sobota, 31 sierpnia 2013

Hans

Zwykle w aucie co jakiś czas zagaduję kontrolnie syna rzucając w stronę tylnej kanapy "Co u Ciebie, Jaśko ?" i wszczynamy pogawędkę. Małżonka twierdzi, że nie powinienem mu zakłócać kontemplacji krajobrazu, bo może zacząć na przykład przez cztery godziny śpiewać.
Przemierzając wschodnie landy naszych zachodnich sąsiadów, budując klimat i wczuwając w kulturę regionalną,  nie wytrzymałem i rzuciłem raczej w stronę przedniej szyby
- Wie gehts, Hans ?
Mniej więcej na tym kończy się moja znajomość mowy Goethego. A ten młodociany poliglota nie wiadomo skąd wiedział, o co mi chodzi. Zagrała w nim polska krew, wzburzyły patriotyczne geny, wyssana z mlekiem matki Rota, 1000 lat historii, wspomnienie Wandy nie chcącej Niemca, Cedynii i Grunwaldu, dzieci z Wrześnii, przodków w offlagu i robotach przymusowych w hamburskiej stoczni, "... ni dzieci nam germanił ...", i ze świętym oburzeniem płynącym z głębi słowiańskiej duszy stanowczo oznajmił:
- Nie jestem żaden Hans !!! Jestem Jaś !
Idea zjednoczonej kosmopolitycznej Europy legła w gruzach.

piątek, 30 sierpnia 2013

Turystyka toaletowa

Pod Szczecinem podjęliśmy spontaniczną decyzje - "po drodze" zobaczymy kawałek Berlina. Bez odrobiny Euro w kieszeni, z myślą światowców, że będziemy używać karty, w razie potrzeby ktoś kiedyś wymyślił bankomat. Pędzimy więc sobie piękna prostą autobahną, gdy z czeluści tylnej kanapy dobiega hasło "Chcę kupkę". Hasło potwierdza tzw. bąk. Dobra, w końcu to podobno kraj cywilizowany. Stajemy przy pierwszej tankenstelli, zmierzamy ku przybytkowi ulgi i... zonk. Bramka, automat na monety, założenie zaproszenie do wrzucenia 70 centów. A w kieszeni ani jednej monety. Ludzi sporo, głupio próbować, czy podpasuje złotówka czy dwuzłotówka. Nie czuję się też na siłach dyskutować w narzeczu wschodnioteutońskim o dobru trzylatka, dla nich ordnung muss sein, a jak się później okazało, z językami obcymi u nich niezbyt...
- Jasiu, wytrzymasz jeszcze ?
- Chyba tak ...
Ryzykuje, trudno, ordnung w końcu to ordnung, a w przypadku próby sforsowania bramki z członkiem służb stworzonych po upadku gestapo i STASI nie chce mi się dyskutować... Ignoruje więc ograniczenia i zalecenia prędkości, wyłamuję się ze sznurka niemieckich aut karnie jadących w sznurku, i po dłuższej chwili, ze słowiańską i kozacką fantazją wpadamy na kolejny parking. Toaleta jest, bezpłatna, zdążyliśmy, chwila odprężenia :) Młody przestał puszczać bąki. Muszę przyznać, że dzielnie się trzymał.

A już po wyjeździe z Hauptstadtu co zobaczył parking, nabierał ochoty na pilne (!!!) posiedzenie. I wyraźnie dawał do zrozumienia, że po BARDZO PILNA POTRZEBA. Zjeżdżaliśmy, Jasiek wchodził, stwierdzał aż tak bardzo nie chce i możemy jechać dalej, do takiej ubikacji "z pieniążkiem".
Po trzecim razie nie daliśmy już się nabrać. Więcej nie próbował.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Pamiątka

Idziemy sobie przez Berlin, krótki spacer po Unter den Linden, na której defilady odbierał Fuhrer, a potem Alianci. Ale to Młodego mniej interesuje. Bardziej budki telefoniczne, w których zamawia muszkatę, sklepy z pamiątkami, i dostrzeżony ekskluzywny chyba, reprezentacyjny, salon Mercedesa. I rzuca
- Może tu wejdziemy ?
-A po co, synuś ?
- Obejrzymy auta i kupimy sobie pamiątkę.
Za szybą ekspozycyjną stały sobie dwie sztuki,  ogromna S klasa, współczesna i z lat 60-tych. Może innym razem :)

środa, 28 sierpnia 2013

Prezent dla Babci

W dniu wyjazdu od Babci pojawił się kryzys w zaopatrzeniu łazienki. Dotyczył papieru toaletowego. Nie wnikałem, czy nadmierne jego zużycie miało związek z zabawą w rozwijanie i podziwianie jak się wije po podłodze, bądź zwijaniem w kulki i przekonywaniem wszystkich, że to są takie nanibowe myszki. Czasem lepiej nie wnikać.
Jako kochany zięć stwierdziłem, że nie możemy Babci zostawić z takim problemem. Więc wziąłem Juniora za łapię i powędrowaliśmy cichaczem do sklepu. Nabyliśmy czteropak, wracamy, uczę go odpowiedzialności i pomagania innym. Zdecydowaliśmy, że jako główny zużywacz artykułu sanitarnego wręczy Babci czteropak. I tu mnie zaskoczył. Sam zaproponował, że powie "Babciu, to dla Ciebie w podziękowaniu za wizytę !".

Chyba czas go oświecić, że do takiego tekstu kobiety wolą kwiaty.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Dinopociąg

Tyle gadania o równouprawnieniu, walki feministek, gender studies, a tu co, na polu wychowania młodzieży ?

Oglądamy sobie taki Dinopociąg.  Dinozaury robią sobie wycieczkę do jury czy kredy oglądać gejzery. Ichniejszy aquapark. I oglądamy sobie scenkę, w której rodzina decyduje, że dzieci z tatą pterodonem idą na wycieczkę, a mamy będą zażywać kąpieli termalnych w jeziorku. Takie prehistoryczna spa.

Myślę sobie: nic, tylko tradycyjny podział ról, programowanie od maleńkości zachowań, kodowanie w podświadomości. Kobieta ma piękną być i pachnieć, amerykańska hodowla miss triasu. A facet robi ciekawe rzeczy, dba o rozwój intelektualny, pokazuje świat, taki król puszczy przedpotopowej z ogromną wiedzą. Tradycyjny rozdział rozumu i ciała, mądrości i piękna.
A czy, u diaska, samica pterodona, nie może interesować się światem, oglądać jego ciekawostek, poznawać, pokazać młodym czegoś ciekawego ?
Czy pterodon samiec nie może chcieć chwili poleżeć będąc masowanym naturalną podziemnego strumienia ?
Czy wreszcie nie mogli pójść całą rodziną na wycieczkę, a potem wspólnie pochlapać się wesoło w bajorku ?
Dlaczego mama pterodon ma się interesować tylko byciem piękną bez aspiracji poznawczych, a tylko tata pterodon jest przeznaczony do bycia nadaktywnym idolem pokazującym świat i wciągającym dzieciaki w najfajniejsze zabawy ?

A tak mamy utrwalanie ról społecznych niczym nieuzasadnionych, i stereotypów. Wycieczka była po to, żeby wspólnie coś przeżyć. Co innego, jakby któryś z dorosłych pterodonów wyszedł zająć się sobą, doładować akumulatory.

Poza tym bajka całkiem do rzeczy. Ale w Misiu Uszatku, Pszczółce Mai czy Reksiu takich kwiatków nie było.

Tak, Panie, dawniej takich rzeczy nie było ;)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Niespanie

Dawno dawno temu, w czasach zupełnej niesamodzielności...
Borsuczek lubi jeść. Szczęściem nie wdał się we mnie. Za mną tata podobno biegał wokół stołu udając małpę, żebym tylko zechciał przełknąć kęs. Albo babcia sadzała na oknie, opowiadała niestworzone historię próbując przemycić w środku zdania choćby łyżkę domowych lanych kluseczek... Chwała Bogu, młody zżera wszystko. Prócz sałaty, którą może spałaszować tylko w przedszkolu. Taki ma kaprys :)

Dawno dawno temu, jeszcze gdy kopał przez brzuch... Potrafił mnie zbudzić kopniakiem przez dwie warstwy skóry.
Z lektur i opowieści miałem wiedzę, ile godzin Myszaty powinien spać, a ile czuwać w wieku miesiąca, dwóch, trzech... I miałem wyobrażenie, że śpi w sposób ciągły z dwiema czy trzema pobudkami na dobę. I że w ciągu tych pobudek pół godzinki nacieszy się światem, po czym spokojnie zaśnie. A karmienie książkowe co ok. trzy godziny to chyba w takim półśnie.

Niewiele później...
Kto te wszystkie bzdury w książkach napisał ?! Co mi krewni i znajomi za głupoty opowiadali ?!
Udawało mu się zasnąć, po dłuższym czasie wsłuchiwania się w kołysankę autorską fałszowaną przeze mnie bądź klasyczną głosem mamci znacznie bliższym oryginalnej melodii, czasem były to opowieści moje o zasadzie działania żarówki bądź kwantowym efekcie Halla, jak Muza poetyki mnie opuściła. Około 8 wieczorem. Po jakichś dwóch godzinach zapałki w naszych oczach przestają działać. Nauczeni doświadczeniem podejmujemy szybką próbę karmienia, przez sen, na ogół zakończoną sukcesem. Dzięki temu nie zostaniemy poderwani na nogi 15 minut od podjęcia próby ułożenia się. Dobra, lezymy, sen przychodzi natychmiast. Już organizm się dostosował i wykorzystuje każde 10 na drzemkę. Nawet na stojąco w tramwaju.
Tym razem mamy luz przynajmniej do północy. Potem jak lunatycy. Cichy kwęk z łóżeczka, przez półsen nachylam się nad łóżeczkiem, wsuwam pod niego dłonie, unoszę "na widlaku", powoli, żeby się zbytnio nie rozbudził, podsuwam też półprzytomnej Matce Karmicielce,mają chwilę tylko dla siebie. Ja usiłuje w międzyczasie nie zasnąć. Byle nie zmrużyć oka... Więc udawałem się na spacer. Do lodówki. On je, to ja też mogę :) Kanapeczka, jogurcik, płatki z mlekiem. On rośnie, ja też mogę. Niebawem trzeba było kupić nowe ubrania Młodemu, i portki dla mnie :)
Koniec sielanki. Posiłki wchłonięte. Młody na ramię, mały bek i delikatnie do łóżeczka. Śpi, jest dobrze. Jeszcze dwa podejscia do przekąski i nastanie ranek. Koło 6. I w takim rytmie minęło kilka miesięcy.
Nie zawsze jednak szło zgodnie ze schematem. Czasem pampers nie wytrzymał. Czasem  pampers był na granicy i przezornie próbowaliśmy go delikatnie zmienić. A czasem po prostu stwierdzał, że poznawanie świata jest dużo fajniejsze od spania. I znowu próbowaliśmy śpiewać, tulić, kołysać, lulać. Albo po prostu patrzyliśmy przez okno w światła wielkiego miasta. Przez godzinę, dwie... Zrezygnowani oddaliśmy mu inicjatywę, co było robić. Aż z łaski swojej zasnął.

A potem oby do szóstej chociaż dospał. Do dzisiaj został mi zwyczaj wstawiania w weekend o pogańskiej godzinie, by w spokoju chociaż kawę wypić.
A On... Jeśli akurat spał z nami, potrafił mi o wschodzie słońca włożyć w oko duży palec od nogi. Częściej jednak około piątej  przypełzał, próbował podnieść mi głowę z hasłem "wśtałem, bawimy się". Do dzisiaj Mu to zostało :) Postęp taki, że robi to mniej więcej dwie godziny później.