sobota, 3 listopada 2012

Zasypiając

Wieczorny rytuał usypiania. Wiadomo, w trakcie Młody ma mnóstwo różnych pomysłów i zabaw.
Któregoś dnia krzyczy w kółko "siusiu". Przed chwilą był, wydusil trzy kropelki, więc jest to bezczelna próba opuszczenia łóżeczka. Kategorycznie domagam się ciszy. przy okazji przemycam treść dydaktyczną pt. empatia - "bo mnie boli głowa jak krzyczysz".
Co robi kochany wrażliwy synuś ?
Odwraca się na drugi bok, mrucząc pod nosem "To sobie pokrzyczę w drugą stronę".

piątek, 2 listopada 2012

W podróży

Wracaliśmy kiedyś do domu. Samochodem. Przez pól kraju, kilka godzin. Auto jeszcze było niewygodne, junior się nudził czasami, życie. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów, trochę byłem zmęczony, tyłek boli, ruch spory itp. Nagle coś nietypowo stuknęło. Pewnie kamień pod kołem się odbił. Stuk co jakiś czas się powtarza. Lekki niepokój, co się mogło zepsuć. Obraz stukającego łożyska, wiszącego luźno klocka hamulcowego, urwanego amortyzatora nie nastrajał optymistyczne. Stanąć i sprawdzić ? Hamulec działa, koło nie lata na boki... Pewnie coś w bagażniku. Słoiki z kompotem, klocki w wiaderku, wywrotka plastikowa ?

Jak wytłumaczyć rodzinie pragnącej młodemu nieba przychylić, że nasze autko ma ograniczoną pojemność i lepiej kupić mały samochodzik niż śmieciare, na której może jeździć ? Że klocki sprzedają też w małych pudełkach ?
Jak siebie samego przekonać do zakupu kombi ? I to w rozmiarze pozwalającym w bagażniku urządzić plac zabaw  cóż, własne błędy się powtarza, po zmianie nadal nie mamy skrzyni ładunkowej tylko bagażnik na dwie walizki więcej...

Ale stukanie nie ma związku z wybojami i zmianą tempa. Przypadkowe, abstrakcyjne, coraz częstsze. Kontrola tylnej kanapy. Junior, obok koleżanka, która z nami jedzie. Acha, dostał lizaka. lizanie stało się nudne. Więc stuka w szybę. Bawi się doskonale. Szybę jakoś domyjemy.
Tylko w tej chwili do bólu pojąłem awersję nauczycieli do pstrykania długopisem. Dekoncentracja kompletna, na granicy dezintegracji osobowości.
Wytrzymam ? Szybka decyzja, wybór mniejszego zła. Dylemat, czy wolimy to cholerne stukanie czy ryk "ja chce lizakaaaaa, daj mi lizakaaaaa, dzie mój lizaaaaak !!!!!!". Dobrze, że zostało nam jakieś pól godziny drogi.

Teraz jest luzik. Nie gada już bez przerwy 7 godzin. Bawi się, obserwuje. Chyba, że zacznie śpiewać 

I jakoś tak się przyjęło, że każda wspólna wyprawa na stacje benzynową wiąże się z doliczeniem do rachunku lizaka. Ale już nie stuka w szybę. Kiedyś trzeba będzie wyprać tapicerkę...

środa, 31 października 2012

Budowa

Ileż my tracimy nie rozglądając się na boki ! Dziecko potrafi niesamowicie wzbogacić odbiór świata, odkryć ma nowo detal codzienny.

Choćby taki plac budowy. Czasem co najwyżej mignie w głowie myśl, co tam budują ? I nagle okazuje się ważnym, jeśli nie głównym, punktem wyprawy czy powrotu do domu. Gwoździem programu. A na pewno impulsem do nadania wyprawie właściwego kierunku. I tak wędrujemy od atrakcji do atrakcji, kuszę go kolejnymi ciekawostkami, punktami "must see", idziemy skokowo, etapami, byle dość przed zmierzchem 

W starym podwórzu uwielbia gonić ptaszki. Pewnie atawizm, nauka polowania siedząca głęboko w genach. Po trawie, ziemi nierównej, pełnej dziur, dołków i wzgorkow., niezłe ćwiczenie fizyczne, może wyrośnie mniej cherlawy od tatki 

Jakiś rok temu, gdy dobiegał dwóch latek, byliśmy w jakimś skansenie. Zobaczył między chałupami w podwórzu kurki, gąski, kaczuszki. I w te pędy za nimi gonić łapać rozganiać Zobaczyłem w nim wyobraźnią małego Mieszka, Gniewoja, Ziemowita sprzed tysiąca lat, czy Michała, Kubę czy Władka z kilkuset lat później, boso w zgrzebnej koszulinie, tak samo, na takiej samej trawie, z patykiem w ręce goniących kurki  Nic się nie zmieniło przez te lata, wieki, epoki literackie...

Tylko jak go namówić do dalszej drogi ? Na szczęście możemy pójść koło placu budowy. Znad płotu wystaje tzw. koparka, czyli jakaś ogromna maszyna budowlana nieznanego przeznaczenia. Czasem daje się skusić możliwości rzucenia na nią okiem, i to bez niewygodnych pytań z gatunku "do czego to służy ?".
Tym razem los się do nas uśmiechnął, koło budowy stała ciężarówa z zamontowanym małym dźwigiem i wyładowywała jakieś płyty betonowe. Zachwyt dziecka jest bezcenny, oczy szeroko otwarte by żadnego szczegółu nie przeoczyć  Na marginesie, sam podziwiałem kunszt i precyzję operatora ustrojstwa 
- Tata, odsuń się, nie przeszkadzaj.
Pewnie zakorzeniona już obawa, że zaraz zechcę go zabrać dalej i przerywać odkrywanie świata. Albo zacznę zasłaniać. Więc rozwialem jego obawy, wziąłem za rękę i podeszliśmy bliżej.
- Wow, tatuś to jest jednak fajny  Też się interesuje dźwigami !
I tak się gapimy. Operator chyba się trochę stresuje, nikt nie lubi jak mu się patrzy na ręce, ale trudno. Jak ma dzieci to zrozumie 
A jak fajnie taki dźwig się składa do pozycji transportowej ! Mistrzostwo, pewnie tylko ślimak w skorupce dokonuje podobnych akrobacji !

Ok, dźwig złożony, jak mu wytłumaczyć, że to koniec pokazu i trzeba iść dalej ? Znowu uśmiech losu. Ulubiona przedszkolanka przechodzi i dziwi się , że jeszcze nie doszliśmy do domu... Jakby juniora nie znała  Idzie w naszym kierunku, więc młody dał się wciągnąć w pogawędkę i tak krok za krokiem zbliżaliśmy się do mety 

wtorek, 30 października 2012

Śnieg

Rozpoczęliśmy sezon saneczkarski 

Spadł pierwszy śnieg. Trochę wcześnie, ale Myszaty w takie niuanse się nie wdaje. Wolny, niezależny od kalendarza. Jest biały puch - super, niezależnie od pory roku. Niech to będzie nawet lipiec 

Czy on pamięta, co to takiego ?
Autopobudka, marsz do okna, miał przeczucie, że coś się wydarzyło. Na tym etapie życia śnieg w październiku jeszcze nie dziwi.
"Tata, śnieg !" Więc jednak kojarzy. Pamięta, czy wiedzę zaczerpnął z bajek ?
"Idziemy na sanki ?" Pamięta ?! Staram się ustalić fakty, krótkie pytania, przesłuchanie, lampa w oczy. Podobno bardzo dawno temu był na sankach z mamą i tatą. Sprytnie się wywinął, fakty niemożliwe do ustalenia.
Dobra, trzeba będzie zejść do piwnicy i sprawić młodemu frajdę. Ciekawe, jak to się skończy.

Długie przygotowania. Rozumiem drogowców, których śnieg corocznie zaskakuje. Gdzie ten kombinezon ??? Rękawiczki w praniu po zabawie w zmianę kół, mam jeszcze nadzieję, że się dopiorą. Buty ??? Kurcze, nie wchodzą... A, gazeta w środku Uff, jeszcze dobre. Na styk, ale na kawałek zimy starczą.
Sanki wyjmiemy po drodze. Gotowi, chyba za ciepło go nie ubrałem, wyszedłem z wprawy. Mam nadzieję, że jest na tyle duży, by nie podjadać szczurom trutki. Ciemno, mroczno, widać że niepewnie kroczy naprzód, rozgląda się podejrzliwie.Też nie przepadam za piwnicami. "Tatku, tu mieszka Ima ?". Acha, jasne, Ima, zła siostra zaginionej księżniczki Ami. Ta sama szajka co Flo_i_Flo i Magic. W razie czego mam straszak, zamiaucze groźnie i posłucha 
Sanki wydobylismy, zabawa była przednia. W jedzenie śniegu, spadanie co chwilę w śnieg, rzucanie śniegiem w rodzica, nawet pozjezdzalismy. Tzn on z dużej góry, ja próbowałem go dogonić na nogach  Na szczęście w tym roku wchodził pod górę sam, a nie kazał się wciągać.

W zeszłym... Spadł śnieg, postanowiłem go trochę pociągać na saniach. Frajda dla niego, dla mnie trochę ruchu. Trening siłowy  Trawnik, trochę muld, w miarę płasko. Pod pierzynką śniegu. Siedzi, cieszy się, ja udaje konia zaprzęgowego. Raczej woła roboczego niż rumaka w dwukółce. Szybko stwierdziliśmy, że na wydeptanej ścieżce jest trochę nudno, zboczyliśmy w kopny, większa frajda. Kazałem mu się mocno trzymać. Trochę wybojów, lepiej nie bawić się w ratownika na lawinisku i nie wykopać go spod zaspy.
Ciężko się ciągnie. Pewnie sanki kiepskie. To dlatego Sio nam je dała, jakbym Jej nie znał...  Co chwila rzucam w tył kontrolne "Siedzisz ?" "Trzymasz się ?". Odpowiedzi uzyskuje pozytywne, brniemy dalej przez śniegi i zaspy. Coraz ciężej... Widać szybko się męczę, może czas się częściej ruszać, zadbać o siebie ? Niby z górki lekko, a tu coraz gorzej...
W końcu spojrzałem do tyłu. Kontrolnie. Sprawdzić, czy kruszyna nie trzęsie się z zimna, przerażona wizją zniknięcia pod śniegiem. Nie. Śmieje się. Jest dobrze. Trzyma się mocno. Hamulca.... Wszystko jasne...

Po powrocie zaczął przebąkiwać o nartach... Skąd on wie, że coś takiego istnieje ?!

poniedziałek, 29 października 2012

Zmiana opon

Śnieg w październiku ???

Opony trzeba zmienić. Całe szczęście, że mam całe koła i sam to mogę zrobić. Sam ? Snułem marzenie o półtorej godziny sam na sam z limuzyną  Ale... Akurat z przyczyn wyższych młodego miałem cały dzień do własnej dyspozycji.
Trzeba działać szybko. Za kilka dni przez pół Polski na święta jedziemy. Wieczorem na pewno nie będzie mi się chciało.
Szybki telefon do serwisu. Najwyżej przepłacę. No tak, najwcześniej za kilka dni. Sezon, szczyt. Jak co roku.
Siedzę i myślę. Wyobrażam sobie wszystkie czekające na nas zagrożenia. Przygniecione autem kończyny, porysowany lakier, wybita kluczem szyba, gonitwa co pół śruby, nakrętki w studzience kanalizacyjnej... Trochę tego jest. Ale innego dnia nie dam rady. Wieczorem nikt, mnie nie zmusi do wyjścia na zewnątrz. Trudna decyzja. Podejmujemy więc wyzwanie. Damy radę, jak mawia Bob Budowniczy.
Nie było tak źle. Przezornie zamknąłem auto bez alarmu żeby nie wsiadł i nie kręcił, jak będzie w górze. Pomógł zdjąć koła ze stojaka. Złamał swój plastikowy kubek termiczny. Parkował swoje autka między cegłami ściany. Chodził po leżących kołach. Bez strat. W każdym kole musiał odkręcić i przykręcić jedną ze śrub. Cbez strat. hciał siusiu, jak auto było w górze. Podawał nakrętki nad studzienka kanalizacyjna. Bez strat. Niósł klucz i nakładał na śruby w kole. Bez strat. Podnośnika nie dał rady. Nosił kołpaki. Bez strat. Luzik. Tylko dwa razy dłużej. Biegania niewiele. Daliśmy radę. Zawału nie dostałem. Młody cały. Z rozpędu zmieniliśmy dywaniki na gumowe. Bez start 

Czemu mu włożyłem nowe spodnie ? Przecież musiał siadać i klękać na ziemi. Toczyć brudne koła. Wycierać smar. Rękawiczki może się dopiorą. Moje też. Jasne. I dowie się, czym jest pumeks

Daliśmy radę.

niedziela, 28 października 2012

Podgrzewacz

Kiedy to było...

Jeszcze rozkoszny kwilący becik nie potrafiący utrzymać grzechotki, ale rozglądał się ciekawie dookoła, życzył sobie papu co dwie godziny w nocy i nie do końca wiem po co mu tą główkę trzymałem, skoro ja wyrywał by patrzeć w inną stronę...
Może miał miesiąc, może jeszcze nie.
Dostaliśmy podgrzewacz do butelek. Wypas, bajer, ma pewno potrzeby i niezbędny. Albo chociaż bardzo skracający nocne pobudki, pozwalające zmniejszyć aktywność umysłu w ich czasie, pozwalając przetrwać je w półletargu, lunatykując.
Tylko... Miał być taki świetny, woda na mleko czy soczek w chwilę cieplutka, i utrzymywana tak całą noc. Dobra, podłączyliśmy do prądu, wstaliśmy butlę... I klops. Minuta, dwie, pięć... Po dwudziestu była ledwo letnia. Utrzymywanie ciepła 36,6 też urządzeniu niezbyt wychodziło. Przereklamowane ? Może inni mają mniejsze oczekiwania, że tak zachwalają ? Może do czego innego używają ? Może karmią dzieci chłodnym w lecie nie zimnym ? Ale jest zima ! Może ta butelka kiepsko przewodzi ciepło ? Ale nie będziemy tam wstawiać metalowego pojemnika. Cóż, pewnie wymaga specjalnej butelki, o czym nikt nas nie poinformował...
Ale. Mężczyzna o porodzie zatraca instynkt techniczny, tak przydatny przy naprawie auta, komputera, łączeniu .nowego zestawu kina domowego czy rozgryzaniu funkcji komórki. Zapomina wszystko, co pozwala mu zostać bohaterem w swoim domu. Tak już natura to ułożyła. Podgrzewacz przed eksmisją do piwnicy lub kubła PCK uratowało krótkie pytanie. Już nie pamiętam, czy zrodzone instynktem macierzyńskim, czy zadane przez kogoś znającego moje zdolności.
"A wlałeś wodę do środka ?"
Hmmm. Cała termodynamika ze studiów mi się nagle przypomniała. Powietrze raczej kiepsko przewodzi ciepło. Płaszcz wodny, medium grzewcze, tu utkwiła tajemnica !
Znaczy, przyrząd świetny, dobrej jakości, przecież.w tym czasie powinien się spalić, stopić butelkę,.spowodować pożar...

służył świetnie kilka miesięcy. Został doceniony. Zastąpił go system wrzątek w termosie plus zimna woda w butelce. Ale młody już nie był tak czuły na temperaturę płynu