piątek, 19 października 2012

Wracamy sobie z przedszkola.Robimy wszystko, aby nie wpaść w rutynę. Dzisiaj zapalnikiem zmian okazała się teczka, z która chodzę do pracy. Zwykle nie wzbudza cienia zainteresowania. Oczywiście z wyjątkiem chwil gdy podpatrzy, że w środku jest coś bardzo ciekawego. A ciekawe może być wszystko. To jednak nie jest ten przypadek. A zaczęło się rutynowo.
- Michu, weźmiesz mnie na barana ?
- Nie mogę, mam ciężką teczkę.
- A pokaż co w niej masz...
Cóż, tego zrobić nie chciałem. Poranna kurtka, rękawiczki z misiem, które zaraz chciałby włożyć. Ciepło się zrobiło. Lekarstwa grypowe i nożyk też mogły wzbudzić zachwyt.
- Teraz nie możemy, może w domku.
Nieoczekiwanie...
- Dobrze. To Ci ja poniosę.
- Ale jest bardzo ciężka.
- Dam radę.
Wiara we własne siły nie jest niczym złym. Niech spróbuje.
- Michu, to ponieś mi to.
Musi mieć wolne ręce. Więc przekazuje mi kilka żółtych liści, dwa kamienie, pieniążek, piórko. Czekam aż wyjmie spinacze biurowe ogryzek i proce, ale to jeszcze nie ten etap. Kiedyś nadejdzie. Kiedyś trzeba mu będzie zrobić szkatułkę na te skarby. Na razie zadowala się podnoszeniem, dawaniem ich mi, i bezszelestnie wtrącają na łono natury. Konspiracja pełna. Rozkoszuje się tym przelotnym stanem, spokój ducha burzą pytania coraz częstsze w domu "gdzie moje piórko/paragonik/...". Liście już muszą dotrzeć do domu, to przecież bukiecik dla mamusi.
Bierze teczkę, trochę ciężka, chwyta w dwie ręce. Jakaś kobieta przechodzi obok, uśmiecha się ze zrozumieniem, pewnie ma podobnego stwora w domu.
Młody sapie, przechodzi kilka kroków.
- Tata, zmęczyłem się. Muszę odpocząć. Usiądę tu, na ziemi.
Szczęśliwie nie było kałuży ani psiej kupy. Klap na ziemię. Kobieta się odwróciła, widać, że ledwo się wstrzymuje by nie parsknąć śmiechem. Śmiech to zdrowie, przeciwdziała zmarszczkom. Daliśmy światu trochę radości.
Ja wiem, że muszę chwilę poczekać. Stoję nad synem jak to cielę, niech posiedzi. Najwyżej jakaś babinka się rozczuli, że wilka złapie od zimnej ziemi. Nic mu nie będzie.
- Już odpocząłem, możemy iść dalej.
To idziemy, wszystko wraca na utarte tory, teczkę dzielnie dźwigam sam, skarby dziecięce po jednym wędrują na trawniki i przydrożnych śmietników, on szuka kolejnej atrakcji. Kiedyś dojdziemy do tego domu, w planie jeszcze zakupy i plac zabaw...

czwartek, 18 października 2012

Śmieciarka

Niesamowity zachwyt w potomku wzbudzają duże pojazdy. Okrzyk radości i entuzjazmu zawsze rozbrzmiewa na widok śmieciarki. Zaraz na drugim miejscu plasuje się w hierarchii betoniarka. Potem różne żółte maszyny zbiorczo nazywane koparkami. Przeznaczenia niektórych z nich sam nie znam.
Może by tak zmienić samochód ?
Zawsze w przypadku dyskusji nad kierunkiem marszu mam argument "tam może spotkamy śmieciarke". Niestety, słowo "może" jest jeszcze niezrozumiałe. Wygrana okazuje się połowiczna. Idziemy wprawdzie w pożądanym kierunku, ale nadzieja przeradza się w bek zatytułowany "Gdzie jest smieciara ?!".

Raz w drodze z przedszkola mieliśmy fuksa niesamowitego. Przechodzimy podwórzem zapuszczonym, a tu zajeżdża wymarzona, ogromna śmieciara. Pod wiatą kubłow stało pięć. Myślę sobie, obejrzymy jeden, sam jestem ciekawy, jak to się odbywa, pójdziemy dalej. Cóż... Pasja jest silniejsza od tatowych próśb.
Więc stoimy z boku bezczelnie się gapiąc. Panowie z załogi jakoś dziwnie na nas zerkają. Może im głupio szukać skarbów pod naszym okiem, może podejrzewają kontrolę ? Idą po pierwszy kosz, prowadzą go, zaczepiają do stalowego potwora. Kosz wędruje w górę, synowi oczy błyszczą z zachwytu. Otwiera buzię, gdy śmieci znikają w czeluści pojazdu. Przyznam, że ciekawie to działa, a samemu głupio byłoby się tak przyglądać. "Idziemy dalej ?". Głupie pytanie, odpowiedź była oczywista. Śmieciara na naszych oczach pożarła zawartość wszystkich kubłów.
"A czemu śmieciara już pojechała ?". Wtajemniczylem go trochę w geografię kubłów w dzielnicy, obiecując, że kiedyś do nas wróci.
Za rogiem, ta sama śmieciara. Stoi, panowie poszli w podwórze po kubły. Musieliśmy poczekać, aż wrócą. Zaczęli się do nas nieśmiało uśmiechać. Chyba poczuli się docenieni. W końcu to dość niewdzięczny fach...
Uff, pojechała. Młody całe popołudnie zdawał mamusi relację z poznawania tajemnic życia wielkiego miasta.

środa, 17 października 2012

Mam nadzieję kiedyś zrozumieć syna. Może mi kiedyś wyjaśni znaczenie pewnych słów.
Spacerował kiedyś po mieszkaniu, zaglądając w różne zakamarki, wyraźnie szukając czegoś, pokrzykując "Lutolut ! dzie jeteś ?!". On dawno zapomniał, my nadal nie wiemy, kim była ta postać, stwór.
Mitomita rozszyfrowalismy przypadkiem. W parku. Krzyczał radośnie "Mitomit" wodząc oczami za motylem. Przecież to było oczywiste.
Misiomiś okazał się banalnym Mercedesem. Swoją drogą, człowieczek ma aspiracje...

Uwielbia budki telefoniczne. W XXI wieku są dość rzadko spotykane. Dla człowieka z XXI wieku to rarytas. Telefon z kablem ! Żywa skamielina...
Wpada więc człowieczek do budki z impetem. Koniecznie zdejmuje czapkę i rękawiczki. I mówi, że musi zamówić MUSZKATĘ. Chwyta słuchawkę, mówi z przejęciem, skupiony "Dzień dobry, poproszę MUSZKATĘ". I wychodzi, możemy wędrować dalej.

Różnie go podchodzimy. Chłopak trzyma język za zębami. Kurcze, o konspiracji mu jeszcze nie wspominałem...

Budkę telefoniczną mamy po drodze z przedszkola...

wtorek, 16 października 2012

Rybka

Latorośl dostała plastikowa rybkę. Małą, płaską, do łowienia w wannie, komplet do wędki. Szczęśliwy ogląda ją sobie jadąc do domu. Tak zaaferowany, że zapomniał o stałych procedurach podczas chowania auta do garażu.
Wysiadamy otworzyć garaż, walczę z kłódką, młody coś robi za samochodem. Nagle... Nie płacz, ryk i wycie. Szybka myśl - cholera, w końcu przycisk rękę drzwiami. Wizja wiszącej bezwładnie ręki, krwi, obciętych palców. Biegnę, po drodze automatyczne kojarzenie - apteczkA w bagażniku, opatrunek uciskowy jest, opaskę uciskowa zrobimy, palce do woreczka, rękę usztywnię do trójkąta ostrzegawczego, szpital blisko korków nie ma. Dobieram, patrzę, wygląda ta kupka nieszczęścia na całego na ciele. Przez lament dotarło do mnie "Moooooojjaaaaaa ryryyyyyybkaaaaa !!!!". Gdzie jest Nemo ? leży w kanaliku odpływowym pod kratką. Luzik, obiecuję uratować rybkę.
Kanalik głęboki, palce za krótkie. Wędki przy sobie nie mamy. Idziemy po jakiś śrubokręt i klucz, nie sięgam. Cóż, trzeba będzie podnieść kratkę. Tylko na niej stoi bolid.
Młody chyba pojął, że musi mi zaufać i współpracować. Pochlipując wpełzł do auta, wjechaliśmy do garażu, skorzystałem z okazji, świnia ze mnie, mamy inne priorytety.
Biorę się za kratkę. Ciężkie cholerstwo. Już wiem, że jeden moduł ma 4 metry długości. Już wiem, że dopasowany jest idealnie i włożyć go z powrotem to zadanie wymagające zegarmistrzowskiej precyzji. Zimą w rękawiczkach byłoby trudniej.
A potem usłyszałem szczęśliwe "Tatuś uratował mi rybkę, kocham go". Zostałem bohaterem w swoim domu.

I tak dobrze, że nie kazał mi wzywać strażaka Sama...

poniedziałek, 15 października 2012

Czynność z pozoru prosta, banalna. Wstawienie auta do garażu.
Algorytm w skrócie: zjechać, otworzyć szlaban, przejechać 300 m, otworzyć garaż, wystawić rowery, wstawić auto, rowery, zamknąć i szybki spacer do domu. Góra 10 minut.
Przeradza się w najeżona przygodami i niebezpieczeństwami wyprawę Argonautów...
Młody lubi mi pomoc, niech się przejedzie... Zaczynamy od przesiadki z fotelika na "mamusi miejsce". Oczywiście sam musi otworzyć i zamknąć drzwi. Ciężkie, co na pochyłości nie jest aż tak proste. Szczęśliwie zrezygnował chwilowo z kreowania na moich kolanach. Oczywiście nie mogłem trzymać kierownicy, "ja siam". Chyba nie lubi, jak mi ręce drżą i pocą się nerwowo. Dba o moje nerwy 
Pierwsza przygoda, szlaban. 
Bez dyskusji wręczam mu pilota. Chwila walki, sukces, radośnie się ponosi. Bez dyskusji oddaje mi pilota. Przejeżdżamy, przystanek. Bez dyskusji wręczam mu pilota. Pytanie jak do kontroli lotów "zamknąć ?" "możesz". Zamyka, bez dyskusji oddaje pilota. 
Kiedyś dyskutował. Nie pytał wieży o zgodę. I zamknął prawie sąsiadowi jadącemu za nami na masce. Sąsiad ma poczucie humoru. Dopracowaliśmy procedurę 
Jedziemy. Oczywiście z otwartą szybą. Może kiedyś się dowiem dlaczego. Czasem pada kontrolne "Michu, nie za szybko". To chyba cytat z małżonki...
Przystanek pod garażem, wysiadamy. Muszę mu wyjaśnić, ze drzwi się otwiera tuż po zatrzymaniu, nie tuż przed. Rozumiem go, też bywam niecierpliwy. Ale chyba zrobię wykład, jak odczytywać wskazania błędnika.
Ok, wysiedliśmy. My dwaj, z przodu. jeszcze nie jesteśmy w komplecie. Musi otworzyć bagażnik i włożyć czapkę. Potem tylne drzwi i odpiąć pasy na pustych miejscach. Przecież tam siedzą Flo_i_Flo, Magic i Michalina. Siła wyobraźni...
Dla niewtajemniczonych. Pierwsza dwójka z bajki "Przyjaciele z Kieszonkowa". Michaliny jeszcze nie rozszyfrowałem, wiem tylko, ze ma związek z przedszkolna bajką na leżakowaniu.
Zaczynam się lekko denerwować, czy zapięcia od pasów nie wybija mu zęba. Ale zgodnie z poleceniem stoję przy zamkniętych drzwiach nie wtracając się. Cieszę się, że z rozpędu nie odpina fotelika.
Jesteśmy w komplecie. Kolejna przygoda, kłódka. Krótka próba, jednak od wczoraj nie wyrósł na tyle, by sprawnie trafić kluczem w dziurkę. I nie zjadł tyle kaszki, by samemu ją zdjąć. I tym razem znowu nie spadła mu na nos. Może warto ją okleić czymś miękkim ?
Oczywiście co chwilę muszę go upewnić, że Michalina jest z nami. Może się o nią boi ? 
Wprowadzamy rowery. Musimy zapalić w nich światełka. Też nie wiem po co, ale to dobry nawyk.System działa, ja prowadzę za kierownice, on kręci pedałami. Podział obowiązków:) Tylko pedały są blisko łańcucha. Smar się ciężko spiera. Ufff, bez strat. Kolejne niebezpieczeństwo za nami.
Wracamy do auta, Flo_i_Flo, Magic i Michalina zapinają pasy. Trochę to trwa, pewnie się wiercą. 
Celujemy w bramę. Manewr prosty, parkowanie prostopadłe tyłem. Zdarza się, że wejdę od razu, częściej na dwa. Wąsko. Ale... Prawe lusterko zasłonięte małą postacią. Nic, mam czujnik parkowania. Chyba powinien już pikać ? A, nawet nie widziałem że go można wyłączyć. Teraz wiem, którym przyciskiem  Uczmy się od dzieci.
Silnik zgasł ? Za szybko puściłem sprzęgło ? Aha, młody dosięga stacyjki. Czemu nikt nie pomyślał, że powinna być z lewej strony...
Domaga się ulubionej piosenki. Muszę włożyć inną płytę, bo w wannie zaczyna nucić Kaczmarskiego o niewyzytej Niemrze i koronie carów.
Wjechaliśmy. Nerwowo, bo wysiada z rozmachem. Ściany okleilem już pianką. Przyjaciele też wysiadają. 
Apogeum. "Mogę pokręcić ?". Ok, przynajmniej zapalę. Muszę pamiętać potem wyłączyć światła, wycieraczki i zamknąć wlew paliwa. Dobrze, że fotele ustawiane ręcznie, nie da rady. Szybę się przetrze.
Wychodzimy. Od pół roku mam nadzieję, że latarka zostanie w garażu. Od pół roku nosimy ją w obie strony. Przecież ma kolorowe szybki, które na 300 m można trzy razy zmienić.
Negocjacje dot. niesienia na barana. Chyba mam coraz lepsze argumenty 
Pogawędki z sąsiadami, oglądanie ich bolidów, musi się pochwalić skąd wraca. Życie towarzyskie kwitnie.
Z jednego z garaży wystaje gumowy wąż. Doskonała okazja do zabawy w strażaka.
Wspinanie się na schodki do wyjść po drodze, "Tata uratuj mnie". Podobno chodzenie po schodach jest zdrowe.
Czasem w jednym z garaży chłopaki dłubia przy motorach. Pozwolili mu posiedzieć na motorze, lepszą zabawa niż Disneyland. Żona dzwoni zaniepokojona gdzie jesteśmy. Jak Jej wytłumaczyć, że synuś planuje z ojcem koleżanki z przedszkola wakacyjny wyjazd motorem nad morze ?
Krótka procedura ze szlabanem. 
Kieszeń mam wypchana zebranymi po drodze kamykami i kawałkami gruzu. Będzie geologiem ? 

Pocieszam się, że Odys dłużej wracał do domu... To tylko godzina, a ile szczęścia w oczach dziecka