piątek, 1 maja 2015

Prace domowe

Mały Pomocnik postanowił wesprzeć mnie w robieniu prania. Jakby bez niego to była łatwa czynność... Pranie wymaga koncentracji i skupienia. Trzeba wybrać odpowiednie rzeczy z kosza, posegregować wg ściśle określonego klucza. Najbardziej Zaradna stosuje klucz kolorystyczny. Ja preferuje selekcję wg rodzaju materiału. Ostatecznie zawsze staram się znaleźć kompromis pomiędzy obiema metodami tak, by ilość ubrań była odpowiednia do pojemności bębna. Junior zawsze ma swoje propozycje, bynajmniej nie ułatwiające decyzji,co pierzemy
- Tata, tu jest moja ulubiona koszulka, MUSIMY ją wyprac !!!
I pierwotny plan prania diabli biorą, od początku staram się dobrać wg obu kluczy ubrania do tej najważniejszej koszulki.
Przyznam, potem dzielnie i wytrwale wkłada wybrane rzeczy do pralki. Najwspanialsza i tak zapyta, czemu do jasnych wlozylem pomarańczowe jeansy. I nie zrozumie, że pomarańczowy to kolor jasny, a nie "kolorowy".
Równocześnie ugniata pranie, by zrobić odpowiednie wgłębienie na ustawienie pojemniczka na płyn do prania. Koniecznie na dole bębna, przy drzwiach.
Potem napełnia na podłodze pojemniczek płynem. Tym razem trafił :) Odstawia butle z płynem. Ups... Zahaczył pojemnik nogą. Płyn na podłodze, procedura napełniania jest powtarzana. Tym razem z sukcesem.
W guzikologii pralki mu nie pomagam. Lepiej nad tym panuje niż ja. Tym bardziej, że nie chce mi sie ponawiać dyskusji
- Jasiek, wcisnij jeszcze ten guzik "łatwe prasowanie"
- Tata, nie, bo Mama nigdy go nie wciska !
Sęk w tym, że to ja jestem specem od prasowania w domu. Z dużym doświadczeniem praktycznym ;)
A mi pozostaje zebrać rozlany płyn z podłogi. Oczywiście sytuację trzeba wykorzystać do umycia podłogi. Szczególnie po tym, jak robiłem obiad. I Junior go jadł, ucząc się korzystać z noża. A w dodatku kuskus ma to do siebie, że lubi się rozsypywac...
Przy okazji odkryłem, że nie do końca zabrany płyn do prania świetnie nadaje się do mycia podłogi. Jest potem tylko trochę bardzej śliska i crocsy na niej mocno skrzypią, ale ogólnie gites :)

czwartek, 30 kwietnia 2015

F22 Raptor

Jakieś półtora roku temu dostałem na imieniny model samolotu. Postanowiłem go zrobić porządnie. Model nie był idealnie spasowany, więc pieściłem, przycinałem, szlifowałem elementy... Potem poszedł na półkę z braku czasu.
Wreszcie postanowiłem wykończyć. Czyli pomalować, nanieść kalkomanię, itp Przygotowałem pilniczek do paznokci w celu ostatnich poprawek, naszkicowałem maskowanie, rozrobiłem dokładnie farbki.
- Tatuś, mogę pomalować z Tobą ?
Takich próśb się nie odrzuca. Czym skorupka za młodu... Poza tym,może kiedyś wspomni "Jako dziecko z Tatusiem sklejałem modele, piękne to było". Wytłumaczyłem mu dokładnie co i jak, że delikatnie, że po linii, że...
- Jachu, nie tak !!!!!!!!!!!
Zagłębił pędzel cały w farbce, lekko obtarł (!) nadmiar, i bach przez środek skrzydła, robiąc ze specjalistycznego wściekle drogiego pędzelka rozczapierzoną miotłę... I kałużę gęstej farby pełnej bąbelków powietrza. Potem to rozprowadzał zostawiając smugi pędzla...
Zamalowując kolorem Dark Gull Frey tydzień dopieszczany wylot sprężonych gazów silnika odrzutowego. W barwach trzech metali, z cieniowaniem i żmudnie malowanymi okopceniami.
Zarys plam kamuflażu dawno przestał się liczyć.
Odpuściłem w tym momencie wierność odtworzenia F-22 Raptor. Dałem się ponieść dziecięcej kreatywności. Niech te plamy będą fantazyjne.
Tylko... Nieopatrznie obok postawiłem otwarty sloiczek z trzecim odcieniem szarości... Więc mamy maskowanie eksperymentalne, zresztą - Raptor też jest swoistym eksperymentem, a nie podstawą wyposażenia US Air Forces.
W sumie, jak na współpracę z 5-ciolatkiem, pozostaje mi się cieszyć, że malowanie nie jest czerwono-zielone.

A mój plan na piękny model wiszący u Jasia pod sufitem  właśnie okrąża w jego rękach pokój atakując kanapę. W razie czego trochę kleju mam w zapasie...

środa, 29 kwietnia 2015

Godło

Postanowiliśmy sobie pomalować. Moje zdolności plastyczne sprowadzają się do rysunku technicznego. Najlepiej na komputerze. A i tam głównie skupiam się na obliczeniu właściwego dla perspektywy kąta i współrzędnych. Sinus cosinus i Pitagoras, jednym słowem.
Junior... No raczej lekkość kreski ma po mnie...
Ale od kilku dni mnie męczył, żebyśmy zrobili mu godło z Minionkiem. Hmmm... Jest wyzwanie ! Jak zwykle konkurencja zwana rysowaniem równoległym. W sporcie to się chyba nazywa synchroniczny ?
I mamy 2 godła. Jeden od linijki, drugi Minion Zombie :) Godła są, sukces jest.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Obiad

Dziecko chore. Z ojcem w domu. Nie ma siłki. Trzeba mu zrobić obiad...
Wspinam się na szczyty własnych możliwości, wyżyny sztuki kulinarnej. Ryba ! Uwielbia ryby !  jakieś warzywa, delikatnie przyprawiona. No, ciut za dużo tłuszczu. Wyjątkowo się starałem...
Próbuję. Całkiem niezła wyszła, Dodaje frytki, ogóreczki malusie, niech nabiera sił przy ulubionym delikatnym posiłku.
- Tata, daj keczup do frytek.
Niech będzie... Gust mu się jeszcze wyrobi.
Wsuwa ogórki, fryty, rybę omija.
- Jasiu,a rybka ?
Bierze, wypluwa
- Jest bleee... Wyszła Ci dziś... Obrzydliwie !
Następnym razem dam mu pierogi z torebki...

niedziela, 26 kwietnia 2015

U dochtora

Więc jesteśmy chorzy.
Oczy czerwone jak wampir, ucho zatkane i boli, glowa boli - pakiet.
Jachu odwiedza więc lekarzy. Okulista zaliczony, kropelki do oczu przepisane. Pediatra zaliczony, antybiotyk poszedł w ruch. Za tydzień ma być zdrów jak rydz. Tydzień dzikich pomysłów przed nami, ale jak dojdzie do siebie, bo na razie główka boli, uszko nie słyszy, i w ogóle "wszystko boli, nawet włoski".
Po drodze załapaliśmy się na świetną panią lekarkę (potoczny doktor to mi przez usta nie przejdzie, dr to ja jestem, i to z przyrostkiem inż., a nie jakiś "mgr medycyny, lekarz pediatra", jak mają na identyfikatorach napisane ;) ). Badanie krwi, z paluszka. Oczywiście Młody lekko przestraszony, chowa paluszek w rękaw, " ja się boję ". Nie było źle, nie wyrywał się, nie trzeba było go pasami do łóżka wiązać. Ja w jego wieku stawiałem większy opór. Raz nawet wygrałem :)
Wyszedł, płacze, boli paluszek, tulę, uspokajam, pocieszam. W końcu myślę - sprawdzam. Może faktycznie coś nie tak...
- Jasiek, pokaż ten palec, zobaczymy.
Zdjął gazik, nic nie widać.
- Tata, patrz, nic nie ma, i przestało boleć !
Tak nagle :)
Aczkolwiek na widok otwierających się drzwi zabiegowego na wszelki wypadek wchodził pod krzesło.

Za to nasza pani doktor - przepraszam, mgr medycyny, lekarz pediatra - podeszła i spytała
- Jeszcze czekacie na pobranie ?
- Juz byliśmy
- Jak to, nic nie słyszałam ...
- Czego ?
- Płaczu i odgłosów walki...
Na to Jasiek
- A czemu miałem płakać ?