sobota, 8 lutego 2014

Znaki bojowe

Czytamy sobie Beowulfa. O rycerzach i smoku, w sumie dla Młodego baśń jak inne. Dla mnie kontakt z wielkąliteraturą i historią. Na hasło straszny smok Jasiek chowa się pod krzesłem :) Akurat dzielni wojowie goccy przybyli na pomoc duńskiemu królowi.
Przy okazji tłumaczę mu różne rzeczy - że płynęli łodzią Wikingów ze smokiem na dziobie. Że płynęli przez cieśninę Kattegat. Coś w życiu widział, więc jest się do czego odwołać. Czyli płynęli przez morze takie jak byliśmy na wakacjach, pokazuję mu zdjęcie cieśniny. Itd itp. Mam nadzieję, że nie mieszam mu w głowie za bardzo ;)
Doszliśmy do punktu, w którym wojowie mieli na głowach hełmy z kłami dzika. Chcę dojść do symboliki dzika poświęconego jednemu z bogów. A ten znienacka wypala
- A ja na kasku chce mieć orła !
???
- Bo Polacy u nas w Warszawie mają Orła na czapkach !
Znaczy, opowieści patriotyczne z kiedyśtam zaowocowały. Pewnie równie niespodzianie z otchłani pamięci wyjmie kiedyś hełm skandynawski i dzika poświęconego Freyowi ;)

piątek, 7 lutego 2014

Książeczka na dobranoc

Czytamy. Codziennie. Przed snem. Chwalebne. Rozwija zainteresowania, nawyk, miłość do książki i pragnienie wiedzy. I oczywiście wyobraźnię. Jest jednak jedno "ale". Wybór lektury.
Oczywiście podświadomie chcę mu czytać baśnie i książeczki z mojego dzieciństwa. Bo dziecko lubi bajki. Najbardziej te, które rodzice lubili w dzieciństwie. Na pewno lubi. Tak było zawsze. Od zarania dziejów.
Bajki i wierszyki klasyczne. Czerwony kapturek i Pimpuś sadełko, Jaś i Małgosia i Kot w butach. Do tego baśnie z różnych stron świata, o królewiczach, zwierzętach i czarach. Kilka przeszło, ale większość budzi protest, bo nudne i oderwane od rzeczywistości.
Do tego Tatko ma koncepcje, żeby mu czytać o Eskimosach, rycerzach i Mongołach, a nie Murzynkach i chińskich smokach. Ot, protacka i egoistyczna projekcja własnych pasji i wspomnień na dziecko. Tu mi się udało, bo z 300 stron baśni z różnych stron świata czytamy kilkadziesiąt z Syberii, okolic bieguna i ludów tatarskich. O wielbłądach i małpkach nie lubi :) Sukces jest.
Mamy też punkt wspólny w postaci współczesnych książeczek dla dzieci. Jasiek uwielbia przygody słonia Elmera, pomysły Alberta Albertsona ("Tatuś, a jaki jest tytuł oryginału"), lisa Felka z zajęczycą Tosią czy Chrupka i Miętusa. I pewnie jest sporo podobnych :) Też się przekonałem do tych książeczek. Śmiejemy się razem, nie pachną strychem i anachronizmami. I uczą w przystępny współczesności sposób.
A ja próbuję mu przemycić np. Muminki i zachwycić go postacią Włóczykija. To mi się akurat udaje. W przeciwieństwie do Kubusia Puchatka...
A gdzie to "ale" ?
Jest sobie taka seria książeczek "Mądra Mysz". Z reguły o różnych pojazdach i zawodach. Książeczki niemieckie, z innej rzeczywistości. Sama mentalność i dokładność opisów budzi lekki zgrzyt w słowiańskiej chaotycznej duszy. Nasączone słownictwem fachowym, dla mnie też obcym, jak wóz asenizacyjny, przyłącze hydrantowe, czy futerał na zapasowy magazynek do broni służbowej. Poza tym w Polsce rzadko na wakacje leci się gdzieś samolotem, czy płynie promem do Szwecji. Nie te realia. Książeczki w sumie ciekawe i niegłupie. Tylko bardziej mi kojarzą się z podręcznikiem, niż bajką do snu. Czemu on ich nie chce w dzień, tylko do snu ?! Jak już musi być Mądra Mysz, to czemu woli o strażakach lub rajdowcach, a nie rybakach i marynarzach ? Ile razy można ten sam podręcznik czytać ?! Pewnie mu się potem śnią wozy strażackie i pługopiaskarki zamiast kotków i misiów...

Zazwyczaj jednak zawieramy kompromis. Czytamy przed snem dwie książeczki. Moją i Jego. Najpierw baśń, potem Mądrą Mysz. Tylko Najwspanialsza pyta, czemu usypianie zajmuje nam tyle czasu :)

czwartek, 6 lutego 2014

Hot wheels

Któregoś dnia Synuś postanowił rozłożyć tzw tor dla HotWheelsów. Zabawka duża, skomplikowana w składaniu, i w dodatku strasznie hałaśliwa. Dobra, niech mu będzie, pomyślałem. Też może mieć coś z życia i trochę beztroskiej zabawy. Może da nam chwile odpocząć i sam się pobawi ? Płonne nadzieje. W chwili łączenia ostatniego elementu usłyszałem
- Tata, pościgasz się ze mną ?
Co było robić. Szczęśliwie ściganie w tym wypadku nie oznacza ruchliwości i aktywności, a jedynie ruch dłonią i obserwację, czyje autko dalej wyskoczy. Bezmyślnie zająłem optymalne miejsce na podłodze. Żeby tylko nie ten hałas...
I ku własnemu zaskoczeniu, zabawa mnie wyciągnęła. Zaczęliśmy krzyczeć jak opętani, zanosić się śmiechem, głośno dopingować swoje autka - słowem emocje nas poniosły jak na prawdziwych zawodach ! Pojawiły się zderzenia I kraksy. Obaj byliśmy szczęśliwi i rozemocjonowani do granic.

Po zabawie uświadomiłem sobie, że dawno się tak radośnie i bezmyślnie nie bawiłem :) Zabawa niezbyt rozwijającą i kreatywna - ot puszczanie autek z wyrzutni i patrzenie, które dalej poleci. Ale emocje jak na zawodach prawdziwych. Doskonale oczyszczające umysł, prawie jak obejrzenie McGyvera ;)
A w dodatku jak buduje tzw męską więź !

środa, 5 lutego 2014

Biały rekin

Czytamy. Przed snem. Codziennie. Jedną z naszych baśni jest skandynawska opowieść o Białym Rekinie - potworze z głębin mórz lodowatych, pokonanym przez dzielną żonę rybaka.
Czasem na bazie lektury organizujemy wieczorną zabawę. Mamy nawet aktorów zabaw - kilka figurek zwierząt, które pojawiają się w różnych książeczkach. Z reguły ja próbuję zrobić teatrzyk, a Junior wypełnia go treścią lekko związaną z czytaną opowieścią :)

Zabawa w białego rekina trochę wymknęła się spod kontroli, i zamiast wieczornego wyciszenia ogarnęło nas wieczorne szaleństwo.

Łóżeczko zmieniło się więc w kuter rybacki, otoczony bezkresem morza podłogi. W morzu pluskały się i w słońcu lśniły rybki, wędki czekały na pokładzie. Nagle rozpętała się straszliwa burza, cud, że łóżeczko wytrzymało ! I nagle w ciemnej kipieli, wśród rozszalałych bałwanów, pojawił się straszliwy On - Biały Rekin.
Potworem była długa poduszka ciążowa, tzw wąż, która do dziś funkcjonuje jako doskonała zabawka.
Wynurzał się na powierzchnię, ryczał przeraźliwie, próbował nas wciągnąć w morską toń. Chowaliśmy się pod pokład, szukaliśmy bosaków i harpunów, walczyliśmy dzielnie. Niestety, potwór wydawał się być niepokonany, widmo zagłady i podróży do Walhalli spojrzało nam w oczy. Gdy wtem Helga, dzielna żona Halvarda, cisnęła w Rekina workiem z czerwonymi krabami (biały balonik) cicho wypowiadając zaklęcie. Potwór został pokonany ! I wszyscy, zmęczeni i szczęśliwi, udali się na zasłużony odpoczynek.

Najwspanialsza, która tym razem jedynie nasłuchiwała odgłosów zabawy z drugiego końca mieszkania, spytała jedynie, czemu Młody mówi do mnie "Ojcze". Przecież tak było w baśni !

wtorek, 4 lutego 2014

Książka o rycerzach / Beowulf

Jak Jaś był malutki...
Mamy zdjęcie, jak trzymając na rękach dwumiesięczne stworzonko czytam Pieśń o Rolandzie. Rodzina się nabija, że biednemu dziecku skrzywię psychikę i wyrośnie na takiego dziwaka jak ja :)
Lubię historię. Lubię zanurzyć się czasem w średniowieczne teksty źródłowe, dzieła wielkie ważne i piękne, które nie wiedzieć czemu są pomijane w szkołach. W imię korzeni antycznej Grecji i Cesarstwa Rzymskiego, pomijamy ogrom  spuścizny europejskiej. W głowie brzmią mi słowa jakiegoś nauczyciela, że piramidy, koloseum i akropol, Arystoteles i Owidiusz to wpływy obce. Żeby przyjrzeć się w muzeach zbitym garnkom, grotom włóczni i naszyjnikom z epoki Mieszka. Bo to jest nasza przeszłość, lufie północy Europy. I od wielu lat odkrywam ich urok, niuanse, kunszt. W wielkich muzeach Europy konsekwentnie omijając mumie, posągi Zeusa i rzymskie papirusy. Na rzecz szarych skór, toporów i run. Z każdym rokiem coraz bardziej podziwiając kunszt rzemiosła i sztuki ludzi, którzy wg szkolnych lekcji siedzieli w ziemiankach zbierając jagody. Słowian, Pomorzan, Wikingów, plemion germańskich. I uświadamiam sobie, że istniała tu bogata kultura, sztuka, wiedza skryta w mrokach dziejów. W końcu Mieszko nie wziął się znikąd.
I na fali tej mojej fascynacji czasem trochę nieznanym, trochę pomijanym, odkryłem staroskandynawskie Eddy. Wspaniałe dzieła, na miarę Homera. Uchyliłem zasłonę bogatej kultury. I na tej fali postanowiłem wreszcie przeczytać Beowulfa, odprysk germańskich mitów.

I w głowie mi pojawił się chory, szalony pomysł. Przecież to książka o rycerzu i smoku ! W dodatku w miarę zrozumiały przekład, przystępny. Więc - czemu by nie spróbować przeczytać tego dziecku ? Oczywiście na żywo dostosowując treść i język do dziecka możliwości. I snując potem opowieść o tym, co czytalem.

Rozdział pierwszy. Słuchał bo słuchał. Ale nagle wypalił
- A po co i dokąd ten król popłynął ?
Acha, czyli coś dociera. Więc krótki wykład zrobiłem o mitologii.
Za kilka godzin rzuciłem, z ciekawości
- Jasiek, a co to jest Walhalla ?
- To takie niebo gdzie płyną statkiem starzy Wikingowie i dzielni wojownicy !
Byłem w szoku.
Następnym krokiem będą Walkirie, Odyn i może nawet Rangarok, ichniejsza wizja Apokalipsy ?

Tylko się zastanawiam, co o takiej edukacji powie Najwspanialsza, będąca fachowcem w zakresie edukacji przedszkolnej...

------------------------------

A wieczorem na pytanie co dziś czytamy szybko odrzekł
- Może tą twoją książkę o rycerzu ?

poniedziałek, 3 lutego 2014

Marazm

Nie mam setek pomysłów na minutę. Cierpliwości do zabawy w chomiczki przez pół dnia. Siły do namawiania go do kreatywnych zajęć.
A czasem po prosto mam lenia, jestem zmęczony czy po prostu mi się nie chce.
Więc sadzam go przed telewizorem, pozwalając gapić się w bajki. Albo wciskam mu przed nos komputer i gry. I sam zagłębiam się w nieróbstwie denerwując, gdy wciągamnie w granie, prosi o pomoc itp.
Sam się męczę takim marazmem, mam wyrzuty sumienia, że zaniedbuję dziecko, marnuję czas. I mam w głowie, że coś bym zrobił sensownego zamiast gnić w fotelu. Chyba nie umiem biernie odpoczywać.

A Młody jest szczęśliwy, że Tatko nie wymyśla, tylko może bezmyślnie obejrzeć bajki albo spokojnie pograć...

niedziela, 2 lutego 2014

Chorujemy, leczymy

Po zimowych szaleństwach... Odbieram Go z przedszkola, leci jak zwykle krzycząc "Tatuuuś, za wcześnie przyszedłeś, jeszcze się bawię !!!". Patologia, no, żeby dziecko nie chciało z przedszkola wracać ;)
Ale ten głos coś zachrypnięty. Mocno, bardziej niż od przedszkolnych krzyków. Wieczorem pokasływał. Teraz z głębi wydobywa dźwięki godne zaawansowanego gruźlika. Tym razem stwierdziliśmy, że zostaje w domu zanim się porządnie rozchoruje. I póki leczenie może oprzeć się na sposobach domowych i lekkich lekach. Jak to p. doktor powiedziała: "Stosować wszystko oprócz trzech zdrowasiek w piekarniku". Odruchowo spytałem, czy mogę go wygrzac w piekarniku przez 1 bądź 2 Zdrowaśki. Lekarka dziwnie na mnie spojrzała...

Leczenie. Wiem, są różne metody, od stawiania pijawek i zagniatania pajęczyny, poprzez ziołolecznictwo, homeopatię i lekarstwa zwykle, po penicylinę dożylną w przypadku kataru. Jasiek szczęśliwie jest względnie zdrowym i odpornym egzemplarzem, ale raz na kwartał coś mu się przyplącze. Wiadomo, jak ma 40 stopni lub szkarlatynę - nie ma dyskusji i innego wyjścia niż antybiotyk. W końcu do tego służą. I ratują ludzi - wiadomo jak wyglądała szkarlatyna u dzieci 60 lat temu i dzisiaj. Szczęśliwie jaśkowa pediatra z umiarem je dawkuje, zgodnie z naszą filozofią życia, więc wszystko gra. Na swoje 4-letnie życie jakieś 3-4 razy miał okazję je brać.

Wspomagamy odporność. Od tego roku. W sumie powielamy wzorce z dzieciństwa. Tran. Bo lubię. Vibovit. Bo też go piliśmy. Herbatki owocowe, ziołowe. Tylko żeby ten mały człowiek chciał je pić póki są cieple.. podobnie jak herbatę z miodem i cytryną.

A jak jest "trochę chory" ? Czyli stan podgorączkowy i glut do pasa ? Lekarstwa są po to, żeby ułatwić życie. Jako człowiek miastowy serwuje mu chemię, która i tak w większości składa się z substancji pochodzących z ziół itp. Cóż, mamy wymuszone trybem życia tempo leczenia, babcie za daleko, do pracy chodzić trzeba. Herbatki ziołowe nas tyko wspomagają. Bo przecież lipa nie zaszkodzi :)

I tak to u nas z leczeniem pacholęcia bywa, jak to u ludzi zależnych od cywilizacji.