sobota, 20 września 2014

Słodycze Stambułu

Słodkości wschodu. Słodkości Turcji. Słodycze Stambułu.
Pyszne słodkie ciastka, pełne miodu, orzechów, rodzynek.
Obok dojrzałych owoców. Takich dojrzałych i soczystych, jakiś tylko mogą wyrosnąć na południowym słońcu krańca Europy. Albo już na końcu Azji.
Nie jestem specjalnym fanem słodyczy, ale być tam i nie spróbować... Tym bardziej, że miodowo-orzechowe zestawienia smaków lubie bardzo. Bez tych wszystkich naszych kremów pełnych śmietany, ciężkich...
I sztandarowe, najbardziej znane. Chałwa. Zupełnie inna od dostępnej u nas bułgarskiej czy ukraińskiej. Tłustej, lepkiej, pełnej oliwy. Tam z radosnym zdziwieniem odkryłem na nowo chałwę. Suchą, kruchą, pyszną...

I słynny, występujący pod trzema nazwami, słodki tradycyjny przysmak. Właściwie zawłaszczony przez Turków jako lokalny rarytas, prawie towar eksportowy i symbol orientalnych słodkości. Coś pośredniego między galaretką a toffi czy naszą krówką, w różnych smakach owocowych i orzechowych. Kostki posypane cukrem pudrem. Ostatnio światu znane jako Tureckie Delicje. Nazwa jest dzieckiem tureckiej reklamy, marketingu turystycznego. Bardziej dociekliwi używają bliższej prawdy nazwy Lokum. I kojarzą czasami słodkie kostki z szerzej rozumianym Bliskim Wschodem. Wtajemniczeni wiedzą, że to nic innego niż rachatłukum. Znane od Turcji po stepy Azji Środkowej. I tylko się zastanawiam, skąd wywodzi się jego pierwotna wersja - czy powstała wśród pustynnych koczowników Półwyspu Arabskiego, Sahary, czy w dawnej Persji, a może gdzieś w stepie, na którym nomadzi tatarscy ścierali się z hordami Mongolii ?
Ale Turcy wiedzą swoje, mają własną wersję historii kulinarnej. Przynajmniej w celach eksportowo-marketingowych :)

piątek, 19 września 2014

Ulica Stambułu

Wielkie miasto. 15 mln ludzi.
Do tego wschodni, hałaśliwy, wylewny styl bycia.
Gwar, hałas, krzyki.
Tłum pędzi, tłum się spieszy. W dodatku bardzo chaotycznie, każdy w swoją stronę. Niby szpilki między ludzi nie wetkniesz, a wszyscy sprawnie się przemieszczają tam, dotąd chcą. I tylko z początku ten pozorny chaos męczy :)
Ruch uliczny wygląda podobnie. Każdy jeździ jak chce. Którędy chce. Kierunkowskaz ? A co to ? Z trzech pasów robi się pięć. I nikomu to nie przeszkadza. 15 minut w taksówce, na milimetry w poprzek, i żaden rollercoaster mi już nie straszny :)

Przechodzenie przez ulicę należy do sportów ekstremalnych. Właściwie trudno stwierdzić, czy istnieją jakiejkolwiek reguły, czy po prostu wszyscy na bieżąco dostosowują się do płynącej lawy ludzi i pojazdów, optymalizują prędkość i kierunek pod wpływem impulsu, potrzeby chwili, kątem oka dostrzeżonej zmiany. Jak polujące koty. Auta jadą, ludzie między nimi chodzą, uporządkowany chaos, nikomu to nie przeszkadza, można szybko się dostosować. Przynajmniej elastycznym i dynamicznym Słowianom to nie przeszkadzało. Bo znajomy Austriak, skądinąd bardzo sympatyczny, przyzwyczajony jednak do sytuacji w której cały ruch zamiera gdy pieszy znajduje się na chodniku 5 metrów od przejścia dla pieszych, bladł musząc przejść przez ulicę. Na światłach. Na chodniku też nie czuł się zbyt pewnie. Mimo 30-centymetrowej wysokości krawężników zbudowanych po to, żeby żaden samochód nie skracał sobie drogi przez chodnik. Gęsty tłum wciąż porusza się kursem kolizyjnym, na pierwszy rzut oka bez ładu, wszyscy powinni wciąż na siebie wpadać. A co jakiś czas w tłumie lawiruje Turek na skuterze, jak niegdyś janczarzy w tłumie.
I, o zgrozo uporządkowanych Niemców i Skandynawów, jakoś to działa. I tłum nikogo nie tratuje...

czwartek, 18 września 2014

Koty Stambułu

Miasto kotów. Siedzą. Spacerują. śpią. Duże kocury i malutkie kocięta. Wszędzie. Nie ma rogu, placu bez kota.
Jeden czaił się. Wpatrzony w wylot rynny. Wysuwał pazury, szykował się do skoku. Polowanie.
Ciekawe, co było w środku. Pozostawmy jednak tą tajemnicę kotu...

środa, 17 września 2014

Syryjczyk

Spaceruję po Stambule, przyglądam się przechodniom, tłumowi, życiu ulicy. Trochę Europy, trochę egzotyki, z przewagą tureckości. Czyli niepowtarzalnego wymieszania świata islamu z kulturą europejską. Czegoś, czego przedsmak dają Bałkany.
Na ulicach siedzą żebracy. U nas byśmy szybko skwitowali - Cyganie, Rumuni. Tutaj nie jest to już oczywiste. Trudno nam odróżnić, rysy twarzy się zlewają, mieszają, dla nas są podobne. Tak jak dla nich Polak, Niemiec, Skandynaw są nierozróżnialni... Którzy z nich to Turcy, Cyganie, Serbowie, Albańczycy, Bułgarzy ? Może nawet jacyś Kurdowie czy Ormianie się między nimi kręcą ?
Jedni siedzą i żebrzą, inni spacerują zaczepiając przechodniów. Nienamolni, spokojni, stonowani. Czasem z dziećmi.
Dzieciaki bose,  rozczochrane, w grupach. Trochę żebrzą, trochę bawią, trochę przrkonarzają i przepychają między sobą. Nas to chwyta za serce, a tutaj po prostu tak jest. Trochę jak w Belgradzie czy Sarajewie. Czy Rumunii. Inny świat. Większość z nich jest elementem tradycyjnej gałęzi gospodarki.

Staliśmy na ulicy czekając na autobus. Grupa europejczyków północnych, po części pod krawatami. Ot, konferencja, narada. W tłum wmieszał się proszący o jałmużnę. Mniej więcej w moim wieku. Boso, w znoszonym, grube brudnym garniturze, na głowie niedbale zawiązana arafatka. Za rękę szedł z nim na oko ośmiolatek. Pewnie syn. Byli inni niż mijani na ulicy tutejsi zawodowcy. Postawą, wyrazem twarzy. Duma, smutek. Widać, że to ostateczność dla nich. Cel - przetrwać trudny czas.
- Syriah.
Tylko tyle powiedział znajomy Turek. To jedno słowo wyraziło cały szacunek do tego ojca z synem. Szacunek, współczucie, pokorę wobec losu, który jednak ich nie złamał i nie rozdzielił. Przetrwali. A ja pomyślałem, że mój Jasiek ma ze trzy lata mniej. I żyje w innym świecie.

Potem jeszcze raz usłyszałem
- Syriah.
Gdy spojrzałem na starszego człowieka sprzedającego kanapki na ulicy. Przygotowywane na miejscu. Spokojnie kroił ogórek, nieobecny duchem. Oaza spokoju w gwarnym, spieszącym się tłumie śniadych tureckich twarzy.

wtorek, 16 września 2014

Kobiety Stambułu

Jadę przez miasto z lotniska Ataturka, kierunek hotel. Pierwszy rzut oka na żywą miejską tkankę. Tramwaj przecina całą różnorodność stolicy kilku imperiów, miejsca eleganckie, czysto handlowe i przedmieścia, przypominające trochę tzw arabskie dzielnice Paryża czy Brukseli. Pierwsze wrażenia.
Patrzę na ludzi na ulicy. Idzie kobieta. Może raczej dziewczyna ? Trudno powiedzieć, czarna islamska suknia zakrywa postać, głowę, twarz. Tylko prostokąt na oczy. Chyba jednak młoda kobieta. Do ortodoksyjnego wizerunku brakuje tylko siatki czy maski na oczy. Oglądam się za nią bezmyślnie, bądź co bądź widok dla Polaka egzotyczny. Suknia, jakkolwiek ona się nazywa, ma od dołu rozcięcie. Dość wysokie. Bardzo wysokie. Nawet jak na standardy współczesnej Europy, nie tylko jak na stereotypowy obraz kultury i mody islamu. A w rozcięciu migają nogi. Odziane w kabaretki...
Przypadkowy obrazek z ulicy Stambułu. Pomyślałem, że to może doskonale ilustruje dzisiejszą Turcję, rozdartą od zawsze między europejskością i światem islamskiego Bliskiego Wschodu.

A przeciętnie ? Po ulicach chodzą i dziewczyny ubrane "normalnie", z europejska, takie same jak na ulicach Warszawy, Paryża, Oslo. I kobiety ortodoksyjne, którym spod czarnej sukni, narzuty, wystają jedynie duże ciemne oczy, okolone wąskim prostokątem czarnego materiału. Robiły sobie takie panie pamiątkowe zdjęcie pod Błękitnym Meczetem. I pierwsze, co mi przyszło do głowy na widok takiej scenki - skąd one oglądając zdjęcie będą wiedzieć, która jest która ?
A przeciętna dorosła Turczynka ? Jasne szerokie spodnie. Długa bluzka bądź płaszcz, z reguły ciasno zapięty. I piekna, kolorowa chusta, ciasno okalająca twarz.

I jeszcze jedno spostrzeżenie, wrażenie przelotne. Stroje wcale nie kryją kształtu kobiety, figury. Wręcz przeciwnie, podkreślają. Nawet obszerne luźne suknie. Może arabskie czy afgańskiej, czy choćby na prowincji, są grubsze, mniej powiewne, mniej układające się na ciele. Tutaj, jednak bliżej Europy i jej cielesności...

poniedziałek, 15 września 2014

Piórnik

Pani w przedszkolu kazała przygotować wyprawkę. Norma, jak co roku. Tym razem prócz kresek garb ołówków bloku prosiła też o piórnik. Poważna sprawa, w końcu to już Starszaki. Czas na kupno pierwszego w życiu piórnika. Robimy rozeznanie
- Jaki byś chciał piórnik ?
- Z Minionkami !
- Czemu ?
- Bo kolega i koleżanka takie mają :)
Nie pamiętam, których wymienił. Fakt, lubi te stworki. Ale zaczyna się też instynkt stadny. Czy identyfikacja z grupa rówieśniczą.
- A jak takich nie będzie ?
- No to wybierzemy inny.
Chociaż tyle, ulga w duszy rodzica. Wybraliśmy się na zakupy. Mocno podekscytowany starszak pomaga wybierać. Doszliśmy do piórników. Minionków brak. Za to jest Zygzak Błyskawica i Tomek. Ten od przyjaciół. Myślałem, że bezdyskusyjnie weźmie Zygzaka. A ten od razu wybrał Tomka.
- Bo nikt w grupie nie ma takiego !
Kolejny indywidualista w rodzinie rośnie.
Więc mamy całe wyposażenie. Podekscytowany, świeżo upieczony Starszak, w kółko oglądał wszystko, sprawdzał ilość kartek vw bloku, temperował ołówek, panował piórnik. Niewiele brakowało, a spałby z tym wszystkim :) Czuł się bardzo ważny. A przy tym otworzył się dla niego nowy kolorowy świat przyborów szkolno-papierniczych. W końcu to dla Niego ważne dni, i daliśmy mu to odczuć :)

niedziela, 14 września 2014

Krystalit

W związku z rozpoczęciem roku szkolnego, a właściwie przedszkolnego, po pracy poszedłem odebrać dziecię - a właściwie to już starszaka - z przedszkola. Byli na ogródku. Patrzę, a starszak jakiś smutny. Chodzi w koło ze spuszczoną głową. Widzę, jest problem.
- Tato, nie możemy jeszcze iść do domu, musimy znaleźć mój zagubiony krystalit.
Poważna sprawa. Pewnie z chłopakami się w coś bawili, miał kamyczek służący jako krystalit mocy czy szybkości, i gdzieś go zapodział. Może uda się go oszukać dowolnym kamyczkiem z ogródka ? Jednak Pani nauczycielka rozwiewa moje nadzieje.
- Jaś dostał kryształek od Majeczki i wszystkie dzieci chciały go mieć. Jak mu wypadł, to któreś mogło go schować.
Cóż, sprawa w takim razie jest znacznie poważniejsza... Od Majeczki... Jest zawsze szansa, że zgubił go w sali i jutro może się znajdzie gdzieś... Spróbuję go przekonać, kilka razy coś takiego mi się udało. Nie sądzę, że jutro go znajdzie, ale przynajmniej uda nam się wyjść do domu. Wiem, nieładnie, ale człek bywa zmęczony po pracy. Jednak jeszcze coś mi przyszło do głowy, zanim zacząłem wdrażać plan w życie.
- Jachu, chodź na chwilę. W kieszeni nie masz ?  - bo przecież już nosi spodnie z kieszeniami
- Nie.
- Sprawdzałeś ?
- Tak
Nie zapomniał o kieszeni. Ale...
- Dawaj, pokaż.
Zanurzam dłoń. Głęboka kieszeń, może nie sięga dna. Coś jest ! Wyjmuje. Jachu szczęśliwy skacze z radości. W końcu to prezent od Majeczki !
- Jasiu, pokaż mi ten kryształek.
Niech go zobaczę, skoro już znalazłem :)
Plastikowe "szkiełko". Różowe. W kształcie serduszka. Teraz wszystko rozumiem...