poniedziałek, 30 września 2013

Rekonstrukcja

W ramach urozmaicania weekendów, które ukochana ma spędza na randce z wiedzą ...
W ramach wciągania syna w męskie sprawy...
W ramach wyszukiwania sobie atrakcji krajoznawczych i wmawiania synowi, że to super rozrywka...
Żebyśmy się we dwóch nie wykończyli siedząc sam na sam, zdani na swoje humory ...

Tym razem znalazłem inscenizację fragmentu obrony Warszawy sprzed ponad pół wieku :) Bitwa pod Łomiankami, ostatni zryw grupy gen. Bołtucia, prostej bitwy nad Bzurą, samobójstwo ułanów próbujących dostać się do Warszawy.  Syna zaintrygowałem tematem, pojechaliśmy oglądać żołnierzy. Sam nie wiedziałem czego się spodziewać, nigdy takiego widowiska nie widziałem. Po drobnym błądzeniu (jakże by inaczej, tą zdolność po ojcu odziedziczyłem) dojechaliśmy, idziemy przez pole. Z daleka słychać strzały, pierwsza wątpliwość
- Jasiu, nie będziesz bał się hałasu i strzałów ?
- Jak nie ustrzelą mojego misia to nie !
No tak, pod pachą dzierży pluszaka.  Doszliśmy do placu boju.
Próbuję sprawnie dojść do widowni, miejsca zgrupowania wojsk, pokazać mu czołg, armaty... Po drodze jednak co chwila coś na zatrzymuje.
Pierwsza atrakcja - wozy zabezpieczenia imprezy.
- Tata, wejdziemy do tego wozu strażackiego z długą drabiną ?
- Nie synku, to nie jest cel naszej wycieczki...
Kolejna pułapka - stragany.
- Tata, pójdziemy popatrzeć ? Może kupimy jakieś autko ?
- Synku, stragany chętnie obejrzymy, ale po pokazie. A dzisiaj już zamówiliśmy Ci betoniarkę...
Dotarliśmy do widowni. Ot, trybuny jak trybuny, trzy poziomy na rusztowaniu. Okazały się o dziwo jedną z większych atrakcji wycieczki. Przez kilka minut próbowałem go posadzić w jednym miejscu, żeby nie spadł, nikomu nie przeszkadzał, nikogo nie podeptał, zajął dobra miejsce wysoko z odpowiednią widocznością... Mission impossible. Schodził niżej, wchodził wyżej, przesuwał się pół metra w lewo, metr w prawo. W końcu sobie przypomniał, że na jednym ze straganów były baloniki i koniecznie, w tej chwili musimy iść wziąć jeden...
Wróciliśmy z balonikiem. Jakby mało było do pilnowania - Jaś, plecak, Jasia miś, Jasia balonik..  Czemu człowiek nie ma czterech rąk ?!
Pokaz się zaczyna. Uziemiłem go na kolanach, wbrew zdecydowanym protestom. Chyba przyznał mi rację, że tak więcej widać i coś ciekawego tak się dzieje. Tylko w połowie starcia uświadomił sobie, że nie kupiliśmy jeszcze popcornu ! Cóż, widowisko może poczekać, przedarliśmy się przez tłum, Jaś podeptał po drodze z tuzin obcych butów, balonik odbił się od tuzina obcych głów, uwagi krytyki na szczęście zostały zagłuszone przez salwy armatnie. Popcorn po chwili znalazł się w rękach ucieszonego malca, tatuś trochę wkurzony utratą części widowiska ciągnie go z powrotem. Oczywiście miejsc siedzących już brak. Nie odpuszczę mu reszty widowiska :) Ląduje "nabaranie", pożera popcorn, a ja próbuję coś zobaczyć między sypiącym mi się na głowę popcornem...
Wtem... W głośnikach prowadzący imprezę opowiadali tło historyczne wydarzeń. Coś mówili o Berlinie, na co młody słuchacz zareagował entuzjastycznie: "Berlin ! Byliśmy w Berlinie, tam był superowy miś ! Czasem walczyliśmy z misiem ?". W głosie usłyszałem niepokój, zmartwienie... No to zacząłem jemu tłumaczyć, że z misiem nie walczyliśmy, tylko z żołnierzami spod Bramy Brandenburskiej, którzy defilowali w Berlinie przed panem Fuhrerem. Ludzie wokół zaczęli nam się po tym tekście dziwnie przyglądać, więc pominąłem wnikanie w niuanse mundurów, czasów i rozdział NRD vs RFN. Na razie wystarczy, Niemiec to Niemiec niezależnie od koloru umundurowania ;)
Zaraz po starciu stwierdził, że najwyższy czas do domu. Nieważne, że chciałem jeszcze się pokręcić, popatrzeć, pogadać z rekonstruktorami. Natychmiast wracamy ! Cóż było robić...

Chyba za duzo atrakcji naraz było, i rozpraszaczy uwagi. Może za rok bardziej się skupi na temacie ;)

1 komentarz: