sobota, 6 lipca 2013

Zamek rycerski

Jak takiego człowieczka skłonić do podążania w obranym przez przewodnika kierunku ? Bo ja miewam określony cel, on raczej dąży za ulotnym urokiem chwili, impulsem spontanicznej reakcji. Może to ja jestem zbyt uporządkowany ?
Ale, na horyzoncie pojawiły się SCHODY ! Do tego nie trzeba go namawiać  Wdrapaliśmy się na górę, zamek ujazdowski ukazał nam się w pełnej krasie. Włączyłem program edukacyjny pt. rycerze i smoki, skojarzył temat
- O, to jak w bajce o rycerzu Mike'u !
Zaraz oczywiście podjął próbę dostania się do środka boczną furtką w nadziei przywdziania zbroi. Ku mej radości drzwi były zamknięte  Oglądać rycerzy mamy w planie gdzie indziej i kiedy indziej...
Za to zamek okalały.... Hmmm... Pachołki ? Zapory przeciwpancerne ? Potykaczy dla konnicy ciężkozbrojnej ? Ważne, że młodemu się spodobały i postanowił poćwiczyć sztukę ich przełamywania  Jak widać, całkiem nieźle mu to szło.



piątek, 5 lipca 2013

Grająca ławeczka

Mały spacer rekonwalescencyjny do Łazienek. Właściwie do podnóży Zamku Ujazdowskiego. Konkretniej, chyba Agrykola. Nie znam się, wychowałem się gdzie indziej, niech warszawiacy debatują o takich niuansach  Drepczemy krokiem sanatoryjnym alejką, widzimy różowe ławeczki sygnowane logiem radiowej Trójki. Ławeczka w młodym wywołuje jedną myśl - przerwa na małe conieco. Siada, bułka w łapie, ja dostrzegam guziczek, pstryk, słyszymy dźwięki ! Jakiś Niedźwiedź albo insza ikona polskiego radia odczytuje z wdziękiem baśń o dziewczynce z zapałkami. Fabuła jakoś Jaśka nie wciągnęła, za to z zapałem zabrał się do poszukiwania głośnika. Tu go nie ma, tam go nie ma, tu też nie, gdzież do kroćset go ukryli ?! Aż tupnął z rozczarowania...
Bajka nieciekawa, głośnika nie widać... Pytanie ostatniej szansy z jego krtani dochodzi
- A możemy przełączyć na MiniMini ?
Nie ? To co to za atrakcja ? Idziemy dalej !

A mi przemknęła myśl, by w czasach kultury obrazkowej oswoić go ze słuchowiskami. Jeśli nie jest za późno...



czwartek, 4 lipca 2013

Gród jazdowski

Trapiony wizją braku pomysłów na kolejne wycieczki z młodym, ciekawe dla nas obu miejsca, postanowiłem się wspomóc lekturą. Przewodnika, bedekera, opisami miejsc, legendami lokalnymi, czymkolwiek... I wpadła mi w ręce odpowiednia książka o wdzięcznym tytule "Warszawa dzieje fortyfikacji" 
Więc paktem oddałem się lekturze. Wciągnęła 
Nadszedł weekend rekonwalescencyjny, czas na jakiś spacer po powietrzu. Gdzie by tu się wybrać ? Szybki rzut oka na spis treści, jest, Łazienki inaczej  Gdzieś na zboczach wąwozu Agrykoli niegdyś był podobno gród jazdowski, pierwsza drewniana osada na tym brzegu Wisły. Hmmm, w czasach gdy we Wrocławiu rosły murowane kościoły. Wiem, stolica jest wyjątkowa  Przejdziemy się, obejrzymy ukształtowanie terenu.
Akurat trafiliśmy w przerwę w deszczu, więc się wspinamy. Młodego klasyczne walory obronne niezbyt pociągają, więc ja w biegu omiatam wzrokiem zbocza próbując sobie wyobrazić puszczę z czasów Warsa i Sawy. I wspominamy się po podmurowaniu z ulicy na chodnik i z powrotem, z okrzykiem godnym mazowieckich wojów. Co trzy rundy siadamy na zasłużony odpoczynek, gryza buły i łyk wody. Ludzie jakoś tak się dziwnie uśmiechają mijając nas, nawet tacy z małymi dziećmi. Raz usłyszeliśmy "patrz, jak chłopczyk się śmieje a nie marudzi", raz - "też byś kiedyś się z dzieckiem pobawił". Więc jednak to spojrzenia sympatii, a nie jak na zagubionych w czasie 
Trochę w nogach czujemy podejście, zaraz czas w dół jakąś alejką parkową. Mam plan zgubić się w gąszczu bocznych dróżek, spojrzeć na ukształtowanie skarpy, odnaleźć obelisk wskazujący jedną z hipotetycznych lokalizacji gródka. Młody jednak unicestwił ten plan. Wybrał najszerszą, wyasfaltowaną aleję w dół, prawie autostradę. Z kieszeni wysupłał przemyconą lokomotywę. I hajda w dół, ciuch ciuch koła w ruch, na złamanie karku. Ależ pędzi, co tam problemy wczesnego średniowiecza, co tam obrona grodu i włościan Piastów Kołodziejów skoro pociąg gna niczym luxtorpeda !
Po szaleńczym wyścigu lepszego wcielenia PKP udało mi się go wciągnąć nba domniemany teren dawnego grodziska. Nie wzbudził w nim zachwytu. W przeciwieństwie do długich krętych jak słynny cętkowany róg bawoli schodów. Wąskich w dodatku. Nic piękniejszego dla malucha. Może zostanie latarnikiem ? Schodziliśmy i schodziliśmy, co jakiś czas sprawdzając czy parowóz jest z nimi kompatybilny. Nie był. Trudno. Właściwie sam nie rozumiem, czemu nikt nie wymyślił pojazdu ze zdolnością pokonywania schodów. To byłoby coś 

I w ten sposób obaj byliśmy z wycieczki zadowoleni, każdy miał chwilę radości.Muszę chyba jednak zacząć na powrót te chwile radości scalać  Czyli bardziej zachwycać się pociągiem pędzącym w dół zbocza, zamiast go ciągnąć do wybrzuszenia terenu na którym być może kiedyś starta bali pełniła funkcję ostrokołu...



środa, 3 lipca 2013

Rejs

Byliśmy chorzy. Sytuacja kryzysie uczy i każe wyciągać wnioski dotyczące wyposażenia domu. Po pożarze windy mamy w szafce koc gaśniczy. Tym razem najwspanialsza musiała spać przy rozpalonym Jasiu. Jaś nie zaśnie poza swoim łóżeczkiem, drugiego posłania w jego pokoiku nie ma, więc jej przypadło posłanie na podłodze. Drugiej nocy podłożyła pod siebie złożoną kołdrę, ale podobno różnica w komforcie była niewielka.
Kierując się współczuciem i chęcią ulżenia Jej doli, jak tylko odzyskaliśmy trochę sił, nabyliśmy z Jaśkiem materac. Zwykły. Dmuchany. Miałem pomysł na zakup ultranowoczesnej bajeranckiej maty samopompującej. Ale prawdopodobnie zobaczywszy rachunek przekraczający koszt nowego łóżeczka dla Jasia małżonka przekonałaby mnie do nocowania na nim w garażu...
Kupiliśmy materac bez pompki. Jako osoba osłabiona chorobą nie pałałem chęcią użycia własnych płuc. Jako osoba wychowana na McGyverze użyłem żoninej suszarki do włosów 

Materac gotowy, czas na inaugurację. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to tratwa. Nie flisacka. Kon-Tiki i Robinson. Dążmy tym tropem. Wiosła w dłoń. Drewniane łyżki z kuchni będą jak znalazł  Wiosłujemy z zapałem do przodu. Przed nami bezkres oceanu. Na szczęście wzięliśmy zapas winogron, więc w tej wyprawie nie mamy problemów ze szkorbutem  Jako nawigator, czy też sternik, muszę znać cel podróży.
- Jachu, dokąd płyniemy ?
- Do Azji - odpala bez zastanowienia. Oczywiście  Jasne...
- A po co tam płyniemy ? - ciekawe, skąd mu ta Azja do głowy przyszła.
- Po misia polarnego !
No, kapitanie, w głowie tkwi mu opowieść z zeszłotygodniowej wycieczki do twierdzy modlińskiej. Więc, ahoj żeglarze, płyniemy przez ocean lodowy o barwie fiołków.
Oczywiście zaraz spotykaliśmy krwiożerczego Białego Rekina (wśród mórz północnych ???), który tym razem został unicestwiony ciosem wiosła.
Niedługo potem nadszedł potężny sztorm, 10 w skali Beauforta, nie dawaliśmy łajbie żadnych szans... A jednak ! Galeon piracki był stabilny i ogromny, naszą łupinką rzucało na wszystkie strony, ledwie utrzymaliśmy się na pokładzie. Materac pozwolił wprowadzić symulacje potężnych fal, podrzuty, nagłe skręty, poćwiczył młody marynarz błędnik, tylko krzyczał "Tata, mocniej bujaj !"  Nie wiem, jakim cudem udało nam się utrzymać na pokładzie.
Dotarliśmy w końcu do ujścia Obu czy też Jeniseju, pięliśmy się w górę rzeki. Wzburzona potęga wody co chwila wyrywała nam wiosła z rąk. Musieliśmy je ratować, by nie stracić możliwości dalszej żeglugi. Bosaków nie mieliśmy, więc radziliśmy sobie inaczej. Adept sztuki żeglarskiej wychylał się za burtę daleko, próbując chwycić zgubę, ja go mocno trzymałem za nogi, by nurt go nie porwał. Zawsze nam się udawało, musimy tą sztuczkę w wannie przećwiczyć 
Przybiliśmy do portu w jakimś Omsku, Krasnojarsku czy Jakucku. Dla odtworzenia realiów mówiłem do młodego po rosyjsku, co wzbudziło jego gwałtowny sprzeciw:" Tata, mów po normalnemu !". Ok. Szybko znaleźliśmy misia polarnego, którego wyposażyliśmy w wiodło. Każda para rąk czy łap na pokładzie jest bezcenna 
W drodze powrotnej wrażeń też nie brakowało. Tym razem sztorm był tak potężny, że majtek co chwila wypadał za burtę. Musiałem mu rzucać linę ratunkową i powoli wciągać na pokład. Po chwili znowu był w morzu z okrzykiem "Ratunku, tonę" albo "Ratunku, rekin się zbliża". I tak przez 40 minut. Biedne, osłabione chorobą dziecko...
Na hasło "ląd na horyzoncie, płyńmy do portu" odpowiadał nieustannie "nie, płyniemy dalej". Bunt na Bounty...

Przeżyliśmy po drodze chyba więcej niż Pan Maluśkiewicz. Może następny rejs zrobimy do wieloryba ?

wtorek, 2 lipca 2013

Choróbsko

Wychodząc z pracy trochę kiepsko się czułem. Przemęczenie, upał, parno i burzowo, ciśnienie spada jak szalone... W dodatku chyba układ trawienny lekko się buntuje po obiedzie, mam kiepski dzień. Doczłapałem do przedszkola, przekonałem juniora do trzymania energii na smyczy. Zrozumiał mnie, o dziwo. Człapiemy noga za nogą, chyba po mnie widać, że coś nie tak, bo nawet nie dyskutuje gdzie siedzimy wautobusie. I bez dyskusji akceptuje, że nie mam ochoty na lody. Tzn. on ma ochotę i z nich nie rezygnuje, ale nie zmusza mnie do kupienia sobie. Daje się namówić, by zjeść po drodze a nie przy stoliku. Ba, wsiada do windy rezygnując ze wspinaczki po schodach. Kochany synek... Dzień dobroci dla taty ? A może czuje, że jeżeli tata odmawia współpracy, to poważna sprawa ?
Dotarliśmy do domu, ległem na kanapę, siedzi jak trusia koło mnie... A ja wsłuchuje się we własne, osobiste wnętrzności, organy, trzewia. Nie bardzo mogę się zdecydować, czy mi duszno, czy to żołądek ? Oznak zawału brak, żołądka nie wywraca, a jest coraz podlej... Co za czort ? Jako prawdziwy mężczyzna, przygotowuję dziecię na wszystko, a równocześnie sobie ratunek. Nigdy nic nie wiadomo....
- Jasiu, jakby tatuś się nie ruszał, idź poproś sąsiadów o pomoc.
- Ale Ty się ruszasz ! I drzwi są zamknięte na zamek...
Ech, przecież już umie sobie podstawić stołeczek i otworzyć jak chce. Dał się przekonać. Pilnie mnie obserwował potem, czy się ruszam. Nawet pytał moim tekstem "Tata, oddychasz ?". Niedługo na szczęście przybył ratunek w postaci ukochanej. Uciekłem pod koc i zastanawiałem się, czy już dzwonić po pogotowie ?
Na szczęście poczułem dreszcze. Wiedziałem już, co robić dalej. Termometr, jakiś gripex, coś na żołądek i zacząłem z całą powagą sytuacji chorować. Cóż, dla faceta 39 stopni to przedsmak agonii. Niedługo okazało się, że młody też ma temperaturę piekarnika. Dwóch facetów chorych w domu to nie przelewki dla białogłowy, a trudny życiowy egzamin !

Nazajutrz, po familijnej wyprawie do lekarza okazało się, że mamy po prostu anginę.

A młody przy okazji przeszedł kurs "co robić jak tatce coś się stanie" 

poniedziałek, 1 lipca 2013

Piraci

Jesteśmy sobie chorzy. Obaj. I stoimy przed koniecznością zabicia nudy. Ile można gapić się w ekran ?! Na pomysłowość młodego w tym zakresie zawsze mogę liczyć 
- Tata, pobawimy się w piratów ?
Podchwycam pomysł. Trzeba przygotować otoczenie do zabawy ! Co mają przede wszystkim piraci ? Statek ! A my ogromne łoże małżeńskie. W sam raz będzie ! Akceptacja młodego, kobiety z nami zamieszkującej wolimy nie pytać o opinię na ten temat  Adept sztuki korsarskiej umieszcza na nim załogę w postaci wszystkich pluszaków. Skąd on ich tyle ma ?!
- Tata, jak zrobimy żagiel ?
Ups. Nerwowo rozglądam się po mieszkaniu. Ok, mamy duży koc. Tylko gdzie go założyć ? Przecież, że na maszcie ! Miotła wetknięta między łóżko i ścianę doskonale go zastąpi. Niedługo zabawa w piratów zamieni się z zabawę w szkutników  Ster ? Mamy zabawkową kierownicę ! Statek gotowy. Brakuje tylko bandery pirackiej, ale junior majtek Jaś tego nie zauważa. Płyniemy przez morza i oceany, pokonujemy sztormy, statek przechyla na boki, skaczemy z jednej burty na drugą trzymając się lin, aby nie wpaść w głębiny oceanu.
Wtem... Tuż za burtą pojawia się złowieszcza płetwa białego rekina ze skandynawskiej baśni. Jest okazja rozprawić się z bestią i urozmaicić dietę trapionej szkorbutem załogi. Harpuny w dłoń ! Hurrra! Atakujemy, ciskamy w potwora z głębin jak wielorybnicy, mi w głowie szumi Moby Dick, po zaciętej walce cielsko pokonanego zwierza leży na pokładzie, ależ ogromny ! Dzidziusiowa rybka do wanienki świetnie odegrała swą rolę...
Czas na wyprawę po skarby, złoto i diamenty. Przybijamy do nieznanego lądu, na pewno pełnego dzikich i wrogich ludożerców. Z bojowym okrzykiem wybiegamy na ląd, łupem pada mamina szkatułka z kolczykami. Wzbogaci skrzynię kapitana, załodze też przypadnie działka z bogatego łupu. Zaraz łańcuszek ląduje na głowie jako diadem...
A kapitanowi wpada do głowy szatański pomysł, godny Jacka Sparrowa: "Porwiemy mamusię ?". W nadziei na suty okup załoga z entuzjazmem popiera plan. Skradamy się do Jej siedziby, dzikim wrzaskiem dezorientującym straże kończymy akcję pełnym sukcesem bez strat własnych 
Porwanie okazało się bardzo korzystne dla załogi. Nie dość, że wizja okupu się spełniła, to jeszcze zakładniczka zdeklasowała naszego kucharza pokładowego omletem z mięsem białego rekina, czyli znalezionego w otchłani lodówki łososia

niedziela, 30 czerwca 2013

Tramwaj

Kiedyś jedna z choć jasiowych kupowała mu prezent. Zamówiła zabawkowy tramwaj, a ja nieopatrznie mu o tym powiedziałem. Napalił się chłopak. Tramwaj oczywiście nie doszedł  Bywa. Tylko że Jaś długo na niego czekał, w końcu tatko powiedział, że dostanie, a tatko nie rzuca słów na wiatr. W związku z tym co pojawiał się listonosz z jakimś gadżetem kupionym przez tatkę cichaczem na znanym serwisie aukcyjnym, albo awizo powodowało wyprawę na pocztę, padało pełne nadziei pytanie "czy to może mój tramwaj zabawkowy ?". I chwila zawodu, głębokiego rozczarowania.
Okresowo temat trochę przycichał, ale za jakiś czas nieuchronnie powracał. Nastrój wahał się mniej więcej sinusoidalnie. Ostatnio nie wiedzieć czemu odezwał się ze wzmożoną siłą. Potrafił syneczek sobotnim porankiem jeszcze dobrze się nie rozbudzić, a już z jego ust dobiegało pełne tęsknoty i nadziei stwierdzenie "Dzisiaj musimy pojechać do sklepu po tramwaj zabawkowy !". Z trudem zmieniałem mu koncepcję dnia. Sęk w tym, że
- miałem inny plan dnia
- ściśle sobie wymyśliłem już jaki to na być tramwaj i mogło go w sklepie nie być
- nie było okazji do prezentu
- sklep był nie po drodze
- akurat padał deszcz
- było akurat przed wypłatą
- liczyłem na ciocię
- ...
Doszło jednak do sytuacji, w której junior przechodząc obok warzywniaka potrafił rzucić "Tata, może wejdziesz spytać czy tu można kupić tramwaj zabawkowy ?". Albo na którejś z naszych wypraw wysyłał mnie do biura informacji turystycznej spytać o to samo. Gdy dostał worek gadżetów promocyjnych po poszukiwaniu misiów w twierdzy też wyraził żal, bo spodziewał się, że niespodzianka obejmie wymarzony pojazd szynowy.
Moja odporność też ma swoje granice. Nadchodziły imieniny, postanowiłem spełnić marzenia dziecka. Zamówiłem. Zaczęliśmy czekać, odliczać dni. Tłumaczyłem mu, że tramwaj już się robi w fabryce, tak jak przy kupnie samochodu trzeba poczekać na realizację zamówienia. Przy okazji mamy wymuszony trening cierpliwości.
Wreszcie przyszedł. O rany, o mało ze skóry z radości pociecha nie wyskoczyła ! Wyczekane bardziej cieszy  Teraz jeździ nim po całym domu w kółko i dzwoni.

W pewnym momencie patrzę, młody stoi przy oknie i przystawia do szyby tramwaj. Co jest grane ? Na dole jedzie prawdziwy. "Tatku, porównuje cechy tramwajów !". O żesz... Analityk się znalazł ! Oby za wiele różnic nie dostrzegł. Dobrze, że nie dostał tramwaju konnego 

A ciocia może teraz zamówić pociąg, Jaś tak określił swoje nowe marzenie. Do urodzin ma trochę czasu. Ja młodemu podpowiem, jaki jest najfajniejszy  Np. model Transsiba w odpowiedniej skali..