W zeszłym roku biegałem za małym rowerkiem z przyczepionym kijem od miotły. Kółeczka boczne zdjeliśmy na zasadzie "może to już ?".
Chwilami łapał równowagę, ale to nie było "już". Rowerek też był jakby przymały, z każdym tygodniem coraz bardziej.
Niedawno przywiezlismy rower większy "po kuzynie". Przelozylem fragment miotły. Idziemy.
Pierwszy spacer taki próbny, krótki. A nawet bardzo krótki wskutek nagłego niespodziewanego opadu. Jakoś mu idzie. Chwilami chwyta równowagę. Tylko. .. rower ma duże koła. Ja sprinterem nigdy nie byłem... Jakaś zadyszka ? Dobrze w sumie, że ten deszcz się pojawił...
Drugi spacer. Przed wyjazdem przestawilem mu przerzutke na "wolno". Na wszelki wypadek. Ta zadyszka ;)
Jedziemy. Długa prosta. Trzeba będzie mu zdemontować dzwonki, lusterka lampki itp. Za bardzo kuszą i rozpraszają.
Osiągnęliśmy stan koncentracji. Coś coraz rzadziej wprowadzam korekty. W końcu puszczam. Jedzie. Kilkanaście sekund. Oczywiście biegnę obok z ręką przy kiju. I dobrze. W końcu wpadł na pomysł "zwolnić i skręcić". Bach :)
Podczas którejś z kolei próby hamowania trach - kij się złamał. Na szczęście pod domem. Koniec wycieczki.
Tak na oko ze dwa tygodnie jeszcze będę za nim truchtał, żeby się wdrożył. A potem ochraniacze na kończyny, apteczka w tatową kieszeń i niech sobie radzi :)
Na razie kupiłem nowy kijek. Pomny doświadczeń z kijem od miotły, pomyślałem - kupię porządny, profi. Zachodze do sklepu, patrzę - 50 zł. Myślę - na jakieś dwa tygodnie ?! To ja mogę lepiej wykorzystać te 5 dyszek. Poszedłem do narzędziowego, wziąłem najgrubszy kij od szpadla. Ledwo wszedł w ramę ;) sprawdza się.
I zadyszka jakby ciut mniejsza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz