czwartek, 16 lipca 2015

Czapka

W ramach uatrakcyjniania zesłania wakacyjnego do Babci Wuja Chrzestny przygotował dla Juniora podarunek powitalny. Przede wszystkim była w nim prawdziwa czapka strażacka ! Oficjalna, nie robocza, rogatywka od munduru galowego :) Młody zaraz ochrzcił ją Panem Rogatywką, założył na głowę i... uznał, że ma nową czadową czapkę przeciwsloneczną :D
Tak coś mi się po cichu wydaje, że przez przynajmniej połowę wakacji inne nakrycie głowy nie wchodzi w rachubę. No, może poza kapelutkiem wojsk brytyjskich ;) Oswajam się powoli z myślą, że nad morzem po plaży też zechce w niej paradować...
Na razie włożył od razu na głowę. Na działce wujowej. Jako przeciwsłoneczne nakrycie głowy. Może to jakiś nowy lans wśród 5-ciolatkow ? Nie nadążam już chyba za trendami...

środa, 15 lipca 2015

Urlopy i wakacje

Wakacje. Idziemy gdzieś sobie. Coś negocjuje, już nie pamiętam co.
- Jachu, nie da rady, bo jutro idę do pracy i muszę się wyspać, zrozum.
- Nie musisz, przecież są wakacje !
- Synku, dorośli nie mają wakacji i muszą chodzić do pracy...
- Ale Babcia jest dorosła i też ma wakacje !
- Synku... Ludzie starzy, którzy już są Babcią lub Dziadkiem, już nie muszą pracować.
- Tato, ale przecież Babcia jest młoda !!!

wtorek, 14 lipca 2015

Mały Pomagacz

Praga warszawska upstrzona jest od kilku lat takimi niebieskimi aniołami. Może trochę przesadzam, ale kilka ich stoi w rożnych miejscach. Jeden blisko domu. Czasem koło niego przechodzimy. Jachu nie może koło niego przejść obojętnie
-Tata, ja mu pomogę nieść walizkę, a Ty zrobisz mi zdjęcie.
I tak za każdym razem.

A propos pomagania. Któregoś dnia wrócił z przedszkola
- Wiesz co, jak szliśmy z przedszkola przed obiadem na spacer, spotkaliśmy starszą panią. Upadła Jej kula i ja ją podnioslem i Jej podałem!
Opowiadał to z nieskrywaną dumą :)

poniedziałek, 13 lipca 2015

Łodzią po Wiśle

Wybraliśmy się na niedzielny spacer z przyjaciółmi. Z kumplem byłem akurat zmęczony mocno po udanym poprzednim wieczorze, ale cóż ;)
Dreptamy więc dostojnie dwurodzinnie, Jachu z Olą biega i szaleje wokół jak dwa satelity. Skąd one mają tyle energii ?
Obeszliśmy stadion, przyjęliśmy kierunek główna nadwiślańska plaża. A tam zgiełk i hałas, kakofonia dwóch dyskotek, tłum. I strach trochę zdjąć buty, czy piach nie skrywa jakiś zdradzieckich szkieł i kapsli.
A 200 metrów dalej - pusty czysty kawałek kolejnej plaży. Również cichy. Ot, człowiek to stadne zwierzę.

Ale na brzegu stoi łódź!  Duża, drewniana. Darmowe przejażdżki ! Więc cała bandą się ładujemy. Płyniemy nurtem królowej polskich rzek, w drewnianej łupinie. Jest to przeżycie, przyznać muszę. W końcu to nie kajak na Obrze, budzi szacun.
Wrażenie duże. Pośrodku całkiem sporej rzeki, pod potężnym mostem, obserwując wiry, mijając znacznie większe statki. Fale bujają nasz kawałek drewna budząc emocje.

Przygoda na wodzie. Woda groźną jest. Więc zakładamy kapoki. Bezdyskusyjne. To też element przygody.
Najlepszym sposobem wyrobienia dziecku pewnych nawyków jest przykład. Zawsze byłem przeciw podejściu "musisz bo jesteś dzieckiem, dorośli mają inne prawa". Dzieć to taki sam człowiek jak my, tylko trochę inny :) Z punku widzenia wygody rodzica - pozwoli to unikać dyskusji "a czemu ja muszę a Wy nie !". Więc też wkładamy kapoki.
- Teraz jesteśmy rodzinka kapokowcow ! To takie specjalne mundury do łodzi !
I już jest przygoda, duma i nawyk na przyszłość.
Swoją drogą, z chęcią wlozylem też. Tegim plywakiem nie jestem. Rzeka zdradliwa bywa - prądy, wiry. A że spanikowanym dzieciem w wodzie odpukac łatwiej w kapoku sobie poradzić.
I wyszło mi szkolenie BHP prawie ;)

Abstrahując. Przepływka łodzią się udała. Dzieciaki zachwycone.
Tylko Jasiek znalazł w kapoku gwizdek ratunkowy, który okazał się dodatkową, fascynująca atrakcją dnia...

Słówka

Z Jachem bawimy się ostatnio w wyszukiwanie słówek o kilku znaczeniach. Takich jak zamek -budowla i zamek w drzwiach. Sam jako dzieciak to uwielbiałem. Młody z radością co jakiś czas odkrywa nowe takie słówko i z dzikim okrzykiem radości przedstawia je nam. W sumie fajne ćwiczenie na mózg :)
I całkiem niedawno nagle słyszymy
- Hura!  Mamo Tato! Znalazłem nowe słówko ! Pieprz  przyprawa i pieprz !
Wolałem nie dopytywać o drugie znaczenie.
Ostatnio czasem coś usłyszy gdzieś, nie zna znaczenia, ale wie, że to nowe słowo. Taką teorią się pocieszam ;)

O poranku

Jakoś tak mamy urządzony domek, że moje skarpetki są składowane w szafce w pokoju Młodego. Wakacje są, Młody może pospac. Nawet jest to wskazane. Babcia nas uratowała opiekuńczo.
Więc raniutko, cichutko skradam się po część odzieży. Na paluszkach. Wybieram. Które by tu dzisiaj. Cichosza pełna.
A tu nagle za plecami, koło 6:30, słyszę skowronka "Wszystko widzę ! Nie musisz już próbować być cicho !". I oczy jak spodki szerokie.

Normalnie trudno go było do przedszko obudzić. A teraz szkoda mu tracić każdej godziny wakacji.

Boso na działce

Działka. Dzieciaki szaleją. Zawsze jest nadzieja, że szybciej zasną. Zawsze pozostaje tylko nadzieją. Zasypiają w aucie. Na 10 minut. I budzą się pod domem pełne energii.
Tym razem wymyslily sobie bieganie na bosaka. W sumie czemu nie. Tylko troskliwe mamusie zgłosiły sprzeciw. Walka trwała. Dzieci wygrały. Jak zwykle. W związku z czym miałem okazję zaobserwować taką uroczą scenkę rodzajową ;)

Koniec przedszkola

Mój b syn... Właściwie to mój i Najpiękniejszej, żeby być dokładnym...
Niedawno był taki malutki, że mógł leżeć w poprzek kanapy. I z nią sobie gadać. To były dialogi...
A niedawno, kilka dni temu, jeszcze nie tydzień nawet - skończył przedszkole. Dostał pierwszy dyplom. Już nawet plecak mu kupiłem. Ale o plecaku innym razem. To dłuższa historia i trudny wybór.
Więc...
Grupa miała piękne przedstawienie pożegnalne. Sam się wzruszylem. Dzieci deklamowaly , śpiewały i tanczyly.  A tak niedawno, chwilę temu, ledwo mówiły i chodziły. A Jachu - bez przechwalek - deklamował,a nie mówił, swój fragment. Poczułem taki zwykły przypływ dumy rodzicielskiej.

A ostatniego dnia.. Pożegnał Panie wszystkie. Dał buziaka nawet swojej szafce w szatni. A potem w drodze do domu rzuciłem nu dumny
- Aleś Ty już Jasiu duży ! Skonczyleś przedszkole!
I w tym momencie tamy wszelkie uczuć stłumionych pękły. Rozpłakał się straszliwie. Uspokoił się dopiero przed snem. Musiało to z niego wyjść. I dobrze. Mieszanka dumy i smutku, koktajl wybuchowy.
A ja sobie uświadomiłem, jakie to dla Niego emocje. Pierwszy raz. Pierwszy raz coś kończy. Rozstanie. Z miejscem, kolegami,  sposobem życia,  paniami. Na zawsze. Pierwszy raz.
Na szczęście z częścią kolegów będzie w szkole. Z kilkoma na podwórku. Że swoją kochaną wychowawczynią w bramie obok. Jest materac bezpieczeństwa. Tylko... Pierwszy raz Przeżywa tak definitywny koniec. Uczy się sobie z tym radzić. Świadomie idzie w nieznane. Też ma swoje obawy.
To bardzo ważny dzień w życiu dziecka. Kto wie,  czy nie ważniejszy niż pierwszy dzień w szkole. I więcej w nim smutku rozstania niż dumy.

A na marginesie. Z przedszkolem trafiliśmy świetnie. Dziękujemy wszystkim paniom, które tworzą to miejsce. I pomogły nam ukształtować Juniora.
Szacun.
Tak duży, że wracając ostatnio z kumplem z "jednego kulturalnego piwa" w środku nocy, z kumplem którego Ola chodziła z Jasiem do jednej grupy, pod blokiem Pani Wychowawczyni wzajemnie się uciszalismy, żeby nas nie przyuwazyla ;)

Helikopter

Jachu dostał w prezencie helikopter. Nie prawdziwowy oczywiście, taki malutki, do sklejania. Z samego Lądynu przyleciał. Jasiek się doczekać nie mógł,  ciągle pytał, kiedy wreszcie doleci. W końcu dotarł.
Ale maleństwo ! Kurczę, chyba muszę mu pomóc... Też chce mieć trochę zabawy, a małe paluchy z kielbachy jeszcze pincetą nie operują sprawnie :)
- Tata, zrobimy go dzisiaj całego ?
Ups. Tak to "se ne da Pane" :) Poza tym przyjemność trzeba dawkowac. Uczyć dzieci wytrwałości cierpliwości i systematyczności.  Zresztą - nie da się i tyle. Jedno musi wyschnąć by móc kleić następne :)
Wiec robimy. Względnie systematycznie.  Powoli. Z przerwami.
Z góry odpuściłem malowanie drobiazgów przed klejeniem. Jeszcze nie ten etap. Chodziło bardziej o tempo :)
Jachu dzielnie, o dziwo zgodnie z moimi wytycznymi i instrukcja, smarował  (nie paćkał) klejem. Co mniejsze detale wziąłem na siebie. Co wyszło to wyszło :) nie jest źle.
Wreszcie cały złożyliśmy. Czas na najlepsze, czyli - malujemy !
W powietrzu wisiało pytanie
- Tata, a będę mógł pomalować tak jak ja chce ?!
Oczywiście.  To jego model, nie mój. Więc odpuściłem wierność odtworzenia kamuflażu. Na szczęście w zestawie było kilka farbek. Nie dałem mu innych. Dzięki temu nie powstał blekitno-żółty helikopter bojowy... Wilk syty i owca cała. Nawet fajnie to wyszło.

A potem... Po prostu wziął go do zabawy. I tak średnio dwa razy w tygodniu doklejam odpadnięte śmigła, kółka bądź podwieszane uzbrojenie :)

Sudo

W ramach pomysłów, jakby tu odwlec zasypianie.
Młody uczy się higieny. Czasem nie jest zbyt dokładny. Spieszy się. Więc czasem pupa szczypie. Dzień wcześniej tak było. Poszedł w ruch niezastąpiony Sudocrem.
A dzień później...
- Tato, podaj Sudo, tam stoi. Pupa mnie szczypie
- Jasiek, mnie wymyslaj ! Nie szczypie Cię przecież
- No dobra.  Ale może zacząć...
Zmiękłem. Dostał.
Sprawnie się palcem pokremował i o dziwo zaraz zasnął.

Co się kryje za łóżkiem ?

Z rozmów przed snem.
Junior coś wypatrzył za łóżkiem.
- Tata, odsuń moje łóżko, coś tam jest.
Pewnie jakąś zabawkę dojrzał. Trzeba zniechęcić.
- Może to szczur ? - pierwsze co mi przyszło do głowy...
- Nie, to się nie rusza !
- Zdechly szczur ?
- No coś Ty,  to inaczej wygląda !
Poddałem się.  Odsunąłem to łóżko.
Faktycznie, to było coś innego.  Miał rację.
Zagubiony dawno transformers.

Roślinka

Będąc na zakupach cotygodniowych... Junior zaczął swoją śpiewkę...
- Kupisz miiiiii ???
Jednoznacznie i jednomyślnie ucinaliśmy dyskusję w zarodku. Nie i tyle. Już nie mieliśmy siły tłumaczyć tego samego w kółko.
Aż nagle patrzę - coś na kształt zestawu Mały Ogrodnik. Jakieś ziarenka, minidoniczki itp. Wciągamy do koszyka.
W domu pudełko poleżało kilka dni, musiało dojrzeć.
Któregoś popołudnia w ramach odrywania od komputera zarzadziłem
- Sadzimy ziarenka !
Oczywiście napotkałem opór materii ożywionej. Chwila dyskusji. Udało się.
Jak to się robi ?
Dzień wcześniej zgodnie z instrukcją zacząłem nawilzac ziarenka w wilgotnej wacie. Dokładniej owinięte w płatki kosmetyczne, akurat to mi wv rękę wpadło.
- Jachu, nalej wody do kubka,  tak między kreski 40 i 50.
Poszedł do łazienki. Chyba zapomniał, że w kuchni też mamy zlew. Czynny. Bliżej. Chlapie. Nalewa. Odlewa. Potem sprawdzę, co trzeba wytrzeć. Ma swoje odpowiedzialne zadanie. Przynosi. Trochę dużo tej wody. Na razie trzymamy się instrukcji. Wrzucamy krążek czort wie czego. Gleby ? Suszonego torfu ? Wszystko jedno. Czekamy co się stanie. Rośnie po kilku minutach. Czujemy się jak alchemicy.
Czas przełożyć toto do minidoniczek.
- Tata, brudzi !
Jakby zabawa w kałuży nie brudziła... Wyjmujemy. Toto jest w czymś na kształt woreczka. Organicznego. Rozrywam. Przesypuję. Jachu taką jakby łopatką z zestawu robi dziurkę na nasionko. Dokładniej na kukurydzę lub fasolkę.
Mikrodoniczki mamy trzy, więc operację powtarzamy. Trzy razy. Jednak już się nie bawimy w aptekę i zalewamy krążki gleby jak wypadnie. Rosną jak na drożdżach :)
Wkładamy nasionka, zasypujemy. Stawiamy na oknie.
Spróbujemy pamiętać o podlewaniu. Słońce i ciepło są.
Pozostaje czekać... Na razie doglądamy. A Jachu podlewa. Robiąc im błoto. Chyba następnym razem weźmiemy jakieś rośliny bagienne...

niedziela, 12 lipca 2015

W Modlinie

Weekend. Gorąco. Pomysł - wycieczka za miasto.
Las ? Rzeka ? Jezioro ? Jakiś park przypałacowy ?
Twierdza Modlin !
Rodzina już się przyzwyczaiła do moich pomysłów. Najwspanialsza odkryła w sobie dar wynajdowania skrawka naslonecznionej trawy w pobliżu każdego  fascynującego bunkra, schronu, zamczyska, baszty czy stacji transformatorowej... A Młodemu dwa razy powtarzać nie trzeba :)
Więc zwiedzamy. Na pierwszy ogień idzie kilka różnych armat i pojazdów wojskowych. Prawdziwa zaś amfibia ! Że śrubami z tyłu ! Ale prawdziwym odkryciem był fakt, że jedno z działek przeciwlotniczych się rusza ! Tzn można opuszczać i podnosić lufę. Zajęliśmy stanowiska i przeprowadziliśmy symulowane odparcie ataku z powietrza. Kilka nawet zestrzeliliśmy !
Idziemy dalej. Na udostępniony skrawek Twierdzy. Nie będę orzechy przecież ciągnął Najwspanialszej po ścieżkach wokół zarośniętych chaszczami, przez które bez maczety trudno się przedrzeć. Zanim jednak znalazła odpowiednio słoneczny kawałek trawnika, zaatakowaliśmy wieżę widokową. Schodami w górę, wyżej i wyżej, schody metalowe, prawie drabina na końcu.  Jakim cudem wszedłem tam kiedyś z 2,5-latkiem ?! Widok na połączenie Bugonarwii z Wisłą i ruiny spichlerza z Warszawą na horyzoncie jest... No pewnie tam jest i tyle. Rodzina również była zachwycona. Tylko Młody trochę się bał zejścia po schodach. Coś mu się ostatnio banie włączyło - rozwój wyobraźni wszedł w nowy etap ?
Zeszliśmy. Najwspanialsza znalazła odpowiedni kawałek nasłonecznionej trawki. A my fragment udostępnionych pomieszczeń garnizonowych. Właściwie zdewastowanej ruderki. Szybkie szkolenie
- Jachu, więc... Idziesz koło mnie, blisko. Nie biegasz sam. W podłodze mogą być dziury. Trzymaj latarkę.  Świeć pod nogi, nie ludziom w oczy, i tylko tam gdzie jest ciemno. Zrozumiałeś ?
To się okaże... Wchodzimy. Jasiek trzyma się blisko mnie, jest dobrze. Świeci wszędzie - rozumiem, ma okazję poużywać prawdziwą dorosłą superlatarkę. Idziemy zaglądając w każdy kąt. Do okien podchodzimy ostrożnie.
- Tata, nie wchodź na ten balkon, może się urwać !
Rany, nauka nie poszła w las !!! Podstawy bezpieczeństwa na terytoriach mniej cywilizowanych przyswoił :)
Idziemy dalej.  Piętro. Pokój. Łóżka i szafki. Oczywiście musi usiąść na każdym łóżku. Sprawdzić zawartość każdej szafki. Dusza odkrywcy i poszukiwacza skarbów.
Zwiedzony każdy zakątek. Wychodzimy. Mama odszukana.
A w dodatku - jest otworzone wejście bodaj do działobitni Dehna. Wchodzimy. We trójkę. Na szczęście dość jasno, bo dla Najwspanialszej brakło latarki. Zaglebiamy się w korytarze, przejścia, coraz ciemniejsze. Najwspanialsza została w jasnych korytarzach wewnętrznych. A my dwaj przemy naprzód. Inni zwiedzający tak daleko się nie zapuszczają, jesteśmy sami, półmrok i stare mury. Tym razem nie snuje opowieści o żołnierzach. Wciągamy się w klimat eksploracji ruin podziemi i różnych dziwnych obiektów. Nagle
- Tato... Wracamy...
- Czemu ? Chodźmy zobaczyć co jest dalej !
- Ale ja się boję.
- Czego ?
- A jak spotkamy ducha ?
Wyobraźnia osiągnęła kolejny etap rozwoju. Czas na różne baśniowe opowieści :)
A w takiej sytuacji musieliśmy zawrócić. Siła wyższa.  Jakby faktycznie wyskoczył Duch, nie byłem wyposażony w nóż na zombiaki...

Pozostało odnaleźć Najwspanialszą i udać się na pyszny obiad w najlepszym domowym barze w Modlinie. Z ogromnymi przepysznymi daniami, w cenach niższych niż zestaw w MacDo :) Tylko dla wtajemniczonych ;)

Spacer po lesie

Jak co jakiś czas, a nawet dosyć często, byliśmy u znajomych na działce. Wiadomo, pogoda śliczna,  towarzystwo fajne, i Jacha najlepsza koleżanka.
Jak to zwykle u mnie, włączył mi się w pewnym momencie antycywilizacyjny instynkt wędrowca.
- Dzieciaki, idziemy do lasu ?
Jachu pierwszy chętny. Moja krew ;)
Ola w pierwszej chwili stwierdziła, że zostaje się pobawić. Gdy jednak zobaczyła, że naprawdę zanurzamy się w gąszcz
- Czekajcie, idę z Wami !!!
To idziemy.
Oczywiście każde chce być przewodnikiem. Próbuje tłumaczyć, że to trudna rola. Że trzeba uważnie sprawdzać drogę. Sprawdzać, czy jest bezpieczna. Że czasem dorosły powinien iść przodem sprawdzać teren.
Próbuje ustawić szyk typu jeden obok drugiego. Ja w środku sprawdzam drogę, dzieciaki po bokach szukają ciekawostek. Za wąska ścieżka. Na szczęście pojawiły się pokrzywy. W obliczu takiego zagrożenia dostałem zgodę na przetarcie i oczyszczenie szlaku :)
Kilka metrów dalej dzieciaki zajęte walką o funkcję przewodnika o mało nie przeoczyly pierwszego odkrycia. Trochę z boku od ścieżki, w pniu drzewa stoi zielony skrzat. Duch lasu. A ja głupi zaczynam coś pleść o dawnych plemionach...
Na szczęście dzieciaki zostały uratowane przed moimi opowiastkami głosem sąsiada działkowego, sympatycznego w miarę Starszego Pana. Zaprosił nas na swój teren, pokazał podwieszonego pod niebem latającego boćka, wędkującego w kałuży ludka, i różne takie z drewna wystrugane. I opowiedział historię skrzata spod drzewa, który dawno temu został skazany na banicję. Zbyt blisko zaprzyjaznil się z szerszeniami... Owadom się znudził, ale wracać też już nie chciał.  Zasmakowal wolności...
Ruszyliśmy dalej.
Co by tu dzieciakom wymyślić... Same wymyslily. Rysowanie strzałek na ziemi. Żebyśmy wiedzieli, którędy wrócić. Zaczęliśmy od rysowania Xów. Łatwiej. Potem się zaczęło...
- Ola, ładną strzałkę narysowalem - pyta Jaś
- Nie, moja jest ładniejsza ! - odpowiada Ola
Na to Jaś planuje zemstę
- Tata, stań szeroko, zrobię największą strzałkę od nogi do nogi i wygram !
Na to Ola zaczyna odrysowywać moje stopy. Oczywiście "przy okazji" zamazując jasiową megaogromniastą strzałkę. Oczywiście zaraz były fochobeki dwa.
Po uspokojeniu sytuacji zaczęliśmy wypatrywać różne leśne ciekawostki.
- Wyrwany korzeń !
- Patrzcie jaka gałąź rośnie na tym drzewie !
- Paśnik !
- Jakie ogromne paprocie !
- A tu dziki szukały jedzenia !
Jak chcą to potrafią...
- A Ola wszystko znajduje a ja mniej !!!
- A Jasiek powiedział to co ja już widziałam tylko nie mówiłam !!!
Podwójny bekofoch. Dopiero drugi... próbuję ratować sytuację.
- Patrzcie, jaki pieniek...
To nie był najlepszy pomysł. Jedno zaczęło liczyć słoje, drugie weszło na pieniek i cwiczylo równowagę. Oczywiście żadne nie chciało zrobić dwóch kroków do innego pniaka. Sytuację uratowały mrówki.
- Patrzcie, dzikie mrówki ! Uciekamy, bo nas pogryzą i porwą do mrowiska !!!
Udało się.  Tylko potem rozpętała się dyskusja, czy mrówki były czerwone, czy czarne. Bo czerwone gryzą i porywają, a czarne są łaskotkowe.

Oczywiście rozpaczliwe próby wprowadzenia spokoju pod hasłem
- Jak się kłócicie to wracamy ?!
zgodnie (!!!) krzyczały
- Nie !!! Przecież jest super !!!

Po powrocie reszta towarzystwa nie rozumiała, czemu zaszyłem się w najdalszym od dzieci kącie działki po uspokajającym spacerze po lesie...

Star Wars

Wchodzimy w wiek fascynacji superbohaterami.
Wiedziałam, że ten moment nadejdzie.  Jakieś transformersy, super- i Superman, obcy mi Marvell i Cpt. America... Niech będzie, fascynacja dziecięca zachowuje w tym zakresie umiar. Nie mamy sterty figurek i gier. Przynajmniej na razie ;)
Pojawił się wątek Gwiezdnych Wojen.  Tu moje serce trochę szybciej zabiło. Imperium Kontratakuje czy Powrót Jedi to przecież moje dzieciństwo.  z jakimi emocjami szedłem z Tatą do kina. Fabułę pamiętam mniej więcej, ale te emocje ! Na tzw później nakręcone części już się nie zalapalem. I nie kusiły mnie.
Kiedyś, jakoś przed trzydziestką, postanowiłem obejrzeć którąś ze "starych" części.  Może byłem zmęczony lub miałem zły dzień, ale odpuściłem po kilkunastominutowej chyba obserwacji, jak dwa roboty wędrują przez pustynię...
Teraz. Mamy etap Lego Star Wars i gry opartej "na motywie". Ulubieńcem Jaśka jest figurka R2D2. "W związku" postanowiłem odświeżyć wspomnienia, i pokazać Młodemu ori, a nie jakieś kreskówki czy filmiki mające z Gwiezdnymi Wojnami tyle wspólnego co disneyowska kreskówka o Kubusiu z Puchatkiem Milne'a w brawurowym w istocie, dla nas klasycznym tłumaczeniu Ireny Tuwim.
Więc sesja filmowa. Zobaczymy, co z niej wyjdzie. Bo ile razy proponuje mu film, to "nie chce, na pewno nie jest fajny". A potem gapi się z rozdziawioną paszczą :)
Tym razem na film nie musiałem go namawiać. Zrobiliśmy sobie męskie kino. Najpiękniejsza nie wykazała odrobiny zainteresowania klasykiem science fiction. Za to my - zaslonilismy okna, wzięliśmy ciasteczka i picie, dźwięk jak rzadko na kolumny, i tak nam się zeszło. W sumie obaj patrzyliśmy z rozdziawionymi paszczami w ekran. Młody jest w stanie skupić się na czymś ponad dwie godziny :)
Przy okazji okazało się, że Junior nie wiadomo skąd doskonale zna wszystkich bohaterów. Jego ulubionym bohaterem nie jest żaden tam rycerz Jedi czy Yoda, nawet nie młody Anakin, a R2D2 ;) Ale to jest zgodne z Jego ostatnim zainteresowaniem robotami. Zresztą, trochę wcześnie, ale wstępnie Junior zapowiada się na umysł ścisły. I to techniczny. Kolejny fascynat tabelek rośnie ;)
W dodatku od wczoraj prowadzimy burzliwą dyskusję, kim jest Lord Vader...

A na marginesie.
Sam pamiętam sesje filmowe z Tatą i chlopackie wieczory z jakimś westernem. To jest coś z dzieciństwa, co się wspomina całe życie.
I wolę wspólnie obejrzeć z nim film ori, niż żeby oglądał na YT jakieś glupawe kreskówki "na podstawie", w których głównie chodzi o nawalanie się laserami. Tu przynajmniej ma fabułę przygodową i bajkowe morały "dobro wygrywa".
I oczywiście - który duży facet nie wykorzysta pretekstu "trzeba pokazać synowi", żeby po raz enty obejrzeć Star Wars, Władcę Pierścieni, czy inny podobny, którego raczej nie ma szans obejrzeć ze swą Połowicą ? Emocje podobne jak trzydzieści lat wcześniej :D

U Ewuni

Byliśmy sobie w gościach. U takiej jednej uroczej, 2 czy 3 lata młodszej panienki.
Od ostatniej wizyty Panienka dojrzała, dorosła, już Jasiek nie mówi "Dzidzia" tylko Ewunia. Przywitali się ładnie, ręce sobie podali.
Oczywiście inna liga wiekowa, inne zainteresowania, ale chwilę jednak się pobawili. Oczywiście nie za długo ;)
Nadeszła chwila rozstania, cmok cmok, oboje buźki wyciągnęli. Nagle okazało się jednak, że Ewunia umie i piątkę przebić, i zolwika. Młody jakoś tak bardziej serio się uśmiechał i machal na pożegnanie.

A wieczorem, podczas naszych męskich rozmów przed snem, tonem skupionym i bardzo serio usłyszałem
- Wiesz Tato, ja bardzo lubię Ewunię.

Uszanowalem podniosły nastrój wyznania. To już zaczynamy ten etap ?

Naklejka na ścianie

Kolejny etap stawania się mężczyzną.
Coś sobie tuż przed snem przypomniał. Zajrzał pod łóżko, wyjął dawno zagubiona naklejkę. Używaną. Polizal zużyty klej. I bach na ścianę.
Intuicja techniczna :D

Przeklinamy

Jakaś nowa moda wśród dzieciaków. YouTube i filmiki, jak jakaś młodzież gra w Minecrafta lub Lego. Nie do końca rozumiem, co w tym fajnego i ciekawego, ale moje zainteresowania też pewnie były mało zrozumiałe dla rodziców. Lat temu trzydzieści kilka.
Tylko... Na tych filmikach grające nastolatki komentują i opowiadają, co robią. I czasem im się wymsknie słowo powszechnie uważane za mało kulturalne. A Młody chwyta. Wszystkiego nie upilnujemy.
Jesteśmy na działce u przyjaciół.  Grillik, słoneczko, dzieciaki biegają i się bawią - sielanka.
I nagle dobiega nas siarczyste "K... mać !". Z ust mojego słodkiego aniołka. Szybka męska rozmowa. Podobno zrozumiał. Wracam do szaszlyka. Jasiek do zabawy.
Gadu gadu, kumpel coś tam robi w drugim końcu działki. Nagle słyszę głos kumpla "Jasiu, co Ty powiedziałeś?  Idź porozmawiaj z Tatą".
Znaczy recydywa.
- Jasiek, chodź tu do mnie.  Co się tam wydarzyło ?
Jasiek jakiś taki markotny, głową w dół, pod nosem mamrocze niewyraźnie
- Nie pamiętam...
Typowe Jego tłumaczenie. Znaczy - wie o co chodzi. Tylko musi przetrawić, przeanalizować stopień swojego przewinienia i potencjalne straty. Trzeba go w tym wspomóc.
- W takim razie idź na ławkę i tam sobie przypomnij. Jak sobie przypomnisz, pogadamy i będziesz mógł się pobawić.
Grubsza sprawa. Chyba 10 minut myślał.
- Tato, chodź do mnie, możemy porozmawiać.
Chyba przemyślał. Albo zaczął się strasznie nudzić...
- Tato, ale proszę obiecaj, powiem Ci, ale nie powiesz mamie i wszystkim ?
- Dobrze, obiecuję.
Widzę, że zrozumiał. Zbyt dotkliwie nie może być.  Może się zniechęcić. Ma trochę inne poczucie sprawiedliwości.
Powiedział. Na ucho. Brzydko było. Dodał, że już tak nie będzie. Ok. Sprawa zamknięta.
Prawie. Bo Najwspanialsza i reszta byli bardzo ciekawi. Głośno oswiadczylem, że to sprawa między mną i synem i obiecałem mu, że nikomu nie powiem. Więc nie powiem.
Jachu z jakimś takim podziwem na mnie spojrzał...
Dwie albo i trzy pieczenie na jednym ogniu :)

Rower na dwóch kółkach

W zeszłym roku biegałem za małym rowerkiem z przyczepionym kijem od miotły. Kółeczka boczne zdjeliśmy na zasadzie "może to już ?".
Chwilami łapał równowagę, ale to nie było "już". Rowerek też był jakby przymały, z każdym tygodniem coraz bardziej.
Niedawno przywiezlismy rower większy "po kuzynie". Przelozylem fragment miotły. Idziemy. 
Pierwszy spacer taki próbny, krótki.  A nawet bardzo krótki wskutek nagłego niespodziewanego opadu. Jakoś mu idzie.  Chwilami chwyta równowagę.  Tylko. .. rower ma duże koła.  Ja sprinterem nigdy nie byłem... Jakaś zadyszka ? Dobrze w sumie, że ten deszcz się pojawił...
Drugi spacer.  Przed wyjazdem przestawilem mu przerzutke na "wolno". Na wszelki wypadek.  Ta zadyszka ;)
Jedziemy.  Długa prosta. Trzeba będzie mu zdemontować dzwonki, lusterka lampki itp. Za bardzo kuszą i rozpraszają.
Osiągnęliśmy stan koncentracji. Coś coraz rzadziej wprowadzam korekty. W końcu puszczam.  Jedzie.  Kilkanaście sekund.  Oczywiście biegnę obok z ręką przy kiju. I dobrze.  W końcu wpadł na pomysł "zwolnić i skręcić". Bach :)
Podczas którejś z kolei próby hamowania trach - kij się złamał. Na szczęście pod domem. Koniec wycieczki.
Tak na oko ze dwa tygodnie jeszcze będę za nim truchtał, żeby się wdrożył. A potem ochraniacze na kończyny, apteczka w tatową kieszeń i niech sobie radzi :)

Na razie kupiłem nowy kijek.  Pomny doświadczeń z kijem od miotły, pomyślałem - kupię porządny, profi. Zachodze do sklepu, patrzę - 50 zł. Myślę - na jakieś dwa tygodnie ?! To ja mogę lepiej wykorzystać te 5 dyszek. Poszedłem do narzędziowego, wziąłem najgrubszy kij od szpadla. Ledwo wszedł w ramę ;) sprawdza się.
I zadyszka jakby ciut mniejsza...

Piłka zmyłka

Robimy zakupy. Zabawek. Na dzień dziecka dla dzieci zaprzyjaźnionych z Atoktosiami. Piłki zmyłki.
Oczywiście nie obyło się bez jednej nieuwzględnionej w planie. Jaś też nagle zapragnął nagle taką mieć :)
- Tata, a dla jakich dzieci te piłki kupujemy ?
- Pamiętasz jak byliśmy u Ewuni ?
- Pojedziemy do nich kiedyś ? Ewunia przed operacją dużo mówiła.
- Skąd wiesz ?
- Nie słyszałeś ? Michalina mówiła jak rozmawialiscie ! Może już znowu umie rozmawiać ?
Junior mnie rozwalił w tym momencie...
No, znaczy najwyższy czas na odwiedziny :)

Układa sobie w głowie. Widzi, że rodzice trochę pomagają potrzebującym. Przyjmuje jako  zwykły element codzienności, życia, że
- dzieci czasem ciężko chorują i różnie to się kończy,
- pomaganie jest czymś normalnym, takim samym jak posiadanie przez faceta ostrego noża.
Tak przy okazji wyszła nam dodatkową wartość wychowawcza.

- Tato, to co, pójdziemy w weekend do Ewuni ?
- Jak będziesz zdrowy i Ewunia nie pójdzie do szpitala.
- Ale przecież już była w domku ! Oby nie musiała znowu iść...

Pozdrawiamy :)

Dzień Matki

Dzień Matki się zbliżał.
- Jasiu, co chcesz dac mamusi w prezencie ?
- Biżuterię !
Ok. W końcu kobiety kochają diamenty. Poszliśmy do pobliskiego centrum handlowego. Jest jubiler, coś wymyslimy. Daję mu wolną rękę, tylko kontroluje przedział cenowy. Coś tam mu dorzucę. Jeszcze jest poza świadomością drogie / tanie ;)
Najpierw spodobały mu się spinki do mankietów. Pomylił z kolczykami. Miał prawo ;)
Potem chwilę myślał. Wybierał. Może serduszko ? Albo ważki ?
- Tata, te się pięknie lśnią ! Te srebrowe z różowymi kwadracikami !!!
Dobra, prezent od Niego, sam wybiera.
Srebrne, długie, z jakimiś różowymi klockami na końcach.  Bardziej w guście jasiowych koleżanek niż Najpiękniejszej ;) Ale sam wybrał, Jego zdaniem najpiękniejsze, nie dyskutuję :) Najpiękniejsza i tak będzie zachwycona. W końcu serce dziecka wybrało :)

Wychodzimy ze sklepy.
- Tatusiu... Dla Mamusi wybrałem śliczny prezent.  To może Jasiowi też sprawimy przyjemność i kupisz mi Lego ?
O cwaniak...
- Nie Jasiu.  Dzisiaj specjalnie dla mamy kupujemy prezent :) za kilka dni Dzień Dziecka, wtedy coś dla Ciebie wymyslimy.
- To może pójdziemy do Macdo na hamburgera.  Głodny jestem ! Albo chociaż do pizzy z komiksem...
- Nie Jasiu.
Pogodził się z losem.
Teraz jeszcze "tylko" musimy rozliczyć ze skarbonki prezent dla Mamusi...