sobota, 19 kwietnia 2014

Zabawa w strzelanie

Kolejne dylematy wychowawcze, narzucone przez propagandę pacyfizmu braterstwa międzyludzkiego i poprawności politycznej. Jak zawsze piękne ideały tak jakby odstające od rzeczywistości.
Zabawy ze strzelaniem. W niektórych przedszkolach wręcz zabronione. Bo po co uczyć dzieci przemocy ? Walki, bicia się, strzelania i zabawy w wojnę czy zabijanie ? Niby wszystko pięknie. Tylko...
Niestety czasem trzeba się bronić. Życie jest jednak walką. W różnych wymiarach, na różnych płaszczyznach. Nie ma co udawać, że świat jest piękny. W życiu z reguły osiągają coś ci, którzy umieją czasem być ostrzy. Ale ja nie o tym ;)
Lata świetlne temu, począwszy od przedszkola, bawiłem się z kumplami w różne gdy wojenne, z przemocą strzelaniem i zabijaniem. Oczywiście "nanibowymi". Policjantów i złodziei, indian i kowboi, czterech pancernych itp. Kulminacją był moment, gdy na podwórku były wykopy w temacie remontu pewnie rur wodociągowych. To były nasze okopy, granatami były grudki ziemi. Kamień automatycznie wykluczał z zabawy - takie były reguły, sztywne, bezdyskusyjne. Zawsze miałem wśród zabawek jakąś szablę, pistolet, czołg. Z chłopakami w szkole co jakiś czas się biliśmy. I co ? Nie zostałem żołnierzem mafii czy najemnikiem. I nie biję żony, kolegów w pracy i przechodniów ;)

Więc trzeba znaleźć złoty środek . Nie przesadzajmy z tymi trendami i poprawnoscia. Jak świat światem chlopaki się bili i bawili w wojnę. Może właśnie dzięki temu wyrastali na mężczyzn, a nie hipsterów. I może dzięki wpojeniu, że czasem trzeba się bić, potrafi o coś walczyć lub czegoś bronić. Zamiast "nakładać sankcje" z wygodnego fotela.

Nie będę dziecku zabraniał zabawy w wojnę. Tylko mu powiem, po której stronie trzeba walczyć. I nawet w szale tej zabawy pilnować reguł gry. I będę pilnował, żeby to była walka o coś, a nie dla samej walki.

piątek, 18 kwietnia 2014

Bezpieczeństwo dziecka - sprawa T.

Przycichła w mediach tzw. sprawa T. Temat przytłumiły wydarzenia z pobliskiej zagranicy. Media muszą z czegoś żyć, kreować tematy i emocje społeczne, taka ich rola w końcu. Trochę na marginesie rzucił mi się w oczy, zwłaszcza w mediach - nazwijmy je - popularnych i niskich lotów, właściwie bezpośrednie nawoływanie do samosądu. Ciekawe, czy jakiś sąd się takimi treściami zainteresował.
Abstrahując od wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat... Gość popełnił straszną zbrodnię, dostał czapę. Czasy były inne, poziom rozpoznawania i podejście do dewiacji w kodeksie inne. Na fali idealizmu czasu przemian wyrok został zmieniony na niewspółmiernie niski. Początkujący rządzący, niesieni ideałami humanitaryzmu nie przewidzieli, że w więzieniach siedzą nie tylko polityczni, ale i zwykli zbrodniarze. I o zasadzie, że normy, prawo czy procedury wyznacza się na podstawie najbardziej drastycznych, skrajnych przypadków. A nie rutynowych.
Abstrahuję także od stanu więziennictwa. Od faktu, że resocjalizacyjna funkcja kary ma sens jedynie w przypadku gościa, który raz się zapomniał i wsiadł po piwie do auta. Albo nerwy mu puściły i dał w mordę kochankowi żony czy sąsiadowi. W życiorys pewnych grup społecznych okresowa odsiadka jest wpisana tak, jak w życie zwykłego człowieka co jakiś czas przeprowadzka czy zmiana pracy. O wymiarze odwetowym nie ma mowy, jeżeli przestępstwa gospodarcze są często karane surowiej niż kradzież czy zabójstwo. Pozostaje często wymiar jedynie izolacyjny, prewencyjny...

Sprawa przycichła, chyba została zakończona ku uldze społeczeństwa. Czasy dziś są inne, nadzór nad dziećmi też. W głowach wielu rodziców pojawiły się dylematy, niepokoje. Jak uchronić dziecko przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Prawdopodobieństwo nikłe, ale trzeba dmuchać na zimne.
I zachowac umiar. Z jednej strony znam ludzi, którzy bezmyślnie zagłębiają się wieczorami z podwórka kiepskich dzielnic i są bardzo zdziwieni, że wracają bez portfela i z wybitym zębem. Z drugiej są i tacy, co po zmroku nie pójdą sami do sklepu na rogu.
Jak dziecku wdrożyć zasady ostroznosci ? Tak, aby go nie skrzywdzić na całe życie. Aby wiedział, czuł, gdzie jest jego indywidualna granica bezpieczeństwa na całe życie.
Żeby nie wiał w panice od staruszki która powie "ale masz ładną czapeczkę", ale umiał twardo powiedzieć "nigdzie z panią nie pójdę". I nie pchał się w miejsca, gdzie może problemy.
Granica zaufania do ludzi. Nie można być odludkiem, nie wolno ich się bać. Ale musi umieć zadbać o swoje interesy i bezpieczeństwo. W życiu to się bardzo przydaje.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Mały elektryk

Kończymy sprzątanie. Czas cienką wychowanka schować odkurzacz. Młody samodzielny zaczyna zmierzać ku kontaktowi. Reakcją Najtroskliwszej jest oczywista
- Jasiu, sam tego nie rób ! Tylko dorośli mogą wyjąć kabel z kontaktu.
Na co Mały Pomocnik, nietypowo skłonił się ku maminej uwadze, i zwrócił się do mnie.
- Tato,  wyjmij mi WTYCZKĘ Z GNIAZDKA.
W końcu syn elektryka :)
Ledwo się powstrzymałem, by nie odpowiedzieć
- Idę rozłączyć obwód wyjmując wtyk wtyk podwójny z gniazda ściennego podtynkowego.

środa, 16 kwietnia 2014

O gęsim jaju

Dawno dawno temu... Gdy ja byłem malutki... Czyli w wieku Jasia...
Jedną z bardziej lubianych, i częściej opowiadanych mi przez Mamę przed snem bajek była opowieść o gęsim jaju. Zniesionym przez gęś siodłatą. Jajo to wybrało się na wędrówkę, do której dołączył Rak Nieborak, Kotek Mruczek i inne zwierzaki. Na koniec cała ekipa pogoniła bandę złodziei, a z jaja wykluł się siodłaty gąsiorek. To tak w skrócie. Najbardziej utkwił mi "refren":
"...
- Dokąd się toczysz, jaje ?
- Na wędrówkę.
- Pójdę i ja z Tobą, jak mnie weźmiesz z sobą.
- Chodź, ... /wstaw nazwę zwierzaka/..."
Podobno moja Babcia opowiadała to też do snu mojej Mamie. Legenda rodzinna głosi, że Babcia znała ją z dzieciństwa :)

Najpiękniejsza któregoś dnia powiedziała, że robi z dziećmi w pracy przedstawienie. I uczą się długiego wiersza z podziałem na role. Ewy Szelburg-Zarembiny. Ona też ma swoją kwestie, nie pamiętam jaką.I ta wierszobajka jest o jajku, które wędrowało i spotkało różne zwierzęta, kotka Mruczka, raka Nieboraka...
W tym momencie błysnęło mi w głowie, wszedłem Jej w słowo i na wyrywki zacząłem recytować:
- Był sobie lasek, pod lasem chata, a w chacie gęś siodłata...
- Dokąd się toczysz, jaje ? Na wędrówkę. Pójdę i ja z Tobą...
- A z jaja wykluł się siodłaty gąsiorek...
A ukochana zaczęła szeroko otwierać oczy ze zdziwienia, czego to ja nie umiem :)
A ja, jako że pamięć ludzka jest zawodna, zabrałem jej tekst oryginalny i wieczorem przystąpiłem do wskrzeszania  rodzinnej tradycji opowiadania dziecku do snu bajki o gęsim jaju. Recytując z zapałem i uczuciem, głęboko wczuwając się w role.
Młody jak to Młody. Początkowo protestował, bo chce swoją książeczkę o maszynach budowlanych. Potem ignorował mnie bawiąc się czymś. Potem coraz częściej na mnie zerkał. Gdy skończyłem wyrwany z zasłuchania oświadczył, że mam mu jeszcze raz przeczytać. I tym razem sam wymieniał zwierzątka i kończył refren. Nazajutrz też sobie zażyczył bajkę o gesim jaju. Za dwa dni też. Coraz większe fragmenty recytując z pamięci.
A ja po tygodniu, mimo głębokiego sentymentu, zatęsknię do opowieści o strażaku i budowie...

O gęsim jaju

Dawno dawno temu... Gdy ja byłem malutki... Czyli w wieku Jasia...
Jedną z bardziej lubianych, i częściej opowiadanych mi przez Mamę przed snem bajek była opowieść o gęsim jaju. Zniesionym przez gęś siodłatą. Jajo to wybrało się na wędrówkę, do której dołączył Rak Nieborak, Kotek Mruczek i inne zwierzaki. Na koniec cała ekipa pogoniła bandę złodziei, a z jaja wykluł się siodłaty gąsiorek. To tak w skrócie. Najbardziej utkwił mi "refren":
"...
- Dokąd się toczysz, jaje ?
- Na wędrówkę.
- Pójdę i ja z Tobą, jak mnie weźmiesz z sobą.
- Chodź, ... /wstaw nazwę zwierzaka/..."
Podobno moja Babcia opowiadała to też do snu mojej Mamie. Legenda rodzinna głosi, że Babcia znała ją z dzieciństwa :)

Najpiękniejsza któregoś dnia powiedziała, że robi z dziećmi w pracy przedstawienie. I uczą się długiego wiersza z podziałem na role. Ewy Szelburg-Zarembiny. Ona też ma swoją kwestie, nie pamiętam jaką.I ta wierszobajka jest o jajku, które wędrowało i spotkało różne zwierzęta, kotka Mruczka, raka Nieboraka...
W tym momencie błysnęło mi w głowie, wszedłem Jej w słowo i na wyrywki zacząłem recytować:
- Był sobie lasek, pod lasem chata, a w chacie gęś siodłata...
- Dokąd się toczysz, jaje ? Na wędrówkę. Pójdę i ja z Tobą...
- A z jaja wykluł się siodłaty gąsiorek...
A ukochana zaczęła szeroko otwierać oczy ze zdziwienia, czego to ja nie umiem :)
A ja, jako że pamięć ludzka jest zawodna, zabrałem jej tekst oryginalny i wieczorem przystąpiłem do wskrzeszania  rodzinnej tradycji opowiadania dziecku do snu bajki o gęsim jaju. Recytując z zapałem i uczuciem, głęboko wczuwając się w role.
Młody jak to Młody. Początkowo protestował, bo chce swoją książeczkę o maszynach budowlanych. Potem ignorował mnie bawiąc się czymś. Potem coraz częściej na mnie zerkał. Gdy skończyłem wyrwany z zasłuchania oświadczył, że mam mu jeszcze raz przeczytać. I tym razem sam wymieniał zwierzątka i kończył refren. Nazajutrz też sobie zażyczył bajkę o gesim jaju. Za dwa dni też. Coraz większe fragmenty recytując z pamięci.
A ja po tygodniu, mimo głębokiego sentymentu, zatęsknię do opowieści o strażaku i budowie...

wtorek, 15 kwietnia 2014

Świnka Zombie

Unikamy oglądania bajek o potworach i strzelaniu, gier z zabijaniem i nadmiarem przemocy, tłumaczymy, że zabawa w strzelanie nie jest fajna. Oczywiście z zachowaniem zdrowego rozsądku i bez udawania, że tych tematów nie ma. Czyli raczej w naszym świecie nie istnieją na razie gormity transformersy i inne takie.
Aż tu nagle... Wiadomo, przedszkole, koledzy... I Jasiek oznajmia z przejęciem
- Bawiliśmy się dziś z chłopakami w świnkę zombie !
I szczęka mi opadła. Trzeba zgłębić temat.
- A cóż to za stwór ?
- Taki potwór który nas chce zjeść !
- Jak się w to bawicie ?
- Goni nas a my do niej strzelamy !!!
Z każdym słowem coraz gorzej...
Chociaż, z drugiej strony... Też się bawiłem w jego wieku w indian i szeryfa czy wojnę w ujęciu czterech pancernych. I nie zostałem zwyrodnialcem. Chyba nim nie zostałem ;) Tylko... Może mi nie chodzi o same elementy przemocy, a o podkład kulturowy. Pewnie bym się nie przejął gonitwą za smokiem wawelskim. Bo przy okazji pozna legendę. Dowie się o dobru i złu.
A zombie ? Z innego, amerykańskiego,kręgu kulturowego. Zaadoptowany przez hollywoodzki showbiznes. Oferuje przemoc dla przemocy i rozrywki. I jeszcze to bezmyślnie strzelanie. Ech, niech chociaż z topielicami walczą. łukiem. Albo sposobem. A tu...

A co ciekawsze, dokonałem próby odstraszenia od zombie. Wyszukałem w necie jakiś straszne okropne obrzydliwe "zdjęcie" Zombie, pokazałem Juniorowi z komentarzem "patrz jaki okropny, niefajny, straszny i krzywdzi dzieci". Niestety, Jaśkowi fizjonomia przypadła do gustu. Chyba czas na bajki o wampirach ;)
A sobie kupię jakiś nóż typu "zombie killer". Nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda. Choćby do strugania osikowych kołków...

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

W teatrze

Weekend. A może by się tak odchamić, zapoznać Mysza ze sztuką wyższą ? Pomysł oczywiście wyszedł od Najpiękniejszej. Podchwyciłem, jest okazja przełamać nasze męskie rozrywki i rozszerzyć myszowe horyzonty.
Najpiękniejsza raz dwa trzy myk mykiem zarezerwowała bilety, zaprosiła Jaśkowi dziewczynę w postaci Oli i poszliśmy. Ola szybko uznała, że to taka "mini randka". Cóż, role społeczne od najmłodszych lat są odgrywane.
Przedstawienie niby dla dzieci w wieku 1-3. Niby nasze już za duże. Ale, o dziwo, widownię wypełniała grupa wiekowa 1-6. Zresztą, sam z przyjemnością patrzyłem na stojącą pośrodku widowni "scenę" z desek i skrzyni z szufladami. A na nie - dwa stworki w stylu jakichś bajkowych Tubisiów czy Domisiów. Nasz mały domowy realista uznał szybko, że to bal przebierańców, bo "Pani i Pan byli przebrani w piżamy !".
I zaczęło się. Ni to przedstawienie, ni to taniec do muzyki poważnej, ni to pantonima z wykorzystaniem sprzętów kuchennych jak sitka szczotki kubki i trzepaczki. Dopiero na koniec zorientowałem się, że tematem jest przygotowanie przyjęcia ;) Dobrze zrobione.
A dzieciaki, właściwie wszystkie na widowni prócz dwóch maluchów,które akurat przestraszyły się przebranych stworków, patrzyły zafascynowane, z szeroko otwartymi oczami. I buźkami. Niby dziecinne, dla całkowitych maluszków, a starsze też zostały wciągnięte w wir ruchu i muzyki.
Wróciły tak zachwycone, że jeszcze kilka dni Jasiek wspominał, jak super było w teatrze. Niedługo trzeba będzie się więc wybrać na prawdziwe przedstawienie :)

niedziela, 13 kwietnia 2014

Gramy w piłkę

Weekend, dzień jako taki pogodowo, Młody zaatakował koncepcją grania w piłkę. Pomysł od kilku dni dojrzewał. Tylko musiałem mu wyjaśnić, że duży pokój nie jest najlepszym miejscem do strzelania goli.
Ubraliśmy się więc sportowo i ruszyliśmy do pobliskiego parku. Z myślą o jakimś kawałku łąki czy trawnika. A tu, przed naszymi oczami, wyrosło prawdziwe boisko ! Dwie bramki, kilka koszy, tartan pod nogami ! W dodatku otwarte i puste - całe tylko dla nas ! Lepiej być nie mogło :) Kiedy sam kopałem piłkę ? Nie pamiętam.
Piłka na ziemię, gramy. Tzn. strzelamy sobie gole do bramki. Na szczęście na zmianę, funkcja bramkarza jest dlań jeszcze atrakcyjna.Szczególnie, że wiąże się z nią możliwość rzucania się na ziemię :) Ustalił nawet swoje reguły gry
- Tata, ale broń tak, żeby piłka wpadła do bramki i był GOL !
Spróbuję. Tylko brzdąc musi jeszcze do bramki trafić :)
Po jakimś czasie stało się to trochę nudne, więc wyszedłem z propozycją urozmaicenia treningu
- Pokiwamy się ?
- Pewnie, super będzie !
No to jazda. W zapale walki o piłkę na chwilę zapomniałem o różnicy w technice gry między nami. O ile w przypadku mnie można mówić o jakiekolwiek technice :) I zrobiłem wślizg. Jaś zaplątał się w piłkę i fruuuu szczupakiem do przodu. Wstaje niewyraźny. Czółko różowe, mina nietęga.
- Nosek mnie booli...
Patrzę. Cały. Krwi brak. Znaczy - nie zdążył dobrze się zamortyzować. Chwała Bogu mieliśmy tartan a nie asfalt pod sobą. Muszę powstrzymać swój testosteron :)
Wróciliśmy więc do treningu strzałów na bramkę. Wróciliśmy do domu trochę zmęczeni, wybiegani, zadowoleni.

A mi na marginesie przypomniało się, jak z jaśkowym dziadkiem a moim tatką biegałem za piłką trzydzieści kilka lat temu. Śmiechy i krzyki, takie same jak kilka dni temu. I pewnie takie same, jakie wytworzą kiedyś Junior z moim wnukiem. A ja będę ich wiernym kibicem :)