sobota, 2 listopada 2013

Zadusznie - Wuj Marcin

Kilka lat przede mną urodził się Marcinek. Duzo za wcześnie. Dawno temu, inkubator jakiś tam w szpitalu był, nienagrzany, technika medyczna na zupełnie innym poziomie - 45 minut życia, za mały, za słaby.
Ja urodziłem się bezproblemowo kilka lat później. Potem moja siostra.

Miałem brata. Mam brata. Trudno to nazwać, żyliśmy w innym czasie, nigdy sie nie spotkalismy, moze kiedys gdzies sie spotkamy. Znam tylko malutki grobek na cmentarzu, na którym od dziecka zapalam świeczki, kładę mały kwiatek. I czuję się cholernie z tym miejscem związany. Tam jest mój Brat. Czasami sobie myślę, jaki byłby, co by mi powiedział, jak by żył. Może trochę czasem mi żal, że nie biliśmy się o samochodziki w dziecinstwie. Ale od zawsze wiem, ze tam, pod malutką płytą, leży mój Brat.
I równoczesnie czuję, że mam brata - nierealnego, niecielesnego, ale gdzies tam we mnie gleboko siedzi poczucie jego istnienia.

I w ten sposob po prostu jest z nami, przy mnie od zawsze. Moze wlasnie dlatego Jego istnienie, króciutkie zycie, było wazne, potrzebne ?

Dla mnie zawsze to bylo oczywiste. Ten maly grobek, to, ze z rodzicami szlismy do Marcinka zapalic znicz, potem juz bardzej dojrzale mysli. Nigdy nawet przez glowe mi nie przeszlo, ze moge byc zamiast Niego, zastepuje Go rodzicom, czy cos takiego. Ba, nigdy mi nie przyszło do głowy, że mogłoby Jego nie być. Jest tak samo moim rodzeństwem, tak samo bliski i realny jak młodsza siostra, jaśkowa ciotka i chrzestna. Ot, jest nas trojka rodzenstwa, tylko Marcinek mieszka gdzies indziej. Nieraz o Nim myslę jako o tej małej kruszynce, jaką był, a nieraz - jak o kilka lat starszym żonatym i dzieciatym facecie, ktorym bylby dzisiaj - wiec, rosnie wraz z nami.

A od trzech lat się oswajam z Jego nową rolą życiową. Już nie idziemy do Marcinka, a do Wujka Marcina. Ciężko mi to przez usta przechodzi, ale wszyscy się starzejemy, wchodzimy w nowe role życiowe. Ja zostałem ojcem, siostra ciotką, Marcinek wujkiem. I Jasiek wzrasta w świadomości, rzeczywistości, że jest nas trójka.

A zupełnie na marginesie zastanawiam się, czy nie łatwiej dziecku poznawać, oswajać śmierć nad grobkiem Kogoś w jego wieku, z jego pokolenia, niż dziadków, wujków - dorosłych będących trochę innym gatunkiem dla kilkulatka ?

Makieta - gleba i trawa

... cd ...
Bez skrótu poprzedniego odcinka :)

W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że wciągnąłem się w rzeźbienie w drewnie, a Młody siedzi i czeka, kiedy wprowadzi autka na makietę :) Czas wyhamować własny egoistyczny zapał i wciągnąć Go w zabawę. Hmmm, od czego by tu zacząć ???
Podstawka wyrzeźbiona, zaczynamy wspólnie tworzyć tło, przyziemie, warstwę najniższą lasu. Wiem, wiem, moglibyśmy wziąć pędzelki, namalować zieloną trawę, brązowa ziemię i już. Ale nie, przecież muszę mu pokazać coś więcej, jak powoli powstaje dzieło, ile się trzeba męczyć, żeby zrobić coś fajnego. Nie ma chłopak lekko z nadgorliwym rodzicem...
Przystępujemy więc do eksperymentu. Bierzemy klasyczny wikol, rozsypuję w miseczkach kawę, kakao i inkę, przywdziewamy rękawiczki gumowe - i obaj z zapałem bierzemy się do roboty. Zabarwiamy klej. Smarujemy nim wyznaczony teren. Jaśkowi trochę niewygodnie, rękawiczki ciut duże, palce w połowie zwisają swobodnie. Ale z zapałem rozprowadza klej, o dziwo trzymając się wyznaczonych granic. Jest dobrze. Potem posypujemy klej półproduktami napojów, i wcieramy znowu.
Dumni z efektów pracy, rozzuchwaleni sukcesem,bierzemy się za poszycie lasu. Dopadamy kuchnię, mamy przyprawy. Zielone ! Suszony koperek, pietruszka. Do tego trochę trocin po robieniu podjazdów. Więc zaczynamy wspólnymi siłami robić bałagan. Zgodnie z pomysłem włączenia go w zabawę. Najpierw wysypujemy wszystkie znaleziska na talerzyki. Czyli ja otwieram, Jaś wysypuje. Na talerzyki również. Potem tworzymy różne mieszanki surowców. Według mojej koncepcji proporcji. Zauważam, że runo leśne wyrasta na podłodze i całkiem nieźle wygląda. Po co ja mozolnie rżnąłem tą deskę, skoro moglibyśmy wykleić las na podłodze ? Małżonka i tak wspomina coś o remoncie ;)
Więc zakładamy rękawice i bierzemy się za klejenie. Junior przejęty nową aktywnością trzyma się moich wskazówek, w której części deski którą mieszankę kleimy. Deska zaczyna przypominać ziemię porośniętą trawą i kwiatami, z leżącymi gdzieniegdzie suchymi liśćmi. Sukces. Młody zaczyna przypominać potwora z bagien. Męskim ruchem, wrośniętym już chyba w DNA, co chwilę wyciera ręce w spodnie, drapie się rękawiczką pełną kleju i zielska po głowie, opiera nogę o świeżą podróbę ściółki leśnej. Deska zaczyna wyglądać profesjonalnie, znacznie lepiej i naturalniej niż jakbyśmy użyli posypek modelarskich. Podłoga też. Podobnie jak Jaś. Właściwie to mam duży dylemat, czy najpierw sprzątać syna czy podłogę. Krótka analiza sytuacji, zaczynam od dziecka. Poszło sprawniej niż się spodziewałem :) W przeciwieństwie do podłogi, przy której Junior postanowił aktywnie mi pomagać. Odbyło się to w sposób zbliżony do pomocy przy praniu. Udało nam się jednak ogarnąć sytuację przed powrotem płci pięknej. Baza makiety prawie gotowa, czegoś mi jednak brakuje. Mimo, że Młody zaczął już na nią wprowadzać autka. Ale o tym w następnym odcinku :)

... cdn ...

piątek, 1 listopada 2013

Tropiciel

Przyjechaliśmy do Babci i Cioci. Nadszedł wieczór, czas do łóżeczka. Oczywiście zaczęło wymyślanie odwlekające. Siusiu, pić, kupka, jeść, buziak na dobranoc... Nagle przypomniał sobie, że MUSI umyć ząbki. W jego ustach, przy jego stosunku do higieny jamy ustnej... brzmi dość nietypowo... wręcz dziwnie... ale nie wypada odmówić ... niepedagogicznie... może to się nie powtórzyć... a na pewno odmowę przypomni nam w najmniej spodziewanej chwili... Więc wygrzebujemy z walizy pastę, szczoteczkę. I słyszymy
- Brakuje kubeczka ! Wyjmijcie kubeczek !
- Ale nie wzięliśmy.
- Jak to ?
- Nie ma go w walizce...
- No to jest odpowiednie zadanie dla Tropiciela !
Po czym wybebeszył walizkę, kubka nie znalazł. Mimo wszystko baaardzo długo i, trochę rozczarowany, wyjątkowo dokładnie wzorował ząbki. Czyżby tropił mikroby ?

czwartek, 31 października 2013

Makieta - prace w drewnie

Jak już wspominałem, odezwał się we mnie zapał modelarski. Z niepokojem go obserwuję, bo to i kosztowne hobby, i czasochłonne, i mogą to być pierwsze oznaki kryzysu wieku średniego :)
Junior ma kilka traktorków, przyczepy do przewozu drewna, co wzbudziło we mnie myśl o zrobieniu mu makiety lasu. Ot, prostej, do zabawy, taki playground scenery. Jakaś podstawa z deski, namalujemy trawę i drogę, kilka drzewek zabawkowych i gotowe.
Jaki rozmiar ? Bóg raczy wiedzieć... Mniej więcej ustawiliśmy na podłodze autka, wzięliśmy miarkę - Junior uwielbia mierzyć, szczególnie włączony telewizor - ups, spory kawał deski potrzeba. Szybki skok do Obi, jest idealna półka 30 x 60. Skok połączyliśmy z tradycyjną zabawą na traktorkach. Po dwóch dniach żonę zaintrygowało, skąd mamy taką deskę ? Oczywiście dowiedziałem się, że mogłem przy okazji kupić dawno wymyślone rolety na okna...
Tylko na tą deskę autka muszą jakoś wjechać. Trochę wysoka. Pilniki w dłonie, trzeba zeszlifować podjazd. A nawet dwa. Z obu stron. Wjazd i wyjąć. Wjazd będzie od drogi, wyjazd do głębokiego lasu, koncepcja mi ewoluuje. Młody szaleje z pilnikiem w ręce, może będzie z niego mężczyzna :) Ja za to nerwowo pilnuję, żeby piłował tam, gdzie ja to zaplanowałem. I niekoniecznie po własnych palcach. Deska okazała się jakaś taka twarda i mało podatna na obróbkę, więc... Junior zajął się zaraz oglądaniem bajki, a ja w pocie czoła szlifowałem. Pomagał mi o tyle, że na każdą prośbę podawał mi autko żebym mógł sprawdzić, czy kąt natarcia jest już odpowiedni. Długo okazywało się, że jeszcze nie...
Autko wjeżdża bezproblemowo, nawet z długą przyczepą. Wątpiąc w podatność laminatu na wikol, postanowiłem zedrzeć go z deski. Pomysł głupi, jak się potem okazało... Pierwszą próba pilnikiem zakończyła się kompletną klapą. Szło trochę lepiej, do pierwszej krwi. Nie ma co ryzykować. Jedziemy do sklepu po sprzęt. Oczywiście wyprawa nie mogła odbyć się bez stałego elementu gry, czyli zabawy na traktorkach. Wracamy zaopatrzeni w profesjonalne dłuto. Na pewno wiele razy w życiu mi się przyda ;) Za to zdejmowanie okleiny idzie jak po maśle ! No, może nie do końca... Wyrzeźbiłem dwa place przeładunkowe, drogę między nimi... i odcisk na palcu przekonał mnie, że warto podjąć próbę klejenia bezpośrednio na laminacie :) Drugim argumentem był znudzony synuś wskakujący mi co chwilę na plecy z dzikim okrzykiem stawia stwora z leśnych ostępów. Wczuł się w klimat. Z siedzącym na plecach zbirem trudno operuje się dłutem...
Dnia następnego ambicja wygrała z leniem. Co to za dukt leśny bez kolein ! Zanim Junior wstał, bladym świtem, wziąłem się za żłobienie rowków po kołach. Od radu zrobiłem nierówności terenu i wgłębienia na kałuże. łatwa robota. Junior za to wstał i z miejsca oznajmił, że w nocy ktoś nam zepsuł makietę, bo tu są dziury. Może to myszki ?!

A ja sobie zdałem sprawę, w co się władowałem, i ile roboty jeszcze przed nami...

cdn...

środa, 30 października 2013

Pranie

Mały uwielbia pomagać. We wszystkim. Często dużego szlag trafia, bo
- wszystko trwa trzy rady dłużej,
- potem jest cztery razy więcej sprzątania,
- czasem cały wysiłek diabli biorą w jednej chwili i trzeba zacząć od nowa, ze stanu gorszego już pierwotny wyjściowy...

Weźmy czynności związane z robieniem prania. Szczególnie drażliwy tematy, bo obsługa pralki przerasta typowego faceta, skądinąd obeznanego ze smartfonami, komputerami, pompowtryskiwaczami i inną technologią. A sortowanie prania, toż to czarna magia ! Kolorami ?! Przecież trzeba dobrać rodzajem tkaniny, technologii prania (program, temperatura, ...) ! A dlaczego nie powinno prac się razem majtek, skarpetek i szalik, jeśli są z tego samego ??? Takie dylematy mogą prowadzić do rozwodu...

Więc zaczynamy szykować pranie. Tzn wybierać i sortować. Wszystko z kosza na podłodze, Jaś przebiera w brudnych spodniach, skarpetkach o naturalnej woni itp. "To jest Jasia, to bluzka Mamusi, o ! Taty koszula !".  I układa na osobne kupki, nie bacząc na barwy i rodzaj tkaniny. Powstają trzy stosy rzeczy, i Jaś decyduje: "Dzisiaj pierzemy Jasia rzeczy". Bierze w ręce, połowa mu wypada, próbuje wepchnąć do pralki. Chwilę trwa, zanim uda mi się wyperswadować plan z głowy. Dobra, wybrałem co pierzemy, z jedną kupką łatwiej. Oczywiście On ładuje to do pralki, upycha, ledwo się mieści... Potem zabraknie sznurków na suszarce, ale nie pozwoli wyjąć ani jednej skarpeteczki.
Właśnie płynu do prania też należy do Jasia. "Tata, zostaw, nie przeszkadzaj, ja sam umiem !". Co oczywiście kończy się myciem podłogi. Widać kupujemy za duży baniak płynu jak na czterolatka...
Pojemnik z płynem należy umieścić w pralce. Próbuję po swojemu, w miarę stabilnie na górze prania. Ot, tak sobie wymyśliłem. Mój błąd. "Tata, nie umiesz ! Mama zawsze tu na dole stawia, jak wyjmiesz te skarpetki będzie miejsce...". Mądrala. Wyjęcie ze spodu pralki skarpetek często kończy się wypadnięciem misternie wciśniętych spodni. I tak kilka razy. W końcu nam się udaje.
Trzeba nastawić program.  Chwila bijatyki przed maszyną, żeby mi koszuli nie wygotował. Jeszcze jestem silniejszy. Krótki foch i idziemy się pobawić. Na szczęście już mu minął etap wyłączania pralki w połowie prania :) Sukces wychowawczy ?

Cykl prania się skończył, czas wyjąć. Miałem pęknie uporządkowany proces - na krzesło tzw pranie ogólne, na pralkę drobnica jak majtki i skarpetki. Tak łatwiej wieszać. W przestrzenie sznurka pozostałe po powieszeniu spodni i swetra wchodzi para skarpetek. Nic z tego, koncepcja upadła ! "Tu układamy rzeczy Jasia, tu Mamusi, a tu Tatki :)". Nawet nie podejmuję próby dyskusji... Nawet, jeżeli kupka moich jasnych koszul znalazła miejsce na podłodze.
Wyjął, ułożył, czas wieszać. Pozwolił mi łaskawie spuścić sznurki spod sufitu. Potem..  Podstawił sobie stołeczek, mówił, którą rzecz teraz mam mu podać, nie daj Boże, żebym się pomylił. I wiesza. Subtelnie nie zauważa, jak poprawiam, wygładzam powieszone sztuki.

Ok, pranie zrobione. Trochę się zeszło. Mamy tylko nadzieje, że Najwyrozumialsza nas pochwali, doceni wysiłek.

wtorek, 29 października 2013

Tym razem czoło

Jasio został z tatkiem na zwolnieniu w domu. Rozrywki zapewnione, musiałem tylko dbać o Jego stan zdrowia. Co jakiś czas przypomniałem sobie o którymś z lekarstw, dostawał mniej więcej o przewidzianej porze. Przewaga mniej nad więcej nie była zbyt wyraźna. Gorączki brak, wraca do sił, więc nawet dostaliśmy prikaz wyjścia na słoneczko. Oczywiście wykorzystałem to do drobnych męskich zakupów :) W końcu przez okno samochodowe słoneczko też świeci ;) Co jakiś czas kontrolowałem stan zdrowia i samopoczucie człowieczka. I nie ograniczałem się w tym do dialogu typu
- Jak się czujesz ?
- W porządku, nic mi nie jest !
Jednym słowem - profesjonalna obserwacja.

Około pory obiadowej zadzwoniła nasza ukochana z pytaniem, co u nas. Nogi Jej zmiekły, gdy z wrodzonym wdziękiem i subtelnością oznajmiłem, że właśnie czteroletnia pociecha stoi w kałuży moczu, a ja zastanawiam się, czy jechać na pogotowie na szycie, bo krwawi z czoła. W tle słychać było ryk czteroletniej pociechy.

Nadaktywna pociecha wracając do domu jak zwykle musiała dobiec do drzwi wejściowych na klatkę i spróbować otworzyć. Traf chciał, że akurat z drugiej strony wychodził młody człowiek i energicznie otworzył drzwi. Solidne, stalowe. Pociecha odbiła się i usiadła. Trudno było ocenić, czy bardziej przerażona jest pociecha czy młody energiczny człowiek. Pociecha przytomna, bo się drze, powędrowała w me ramiona, młody człowiek przeprasza blady. Jeszcze on nam tu zemdleje... A ja muszę ogarnąć sytuację, bo nie bardzo widzę stan wtulonej we mnie pociechy. Do młodego przerażonego człowieka się zwracam
- Nie widzę go, nos cały ?
- Tak - jakieś ciche takie słowa
- Zęby i usta ?
- Chyba całe...
- Krew leci ?
- Czoło rozwalone...
Acha, kolejna blizna będzie, rzucam okiem. Rozcięte, pewnie w kant drzwi trafił. Pogotowia na razie wzywać nie trzeba, idziemy na górę ocenić spokojniej i trochę pociechę uspokoić, bo się zapętliła. Oszołomiony młody człowiek zostaje, nie mógł przewidzieć ani zauważyć, że w dole szaleje nadaktywny...

Stawiam pociechę w kuchni, przecieram ranę, nie jest źle, raczej na szycie nie trzeba jechać. Z ryku wyławiam latek "Nie chcę plaaasteeerkaaaaa". Ok, chyba się obejdzie, wygląda na rozcięcie powierzchowne a nie fontannę z tętnicy skroniowej. Za to na podłodze kałuża o znajomym zapachu - za dużo emocji. Sprawdzam jednak przytomność - "Jak się nazywasz, ile masz lat, kim ja jestem ?". Odpowiedzi poprawne, mózg raczej cały. Więc zgodnie z procedurą - zimny okład na czoło, uspokajam, rozbieram, wanna, nowe ubranko.
Mniej więcej na tym etapie dzwoniła stęskniona ukochana, więc co jej miałem powiedzieć ? Kazała mi sprawdzić, czy nie ma wstrząsu mózgu... Nie mamy encefalografu w domu...

Skończyło się na strachu i rannym czole. Pociecha była poszkodowana, więc całe popołudnie siedziała spokojnie na kanapie każąc się obsługiwać. Znaczy - mózg cały, zachowanie w normie. W normie pociechy...

poniedziałek, 28 października 2013

Dwie dynie

Dynie zaczęły nam się rozmnażać...
Rozzuchwalony sukcesem wziąłem się za drugą pomarańczową kulę. Z pomysłem: ta będzie wesoła, uśmiechnięta, sympatyczna. Pomarańczowa kula tym razem niewielka, biorę w łapę kozik niewielki, idzie sprawnie, jest, gotowa. Stawiamy jedną koło drugiej. I...
- Rodzice ! Miła dynia boi się tej STRRRASZNEJ, musi się od niej odwrócić !
Nie było rady, w trosce o samopoczucie i zdrowie psychiczne milutkiej musiały stanąć do siebie plecami. Powstał za to nierozwiązywalny problem - ich cienie na ścianach patrzyły się na siebie...

Powstała na ścianach scena klasyczną, dla mnie rodem z "W samo poludnie". Ale ten film z Młodym dopiero za kilka lat obejrzę. Jako przeciwwagę dla Harrego Pottera, czy co tam akurat będzie trendy ;)

niedziela, 27 października 2013

Dynia

Wziąłem się do roboty, może uda mi się zostać bohaterem we własnym domu. Rok temu poszło mi całkiem nieźle, czas na drugi raz w życiu. Naszkicowałem jakąś wykrzywioną gębę, staram się mniej więcej trzymać planu. Kolejne nieuważne cięcia i ostrość narzedzia każą go modyfikować. Palce całe jeszcze. Opinelek trochę za słaby na grubość dyni. Jasiek wpada do kuchni, patrzy, i wybiega z krzykiem
- Uciekam, chowam się, tam jest STRRRASZNA DYNIA, a Tata trzyma ostry nóż !!!

Poczułem się jak przyczyna telefonów na "błękitną linię". Czy też niebieską ?