piątek, 11 kwietnia 2014

Ukraina

O dziwo udało mi się nie przeoczyć małej rewolucji za naszą wschodnią granicą. Ba, udało mi się włączyć dziennik, przy dyktaturze MiniMini+ jest to dużym wydarzeniem. Udało mi się nawet poczytać komentarze i dyskusje różnych orientacji naszego dyskursu politycznego. Od radosnych pełnych entuzjazmu i uniesienia zachwytu nad możliwością przyjęcia  natychmiastowego do UE, krainy mlekiem i miodem płynącej, gdzie wszyscy ludzie będą braćmi, które to przyjęcie jak magiczna różdżka przeniesie tam raj i uczyni wszystkich szczęśliwym społeczeństwem obywatelskim. Do głosów pełnych oburzenia i wstrętu, powtarzających hasła o Stepanie B. i Wołyniu, przerażonych wschodnią dziczą mogącą zalać nasze pola wioski i miasteczka i nabijać na pal wszystkie spotkane żywe istoty, łącznie z psami i bocianami, które wszak symbolem wrażych Lachiw są.
I cały nasz publiczny dyskurs historyczny opiera się na tego typu skrajnych postawach, bez niczego pomiędzy, bez środka, analizy, obiektywizmu, głębszego zrozumienia sytuacji i spojrzenia na sytuację z różnych stron. Może tak łatwiej znaleźć proste prawdy i odpowiedzi. Wszak masie szarej nic więcej nie trzeba. Tak łatwiej nią sterować. Jeśli zaczęłaby samodzielnie myśleć  - o zgrozo...

A ja, skoro już mimochodem zaszczepiam dziecku zamiłowanie do historii, chciałbym, żeby myślał. I patrzył na problem z wielu punktów widzenia. Tylko tak można się zbliżyć do europejskiego braterstwa ludzi. Ale nie tego powierzchownego, trendy, bezmyślnego i naiwnego, które w mediach serwują. Ale do tego leżącego u podstaw idei unijnej przełamującego glebokie animozje, trudne doświadczenia, tragedie przeszłości.Które u nas rozumiał pewnie Geremek z Mazowieckim. Słynne "wybaczamy i prosimy o przebaczenie". Przy pełnej świadomości bolesnej przeszłości. To jest sztuka. Bez pamięci o trudnym czasie to żadna sztuka.

Z lewą stroną mapy zasadniczo nie mam problemu. Pomijam temat normalnej przygranicznej wymiany zasobów, codziennego współżycia. Tego zwykłego, międzyludzkiego, które jakoś się układało, co mi czasem wielkopolska część rodziny przypomina. Chyba zbyt głęboko mi szkoła wpoiła czarno białe spojrzenie na świat. Zresztą, mentalność germańska jest z gruntu obca naszej.
Za to ze wschodem, zwłaszcza naszymi południowymi Kresami, problem mam. Może za dużo opowieści dziadków mi w duszy dźwięczy, by przyjąć prosty schemat. I swój mit wschodu opieram na krótkiej opowieści, jak to do moich pradziadków na podtarnopolskiej wsi któregoś pięknego  wieczoru 1943 przyleciał sąsiad, chłop ukraiński, z hasłem, że raczej powinni w ciągu godziny ewakuować się, bo idzie obca banda. Swoi by ich nie ruszyli. No więc wyjechali. Potem sąsiedzi im jeszcze trochę dobytku dowieźli i pomogli przetrwać.
I na innych rodzinnych wspomnieniach, w których bliższe bądź dalsze wątki syberyjskie, offlagu, cudem unikniętej podróży do Kazachstanu, robót przymusowych w Reichu, ukrywania przeszłości AKowskiej po wojnie, Katynia, ukrywania żydowskiego dziecka i przygarnięcia sieroty po działaniach ukraińskich. W których bezwzględnie źli zawsze byli Teutonowie. A ludy wschodniosłowiańskie szarpały się między wymaganiami tzw  walki klasowej i tradycją gościnności. W których koledzy z dzieciństwa mówili językami słowiańskimi. I nieważne było, w którą stronę robią znak krzyża, jeśli szło się do nich na sało, a potem na samogonczik.
Może za dużo czytalem i próbowałem zrozumieć. I myślę o głębokim zdemoralizowaniu i przetrąceniu kręgosłupów moralnych, przewartościowaniu świata wielu narodów, ludzi dwadzieścia kilka lat wcześniej w czasie rewolucji i wojny domowej na wschodzie. O polonizacji tych ziem i spychaniu grup etnicznych do roli obywateli drugiej kategorii. O Wielkim Głodzie, który złamał resztkę moralności i wymusił działania drastyczne, sprowadził człowieka do walki o przetrwanie w rozumieniu biologicznym. O ambicjach do stworzenia własnego Państwa, dość powszechnym w ówczesnej Europie, podobnych do naszych kilkadziesiąt lat wcześniej. Realizujących podobnymi metodami. I o tym, że ambicje te były skutecznie blokowane przez ówczesne Polskę, Rosję, pewnie też Węgry i Rumunię. Co pchnęło ich w objęcia jedynego możliwego dla nich sojuszu, dramatycznego poszukiwania wsparcia w III Rzeszy. I pamiętam o grozie wojny na wschodnim froncie, przy której zbrodnie na ziemiach polskich to pikuś. Bez pamięci o tym tle nie sposób mówić o akcie desperacji, jakim były zbrodnie Wołynia i podobne im. Bez nadziei na sukces.
Posądzającym mnie o relatywizm z góry mówię, że naszych sąsiadów nie usprawiedliwiam, a próbuję zrozumieć.

Wiem, że dużo za wcześnie na pewne tematy. Ale chcę kiedyś syna uchronić przed fobiami wschodnimi. I najpierw pokazać mu piękno tamtych ziem, bogactwo kultury, śpiewną mowę, umiejętność życia w zgodzie mimo różnorodności religijnej i etnicznej. Zrobić bazę pod trudniejsze tematy.
A dopiero potem wprowadzić w świat mroku. Żeby nie zniszczył pozytywnych stron. Chyba na tym polega budowie wspólnoty europejskiej :)

No, to mam plany wychowawcze na jakieś dwadzieścia lat :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz