czwartek, 16 lipca 2015

Czapka

W ramach uatrakcyjniania zesłania wakacyjnego do Babci Wuja Chrzestny przygotował dla Juniora podarunek powitalny. Przede wszystkim była w nim prawdziwa czapka strażacka ! Oficjalna, nie robocza, rogatywka od munduru galowego :) Młody zaraz ochrzcił ją Panem Rogatywką, założył na głowę i... uznał, że ma nową czadową czapkę przeciwsloneczną :D
Tak coś mi się po cichu wydaje, że przez przynajmniej połowę wakacji inne nakrycie głowy nie wchodzi w rachubę. No, może poza kapelutkiem wojsk brytyjskich ;) Oswajam się powoli z myślą, że nad morzem po plaży też zechce w niej paradować...
Na razie włożył od razu na głowę. Na działce wujowej. Jako przeciwsłoneczne nakrycie głowy. Może to jakiś nowy lans wśród 5-ciolatkow ? Nie nadążam już chyba za trendami...

środa, 15 lipca 2015

Urlopy i wakacje

Wakacje. Idziemy gdzieś sobie. Coś negocjuje, już nie pamiętam co.
- Jachu, nie da rady, bo jutro idę do pracy i muszę się wyspać, zrozum.
- Nie musisz, przecież są wakacje !
- Synku, dorośli nie mają wakacji i muszą chodzić do pracy...
- Ale Babcia jest dorosła i też ma wakacje !
- Synku... Ludzie starzy, którzy już są Babcią lub Dziadkiem, już nie muszą pracować.
- Tato, ale przecież Babcia jest młoda !!!

wtorek, 14 lipca 2015

Mały Pomagacz

Praga warszawska upstrzona jest od kilku lat takimi niebieskimi aniołami. Może trochę przesadzam, ale kilka ich stoi w rożnych miejscach. Jeden blisko domu. Czasem koło niego przechodzimy. Jachu nie może koło niego przejść obojętnie
-Tata, ja mu pomogę nieść walizkę, a Ty zrobisz mi zdjęcie.
I tak za każdym razem.

A propos pomagania. Któregoś dnia wrócił z przedszkola
- Wiesz co, jak szliśmy z przedszkola przed obiadem na spacer, spotkaliśmy starszą panią. Upadła Jej kula i ja ją podnioslem i Jej podałem!
Opowiadał to z nieskrywaną dumą :)

poniedziałek, 13 lipca 2015

Łodzią po Wiśle

Wybraliśmy się na niedzielny spacer z przyjaciółmi. Z kumplem byłem akurat zmęczony mocno po udanym poprzednim wieczorze, ale cóż ;)
Dreptamy więc dostojnie dwurodzinnie, Jachu z Olą biega i szaleje wokół jak dwa satelity. Skąd one mają tyle energii ?
Obeszliśmy stadion, przyjęliśmy kierunek główna nadwiślańska plaża. A tam zgiełk i hałas, kakofonia dwóch dyskotek, tłum. I strach trochę zdjąć buty, czy piach nie skrywa jakiś zdradzieckich szkieł i kapsli.
A 200 metrów dalej - pusty czysty kawałek kolejnej plaży. Również cichy. Ot, człowiek to stadne zwierzę.

Ale na brzegu stoi łódź!  Duża, drewniana. Darmowe przejażdżki ! Więc cała bandą się ładujemy. Płyniemy nurtem królowej polskich rzek, w drewnianej łupinie. Jest to przeżycie, przyznać muszę. W końcu to nie kajak na Obrze, budzi szacun.
Wrażenie duże. Pośrodku całkiem sporej rzeki, pod potężnym mostem, obserwując wiry, mijając znacznie większe statki. Fale bujają nasz kawałek drewna budząc emocje.

Przygoda na wodzie. Woda groźną jest. Więc zakładamy kapoki. Bezdyskusyjne. To też element przygody.
Najlepszym sposobem wyrobienia dziecku pewnych nawyków jest przykład. Zawsze byłem przeciw podejściu "musisz bo jesteś dzieckiem, dorośli mają inne prawa". Dzieć to taki sam człowiek jak my, tylko trochę inny :) Z punku widzenia wygody rodzica - pozwoli to unikać dyskusji "a czemu ja muszę a Wy nie !". Więc też wkładamy kapoki.
- Teraz jesteśmy rodzinka kapokowcow ! To takie specjalne mundury do łodzi !
I już jest przygoda, duma i nawyk na przyszłość.
Swoją drogą, z chęcią wlozylem też. Tegim plywakiem nie jestem. Rzeka zdradliwa bywa - prądy, wiry. A że spanikowanym dzieciem w wodzie odpukac łatwiej w kapoku sobie poradzić.
I wyszło mi szkolenie BHP prawie ;)

Abstrahując. Przepływka łodzią się udała. Dzieciaki zachwycone.
Tylko Jasiek znalazł w kapoku gwizdek ratunkowy, który okazał się dodatkową, fascynująca atrakcją dnia...

Słówka

Z Jachem bawimy się ostatnio w wyszukiwanie słówek o kilku znaczeniach. Takich jak zamek -budowla i zamek w drzwiach. Sam jako dzieciak to uwielbiałem. Młody z radością co jakiś czas odkrywa nowe takie słówko i z dzikim okrzykiem radości przedstawia je nam. W sumie fajne ćwiczenie na mózg :)
I całkiem niedawno nagle słyszymy
- Hura!  Mamo Tato! Znalazłem nowe słówko ! Pieprz  przyprawa i pieprz !
Wolałem nie dopytywać o drugie znaczenie.
Ostatnio czasem coś usłyszy gdzieś, nie zna znaczenia, ale wie, że to nowe słowo. Taką teorią się pocieszam ;)

O poranku

Jakoś tak mamy urządzony domek, że moje skarpetki są składowane w szafce w pokoju Młodego. Wakacje są, Młody może pospac. Nawet jest to wskazane. Babcia nas uratowała opiekuńczo.
Więc raniutko, cichutko skradam się po część odzieży. Na paluszkach. Wybieram. Które by tu dzisiaj. Cichosza pełna.
A tu nagle za plecami, koło 6:30, słyszę skowronka "Wszystko widzę ! Nie musisz już próbować być cicho !". I oczy jak spodki szerokie.

Normalnie trudno go było do przedszko obudzić. A teraz szkoda mu tracić każdej godziny wakacji.

Boso na działce

Działka. Dzieciaki szaleją. Zawsze jest nadzieja, że szybciej zasną. Zawsze pozostaje tylko nadzieją. Zasypiają w aucie. Na 10 minut. I budzą się pod domem pełne energii.
Tym razem wymyslily sobie bieganie na bosaka. W sumie czemu nie. Tylko troskliwe mamusie zgłosiły sprzeciw. Walka trwała. Dzieci wygrały. Jak zwykle. W związku z czym miałem okazję zaobserwować taką uroczą scenkę rodzajową ;)

Koniec przedszkola

Mój b syn... Właściwie to mój i Najpiękniejszej, żeby być dokładnym...
Niedawno był taki malutki, że mógł leżeć w poprzek kanapy. I z nią sobie gadać. To były dialogi...
A niedawno, kilka dni temu, jeszcze nie tydzień nawet - skończył przedszkole. Dostał pierwszy dyplom. Już nawet plecak mu kupiłem. Ale o plecaku innym razem. To dłuższa historia i trudny wybór.
Więc...
Grupa miała piękne przedstawienie pożegnalne. Sam się wzruszylem. Dzieci deklamowaly , śpiewały i tanczyly.  A tak niedawno, chwilę temu, ledwo mówiły i chodziły. A Jachu - bez przechwalek - deklamował,a nie mówił, swój fragment. Poczułem taki zwykły przypływ dumy rodzicielskiej.

A ostatniego dnia.. Pożegnał Panie wszystkie. Dał buziaka nawet swojej szafce w szatni. A potem w drodze do domu rzuciłem nu dumny
- Aleś Ty już Jasiu duży ! Skonczyleś przedszkole!
I w tym momencie tamy wszelkie uczuć stłumionych pękły. Rozpłakał się straszliwie. Uspokoił się dopiero przed snem. Musiało to z niego wyjść. I dobrze. Mieszanka dumy i smutku, koktajl wybuchowy.
A ja sobie uświadomiłem, jakie to dla Niego emocje. Pierwszy raz. Pierwszy raz coś kończy. Rozstanie. Z miejscem, kolegami,  sposobem życia,  paniami. Na zawsze. Pierwszy raz.
Na szczęście z częścią kolegów będzie w szkole. Z kilkoma na podwórku. Że swoją kochaną wychowawczynią w bramie obok. Jest materac bezpieczeństwa. Tylko... Pierwszy raz Przeżywa tak definitywny koniec. Uczy się sobie z tym radzić. Świadomie idzie w nieznane. Też ma swoje obawy.
To bardzo ważny dzień w życiu dziecka. Kto wie,  czy nie ważniejszy niż pierwszy dzień w szkole. I więcej w nim smutku rozstania niż dumy.

A na marginesie. Z przedszkolem trafiliśmy świetnie. Dziękujemy wszystkim paniom, które tworzą to miejsce. I pomogły nam ukształtować Juniora.
Szacun.
Tak duży, że wracając ostatnio z kumplem z "jednego kulturalnego piwa" w środku nocy, z kumplem którego Ola chodziła z Jasiem do jednej grupy, pod blokiem Pani Wychowawczyni wzajemnie się uciszalismy, żeby nas nie przyuwazyla ;)

Helikopter

Jachu dostał w prezencie helikopter. Nie prawdziwowy oczywiście, taki malutki, do sklejania. Z samego Lądynu przyleciał. Jasiek się doczekać nie mógł,  ciągle pytał, kiedy wreszcie doleci. W końcu dotarł.
Ale maleństwo ! Kurczę, chyba muszę mu pomóc... Też chce mieć trochę zabawy, a małe paluchy z kielbachy jeszcze pincetą nie operują sprawnie :)
- Tata, zrobimy go dzisiaj całego ?
Ups. Tak to "se ne da Pane" :) Poza tym przyjemność trzeba dawkowac. Uczyć dzieci wytrwałości cierpliwości i systematyczności.  Zresztą - nie da się i tyle. Jedno musi wyschnąć by móc kleić następne :)
Wiec robimy. Względnie systematycznie.  Powoli. Z przerwami.
Z góry odpuściłem malowanie drobiazgów przed klejeniem. Jeszcze nie ten etap. Chodziło bardziej o tempo :)
Jachu dzielnie, o dziwo zgodnie z moimi wytycznymi i instrukcja, smarował  (nie paćkał) klejem. Co mniejsze detale wziąłem na siebie. Co wyszło to wyszło :) nie jest źle.
Wreszcie cały złożyliśmy. Czas na najlepsze, czyli - malujemy !
W powietrzu wisiało pytanie
- Tata, a będę mógł pomalować tak jak ja chce ?!
Oczywiście.  To jego model, nie mój. Więc odpuściłem wierność odtworzenia kamuflażu. Na szczęście w zestawie było kilka farbek. Nie dałem mu innych. Dzięki temu nie powstał blekitno-żółty helikopter bojowy... Wilk syty i owca cała. Nawet fajnie to wyszło.

A potem... Po prostu wziął go do zabawy. I tak średnio dwa razy w tygodniu doklejam odpadnięte śmigła, kółka bądź podwieszane uzbrojenie :)

Sudo

W ramach pomysłów, jakby tu odwlec zasypianie.
Młody uczy się higieny. Czasem nie jest zbyt dokładny. Spieszy się. Więc czasem pupa szczypie. Dzień wcześniej tak było. Poszedł w ruch niezastąpiony Sudocrem.
A dzień później...
- Tato, podaj Sudo, tam stoi. Pupa mnie szczypie
- Jasiek, mnie wymyslaj ! Nie szczypie Cię przecież
- No dobra.  Ale może zacząć...
Zmiękłem. Dostał.
Sprawnie się palcem pokremował i o dziwo zaraz zasnął.

Co się kryje za łóżkiem ?

Z rozmów przed snem.
Junior coś wypatrzył za łóżkiem.
- Tata, odsuń moje łóżko, coś tam jest.
Pewnie jakąś zabawkę dojrzał. Trzeba zniechęcić.
- Może to szczur ? - pierwsze co mi przyszło do głowy...
- Nie, to się nie rusza !
- Zdechly szczur ?
- No coś Ty,  to inaczej wygląda !
Poddałem się.  Odsunąłem to łóżko.
Faktycznie, to było coś innego.  Miał rację.
Zagubiony dawno transformers.

Roślinka

Będąc na zakupach cotygodniowych... Junior zaczął swoją śpiewkę...
- Kupisz miiiiii ???
Jednoznacznie i jednomyślnie ucinaliśmy dyskusję w zarodku. Nie i tyle. Już nie mieliśmy siły tłumaczyć tego samego w kółko.
Aż nagle patrzę - coś na kształt zestawu Mały Ogrodnik. Jakieś ziarenka, minidoniczki itp. Wciągamy do koszyka.
W domu pudełko poleżało kilka dni, musiało dojrzeć.
Któregoś popołudnia w ramach odrywania od komputera zarzadziłem
- Sadzimy ziarenka !
Oczywiście napotkałem opór materii ożywionej. Chwila dyskusji. Udało się.
Jak to się robi ?
Dzień wcześniej zgodnie z instrukcją zacząłem nawilzac ziarenka w wilgotnej wacie. Dokładniej owinięte w płatki kosmetyczne, akurat to mi wv rękę wpadło.
- Jachu, nalej wody do kubka,  tak między kreski 40 i 50.
Poszedł do łazienki. Chyba zapomniał, że w kuchni też mamy zlew. Czynny. Bliżej. Chlapie. Nalewa. Odlewa. Potem sprawdzę, co trzeba wytrzeć. Ma swoje odpowiedzialne zadanie. Przynosi. Trochę dużo tej wody. Na razie trzymamy się instrukcji. Wrzucamy krążek czort wie czego. Gleby ? Suszonego torfu ? Wszystko jedno. Czekamy co się stanie. Rośnie po kilku minutach. Czujemy się jak alchemicy.
Czas przełożyć toto do minidoniczek.
- Tata, brudzi !
Jakby zabawa w kałuży nie brudziła... Wyjmujemy. Toto jest w czymś na kształt woreczka. Organicznego. Rozrywam. Przesypuję. Jachu taką jakby łopatką z zestawu robi dziurkę na nasionko. Dokładniej na kukurydzę lub fasolkę.
Mikrodoniczki mamy trzy, więc operację powtarzamy. Trzy razy. Jednak już się nie bawimy w aptekę i zalewamy krążki gleby jak wypadnie. Rosną jak na drożdżach :)
Wkładamy nasionka, zasypujemy. Stawiamy na oknie.
Spróbujemy pamiętać o podlewaniu. Słońce i ciepło są.
Pozostaje czekać... Na razie doglądamy. A Jachu podlewa. Robiąc im błoto. Chyba następnym razem weźmiemy jakieś rośliny bagienne...

niedziela, 12 lipca 2015

W Modlinie

Weekend. Gorąco. Pomysł - wycieczka za miasto.
Las ? Rzeka ? Jezioro ? Jakiś park przypałacowy ?
Twierdza Modlin !
Rodzina już się przyzwyczaiła do moich pomysłów. Najwspanialsza odkryła w sobie dar wynajdowania skrawka naslonecznionej trawy w pobliżu każdego  fascynującego bunkra, schronu, zamczyska, baszty czy stacji transformatorowej... A Młodemu dwa razy powtarzać nie trzeba :)
Więc zwiedzamy. Na pierwszy ogień idzie kilka różnych armat i pojazdów wojskowych. Prawdziwa zaś amfibia ! Że śrubami z tyłu ! Ale prawdziwym odkryciem był fakt, że jedno z działek przeciwlotniczych się rusza ! Tzn można opuszczać i podnosić lufę. Zajęliśmy stanowiska i przeprowadziliśmy symulowane odparcie ataku z powietrza. Kilka nawet zestrzeliliśmy !
Idziemy dalej. Na udostępniony skrawek Twierdzy. Nie będę orzechy przecież ciągnął Najwspanialszej po ścieżkach wokół zarośniętych chaszczami, przez które bez maczety trudno się przedrzeć. Zanim jednak znalazła odpowiednio słoneczny kawałek trawnika, zaatakowaliśmy wieżę widokową. Schodami w górę, wyżej i wyżej, schody metalowe, prawie drabina na końcu.  Jakim cudem wszedłem tam kiedyś z 2,5-latkiem ?! Widok na połączenie Bugonarwii z Wisłą i ruiny spichlerza z Warszawą na horyzoncie jest... No pewnie tam jest i tyle. Rodzina również była zachwycona. Tylko Młody trochę się bał zejścia po schodach. Coś mu się ostatnio banie włączyło - rozwój wyobraźni wszedł w nowy etap ?
Zeszliśmy. Najwspanialsza znalazła odpowiedni kawałek nasłonecznionej trawki. A my fragment udostępnionych pomieszczeń garnizonowych. Właściwie zdewastowanej ruderki. Szybkie szkolenie
- Jachu, więc... Idziesz koło mnie, blisko. Nie biegasz sam. W podłodze mogą być dziury. Trzymaj latarkę.  Świeć pod nogi, nie ludziom w oczy, i tylko tam gdzie jest ciemno. Zrozumiałeś ?
To się okaże... Wchodzimy. Jasiek trzyma się blisko mnie, jest dobrze. Świeci wszędzie - rozumiem, ma okazję poużywać prawdziwą dorosłą superlatarkę. Idziemy zaglądając w każdy kąt. Do okien podchodzimy ostrożnie.
- Tata, nie wchodź na ten balkon, może się urwać !
Rany, nauka nie poszła w las !!! Podstawy bezpieczeństwa na terytoriach mniej cywilizowanych przyswoił :)
Idziemy dalej.  Piętro. Pokój. Łóżka i szafki. Oczywiście musi usiąść na każdym łóżku. Sprawdzić zawartość każdej szafki. Dusza odkrywcy i poszukiwacza skarbów.
Zwiedzony każdy zakątek. Wychodzimy. Mama odszukana.
A w dodatku - jest otworzone wejście bodaj do działobitni Dehna. Wchodzimy. We trójkę. Na szczęście dość jasno, bo dla Najwspanialszej brakło latarki. Zaglebiamy się w korytarze, przejścia, coraz ciemniejsze. Najwspanialsza została w jasnych korytarzach wewnętrznych. A my dwaj przemy naprzód. Inni zwiedzający tak daleko się nie zapuszczają, jesteśmy sami, półmrok i stare mury. Tym razem nie snuje opowieści o żołnierzach. Wciągamy się w klimat eksploracji ruin podziemi i różnych dziwnych obiektów. Nagle
- Tato... Wracamy...
- Czemu ? Chodźmy zobaczyć co jest dalej !
- Ale ja się boję.
- Czego ?
- A jak spotkamy ducha ?
Wyobraźnia osiągnęła kolejny etap rozwoju. Czas na różne baśniowe opowieści :)
A w takiej sytuacji musieliśmy zawrócić. Siła wyższa.  Jakby faktycznie wyskoczył Duch, nie byłem wyposażony w nóż na zombiaki...

Pozostało odnaleźć Najwspanialszą i udać się na pyszny obiad w najlepszym domowym barze w Modlinie. Z ogromnymi przepysznymi daniami, w cenach niższych niż zestaw w MacDo :) Tylko dla wtajemniczonych ;)

Spacer po lesie

Jak co jakiś czas, a nawet dosyć często, byliśmy u znajomych na działce. Wiadomo, pogoda śliczna,  towarzystwo fajne, i Jacha najlepsza koleżanka.
Jak to zwykle u mnie, włączył mi się w pewnym momencie antycywilizacyjny instynkt wędrowca.
- Dzieciaki, idziemy do lasu ?
Jachu pierwszy chętny. Moja krew ;)
Ola w pierwszej chwili stwierdziła, że zostaje się pobawić. Gdy jednak zobaczyła, że naprawdę zanurzamy się w gąszcz
- Czekajcie, idę z Wami !!!
To idziemy.
Oczywiście każde chce być przewodnikiem. Próbuje tłumaczyć, że to trudna rola. Że trzeba uważnie sprawdzać drogę. Sprawdzać, czy jest bezpieczna. Że czasem dorosły powinien iść przodem sprawdzać teren.
Próbuje ustawić szyk typu jeden obok drugiego. Ja w środku sprawdzam drogę, dzieciaki po bokach szukają ciekawostek. Za wąska ścieżka. Na szczęście pojawiły się pokrzywy. W obliczu takiego zagrożenia dostałem zgodę na przetarcie i oczyszczenie szlaku :)
Kilka metrów dalej dzieciaki zajęte walką o funkcję przewodnika o mało nie przeoczyly pierwszego odkrycia. Trochę z boku od ścieżki, w pniu drzewa stoi zielony skrzat. Duch lasu. A ja głupi zaczynam coś pleść o dawnych plemionach...
Na szczęście dzieciaki zostały uratowane przed moimi opowiastkami głosem sąsiada działkowego, sympatycznego w miarę Starszego Pana. Zaprosił nas na swój teren, pokazał podwieszonego pod niebem latającego boćka, wędkującego w kałuży ludka, i różne takie z drewna wystrugane. I opowiedział historię skrzata spod drzewa, który dawno temu został skazany na banicję. Zbyt blisko zaprzyjaznil się z szerszeniami... Owadom się znudził, ale wracać też już nie chciał.  Zasmakowal wolności...
Ruszyliśmy dalej.
Co by tu dzieciakom wymyślić... Same wymyslily. Rysowanie strzałek na ziemi. Żebyśmy wiedzieli, którędy wrócić. Zaczęliśmy od rysowania Xów. Łatwiej. Potem się zaczęło...
- Ola, ładną strzałkę narysowalem - pyta Jaś
- Nie, moja jest ładniejsza ! - odpowiada Ola
Na to Jaś planuje zemstę
- Tata, stań szeroko, zrobię największą strzałkę od nogi do nogi i wygram !
Na to Ola zaczyna odrysowywać moje stopy. Oczywiście "przy okazji" zamazując jasiową megaogromniastą strzałkę. Oczywiście zaraz były fochobeki dwa.
Po uspokojeniu sytuacji zaczęliśmy wypatrywać różne leśne ciekawostki.
- Wyrwany korzeń !
- Patrzcie jaka gałąź rośnie na tym drzewie !
- Paśnik !
- Jakie ogromne paprocie !
- A tu dziki szukały jedzenia !
Jak chcą to potrafią...
- A Ola wszystko znajduje a ja mniej !!!
- A Jasiek powiedział to co ja już widziałam tylko nie mówiłam !!!
Podwójny bekofoch. Dopiero drugi... próbuję ratować sytuację.
- Patrzcie, jaki pieniek...
To nie był najlepszy pomysł. Jedno zaczęło liczyć słoje, drugie weszło na pieniek i cwiczylo równowagę. Oczywiście żadne nie chciało zrobić dwóch kroków do innego pniaka. Sytuację uratowały mrówki.
- Patrzcie, dzikie mrówki ! Uciekamy, bo nas pogryzą i porwą do mrowiska !!!
Udało się.  Tylko potem rozpętała się dyskusja, czy mrówki były czerwone, czy czarne. Bo czerwone gryzą i porywają, a czarne są łaskotkowe.

Oczywiście rozpaczliwe próby wprowadzenia spokoju pod hasłem
- Jak się kłócicie to wracamy ?!
zgodnie (!!!) krzyczały
- Nie !!! Przecież jest super !!!

Po powrocie reszta towarzystwa nie rozumiała, czemu zaszyłem się w najdalszym od dzieci kącie działki po uspokajającym spacerze po lesie...

Star Wars

Wchodzimy w wiek fascynacji superbohaterami.
Wiedziałam, że ten moment nadejdzie.  Jakieś transformersy, super- i Superman, obcy mi Marvell i Cpt. America... Niech będzie, fascynacja dziecięca zachowuje w tym zakresie umiar. Nie mamy sterty figurek i gier. Przynajmniej na razie ;)
Pojawił się wątek Gwiezdnych Wojen.  Tu moje serce trochę szybciej zabiło. Imperium Kontratakuje czy Powrót Jedi to przecież moje dzieciństwo.  z jakimi emocjami szedłem z Tatą do kina. Fabułę pamiętam mniej więcej, ale te emocje ! Na tzw później nakręcone części już się nie zalapalem. I nie kusiły mnie.
Kiedyś, jakoś przed trzydziestką, postanowiłem obejrzeć którąś ze "starych" części.  Może byłem zmęczony lub miałem zły dzień, ale odpuściłem po kilkunastominutowej chyba obserwacji, jak dwa roboty wędrują przez pustynię...
Teraz. Mamy etap Lego Star Wars i gry opartej "na motywie". Ulubieńcem Jaśka jest figurka R2D2. "W związku" postanowiłem odświeżyć wspomnienia, i pokazać Młodemu ori, a nie jakieś kreskówki czy filmiki mające z Gwiezdnymi Wojnami tyle wspólnego co disneyowska kreskówka o Kubusiu z Puchatkiem Milne'a w brawurowym w istocie, dla nas klasycznym tłumaczeniu Ireny Tuwim.
Więc sesja filmowa. Zobaczymy, co z niej wyjdzie. Bo ile razy proponuje mu film, to "nie chce, na pewno nie jest fajny". A potem gapi się z rozdziawioną paszczą :)
Tym razem na film nie musiałem go namawiać. Zrobiliśmy sobie męskie kino. Najpiękniejsza nie wykazała odrobiny zainteresowania klasykiem science fiction. Za to my - zaslonilismy okna, wzięliśmy ciasteczka i picie, dźwięk jak rzadko na kolumny, i tak nam się zeszło. W sumie obaj patrzyliśmy z rozdziawionymi paszczami w ekran. Młody jest w stanie skupić się na czymś ponad dwie godziny :)
Przy okazji okazało się, że Junior nie wiadomo skąd doskonale zna wszystkich bohaterów. Jego ulubionym bohaterem nie jest żaden tam rycerz Jedi czy Yoda, nawet nie młody Anakin, a R2D2 ;) Ale to jest zgodne z Jego ostatnim zainteresowaniem robotami. Zresztą, trochę wcześnie, ale wstępnie Junior zapowiada się na umysł ścisły. I to techniczny. Kolejny fascynat tabelek rośnie ;)
W dodatku od wczoraj prowadzimy burzliwą dyskusję, kim jest Lord Vader...

A na marginesie.
Sam pamiętam sesje filmowe z Tatą i chlopackie wieczory z jakimś westernem. To jest coś z dzieciństwa, co się wspomina całe życie.
I wolę wspólnie obejrzeć z nim film ori, niż żeby oglądał na YT jakieś glupawe kreskówki "na podstawie", w których głównie chodzi o nawalanie się laserami. Tu przynajmniej ma fabułę przygodową i bajkowe morały "dobro wygrywa".
I oczywiście - który duży facet nie wykorzysta pretekstu "trzeba pokazać synowi", żeby po raz enty obejrzeć Star Wars, Władcę Pierścieni, czy inny podobny, którego raczej nie ma szans obejrzeć ze swą Połowicą ? Emocje podobne jak trzydzieści lat wcześniej :D

U Ewuni

Byliśmy sobie w gościach. U takiej jednej uroczej, 2 czy 3 lata młodszej panienki.
Od ostatniej wizyty Panienka dojrzała, dorosła, już Jasiek nie mówi "Dzidzia" tylko Ewunia. Przywitali się ładnie, ręce sobie podali.
Oczywiście inna liga wiekowa, inne zainteresowania, ale chwilę jednak się pobawili. Oczywiście nie za długo ;)
Nadeszła chwila rozstania, cmok cmok, oboje buźki wyciągnęli. Nagle okazało się jednak, że Ewunia umie i piątkę przebić, i zolwika. Młody jakoś tak bardziej serio się uśmiechał i machal na pożegnanie.

A wieczorem, podczas naszych męskich rozmów przed snem, tonem skupionym i bardzo serio usłyszałem
- Wiesz Tato, ja bardzo lubię Ewunię.

Uszanowalem podniosły nastrój wyznania. To już zaczynamy ten etap ?

Naklejka na ścianie

Kolejny etap stawania się mężczyzną.
Coś sobie tuż przed snem przypomniał. Zajrzał pod łóżko, wyjął dawno zagubiona naklejkę. Używaną. Polizal zużyty klej. I bach na ścianę.
Intuicja techniczna :D

Przeklinamy

Jakaś nowa moda wśród dzieciaków. YouTube i filmiki, jak jakaś młodzież gra w Minecrafta lub Lego. Nie do końca rozumiem, co w tym fajnego i ciekawego, ale moje zainteresowania też pewnie były mało zrozumiałe dla rodziców. Lat temu trzydzieści kilka.
Tylko... Na tych filmikach grające nastolatki komentują i opowiadają, co robią. I czasem im się wymsknie słowo powszechnie uważane za mało kulturalne. A Młody chwyta. Wszystkiego nie upilnujemy.
Jesteśmy na działce u przyjaciół.  Grillik, słoneczko, dzieciaki biegają i się bawią - sielanka.
I nagle dobiega nas siarczyste "K... mać !". Z ust mojego słodkiego aniołka. Szybka męska rozmowa. Podobno zrozumiał. Wracam do szaszlyka. Jasiek do zabawy.
Gadu gadu, kumpel coś tam robi w drugim końcu działki. Nagle słyszę głos kumpla "Jasiu, co Ty powiedziałeś?  Idź porozmawiaj z Tatą".
Znaczy recydywa.
- Jasiek, chodź tu do mnie.  Co się tam wydarzyło ?
Jasiek jakiś taki markotny, głową w dół, pod nosem mamrocze niewyraźnie
- Nie pamiętam...
Typowe Jego tłumaczenie. Znaczy - wie o co chodzi. Tylko musi przetrawić, przeanalizować stopień swojego przewinienia i potencjalne straty. Trzeba go w tym wspomóc.
- W takim razie idź na ławkę i tam sobie przypomnij. Jak sobie przypomnisz, pogadamy i będziesz mógł się pobawić.
Grubsza sprawa. Chyba 10 minut myślał.
- Tato, chodź do mnie, możemy porozmawiać.
Chyba przemyślał. Albo zaczął się strasznie nudzić...
- Tato, ale proszę obiecaj, powiem Ci, ale nie powiesz mamie i wszystkim ?
- Dobrze, obiecuję.
Widzę, że zrozumiał. Zbyt dotkliwie nie może być.  Może się zniechęcić. Ma trochę inne poczucie sprawiedliwości.
Powiedział. Na ucho. Brzydko było. Dodał, że już tak nie będzie. Ok. Sprawa zamknięta.
Prawie. Bo Najwspanialsza i reszta byli bardzo ciekawi. Głośno oswiadczylem, że to sprawa między mną i synem i obiecałem mu, że nikomu nie powiem. Więc nie powiem.
Jachu z jakimś takim podziwem na mnie spojrzał...
Dwie albo i trzy pieczenie na jednym ogniu :)

Rower na dwóch kółkach

W zeszłym roku biegałem za małym rowerkiem z przyczepionym kijem od miotły. Kółeczka boczne zdjeliśmy na zasadzie "może to już ?".
Chwilami łapał równowagę, ale to nie było "już". Rowerek też był jakby przymały, z każdym tygodniem coraz bardziej.
Niedawno przywiezlismy rower większy "po kuzynie". Przelozylem fragment miotły. Idziemy. 
Pierwszy spacer taki próbny, krótki.  A nawet bardzo krótki wskutek nagłego niespodziewanego opadu. Jakoś mu idzie.  Chwilami chwyta równowagę.  Tylko. .. rower ma duże koła.  Ja sprinterem nigdy nie byłem... Jakaś zadyszka ? Dobrze w sumie, że ten deszcz się pojawił...
Drugi spacer.  Przed wyjazdem przestawilem mu przerzutke na "wolno". Na wszelki wypadek.  Ta zadyszka ;)
Jedziemy.  Długa prosta. Trzeba będzie mu zdemontować dzwonki, lusterka lampki itp. Za bardzo kuszą i rozpraszają.
Osiągnęliśmy stan koncentracji. Coś coraz rzadziej wprowadzam korekty. W końcu puszczam.  Jedzie.  Kilkanaście sekund.  Oczywiście biegnę obok z ręką przy kiju. I dobrze.  W końcu wpadł na pomysł "zwolnić i skręcić". Bach :)
Podczas którejś z kolei próby hamowania trach - kij się złamał. Na szczęście pod domem. Koniec wycieczki.
Tak na oko ze dwa tygodnie jeszcze będę za nim truchtał, żeby się wdrożył. A potem ochraniacze na kończyny, apteczka w tatową kieszeń i niech sobie radzi :)

Na razie kupiłem nowy kijek.  Pomny doświadczeń z kijem od miotły, pomyślałem - kupię porządny, profi. Zachodze do sklepu, patrzę - 50 zł. Myślę - na jakieś dwa tygodnie ?! To ja mogę lepiej wykorzystać te 5 dyszek. Poszedłem do narzędziowego, wziąłem najgrubszy kij od szpadla. Ledwo wszedł w ramę ;) sprawdza się.
I zadyszka jakby ciut mniejsza...

Piłka zmyłka

Robimy zakupy. Zabawek. Na dzień dziecka dla dzieci zaprzyjaźnionych z Atoktosiami. Piłki zmyłki.
Oczywiście nie obyło się bez jednej nieuwzględnionej w planie. Jaś też nagle zapragnął nagle taką mieć :)
- Tata, a dla jakich dzieci te piłki kupujemy ?
- Pamiętasz jak byliśmy u Ewuni ?
- Pojedziemy do nich kiedyś ? Ewunia przed operacją dużo mówiła.
- Skąd wiesz ?
- Nie słyszałeś ? Michalina mówiła jak rozmawialiscie ! Może już znowu umie rozmawiać ?
Junior mnie rozwalił w tym momencie...
No, znaczy najwyższy czas na odwiedziny :)

Układa sobie w głowie. Widzi, że rodzice trochę pomagają potrzebującym. Przyjmuje jako  zwykły element codzienności, życia, że
- dzieci czasem ciężko chorują i różnie to się kończy,
- pomaganie jest czymś normalnym, takim samym jak posiadanie przez faceta ostrego noża.
Tak przy okazji wyszła nam dodatkową wartość wychowawcza.

- Tato, to co, pójdziemy w weekend do Ewuni ?
- Jak będziesz zdrowy i Ewunia nie pójdzie do szpitala.
- Ale przecież już była w domku ! Oby nie musiała znowu iść...

Pozdrawiamy :)

Dzień Matki

Dzień Matki się zbliżał.
- Jasiu, co chcesz dac mamusi w prezencie ?
- Biżuterię !
Ok. W końcu kobiety kochają diamenty. Poszliśmy do pobliskiego centrum handlowego. Jest jubiler, coś wymyslimy. Daję mu wolną rękę, tylko kontroluje przedział cenowy. Coś tam mu dorzucę. Jeszcze jest poza świadomością drogie / tanie ;)
Najpierw spodobały mu się spinki do mankietów. Pomylił z kolczykami. Miał prawo ;)
Potem chwilę myślał. Wybierał. Może serduszko ? Albo ważki ?
- Tata, te się pięknie lśnią ! Te srebrowe z różowymi kwadracikami !!!
Dobra, prezent od Niego, sam wybiera.
Srebrne, długie, z jakimiś różowymi klockami na końcach.  Bardziej w guście jasiowych koleżanek niż Najpiękniejszej ;) Ale sam wybrał, Jego zdaniem najpiękniejsze, nie dyskutuję :) Najpiękniejsza i tak będzie zachwycona. W końcu serce dziecka wybrało :)

Wychodzimy ze sklepy.
- Tatusiu... Dla Mamusi wybrałem śliczny prezent.  To może Jasiowi też sprawimy przyjemność i kupisz mi Lego ?
O cwaniak...
- Nie Jasiu.  Dzisiaj specjalnie dla mamy kupujemy prezent :) za kilka dni Dzień Dziecka, wtedy coś dla Ciebie wymyslimy.
- To może pójdziemy do Macdo na hamburgera.  Głodny jestem ! Albo chociaż do pizzy z komiksem...
- Nie Jasiu.
Pogodził się z losem.
Teraz jeszcze "tylko" musimy rozliczyć ze skarbonki prezent dla Mamusi...

środa, 10 czerwca 2015

Reklamy

Świat zaawansowanych reklam Struzik wkroczył w życie mojej Dziecia.
Dotychczas było to proste "Kupisz mi takie fajne autko? ". Na co padalo wymijające "Kiedyś..." lub kategorycznie NIE. Przyjmował.  Czasem na coś mnie naciągnął. Przyznam, że nie wymagało to z jego strony dużego wysiłku ;)

Niedawno zaczął bardzo lubić pić Kubusia. Szybko odkryłem, że Kubuś Kubusiem, ale pod etykietą są naklejki.
Podobnie w jakichś rogalikach chococośtam są krążki z jakimiś środkami. Wchodzimy w etap zbieractwo :)

Niedawno...
Bardzo polubił jakiś napój.  Myślimy - ok, niech sobie pije. I nagle wypalił
- Bo ja chcę mieć tablet, i jak się pije ten soczek to się dostaje tablety !!!
W głowie mi zaswitało. Jakiś konkurs.  Jak pieciolatkowi wyjaśnić, że szanse są zbliżone do realizacji obietnic Prezydenta Elekta ?
Zresztą, tablet jest na razie poza listą naszych pomysłów na prezenty.
A my realizujemy wychowanie eksperymentalne. Za naszych czasów nie było reklam. Tym bardziej reklam dla dzieci.  Nie rozumiemy własnego Dziecia  w tym zakresie. Ogarniamy temat "na czuja". Przyjął do wiadomości, że reklama nie zawsze mówi prawdę. Przynajmniej na razie nie połknął haczyka. Wzgardził fałszywa przynęta. Może to kiedyś zaowocuje posiadaniem własnego zdania i umiejętnością krytycznego odbioru słów ?
Niezbyt powszechną w naszym społeczeństwie ;)

wtorek, 9 czerwca 2015

Paczka i nóż

Młody nożownik mi w domu rośnie...

Czasem jakąś paczkę dostajemy.  Albo zakupy na allegro, albo rozpieszczająca na odległość Babcia.  Młody się cieszy. Sam fakt, że dostaje przesyłkę "dla siebie" to ważne wydarzenie.

Wychodzi ze mną odebrać paczkę od listonosza. Tfu, teraz nasza przesympatyczna pani nosi rangę kuriera ;) Szczęśliwy, że tym razem dla niego coś jest, a nie kolejny gadżet tatusia. Dźwiga paczkę do kuchni.  Żadne tam infantylna rozrywanie czy nożyczki.  Sięga do szuflady.
Na szczęście jest świadom, że supernoże tatki są niebezpieczne i nie wolno ich dotykać :) Od noży kuchennych też trzyma się z daleka. Wie,  że są równie groźne :) Bo faktycznie są. Zwłaszcza świeżo po dość częstym podostrzaniu. Zresztą, nawet Najwspanialsza przyzwyczaila się do dobrych noży i Jej świadomość osiągnęła stan, Do tego sobie, że sama mi mówi "naostrz noże" w chwili, w której są jeszcze ostrzejsze niż większość noży w domach Europejczyków.
Bierze więc kawałek tepej blaszki zwanej na wyrost nożem stołowym, szarpie nim folię, papier... Dłuższą chwilę to twa. Dziwi się w międzyczasie, że ja lekko musnę ostrzem i otwarte, a on musi rwać siłowo.
Za jakiś czas będziemy uczyć się ciąć.
Jeszcze kilka lat i będę miał dylemat, czy edukację zacząć od noża czy scyzoryka. My first Opinel czy My first Victorinox - oto jest pytanie :)

I sobie myślę - to jest wiedza, umiejętności, podejście do życia, których chce go nauczyć.
- nóż to narzędzie o konkretnym przeznaczeniu. Służy do cięcia, nie wbijania, piłowania, rzucania, rąbania czy wkręcanie śrub.
- różne noże, zależnie od wielkości, kształtu, metalu, geometrii ostrza służą do cięcia różnych rzeczy. Nożem kuchennym nie struga się patyka, tzw finką dość trudno obiera się ziemniaki czy kroi bułkę
- noże robi się z żelaza. Nie z ceramiki aluminium bądź gównolitu.
- noże nie służą również do mycia w zmywarce, moczenia się godzinami w zlewie w brudnym garnku lub pod stertą talerzy i przechowywania luzem w szufladzie.
- noże się ostrzy. Narzędziem do tego przeznaczonym, a nie niszczacym ostrze.
- w kuchni absolutne minimum to 2 noże. W zupełności wystarczają 3-4. Każdy dodatkowy to wygodnictwo zbieractwo lub fanaberia. W pozytywnym znaczeniu :)
- dobre noże nie muszą być koszmarnie drogie.  Chociaż to kwestia względna i przyjętej skali porównawczej. Nie miałbym wyrzutów sumienia mając w stojaku ręcznie kutego japończyka z damastu wartości pralki. Miałbym, kupując je w markecie. Nie warto kupić byle czego. 
- wbrew pozorom umiejętność cięcia to sztuka, która jest rzadka.  I warto się jej nauczyć. Żyje się wtedy przyjemniej.

Młody już wie, że nóż to męska rzecz. Czasem nawet mnie ochrzani
- Tato, co robisz ? To jest nóż do krojenia jedzenia, nie otwierania paczek,odłóż co i weź ze swojej szafki ten ostry rozkładany !

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Negocjacje

Wymieniłem telefon. Jak co dwa lata. Taki cykl życia ;) Mam nowy śliczny.  Na razie Młody dał się oszukać, że nie da się na nim gier zainstalować. Pewnie niedługo przejrzy oszustwo.  Albo sam dla świętego spokoju wyprowadzę to z błędu w jakiejś kolejce czy poczekalni...
Ja jestem wręcz zwolennikiem oswajania dziecka z techniką. Gry z umiarem też uczą.  Sam grałem za dzieciaka.  Potem zaawansowana obsługa nowych programów, urządzeń, łącznie z konfiguracją i programowaniem, była  dla mnie oczywista. Odbycie i wiedza.
Junior szybko przystąpił do negocjacji.
- Tato, musimy coś ustalić.  Mam pomysł.  I musisz się zgodzić.  Masz nowy telefon.  Nie będę nim się bawił. Będzie tylko Twój. Ale... Pomyślałem sobie, że wtedy możesz mi dac swój stary telefon.  Już nie będzie Ci potrzebny przecież.  Wtedy będę mógł sobie grać i nie psuć. To jesteśmy umówieni. I kropka.  Pl.

Wcześnie trochę. Myślałem, że temat okołotabletowy

piątek, 8 maja 2015

Nie będzie Niemiec...

Leżę na podłodze, robię porządki w klockach Lego. Tzn. spróbuję posegregowac i coś złożyć ze sterty w pudle, do którego Ostoja Porządku i Ogniska Domowego wrzuciła wszystko hurtem w ramach wiosennych porządków. Po tym, jak Jachu  wszystkie swoje zestawy rozłożył na pojedyncze klocuszki i zostawił tak na środku swojego pokoju. Kręgosłup po kilku godzinach boli, szlag mnie trafia, bo ciągle czegos brakuje. Będę musiał kiedyś jeszcze zajrzeć pod łóżko, pewnie się znajdą...
Jachu szybko się znudxil, dopadł komórkę, YouTube i w najlepsze ogląda, chyba wozy strażackie w akcji. Nie wnikam, przynajmniej nie przeszkadza, bo chwilę wcześniej siedział na stole i dlugim złozonym parasolem rozsuwał mi klocki robiąc między nimi ścieżki, mieszając świeżo posegregowane klocki. Tym razem go nie zamordowałem...
Więc, ja składam, on ogląda.
Nagle zdaję sobie sprawę, że coś tu nie gra, coś drażni rodzinną sielankę, wgryza się w mózg jak niskoobrotowe wiertło dentystyczne. Wsłuchuje się, bo w uszach najgorzej. Nagle słyszę z komórki "Los, los, aber (...) Feuer (...) fahren (...) Achtung (...)". Automatycznie, odruchem wyćwiczonym od pokoleń chcę wykonać "Mutze ab" a potem "Fuhrer kaput". Przez umysł w jednej chwili przeleciało mi 1000 lat historii, od Cedyni, przez Grunwald, Dzieci Wrześni, HaKaTę, Powstania Śląskie, Westerplatte, '39, polską flagę nad Bramą Brandenburską, importowane Volkswageny, wycieczki do Heimatu i paczki w stanie wojennym, po ś.p. Bartoszewskiego, "wypędzonych" i rewizjonizm współczesnych historyków...
O nie, nie będzie Niemiec..., nie po to Wanda w Wiśle utonęła, aby mi dziecko w domu rodzinnym z niemieckim się osłuchiwało ;)
Drażni mnie brzmienie języka, po prostu. I historycznie, i estetycznie. Juz wolę, jak bajki po koreańsku ogląda, bo i to mu się zdarza.

W końcu to nasza flaga powiewała nad Berlinem ;)

czwartek, 7 maja 2015

Paseczki na czole

Od kilku dni przed snem Jasiek każe mi podnieść głowę. Wpatruje się w moją twarz. Czasem uniesie się radością
- Masz paseczki !!! Superowe !
O co kaman ??? Jakież paseczki ??? Może ręka mi się odbiła od podpierania głowy i jakieś zaczerwienienia ? Może włosy się jakoś ułożyły śmiesznie ?
Wpatruje się z Jachem w lustro, nic nie widać... A ten człowieczek w dodatku oświadcza, że też chce takie mieć i muszę go nauczyć robić sobie paseczki na głowie ! Zaczynam juz myśleć o kupnie farbek maskujących, a tu nagle... EUREKA !!! Jak zawsze przypadkowa ;) Czasem zmarszczę bezwiednie czoło, ot i cała tajemnica paseczków.
Tylko jak go tego nauczyć na gładkiej jędrnej skórze pięciolatka ?! I nie dał się zbyć zwyczajowym "jak będziesz starszy...". Stoimy przed lustrem, wykrzywiamy mordki w lewo i prawo... W końcu JEST !!! Na jasiowym czole ledwo widoczny cień zmarszczenia, fałdki !!!
- Tata, mam też paseczek !!! Jak będę większy będę miał więcej, prawda ?
Ileż radości z pierwszej zmarszczki :)

środa, 6 maja 2015

Czytamy

Książki czytamy. Co wieczór, przed snem.

Chyba w ogóle dzieci podnoszą statystyki czytelnictwa. Czasem jestem u kogoś w gościach. Coraz częściej nerwowo rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu jakiejkolwiek książki. I coraz częściej czuję się nieswojo, nie jak w domu, mam zburzone poczucie przytulności, swojskości. Pocieszam się, że pewnie to nowoczesny dom i w szufladzie leży ebook działający w chmurze. Bo przecież płyt z muzyką czy filmami też juz nikt nie trzyma w domu, tylko gdzieś na serwerze na wyspach zagubionych na oceanie, skąd pędzą do nas podwodnym światłowodem lub w eterze  do satelitów. Mniej awangardowi mają małego pendrive'a przy kluczykach.

Któregoś wieczoru
- Jasiek, co dziś poczytamy ?
- ENCYKLOPEDIE !!!
Dobrze, ze nie książkę telefoniczną... Chociaż, też w dzieciństwie z zapałem wertowałem encyklopedie - czterotomówkę PWN.

Młody od niedawna ma taką powiedzmy encyklopedyjkę, atlasik z gatunku "Ludzie na innych kontynentach". W sumie fajny, trochę o Indianach, Aborygenach, płytach tektonicznych i kontynentach. Na próbę któregoś wieczoru coś przeczytaliśmy,chwycił. Zainteresował się. Czytaliśmy więc encyklopedię ;)

wtorek, 5 maja 2015

Chorujemy

Chory był. Juz nie jest. Tydzień brał antybiotyk.
Troskliwy Tatuś postanowił jak najszybciej po powrocie od lekarza dac dziecku lekarstwo. W pełni uzasadnione. Tylko... Coś jakby nie pomyślałem... Lekarstwo dawkowane dwa razy na dobę. Co 12 godzin. Było tuż przed południem. Czyli wychodzi przed północą. Dla mnie to środek nocy. Normalnie koło dziesiątej robię chrapa. Za to wstaje... No, nie z pierwszym pianiem  koguta, raczej z porannymi tramwajami wyjeżdżającymi z zajezdni za oknem.
Jako ten, który jest z dzieckiem na zwolnieniu i może odespac (czytaj znudzić Najwspanialszą do pracy, czyli pospać godzinę dłużej niż zwykle) wziąłem to na siebie.
Dzień pierwszy. "Jasiu, wstań na chwile, otwórz buzię...". Najtroskliwsza przyszła przestraszona wysokim prawdopodobieństwem konieczności zmiany klejacej się od leku poscieli,    w trzy minuty załatwiła sprawę. Miodzio, jak Ona to robi ?! Chrap.
Dzień trzeci. "Jasiu, już siedzisz, mam pyszne kolorowe lekarstewko, otwórz szybko buzię, mniam...". Z pokoju obok wychyla sięvZaspana i dobiega "Kolorowe cholercia jeszcze mu przez słomkę każ pić, na pewno mnie nie zbudzicie". Popić dała mu sama. Zapomniałem przygotować. Zamknąłem się w 10 minutach. Bez strat w pościeli.
Dzień piąty. 5 minut. Piżamka czysta. Po powrocie do łóżka słyszę tak jakby przez sen "Dałeś mu chociaż popić ?"
Dzień ostatni. Rano usłyszałem "Wzięliście to lekarstwo, bo nic nie słyszałam ???".
Ćwiczenie czyni mistrza :)

Wczoraj ostatnia dawka - pośpię, myślę. Piąta rano - "Tata, idę kupę, pomożesz ?".
On potem jeszcze zaśnie...

poniedziałek, 4 maja 2015

Papierowa eskadra

Chyba w ramach tygodnia modelarskiego i postępującej militaryzacji rodziny wpadlem na pomysł zrobienia z Młodym samolocikow z papieru. Z planem późniejszego puszczania ich w pokoju - który dalej lub ładniej poleci. Umiejętność cenna w ramach przygotowania do pobytu w szkole ;)
- Jasiek, robimy samoloty z papieru !
- Juz biegnę !
Bierzemy kartki. Jak to się robiło ?! Na szczęście jeden schemat utkwił mi w głowie. Najprostszy, chyba przerósł Juniora. Nic, pierwszy kontakt nie zawsze jest udany. Robiliśmy razem. Czyli ja zaginałem kartkę, On dociskał krawędzie. Zrobiliśmy 2 egzemplarze. Całkiem udane. Oblot próbny zakończony sukcesem
- Tata, narysujmy na nich godło !
- Jakie ?
- Mój będzie Polską, a Twój Rosja !
Niech i tak będzie. Lepsze to niż Somalia, z którą kiedyś wyskoczył jak Filip z konopii. Nie byłbym sobą, gdybym nie wtajemniczył go w wyglad tzw. szachownicy. Nawet spróbował sam narysować. Z braku wiedzy na "Rosji" machnąłem klasyczną czerwoną gwiazdę. Muszę chyba doszkolić się w znakowaniu współczesnego lotnictwa wojskowego.
Gotowe. Szykuje się do puszczania...
- Tata, mam plan ! Pobawimy się inaczej ! Ja będę latał swoim, Ty swoim, i będziemy się gonić !
Więc każdy z nas wziął do ręki swój samolot i zaczął się szaleńczy bieg po mieszkaniu. Z pikowaniem, beczkami, lotami nurkowymi i karkołomnymi slalomami między nogami krzesła.
Po pół godzinie zarządziłem katastrofę spowodowaną przez "rosyjskiego" kamikadze. Chyba muszę nad kondycją popracować...

niedziela, 3 maja 2015

Czołg

Myśliwiec F22 Raptor, zawisł pod sufitem. Jasiek zachwycony. Rozochocony świeżo odkrytą pasją modelarską spojrzał na szafę
- Tatuś, teraz możemy skleić Twój czołg !!!
Włosy mi się zjeżyły na głowie... Mój piękny, profesjonalny, bardzo zaawansowany Tygrys I w malowaniu późnego '44, Front Wschodni. Przyszła perełka. Czeka na "ten właściwy moment na rozpoczęcie pracy" od... No, od przed pojawienia się Jacha. Chyba czekałem na impuls w postaci takiego pytania. Tylko niech On sobie nie myśli, że dotknie mój czołg. Niedoczekanie !
Jednak, żeby uspokoić sumienie własne, marudzenie dziecka i zaspokoić zapał do wspólnej pracy modelarskiej, wykonałem szybki telefon do Domowego Działu Zaopatrzenia
- Kochanie, wracając z pracy zajrzyj do składnicy harcerskiej, masz przecież po drodze, i kup najprostszy model czołgu. Jakikolwiek...
Zamówienie zostało przyjęte.
Potem się dowiedziałem, ze miała dyskusję ze sprzedawczynią, ze nie ma modeli dla 5-ciolatków do samodzielnego składania. Ostatecznie przyniosła Shermana III, kampania włoska. W sumie muszę spytać, czemu akurat taki. Pewnie miał najładniejszy obrazek na pudełku. Może i dobrze, Junior przynajmiej zobaczy cos innego niz wyposażenie frontu wschodniego w zimowym kamuflażu.
Obaj nie mogliśmy się powstrzymać  przed natychmiastowym otworzeniem pudełka.
- Złożymy go zaraz ?! - prawie chórem..
Wiem, opary kleju modelarskiego nie są zbyt zdrowe. Uchyliłem okno :)
Robimy. Młody niecierpliwy, co mu tam instrukcja. Jednak szybko przeprosił się z tatowymi radami. Pytał, co teraz robić.  Z zachwytem nad skutecznoscia metody wykrecal elementy z ramki zamiast wyrywać. Ewentualnie prosił mnie, żebym odstajace resztki wyrównał ostrym skalpelem dla dorosłych. Dokładnie smarowal klejem tam gdzie mu pokazalem, a nie gdzie popadnie. Szybko zamykaliśmy smierdzacy klej zamiast go rozlac po całym stole. Ba, prawie całkiem  zbędne okazalo sie zabezpieczenie stołu folią i gazetami :)
Złożony. Całkiem całkiem. Gotowe ? Chwila zabawy i...
- Tata, namalujemy mu maskowanie Twoimi farbkami ?
No dobra, mamy do wyboru 4 schematy maskowania. Wybór padł na wersję półmocnoafrykańską. Piękne plamy piaskowo-brązowo-szare. Na szczęście Junior jeszcze nie odróżnia niuansów różnicy między brązem oddziałów pancernych armii brytyjskiej stosowanym podczas II wojny a współczesnym z US Air Forces.
Przygotowałem patyczki do delikatnego malowania, odciskania i rozmazywania delikatnych przejść tonalnych. Wytlumaczylem, co i jak, delikatnie, nie za dużo, powoli. Widzę, Młody pracuje precyzyjnie, zostawiłem go na chwilę samego. Wracam, patrzę - stół czysty, spodnie czyste, język wysunięty, pełne skupienie. Patrzę na czołg - cały brązowy, Jasiek kończy go dokładnie zamalowywac patyczkiem do uszu.
- Jachu, a plamki ?
- Ale takie jest lepsze maskowanie, na brązowej ziemi nie będzie go widać !!!
Nie dyskutowałem. Przecież zawsze mógł go chcieć zrobić na niebiesko lub czerwono jako czołg strażacki ;)
Ba, samodzielnie (prawie) poradził sobie z kalkomanią. I zaakceptował konieczność pokrycia go lakierem bezbarwnym.
Jestem pod głębokim wrażeniem, jak sprawnie i dojrzale sobie poradził w tym wieku. Chyba go dopuszcze do drobnych prac pomocniczych przy moim czołgu jako czeladnika.

Tylko Najwspanialsza otworzyła szeroko oczy, gdy Jej oznajmił
- Mam dwa shermany 3, z Tatą zrobię tygrysa 1 i będziemy się bawić czołgami !
To ostatnie wzbudziło mój niepokój... Zwłaszcza, że potem mam w odległym planie łódź podwodną...

piątek, 1 maja 2015

Prace domowe

Mały Pomocnik postanowił wesprzeć mnie w robieniu prania. Jakby bez niego to była łatwa czynność... Pranie wymaga koncentracji i skupienia. Trzeba wybrać odpowiednie rzeczy z kosza, posegregować wg ściśle określonego klucza. Najbardziej Zaradna stosuje klucz kolorystyczny. Ja preferuje selekcję wg rodzaju materiału. Ostatecznie zawsze staram się znaleźć kompromis pomiędzy obiema metodami tak, by ilość ubrań była odpowiednia do pojemności bębna. Junior zawsze ma swoje propozycje, bynajmniej nie ułatwiające decyzji,co pierzemy
- Tata, tu jest moja ulubiona koszulka, MUSIMY ją wyprac !!!
I pierwotny plan prania diabli biorą, od początku staram się dobrać wg obu kluczy ubrania do tej najważniejszej koszulki.
Przyznam, potem dzielnie i wytrwale wkłada wybrane rzeczy do pralki. Najwspanialsza i tak zapyta, czemu do jasnych wlozylem pomarańczowe jeansy. I nie zrozumie, że pomarańczowy to kolor jasny, a nie "kolorowy".
Równocześnie ugniata pranie, by zrobić odpowiednie wgłębienie na ustawienie pojemniczka na płyn do prania. Koniecznie na dole bębna, przy drzwiach.
Potem napełnia na podłodze pojemniczek płynem. Tym razem trafił :) Odstawia butle z płynem. Ups... Zahaczył pojemnik nogą. Płyn na podłodze, procedura napełniania jest powtarzana. Tym razem z sukcesem.
W guzikologii pralki mu nie pomagam. Lepiej nad tym panuje niż ja. Tym bardziej, że nie chce mi sie ponawiać dyskusji
- Jasiek, wcisnij jeszcze ten guzik "łatwe prasowanie"
- Tata, nie, bo Mama nigdy go nie wciska !
Sęk w tym, że to ja jestem specem od prasowania w domu. Z dużym doświadczeniem praktycznym ;)
A mi pozostaje zebrać rozlany płyn z podłogi. Oczywiście sytuację trzeba wykorzystać do umycia podłogi. Szczególnie po tym, jak robiłem obiad. I Junior go jadł, ucząc się korzystać z noża. A w dodatku kuskus ma to do siebie, że lubi się rozsypywac...
Przy okazji odkryłem, że nie do końca zabrany płyn do prania świetnie nadaje się do mycia podłogi. Jest potem tylko trochę bardzej śliska i crocsy na niej mocno skrzypią, ale ogólnie gites :)

czwartek, 30 kwietnia 2015

F22 Raptor

Jakieś półtora roku temu dostałem na imieniny model samolotu. Postanowiłem go zrobić porządnie. Model nie był idealnie spasowany, więc pieściłem, przycinałem, szlifowałem elementy... Potem poszedł na półkę z braku czasu.
Wreszcie postanowiłem wykończyć. Czyli pomalować, nanieść kalkomanię, itp Przygotowałem pilniczek do paznokci w celu ostatnich poprawek, naszkicowałem maskowanie, rozrobiłem dokładnie farbki.
- Tatuś, mogę pomalować z Tobą ?
Takich próśb się nie odrzuca. Czym skorupka za młodu... Poza tym,może kiedyś wspomni "Jako dziecko z Tatusiem sklejałem modele, piękne to było". Wytłumaczyłem mu dokładnie co i jak, że delikatnie, że po linii, że...
- Jachu, nie tak !!!!!!!!!!!
Zagłębił pędzel cały w farbce, lekko obtarł (!) nadmiar, i bach przez środek skrzydła, robiąc ze specjalistycznego wściekle drogiego pędzelka rozczapierzoną miotłę... I kałużę gęstej farby pełnej bąbelków powietrza. Potem to rozprowadzał zostawiając smugi pędzla...
Zamalowując kolorem Dark Gull Frey tydzień dopieszczany wylot sprężonych gazów silnika odrzutowego. W barwach trzech metali, z cieniowaniem i żmudnie malowanymi okopceniami.
Zarys plam kamuflażu dawno przestał się liczyć.
Odpuściłem w tym momencie wierność odtworzenia F-22 Raptor. Dałem się ponieść dziecięcej kreatywności. Niech te plamy będą fantazyjne.
Tylko... Nieopatrznie obok postawiłem otwarty sloiczek z trzecim odcieniem szarości... Więc mamy maskowanie eksperymentalne, zresztą - Raptor też jest swoistym eksperymentem, a nie podstawą wyposażenia US Air Forces.
W sumie, jak na współpracę z 5-ciolatkiem, pozostaje mi się cieszyć, że malowanie nie jest czerwono-zielone.

A mój plan na piękny model wiszący u Jasia pod sufitem  właśnie okrąża w jego rękach pokój atakując kanapę. W razie czego trochę kleju mam w zapasie...

środa, 29 kwietnia 2015

Godło

Postanowiliśmy sobie pomalować. Moje zdolności plastyczne sprowadzają się do rysunku technicznego. Najlepiej na komputerze. A i tam głównie skupiam się na obliczeniu właściwego dla perspektywy kąta i współrzędnych. Sinus cosinus i Pitagoras, jednym słowem.
Junior... No raczej lekkość kreski ma po mnie...
Ale od kilku dni mnie męczył, żebyśmy zrobili mu godło z Minionkiem. Hmmm... Jest wyzwanie ! Jak zwykle konkurencja zwana rysowaniem równoległym. W sporcie to się chyba nazywa synchroniczny ?
I mamy 2 godła. Jeden od linijki, drugi Minion Zombie :) Godła są, sukces jest.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Obiad

Dziecko chore. Z ojcem w domu. Nie ma siłki. Trzeba mu zrobić obiad...
Wspinam się na szczyty własnych możliwości, wyżyny sztuki kulinarnej. Ryba ! Uwielbia ryby !  jakieś warzywa, delikatnie przyprawiona. No, ciut za dużo tłuszczu. Wyjątkowo się starałem...
Próbuję. Całkiem niezła wyszła, Dodaje frytki, ogóreczki malusie, niech nabiera sił przy ulubionym delikatnym posiłku.
- Tata, daj keczup do frytek.
Niech będzie... Gust mu się jeszcze wyrobi.
Wsuwa ogórki, fryty, rybę omija.
- Jasiu,a rybka ?
Bierze, wypluwa
- Jest bleee... Wyszła Ci dziś... Obrzydliwie !
Następnym razem dam mu pierogi z torebki...

niedziela, 26 kwietnia 2015

U dochtora

Więc jesteśmy chorzy.
Oczy czerwone jak wampir, ucho zatkane i boli, glowa boli - pakiet.
Jachu odwiedza więc lekarzy. Okulista zaliczony, kropelki do oczu przepisane. Pediatra zaliczony, antybiotyk poszedł w ruch. Za tydzień ma być zdrów jak rydz. Tydzień dzikich pomysłów przed nami, ale jak dojdzie do siebie, bo na razie główka boli, uszko nie słyszy, i w ogóle "wszystko boli, nawet włoski".
Po drodze załapaliśmy się na świetną panią lekarkę (potoczny doktor to mi przez usta nie przejdzie, dr to ja jestem, i to z przyrostkiem inż., a nie jakiś "mgr medycyny, lekarz pediatra", jak mają na identyfikatorach napisane ;) ). Badanie krwi, z paluszka. Oczywiście Młody lekko przestraszony, chowa paluszek w rękaw, " ja się boję ". Nie było źle, nie wyrywał się, nie trzeba było go pasami do łóżka wiązać. Ja w jego wieku stawiałem większy opór. Raz nawet wygrałem :)
Wyszedł, płacze, boli paluszek, tulę, uspokajam, pocieszam. W końcu myślę - sprawdzam. Może faktycznie coś nie tak...
- Jasiek, pokaż ten palec, zobaczymy.
Zdjął gazik, nic nie widać.
- Tata, patrz, nic nie ma, i przestało boleć !
Tak nagle :)
Aczkolwiek na widok otwierających się drzwi zabiegowego na wszelki wypadek wchodził pod krzesło.

Za to nasza pani doktor - przepraszam, mgr medycyny, lekarz pediatra - podeszła i spytała
- Jeszcze czekacie na pobranie ?
- Juz byliśmy
- Jak to, nic nie słyszałam ...
- Czego ?
- Płaczu i odgłosów walki...
Na to Jasiek
- A czemu miałem płakać ?

sobota, 25 kwietnia 2015

Las

Skoro juz zaczęliśmy sezon turystyczny :)

Najwspanialsza niedawno była na ze swoimi pracowymi przedszkolakami w lesie i stwierdziła, że tam jest tak ładnie, że musi nam to miejsce pokazać. Mi takich pomysłów nie trzeba dwa razy powtarzać :) Młodemu też :)
Więc, jak zwykle, zacząłem się pakować na wyprawę. Kompas, mapy, noże, turystyczne sztućce, latarka, sznurek, opatrunek osobisty Wojska Polskiego, światełka chemiczne i inne gromadzone skrzętnie gadżety. Druga Połowa zawsze patrzy na mnie w takich sytuacjach jak na kosmitę, a na miejscu stwierdza "ale dobrze, że mamy to mydło turystyczne i ręcznik" :) Czyli płynny odkażacz do rąk i taktyczny skrawek szmatki z mikrofibry ;)
Jedziemy.
- Rodzice... Musimy wracać... Zapomnieliśmy piłki...
Tym razem Najwspanialsza uratowała sytuację wyjmując piłkę z otchłani torebki :) Chyba ma tam bardzej przydatne rzeczy niż sznurek spadochronowy...

Dojechaliśmy. Goździkowe Bagno w okolicy Celestynowa. Idziemy mostkiem przez obrzeża bajorka, słońce, zapach lasu, brak komarów o tej porze roku, napawamy się widokiem, wypatrujemy krwiożerczych rosiczek, Małżowinka opowiada ciekawostki, sielanka. Przerywana od czasu do czasu krótkim pytaniem, kiedy wreszcie zagramy w piłkę... Nie tak szybko ! Trzeba wspiąć się jeszcze na wydmę, policzyć słoje ściętego drzewa, i właściwie po warto spróbować przejść po tym drzewie wzdłuż ćwicząc równowagę. Emocje rosną, bo pod drzewem rosną mocno kłujące krzaczki. Sukces osiągnięty, wiata turystyczna, czas na piknik. Kotlet w łapę, bułka w drugą, zjedzone, wreszcie można pokopać w piłkę. Przecież po to jeździ się do lasu :)

Za to mnie dopadł zespół niespokojnych nóg. Bo cosik krótka ta ścieżka była. Mapa na stół, kompas w rękę, studiujemy topografię okolicy. O ! Po drugiej stronie szosy są jeszcze jakieś bagna ! Leziem więc. Po szlaku. Młody poznaje oznaczenia turystyczne. Wycieczki "na azymut" dopiero na następnym etapie ;)
Trzymamy się szlaku. Młody ciągnie się za nami, chyba coraz bardziej zainteresowany, o co chodzi, gdzie i po co leziem, zamiast sobie piknik zrobić po prostu. Ja odkrywam niedoskonałości mapy i oznakowania szlaku. Juz wiem, gdzie powinniśmy skręcić. Kilkaset metrów wcześniej. Nic to, odezwała się we mnie dusza Włóczykija. Mniej więcej wiem gdzie jesteśmy, więc - odkrywamy świat. Skręcamy w las. - Wąska ścieżka, w poprzek rów, ciek wodny  - hopsa - ale zabawa ! Za chwilę drugi, jakby szerszy, jakby głębszy, jakby bardziej stromo. Młody nie przeskoczy. I raczej go nie przerzucimy. Idziemy w górę "rzeki" szukać brodu. Brodu nie ma, ale jest dość szeroki mostek, czyli pień drzewa w poprzek. Ryzyk fizyk, udało się, wszyscy susi, Jachu dumny jak traper :)
Idziemy. Szlak skręca. Ale przed nami jakiś wał ziemny. Trzeba go zdobyć i zobaczyć, co tam się kryje. O rany...  Bocianowe Bagno.... Jeziorko, z którego sterczy rosła brzezina. A między brzozami przechadza się dumnie w słońcu żywy wolny żuraw... Zniknął za przybrzeżnymi zaroślami. Tropimy.
- Jaś, cichuteńko, nie stawaj na te gałącki bo go spłoszymy...
- Na które gałązki ?! Na te ?! Tędy iść ?! Tata, a gdzie on jest ten żurawl ?!
Niedźwiedź by się ze snu zimowego zbudził...

Idziemy więc juz głośno dalej. Drugie jeziorko. Oczywiście wrzucanie patyków do wody, obserwowanie bawiących się w berka kaczek. Czekanie, czy Młody wreszcie wlezie w błoto po kolana. Na wszelki wypadek robię mu prezentację.
- Tu jest twarda ziemia, widzisz ? - tup, widzi i czuje - tu juz podmokła i niepewna - stąp spod buta jak z gąbki wyciskam z ziemi wodę - a tam jest bagno które wciąga...
Gdzie więc stanął Junior ? Na podmoklym.
- Przecież pokazałes, że tam jeszcze można !
Ech, trzeba jaśniej mu wyjaśniać...

Uczciwie powiem, że nie spodziewałem się takich krajobrazów tuż pod Warszawą... Krajobrazów juz zza Wisły, bagiennych, leśnych ostępów, przywodzących na myśl podmokłe niziny porośnięte brzozami, ciągnące się przez Białoruś hen za Moskwę,  I rozlewiska wielkich rzek syberyjskich. Ok, poniosło mnie ;)

Wrócilismy zmęczeni, zachwyceni, z korzeniem w kształcie Koziołka Matołka, dwoma kijami stanowiącymi protoplastów kijów trekingowych :)
I postanowieniem, że za kilka lat wezmę tam Młodego o 4 rano, z aparatem fotograficznym na szyi, w kaloszach i dorwiemy tego żurawlia.

wtorek, 14 kwietnia 2015

OSP

Wracając z Żelazowej... Szukając jakiejś jadłodajni, bo w brzuchach zaczęło burczeć, a reklamowany zajazd okazał się nieczynny... Gdzieś przy drodze w Lesznie stała remiza OSP...
- Rodzice ! Tam jest remiza ! I strażacy coś robią przy wozach !!! Staniemy popatrzeć ?!
Właściwie dlaczemu nie ? Strażacy z reguły są sympatyczni. Podchodzimy.
-  A mogę popatrzeć z bliska i wsiąść do wozu ?
- To się spytaj strażaków :)
Niech przełamuje nieśmiałość, w końcu wszystkiego w życiu za niego nie załatwimy ;)
- Dzień dobry. Jestem Jaś Mosiadz. A wie pani co ? Byliśmy na wycieczce w Żelazowej Woli, kupiłem sobie ołówek ! Mogę popatrzeć i wejść do prawdziwego wozu strażackiego ?
Strażacy okazali się, zgodnie z oczekiwaniami, sympatyczni :)

Szczęśliwy Junior obejrzał z bliska bosaki, węże i różne takie. Posiedział w wozie, za kierownicą i w przedziale dla drużyny. Widział aparaty tlenowe i ogromną apteczkę.

A ja dowiedziałem się, jak istotnym elementem wyposażenia wozu bojowego straży pożarnej jest zabawka. Pluszak. Lub jak tutaj, nadmuchany Kubuś Puchatek.
Pożar. Wypadek. Ranne przerażone małe dziecko. Substytut mamy, cień bezpieczeństwa...

Znam takich waryjotów, co na pewno zaraz zrobią akcję doposażania strażaków ;)
https://m.facebook.com/profile.php?id=605325016268240

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Żelazowa Wola

Cieplutko, milutko, słonecznie, sobota, czas za miasto :)
Jasiek podsunął nam pomysł - Chopin - więc Żelazowa Wola, względnie blisko. Jedziemy.
Oczywiście po drodze
- Jestem głodny !
- Daleko jeszcze ?
- Nudzi mi się...
- A co my tam w ogóle będziemy robić ? Nie lepiej byłoby pograć na komputerze ?

Dotarliśmy.  Muzeum nieczynne. To znaczy trwa budowa nowej ekspozycji. Podobno dość nowoczesnej i fajnej, w kierunku obcowania z dźwiękiem i nastrojem miejsca, oszczędnej w eksponaty tradycyjne. Trzeba będzie w maju pojechac.
Za to sklepik z pamiątkami otwarty. Wyszliśmy z giętkim ołówkiem, temperówką w kształcie fortepianu i dwoma magnesami. Za to jakimś cudem bez pluszowego misia. Sukces. No, połowiczny chociaż :)
Park też był otwarty. I to za darmo. Więc, naprzód.
Z głośników rozmieszczonych w parku dobiegają dźwięki mazurków. Ogród ślicznie wypielęgnowany, sielanka. Przerwana głośnym okrzykiem
- Tata, zagrajmy wreszcie w piłkę ! Po co ją wzięliśmy ?!
Nie bardzo było gdzie, ale trochę pokopaliśmy wzdłuż alejki.
Szybko dotarliśmy nad wijącą się przed park Utratę.
- Tata, wodospad !
No, takie małe coś na kształt... Bliższe małemu uskokowi dna.
Weszliśmy na mostek. Swoją droga uroczy. Nauczyłem go klasycznej gry Puchatka w Misie - Patysie. Czyli który szybciej przepłynie pod mostem.
I odkryliśmy oczko wodne. Stawik ogrodowy. A w nim... Prawdziwe żaby !!! Żywe !!!
Tzn najpierw zobaczył ryby. Też żywe. Oczywiście chciał podejść jak najbliżej. Ja cały w nerwach. Przecież dzieć zaraz wpadnie, utopi się, przeliczyli, pobrudzi, panika. Tym bardzej, że równocześnie pilnowałem piłki... A ja wypatrzylem żaby. To zeszliśmy ku uciesze latorośli.
- Tata, tam też jest ! A ta nurkuje ! A ta wspina się do nas po gałązce, pomogę jej !
Pomoc  patykiem skończyła się upadkiem żaby do wody.
A wszystko to przy sączących się leniwie z głośników dźwiękach etiud barkaroli i mazurków...

Teraz, gdy kto pyta, co robiliśmy w weekend, zgodnie odpowiadamy
- Byliśmy na wycieczce w Zelazowej Woli :)
- Super ! I co tam zobaczyliście ?
- Jak to co ?! Żaby !!!

I tylko Najwspanialsza wspomina czasem, że  mogłem Jej w parku Chopina zrobić zdjęcie, a nie tylko żabom...

niedziela, 12 kwietnia 2015

Niebo

Idziemy ulicą. Piękna wiosna pogoda, błękitne niebo bez żadnej chmurki. Nawet najmniejszej. Podziwiamy.
- Tata, a czemu tam nie ma nikogo ?
- Że co ?!
- Nie widzę żadnych ludzi.
- Jakich ludzi ?
- No, pań i panów. Tych, co juz umarli.
Zaczynamy widać trudne, metafizyczne pytania...

Na razie wystarczył krótki wykład o dualiźmie duszy i ciała. Dusza jest niewidzialna i jest w główce i serduszku. Reszta to opakowanie. I duszy nie widać nawet superwzrokiem.
Na razie wystarczyło.
Muszę spróbować przewidzieć dalsze pytania. Nie dac się zaskoczyć następnym pytaniem.

sobota, 11 kwietnia 2015

Zajączek

Do mnie w dzieciństwie zając nie przychodził. Nie było takiego zwyczaju w rodzinie. Albo po prostu byłem niegrzeczny.
U Najwspanialszej bywał. Z czekoladkami. Wiadomo, dziewczynki są grzeczne. Lub bardziej przymilne.
Do Młodego przychodzi. W sumie do nas też, a co, trzeba nadrobić braki z dzieciństwa w latach kryzysu ;) Zresztą, Młody byłby smutny. "Tatuś, a do Ciebie nie przyszedł ? Przecież byłeś grzeczny...". I bek. Kiedyś to przerobiliśmy z okazji Mikołaja...

Młody właściwie to czekał na kolejne Lego. Jednak stwierdziłem, że wystarczy. I czas spełnić moje marzenie ;)

Szuka, szuka, gdzie ten Zając schował prezent... Jest ! Nie ten... "Tata, Zajączek przyniósł jakąś kurtkę wojskową, to na pewno dla Ciebie ! Też taką bym chciał !". No, jeszcze kilka lat i Junior osiągnie rozmiary minimalne pod odzież kontaktową. Współczuję Najwyrozumialszej...

Szukamy dalej. Ogromne pudło. Trzeba pomóc rozpakować. Młody tupie z niecierpliwości, ja powoli okrutnie rozkoszuję się chwilą. Ja wiem co jest w środku, On jeszcze nie ;)
- O rany ! Tatku ! Ale niespo, w życiu się nie spodziewałem, to najwspanialszych prezent w życiu !!!
Nawet cienia zawodu, że to nie Lego :) Trafiony :) Tor wyścigowy. W dzieciństwie miałem podobny. Tylko nazywał się Autodraha, a nie Carrera. Próba reanimacji się nie powiodła...
Na szczęście syn podzielił mój entuzjazm.
- Tata, ścigamy się ?
Pierwsza scysja przy układaniu
- Jasiek, powoli, to jest delikatne !
- Jachu, nie tak, pokażę Ci...
- Jan, zostaw, ja to zrobię !!!
Druga po uruchomieniu
- Jasiu, powoli, wypadasz z toru...
- Jasiek, wolniej, nie do końca gaz !
- Janek, jak się będziesz bawił w wypadki, to schowamy tor !!!
Ostatecznie znaleźliśmy wspólny sposób zabawy :) I w dodatku obaj byliśmy zadowoleni.

Tylko po co my obaj ubraliśmy się obaj odświętnie w garnitury, skoro dwa dni spędziliśmy na podłodze w pozycji półleżącej ? Ale za to pod krawatami ;)

piątek, 10 kwietnia 2015

Modlitwa

Wizyta w kościele chyba wywarła na Młodym głębokie wrażenie.
Kilka dni później siedzi w pokoju, gra w coś na komputerze, coś nuci pod nosem. Wsłuchuję się.
"Booożee mój Boożeee czeemuś mnieee opuuścił..."
Z tradycyjnym zaśpiewem staruszeczki w chuście...

No comment.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Chomiczek

Skoro juz Junior zapoznaje się z cyklem przemian i przemijania w przyrodzie... Nie uniknęliśmy pytania
- A jak Zenon Drugi umrze, będziemy mieli nową rybkę ?
Akurat Najwspanialszej nie było w domu, więc mogłem popuścić wodze wyobraźni. Wiadomo: "Wy sobie założycie akwarium, a tylko ja będę je czyściła..."
- Zobaczymy Jasiu, pewnie tak. Zresztą, nie musi umierać, może też mieć kolegę chyba...
- A może chomiczka też ?
- Raczej nie... - mruknąłem pod nosem robiąc kawę. Mógł nie usłyszeć. Mógł nie chcieć usłyszeć, jest takie dziecięce schorzenie - niedosłuch selektywny ;) Z drugiej strony - terrarium z żółwiem stwarza możliwości makiety krajobrazu pustynnego... ;)

Następnego ranka w pracy odbieram telefon od Najbardziej Opanowanej, codzienny z serii "Odstawiony do przedszkola, podszedł spokojnie / marudził i wymyślał, wszystko OK". A tu słyszę ton zapowiadający ciche dni
- Ty mu podobno obiecałeś, że Tatuś kupi mu chomiczka... Chyba o tym rozmawialiśmy...
Grozą powiało. Co jak gdzie kiedy ?! Aaa, Młody pominął moją odpowiedź i uznał potencjalne  milczenie za zgodę.
Na szczęście Najwspanialsza tym razem mi zaufała, a nie młodemu manipulatorowi.

środa, 8 kwietnia 2015

Zenek

Kilka dni temu przeżyliśmy tragedię... Ostateczną...
- Rodzice, ktoś był u nas w nocy i zabił mi Zenona !!!
Ryk, płacz...
Za dużo bajek.
Zenon to rybka. Bojownik. Zamieszkał z nami w szklanej kuli. Faktycznie, jakiś martwy leżał na dnie. Był wcześniej taki mało energiczny i dziwnie się zachowywał. Może starość, może choroba. Ale na pewno nie nocny morderca Zenonów...
Siedział akurat z Najwspanialszą w domu na chorobowym, więc szczegolow nie znam, ale podobno bez trudnych pytań i rozmów się nie obyło... O duszy i ciele również. Przemijaniu i śmierci. Trochę juz był przygotowany, bo bywamy na cmentarzu u rodziny i wie, w którym kropku kto z rodziny sobie śpi. Wie, że ludzie kiedyś umierają. Zwierzęta też, niedawno u Baci odszedł Asik. Znaczy 18-letni spanielopodobny.
Koniec końców, największym problemem było, co zrobić z ciałem Zenona. Oczywiście Jaś bardzo chciał, żeby Zenon został z nami. Na przykład w zamrażarce. Na razie jednak rolę kostnicy przejął balkon. Trzeba będzie wziąć do ręki łopatę i pójść na pobliski trawnik.

A ja musiałem kupić nową rybkę. Też bojownika, tylko w innych barwach. Zastał nazwany Zenonem Drugim. I jest... Jakiś taki bardziej energiczny od pierwszego. Aż się boimy, czy nie wyskoczy z akwarium. Dodatkowo dostał żywą roślinkę i dodatkowe oświetlenie, co mu chyba bardzo się spodobało.
A mi zaczyna pojawiać się w głowie pomysł prawdziwego akwarium...