sobota, 4 października 2014

Barbakan

Spacer murami miejskimi Warszawy kończy się dla nas zazwyczaj przy pozostałościach jedynej zachowanej bramy miejskiej. Tzw barbakanu. Dość szumnie tak nazwanego, jeśli porównać to niewielkie prawie półkole z krakowskim odpowiednikiem, ale niech już będzie, zostańmy przy uświęconej tradycją nazwie.
Doszliśmy, patrzymy - a tu wejście otwarte, stolik z biletami wstępu w cenie 2 PLN. Nie pozostało mi nic innego, jak spełnić Najwspanialszej skryte marzenie i zaprosić Ją wraz z synem na krótką przechadzkę wąskimi, wewnętrznymi korytarzykami.  W ostatnim czasie trochę się dowiedziała o fortyfikacjach i wojsku. Tak mimochodem, przy okazji. Przy oszołomie realizującym swoje męskie marzenia pod pretekstem pokazywania dziecku świata trudno nie miała innego wyjścia ;)
Więc wkroczyliśmy w wąskie korytarzyki i strome schodki.
Cóż, był to dzień przypływu energii. Jeden z tych, kiedy człowiek zastanawia się, czy może jednak przywiązać dziecko do kaloryfera. Albo odwieźć chociaż na chwilę do babci. Więc Junior puścił się pędem do przodu. Nie zważając na strome schody, wysokie progi i wąskie przejścia. Na brak kasku i nieporadne rodzicielskie próby asekuracji w miejscach szczególnie ryzykownych. Nie mówiąc o rodzicielskiej chęci spokojnego podziwiania wnętrza i jego walorów architektonicznych i obronnych, wyjścia w atmosferę kilkuset lat wcześniej. O nie, nic z tego.
- Uważaj ! Próg ! Wolniej na drabinie ! Stój !
Chociaż, chyba udało nam się trochę odtworzyć atmosferę z kilkuset lat wstecz. Konkretnie, gorączki w chwili oblężenia. Nie mieliśmy tylko kusz, muszkietów i gorącej smoły do polewania wdzierających się na mury wojsk...
Na chwilę tylko zatrzymały go małe okienka obserwacyjno-strzelnicze. Na krótką chwilę.

piątek, 3 października 2014

Mury miejskie

Poszliśmy sobie pewnego popołudnia na Starówkę. Ot, tak sobie. Całą rodzinką. Może nie do końca tak sobie. W ramach męskich rozmów tuż przed zaśnięciem snułem któregoś wieczoru opowieść o murach obronnych. Na kanwie wspomnień z Istambułu opowiadałem mu o potężnych murach Konstantynopola. I doszliśmy do wniosku, że czas odświeżyć widok umocnień lokalnych, wokół Starówki, bo dawno już tam nie byliśmy.
Idziemy sobie więc jak zwykle "po murku", na wszelki wypadek za rękę, żeby nie wpadł giermek do fosy. Fajnie jest, wesoło. Jak zwykle snuję  nudne opowieści, o konstrukcji dwurzędowej, wieżach i przeznaczeniu międzymurza. Również o wrogach oblegających miasto. Przy czym nie trzymałem się zbytnio historycznej ciągłości i rzetelności. Niemcy, Rusini, poganie, wreszcie Szwedzi. Bo oblężenie warszawskich murów to mi się głównie ze Szwedami w Warszawie kojarzy. A ten mały ancymon nagle woła
- Tata, a Tatarzy z łukami też tu walczyli ?
Robię wielkie oczy... Tatarzy ? O tych chyba mu nie wspominałem. I tak dobrze, że nie wyszedł z Mongołami i Czyngis-Chanem. Najpiękniejsza dojrzała mój wyraz twarzy i z tylko sobie wrodzonym wdziękiem szybko przyszła z pomocą memu zdziwieniu
- Na pewno mu coś wieczorem naopowiadałeś o Tatarach i sam nie pamiętasz :)
W sumie możliwe, że w ramach opowieści tureckich zahaczyłem o Chanat Krymski i Tatarów...

czwartek, 2 października 2014

Chałwa

Zostaliśmy sami na dwa wieczory. Oczywiście Młody zarządził, jak zawsze w takich przypadkach, chłopacki wieczór piżamowy. Oznacza to ni mniej ni więcej jak późniejsze pójście do łóżka. Nie uśmiechała mi się taka perspektywa, jakiś zmęczony i niewyspany byłem. Może trzeba było dzień wcześniej z kumplem jedno piwo mniej wypić ?
Trzeba było więc Jaśkowi wymyślić jakąś atrakcję. Żeby wieczór nie skończył się bezmyślnym oglądaniem kilku bajek więcej...
Pomysłu nie musiałem długo szukać. Idziemy do kuchni. W ramach fazy turecko-bałkańskiej chciałem sprawdzić moje zdolności kucharskie przy produkcji chałwy. Składniki kupione kilka dni temu. Q.Robimy. Młody jak zwykle do tematu podszedł z ogromnym zapałem. Wyrażającym się hasłem
- Tata, ja sam ! Nie pomagaj !
Zappbiegliwie, cichaczem sam prażyłem sezam na patelni.
- Tata, ale nie rób beze mnie !
- Oczywiście synu :) Zaraz Cię zawołam, na razie myje naczynia.
Kto z nas, rodziców, nie ucieka się czasem do drobnych kłamstewek ;)
Gotowe, nie przypaliłem ;) Narzędzia przygotowałem, czas włączyć kuchcika do pracy.
- Jasiek, chodź, robimy !
Na początek trzeba przesypać ziarno z patelni do miski.
- Jasiu, powoli i ostrożnie żeby nie rozsypać... Kur....
- Tato, to nie ja...
- Wiem synku, przepraszam, to mi się ręka za szybko ruszyła. Przynieś odkurzacz, proszę...
Dzielny pomocnik postanowił sam odkurzyć. Potem sam schować odkurzacz.
Chwilę to trwało.
Potem przesypaliśmy resztę sezamu do miski.
Po co my chowaliśmy ten odkurzacz ?
Powtórzyliśmy procedurę sprzątania. Na wszelki wypadek zostawiłem odkurzacz na wierzchu :)
Mielimy ! Chwała Bogu, że miska do blendera (tak to się chyba nazywa ???) jest przykryta. Mielimy. Jasiek, dłużej trzymaj guziczek. O, tak, dobrze. Otwieramy, próbujemy. Jeszcze trochę. O, teraz dobrze :)
I nadszedł czas przełożyć zmieloną masę do innej miski. Zaczynamy. Łyżka za łyżką wygarniamy. Poszło nieźle, tym razem odkurzacz się nie przydał :) Zachęceni sukcesem bierzemy się za dodawanie miodu. Sprostowanie. Zaczynam się przyglądać, jak Jasiek radzi sobie z dodawaniem miodu. Metodą jedna łyżka do chałwy, jedna łyżka do brzuszka. Miód smakowity. Masa... Właściwie nie wiem, ile powinno się tego miodu dodać. Na czuja, a właściwie na język, chyba udało nam się dobrać niezłe proporcje. Pycha.
Odkurzacz znowu był zbędny. Jasiek chowa go do szafy. A ja próbuje zetrzeć lepki miód z szafki. Czym to się ściera ?
W międzyczasie przypomina mi się, że kiedyś siostrzenica utopiła siostry telefon w miodzie. Nam udało się mniej strat uczynić :)
Ale nowa myśl skłoniła mnie do samodzielnego rozmieszania masy. Jaśkowi na szczęście prace kuchenne już się znudziły. Starczy atrakcji jak na jeden wieczór ;)

A chałwą jestem zachwycony. Jaś trochę mniej, ale gust mu się z wiekiem wyrobi. Teraz w napięciu czekam aż Najwspanialsza wróci i wyrazi swoją opinię...

środa, 1 października 2014

Na kawie

Będąc na sobotnim spacerze na Starówce usiedliśmy w Pożegnaniu z Afryką. Lubię tam czasem zajść i wypić bardzo dobrą prawdziwą kawę. Żadne tam włoskie wynalazki, tylko kawę parzoną w tygielku. I takową sobie zamówiłem. Niebo w gębie, pełny smak, żadne Tchibo Jacobsy czy Davidoffy jej do pięt nie dorastają :)
- Tata, daj spróbować
O nie, synuś ! Czasem skradnie w domu łyka z filiżanki, ale taka dawka i stężenie kofeiny raczej nie są wskazane dla malutkiego organizmu. Tym razem musiał się zadowolić soczkiem. I pysznym pieczonym jabłuszkiem.
Nawet dał sobie samodzielnie radę z pokrojeniem go :)
A ja do wieczora czułem w ustach smak prawdziwej kawy.

wtorek, 30 września 2014

Podróże Minionka

Jak już pisałem, w czasie wakacji wredny wiatr zwiał nam balonik w kształcie Minionka do falującego Adriatyku. I Minionek udał się w rejs przez morze Śródziemne, kawałek Atlantyku, kanał la Manche, duńskie cieśniny, Bałtyk i w górę Wisły...
Co jakiś czas Jasiek przypominał sobie o baloniku. I pytał, czemu Jego Minionek jeszcze nie dopłynął do Warszawy. Wtedy braliśmy z półki atlas i pokazywałem mu, którędy Minion płynie, gdzie może teraz być. Nie obywało się przy okazji bez pogawędki o różnych krajach, miastach.
W końcu średnio dwa razy w tygodniu zaczął zadawać pytanie bardziej ukierunkowane
- Czy Pani z portu w Warszawie już dzwoniła, że Minionek przypłynął ?
Co było robić, którejś pięknej niedzieli Najwspanialsza została bohaterką domu. Wyszła na godzinę, i wróciła z nadmuchanym helem, latającym Minionem. Oczywiście identycznym, z dwoma oczami. Szczęście Jasia nie miało granic. Zwłaszcza, gdy Minionek piskliwym trochę głosem (nie wiem, jakim cudem udało mi się coś takiego z krtani wydobyć) opowiadał, którędy płynął i jakie miał po drodze przygody - sztormy, spotkanie z piratami, widział potwory morskie, wikingów i ogromne statki.

Teraz mamy nowy problem. Minionek powoli chudnie. A ja intensywnie myślę, skąd i jak tu przynieść hel, i jak go wtłoczyć do balonika...

poniedziałek, 29 września 2014

Raz

Junior liczy, pewnie jak prawie wszystkie dzieci
- Raz dwa trzy...
Automatycznie, jak prawie wszyscy rodzice, poprawiamy go
- JEDEN dwa trzy !!!
- Oj, zapomniałem...
A ja mam deja vu. I w głowie scenkę, gdy rodzice moi z uporem maniaka tak samo mnie poprawiali.
I słucham uważnie, gdy zacznie liczyć
- ... dziewięć dziesięć JEDYNAŚCIE dwanaście ...
A ja głosem własnej Babci go będę poprawiał
- JedEnaście !!!

niedziela, 28 września 2014

Wyjście z przedszkola

W przedszkolu Jasiowi się podoba. Bywa wręcz, że gdy po Niego przychodzę, zamiast buziaka i okrzyku radości słyszę
- Idź sobie ! Za szybko przyszedłeś ! Wróć do pracy i przyjdź późno po mnie...
Znaczy, w przedszkolu fajnie jest. W domu bywa nudniej, to fakt. W końcu tam są koledzy i życie kręci się wokół dzieci, a w domu czasem trzeba coś zrobić, czasem po prostu odpocząć i ponudzić się, a czasem rodzice są po prostu zdenerwowani czymś i wiadomo...
Tym razem jednak wybrał opcję "co by tu jeszcze wymyślić".
Najpierw musiał dokończyć rysunek. Ok, w pełni zrozumiałe, że nie mógł skończyć w połowie.
Potem postanowił poczekać na swoją Panią. W końcu mieszka w bramie obok i można z Nią wracać. Pani sympatyczna, nieraz chwilę poplotkujemy pod domem, ale nie będziemy czekać godzinę... Na szczęście po chwili wyszła koleżanka Ala. No to się zaczęły rozmowy, biegi, skoki, poszukiwania "przedszkolnego" kotka na podwórku, wskoki do wgłebienia przy okienku do piwnicy i różne takie. I oczywiście 3-krotne odpoczywanie na odcinku 10 metrów. Widać oboje mieli nastrój na zabawy towarzyskie :) Cóż, powoli, powoli udało nam się wspólnie "z alowym tatkiem" skierować ku bramie wyjściowej. Oczywiście mały dżentelmen odprowadził koleżankę do samego auta, dokładnie obejrzał samochód. Oczywiście jako fascynat motoryzacji. Zadał zwyczajowe pytanie
- Tata, kupimy sobie takie auto jak już nasze będzie stare ?
Na razie gust motoryzacyjny ma trochę odmienny od mojego. Albo proponuje coś niezbyt dobrego, albo spoza zasięgu jakiegokolwiek (jakieś Porsche przykładowo), albo niezbyt dopasowanego do trzyosobowej rodziny (np Mini). Czasem trafi w ładnego klasyka albo coś mocno terenowego. Czyli pojazd, hmm..  Świetny pomysł na drugie auto jako spełnienie marzeń tatki w okolicy wieku średniego, jeśli Tatko ma sporo czasu i pieniążków.
Dobra, Ala wreszcie odjechała, Tata marzy o sprawnym dojściu do domu i kawie. Po drodze jeszcze mamy w planie bibliotekę. Szczęśliwie oddalamy się od bramy przedszkola, aż tu nagle... Odwrócił na chwilę głowę
- O ! Idzie mama Asi ! I Asia !
I w te pędy leci z powrotem. I znowu gadu gadu, wspinanie się po płocie i różne takie. Zrezygnowany postanowiłem po prostu poczekać. Najwyżej nie dojdziemy do biblioteki. Czasem udaje mu się wygrać
W sumie trzyminutowa normalnie droga od przedszkolnych drzwi do przystanku autobusowego zajęła nam jakieś pół godziny.