piątek, 25 października 2013

Na zwolnieniu

Więc zostałem z chorym dzieckiem w domu. Moja kolej, dwutygodniowe zwolnienie podzieliliśmy z Najwyrozumialszą na pół. Logistyka dnia codziennego bywa trudna, gdy najbliższa Babcia/Ciocia/... są 300 km stąd. I rozwój infrastruktury drogowej nie zmniejsza jakoś tej odległości...
Dostałem prikaz, że mam o dziecię dbać, troszczyć się, chuchać i dmuchać. A przy okazji zadbać, by się nie nudził, i jeszcze chociaż z grubsza ogarnąć dom. Dobra, pikuś, ja nie dam rady ?
Skupiłem się więc nad zapewnieniem rozrywek. A że Młody obłożnie chory nie jest, wybraliśmy się załatwić sprawy samochodowe. Junior wizyty w salonie uwielbia, potrzaskał sobie drzwiami, sprawdził miękkość fotelu w każdym egzemplarzu, tu włączył światła, tam zatrąbił... Specjalną atrakcją było wejście do dużego auta przez tylną klapę i zajęcie rozkladanego w bagażniku. Jednemu z "doradców klienta" na zwyczajowe pytanie "Może w czymś pomóc  ?"  odrzekł, że przyszliśmy zmienić  nasze auto. Akurat siedzieliśmy w modelu w cenie zbliżonej do małego mieszkania... Tym razem nie wszedłem w rolę.
Jadąc w stronę domu zaliczylismy market budowlany wg stałego schematu - tatko ogląda przecinaki i pilniki szukając pomysłymu na realizację makiety lasu (podobno robi ją dla Jasia) - Jaś dopadł traktorków ogrodowych.
Drobna niesnaska pojawiła się gdy przejeżdżaliśmy koło McDonalda. Młody nagle straszliwie zgłodniał. Miał prawo, w końcu jest osłabiony po chorobie. Jednak zgłosiłem veto i tym razem byłem twardy. Nie po to odmrażałem od rana mięso ! Foch, ryk, jak na rekonwalescenta straszliwie głośny i długi. Radio też może grać głośniej w aucie. Ze starcia zwycięsko wyszedł samochodowy system nagłośnienia. O dziwo Młody wymiękł, chyba faktycznie choroba dała mu w kość. I obiad zjadł ze smakiem. Dla udobruchania dostał frytki :)

Nudzić się nie nudził. Udało nam się jeszcze lekko chociaż ogarnąć dom. Obaj przeżyliśmy, pełen sukces. Nie wiem jak nadmierna aktywność wpływa na rekonwalescencje... Na pewno negatywnie na ciągłość tkanki skórnej, ale o tym później.

W każdym razie junior był w miarę ukontentowany przebiegiem dnia.

czwartek, 24 października 2013

Sobotnie zakupy

Chłopak po chorobie miał swoje humory. Może to typowe w okresie rekonwalescencji ? Osłabiony, zmęczony. Strzelił focha, że na sobotnie zakupy do Lidelka się nie wybiera. Cóż, żona na studiach, zakupy zrobić trzeba. Nie miałem nastroju na prowokowanie dantejskich scen, przemoc i groźby. Cierpliwości do tłumaczenia też nie. Uciekłem się więc do przekupstwa
- A może kupimy Ci coś fajnego ?
- To może autko z Rossmana ? - zaczyna cwaniak badać mój stopień skłonności do kompromisu... W sumie czemu nie, przynajmniej po drodze i tanio.
- Dobra, po Lidelku jedziemy do Ross.
- Przed Lidelkiem !
- Po !
- Ale ja nie wziąłem żadnej przytulanki i musimy wrócić ! - ten fragment negocjacji odbywał się już w garażu. Pomysł powrotu do domu po pluszaka nie uśmiechał mi się. Mogłaby się zejść z godzina na czynności dodatkowe jak piciu jeściu szukanie pluszaków negocjowanie ich ilości zmiana butów...
- Dobra, jedziemy najpierw do Ross - w sumie żadna różnica.
-  Super, obiecuję że będę grzeczny i pojedziemy tylko na dział z zabawkami !
??? Odbiło mu ??? Co się za ta deklaracją kryje ??? Wzmogłem czujność, stan konta po opłatach samochodowych nie wspiera siły Jego argumentacji. Będę twardy.

Dojechaliśmy, weszliśmy, poleciał od razu na dział z zabawkami, nie brał koszyka. Staje się słowny ? Podejrzane. Jeszcze bardziej to, że dał się przekonać, że straż pożarna z Lego jest za droga... Może to po chorobie tak ma ?
Ok, zobaczył autka. 7 PLN, przejdzie. Oczywiście bierze pierwsze i chce lecieć do kasy. O nie, nie na tym polegają zakupy, niech ma przyjemność wybrania. Bezpieczną, bo wiem, że nie zechce całej garści. Umie się ograniczać. Białe BMW, niech będzie. Mam ambicje do ukierunkowywanie Jego gustu. Od tego jest rodzic, nie ?
I zobaczyłem wyżej inne autka. Moim zdaniem fajniejsze. Pokazuję mu drugą garść, wstępnie przeselekcjonowaną. W końcu kupowanie dziecku zabawek to spełnianie własnych marzeń z dzieciństwa, nie ? Nie chcę w domu wahadłowca i wagonu kolejowego. Ma do wyboru kabriolet, traktor z jakąś przyczepą, tira z drewnem i coś jeszcze. Widzę, ze ma problem typu "osiołkowi w żłoby dano...".
I błysnęła mi w głowie koncepcja, szczęśliwie poparta przez Synusia. Kupujemy długiego TIRa do transportu drewna ! Fajnego, z gumowymi kołami kłodami drewna ! Ma już traktor z przyczepą do transportu drewna. Zrobimy makietę wycinki ! To będzie etap przeładunku drewna zwiezionego z lasu na transport drogowy. Jeszcze tylko dokupimy traktor leśny i kilka kłód. Potem zrobię kawałek lasu z drzewami i błotnistym duktem. I polaną. Może jakąś sarenkę wstawię. I tak na cotygodniowych zakupach ocknął się we mnie instynkt modelarski. Zaczynam w głowie układać sobie plan makiety i listę drobnych niezbędnych zakupów... I przypominać, jak domowym sposobem zrobić krzaki, trawę, ślady opon... Czeka nas długa zabawa, jutro wycieczka do Obi.

A w tyle głowy pytania:
- kto komu kupuje zabawki i kto lepiej się bawi ?
- jak przekonać żonę, że te zakupy nie są aż tak drogie ?
- jak przekonać żonę, że Jaś się przy tym świetnie bawi ?
- jak przekonać żonę, że jak skończę to posprzatam ?

środa, 23 października 2013

Obi

Zajrzeliśmy sobie do Obi. To znaczy namówiłem Go na wizytę w Obi. Trochę podstępem. Argumentem ostatecznym była obietnica posiedzenia na traktorkach ogrodowych. To zawsze działa. A ja chciałem sobie pooglądać łopaty, saperki, siekiery. Na fazie survivalu, przygotowań na kataklizm i zabaw kumplowym SUVem. Ot, kobiety łażą po sklepach z ciuchami, faceci lubią popatrzeć na śrubki i wiertarki. Mnie też ojciec ciągał po stoiskach z młotkami i wkrętami. Więc podtrzymuje tradycję.

Dopadł więc traktorki. Przesiadał się z jednego na drugi, wsadzał na nie nanibowych przyjaciół, woził nie wiadomo gdzie, odbywali długie wycieczki. Szczęśliwie się złożyło, że traktorki stały w dziale ogrodniczym, tuż przy szpadlach i siekierach. Więc obaj byliśmy zadowoleni. Pamperek szalał na pojazdach ogrodowych, duży Pamper podziwiał siekiery i łopaty blednąc na widok cen tych, które nie robiły wrażenia, że rozpadną się przy pierwszej próbie użycia.

Ostatecznie ledwo go wyciągnąłem z tego sklepu :) Ja wyszedłem bogatszy o wiedzę i śrubokręt, Jaś - z nalepką ostrzegawczą z wózkiem widłowym. Ta nalepka zdradziła Najpiękniejszej, że nie wracaliśmy prosto do domu...

wtorek, 22 października 2013

Parkowanie

Będąc dzieckiem w wieku zbliżonym do Jaśka, Tata brał mnie na kolana w aucie i "prowadziłem" prawdziwego dużego Fiata 125p.  Do dziś to pamiętam i nie chcąc, by taka atrakcja ominęła Jaśka, chowając furę w garaż biorę go na kolana i "sam" kręci.
Garaż jak garaż, w podziemnym parkingu, wąska alejka, wąski wjazd, łatwo nie jest, trzeba tyłem. Rzadko kiedy na raz wyjadę, zazwyczaj na dwa. Za pierwszym razem było "na sześć", a garażowy sąsiad patrzył i rechotał :) Jasiek mi "pomaga".
Więc...
Kiedyś w połowie wjazdu auto gaśnie. Cholera, hamulec, stoi, źle wysprzęglałem ? "Jasiek, nigdy więcej tak nie rób !!!". Już umie dosięgnąć kluczyków. 
Kiedyś wjezdżamy, coś za cicho, intuicja mówi, że czujnik parkowania powinien się już odezwać dawno. Zepsuł się ??? Gwarancja niby jest, ale zawsze to problem. Dobrze, że nie jechałem na pamięć i nie wkomponowałem zderzaka w rower. Malowanie nowego auta nie jest moim marzeniem. Czytam komunikat "Wciśnij ENTER by włączyć asystenta parkowania". To jego można w ogóle wyłączać ? Znaczy, Młody pstrykał aż mu się udało wyłączyć.
Kiedyś wjezdżamy, on o dziwo na siedzeniu pasażera, w ulubionej pozycji - czyli na skraju fotela, blisko szyby aby coś widzieć. Cofam na czujnik i moje ukochane ogromne lusterka. Przez tylną sztuce nie widzę, gdzie bolid się kończy.. Lewa strona wchodzi ładnie między ściany, czujnik pika jak zawsze, rzut oka w prawe czy mam jeszcze cm luzu... Wrrr, stop. Lusterko zniknęło ? Nie, to ogromny łeb synka je zasłonił. "Jasiu oprzyj się bo nie widzę". "Ale wtedy ja nie będę widział !!!". Umie walczyć o swoje. Ale postanowiłem jednak mu nie zaufać w ocenie ilości miejsca. Uznał moją zwierzchność pod groźbą przypięcia pasem. Na wystarczająco długą chwilę.

Czasami udaje mi się samemu odstawiać auto. Delektuję się wtedy każdym centymetrem. Po treningu w warunkach ekstremalnych parkowanie prostopadle tyłem idzie jak po sznurku. Jak wjazd maluchem w hangar lotniczy :)

poniedziałek, 21 października 2013

Choroba

Dziecko zachorowało. Na długo. Czyli na dwa tygodnie. Szkarlatyna. Brzmi groźnie. W głowie szumią przedwojenne nowele. Rodzinne opowieści, jak to Tatko mój w dzieciństwie cudem się wykaraskał, a Dziadek pobił lekarza motywując go do leczenia zamiast sugerowania zakupu trumienki. Opowieści, jak ktoś po chorobie uczył się na nowo chodzić. Lektura Wikipedii wskazującej 25% śmiertelność dzieci na tą chorobę wg statystyk sprzed 50 lat. Pocieszała myśl, że wynalezienie antybiotyków zmniejszyło żniwo bakterii poniżej 1% - znowu Wiki. Wizja łuszczącego się jak trędowaty, obłożnie chorego, trawionego 40-stopniową gorączką, z groźbą szpitala zakaźnego w zanadrzu  Pierworodnego nie nastrajała optymistycznie...
A ten z reguły stanu wyższego podgorączkowego nie przekraczał. Fakt, chory był, nie miał ciężkie, uszko bolało, brzuszek, marudził pół nocy... Skóra mu zeszła - z palców jednej skłoni. Narzekał, że się nie wysłał, bo go budzimy w nocy na przeciwbiotyk.
A ten - w międzyczasie nauczył się malować kotka, robić stemple z ziemniaków, był w kinie, wydębił kilka zabawek po drodze od lekarza, uzyskał chwilowe zwolnienie z utrzymywania porządku w zabawkach... Dwa tygodnie siedzi w domu na zmianę z mamcią lub papciem...

Może ja też chociaż na grypę zachoruje ?

niedziela, 20 października 2013

Stoję !

Z koszyka wspomnień..
Etap jakichś 7-8 miesięcy samodzielnego oddychania. Akurat przejściowo nie wymagał intensywnego usypiania, wolał sam się poprzewalać w łóżeczku przed zaśnięciem. Miało to swoje zalety i pozytywny oddźwięk w życiu rodzinnym. Kontrolnie zaglądam cichaczem do niego, tak po partyzancku. Zbyt długa cisza jest albo znakiem, że wreszcie śpi, albo - że znalazł sobie niezbyt akceptowane przez rodziców zajęcie.
Kurcze, nie ma go tam, gdzie powinien być. Czyli główki na poduszce. Może swoim zwyczajem zwinął się w kłębek z drugiej strony ? Zaglądam głębiej, ostrożnie żeby w razie czego go nie zbudzić. Nadal go nie ma. Serce w gardle... Gdzież on ?! To jeszcze nie były czasy, gdy najlepszą zabawą było uciekanie z łóżeczka. Umiejętności ruchowe sprowadzały się do siedzenia i pełzania w tempie strusia pędziwiatra. Między szczebelkami nie zmieściłby się. Ani chybi, wrona jakaś go porwała. Albo Obcy !!! Brrr, lekko spanikowany już bez środków ostroznosci wchodzę ratować syna. Jest !!! STOI sobie w rogu łóżeczka i podziwia świat z nowego punktu widzenia, z innej niż dotychczas perspektywy. Może napawa się samodzielnym w pełni sukcesem ? Nawet mnie nie zauważył. Szybko ściągnąłem Najmilejszą z pokoju, żebyśmy we troje mogli świętować tą chwilę.

W ten oto sposób dowiedzieliśmy się, że potrafi sam wstać. Potem dopiero dowiedzieliśmy się, że to koniec względnego spokoju, że wcale przez to nie będzie bardziej samodzielny, że właśnie wchodzimy w etap wszędobylstwa. I czasami milo wspominamy czas, kiedy mogliśmy być pewni, że jest w tym samym miejscu w którym go położyliśmy ;)