebo... Szczęśliwie jej rozterki przerwał przyjazd autobusu. Szkoda, ciekawe, czy by się odważyła ;)

I po co dzieciom drogie wymyślne zabawki, skoro rulon papieru zapewnił lepszą zabawę niż Furby ?

wtorek, 17 września 2013

Kasztany

Jesień, wrzesień, więc wybraliśmy się na kasztany. Do najbliższego parku. Sprawdziłem na Wiki, jak wygląda drzewo rodzące kasztany. Wzięliśmy plecak, woreczki, spodziewaliśmy się obfitego łupu. Pełni zapału obeszliśmy całkiem spory park wzdłuż i wszerz. Cóż... Nie spotkaliśmy ani jednego kasztanowca.
Za to spotykaliśmy całe stadko wujatek (j. jasiowy - wiewiórek). A nie mieliśmy ani pół orzeszka, ciasteczka. Młody jednak jest urodzonym eksperymentatorem, w dodatku dość zaradnym. Postanowił sprawdzić, co te zwierzęta jedzą. Liśćmi nie były zainteresowane. Patyki wzbudzały reakcję odwrotną do pożądanej - wiały na najbliższe drzewo mając pełne gatki. Odkryciem okazały się szyszki. Wzbudzały zainteresowanie. Jaś rzucał. Wujatka podbiegała. Brała sysunię w łapki, wąchała i szła dalej. I następna. I jeszcze jedna. Nie najadły się, ale chociaż gimnastykę mialy :),Dobrze to im na figurę zrobi.

A kasztany znaleźliśmy następnego dnia w innym parku. Dwa.

poniedziałek, 16 września 2013

Rejs

To miał być relaksujący rejs, niespełna godzina słodkiego lenistwa i podziwiania miasta z innej perspektywy. Wsiadamy, Junior siedzi grzecznie, nie wierci się, podziwia, bez zbliżania się do burty. I nagle:
- Panie Kapitanie, a dokąd płyniemy ?
- Panie Kapitanie, a co to jest ?
- Panie Kapitanie, proszę uważać, bo uderzymy w brzeg !
- Panie Kapitanie, a czemu tamten statek płynie w inną stronę ?
- Panie Kapitanie, a umie Pan pływać ?
- Panie Kapitanie, a na tamtej wieży katedry byliśmy z Babcią Krysią !
- Panie Kapitanie, a czy ten statek pędzi tak szybko jak nasze Volvo ? Tatuś wszystkich wyprzedzał, bziuuum !
- Panie Kapitanie, a ja mam czerwony rowerek !
- Panie Kapitanie, a my płynęliśmy statkiem po morzu !
- Panie Kapitanie, a widział Pan takiego misia który jest w Berlinie ? Mam z nim zdjęcie !
- Panie Kapitanie, a chce Pan spróbować mój soczek ?
- Panie Kapitanie ...

I tak prawie cały godzinny rejs. Współczułem kapitanowi. I czekałem, aż spod pokładu wyjmie knebel.